środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział I cz. II

      [Leokadia]

             Werki nie było już od pięciu minut. Opowiedziałam Asi, co udało mi się załatwić u taty. Pisnęła z radości tak głośno, że ludzie z pobliskich stolików aż się na nas obejrzeli. Po chwili siedziała obok mnie i ściskała tak mocno, że nie mogłam nabrać powietrza do płuc. Nigdy bym jej o taką siłę nie podejrzewała. Dałam jej wizytówkę taty i kazałam dzwonić po określonej godzinie. Była taka szczęśliwa, jakbym właśnie podarowała jej los na dziesięć milionów. Nie no, rozumiałam jej radość, ale sama nie byłam taka wylewna w okazywaniu emocji. Aśka wróciła na swoje miejsce.
            Nawet nie zauważyłyśmy, gdy podszedł do nas jakiś mężczyzna. Dosiadł się obok Asi, zajmując miejsce naprzeciwko mnie. Spojrzałyśmy po sobie zdumione, a potem rzuciłyśmy oceniające spojrzenie w jego kierunku. Moim zdaniem był kompletnie pijany i jak najszybciej wypadałoby się pozbyć tego pasażera na gapę w naszych obchodach Dnia Kobiet.
– Mogę się przysiąść? – zapytał niewyraźnie. Jak ja nienawidzę pijanych facetów.
            Miałam ochotę mu powiedzieć „Już to zrobiłeś, baranie.”, ale ograniczyłam się jedynie do:
– To miejsce jest zajęte, jest koleżanki, więc jak przyjdzie, to będzie musiał pan zejść.
            Chwała Bogu, że trochę się rozłożyłyśmy i wolne miejsce obok mnie zajmowały nasze torebki i kurtka Wery. Mężczyzna spojrzał urażony na mnie, a potem skupił całą swoją uwagę na Aśce. Przyjrzałam mu się dokładniej w tym samym momencie. Mógł mieć trzydzieści lat i wyglądał, jakby życie porządnie kopnęło go w rzyć. Trochę było mi go żal, ale z drugiej strony – co my jesteśmy? Darmowe porady psychologiczne? Gdyby jeszcze był trzeźwy, ale nie, on musiał się urżnąć i jak typowy samiec zatopić smutki w alkoholu. Dobrze, że Radek jest inny.
– Pani koleżanka nie ma serca – powiedział nieznajomy do Aśki, która rzuciła ku mnie błagające spojrzenie i dyplomatycznie milczała. Czy tak trudno powiedzieć mu, aby spadał? – Pani na pewno jest bardzo miła, to widać po oczach, ma pani bardzo śliczne oczy. – Wychyliłam się i zerknęłam do tyłu.
– O, koleżanka już wraca – krzyknęłam ucieszona na widok Wery. Odwróciłam się z powrotem i dostrzegłam, że mężczyzna oparł się o stolik. Niebezpiecznie zakołysał się w moją stronę, a potem zupełnie podniósł. Z piskiem zdążyłam chwycić swoją szklankę, zanim zsunęłaby się na mnie.
– Przepraszam, to miejsce jest zajęte!
            Spojrzał na mnie ponownie z urazą, a potem wstał i ustąpił miejsca Werce. Postawiła wino Aśki i swoje piwo, a potem usiadła i spojrzała na nas. Miała pytanie w spojrzeniu.
– Pan chciał się przysiąść, ale jednak już idzie, prawda? – Uśmiechnęłam się słodko i miałam nadzieje, że to wystarczy, aby nieznajomy się zmył.
            Kompletnie się pomyliłam. Poczułam, jak opiera się o moje oparcie i jak przysuwa do mnie. Miałam wielką ochotę zwiać, gdzie pieprz rośnie, ale wyprostowałam się tylko i siedziałam, jakby wcale go tam nie było.
– Na pewno nie mogę się dosiąść? – zapytał. Był tak blisko, że czułam jego gorący oddech na uchu.
            Uśmiechnęłam się szeroko i ku swojemu zdumieniu, odwróciłam tylko głowę w jego stronę i odpowiedziałam:
– Na pewno. – Wpadłam na pewien pomysł. – To damskie spotkanie. No, chyba że czuje się pan kobietą. Ale wtedy to jednak musiałybyśmy mieć dowód na to, że pozory mylą i nie jest pan mężczyzną, nie, dziewczyny? – Posłałam im oczekujące spojrzenie. Aśka wpatrywała się we mnie bez słowa, a Wera uśmiechała kpiąco.
– Oczywiście – wtrąciła się Weronika. – Myślę, że demonstracja byłaby niezbędna.
            Mężczyzna prychnął i wyprostował się. W głębi siebie odetchnęłam z ulgą.
– Coraz bardziej bezczelne są te młode – mruknął poirytowany. – A te rude są najgorsze. – Chwycił pasmo moich długich włosów i podniósł nieco. Obróciłam się szybko i wysmyknęły mu się z dłoni.
– Proszę zostawić moje włosy!
            Obrócił się i odszedł.  Zaczęłam powoli sączyć swoje wino, a one zajęły się gadaniem o czymś, co mnie i tak nie interesowało. Zerknęłam na zegarek komórki dyskretnie, aby nie zauważyły. Czas się chyba zatrzymał. Było raptem dziesięć po dziewiątej, a ja już kończyłam moje wino. Z Radkiem umówiona byłam dopiero na dwudziestą trzecią. Mogłabym tu siedzieć z nimi i słuchać o jakiejś imprezie, na której mnie nie było, bo spędzałam weekend w domu, ale nie miałam na to większej ochoty. Najbardziej chciałam móc po prostu wtulić się w Radka i spędzić w jego ramionach całą noc. Zresztą... Będą się wkurzać, ale mówi się trudno.
– Wiecie co, ja się będę już zbierać – powiedziałam. Przerwały rozmowę i spojrzały na mniej, jakby kompletnie nie wiedziały, co przed chwilą do nich powiedziałam. Niemal wywróciłam oczami. – Zmykam już.
– Już? – Zdziwiła się Werka. – Przecież dopiero po dziewiątej!
– Tak, ale jakoś tak średnio się czuje. – Wymyśliłam jakieś kłamstwo na poczekaniu. Zdawałam sobie sprawę, że w to nie uwierzyły, ale nie kłóciły się.
Wstałam i szybko się ubrałam, jeszcze szybciej pożegnałam i już mnie nie było. Błyskawicznie dotarłam na Plac Wielkopolski i wsiadłam w jakikolwiek tramwaj w kierunku centrum. Byłam dziwnie zmęczona i pozbawiona energii, jakbym nie wiem, co robiła. A przecież spałam dość dużo dziś, jadłam dobry obiad, więc nie wiem, z czego się to brało. Na Teatralce poczekałam trochę dłużej, ale w końcu przyjechała dziesiątka i zawiozła mnie wprost do domu.
            Nie pamiętam, jak dotarłam do swojej kamienicy. Wiem, że nagle przemierzałam podwórko, rozglądając się czujnie na boki. Przemknął przede mną po ścieżce jakiś cień. Sparaliżowana strachem stanęłam, a potem poczułam, jak coś do mnie doskoczyło i przytuliło się do mojej nogi. Wrzasnęłam przerażona, odskakując najdalej, jak tylko potrafiłam. W ciemności dostrzegłam tylko odbijające światło, żółte oczy. Po chwili stworzenie wyszło z ciemności i stanęło w świetle latarni, a ja rozpoznałam swojego czarnego kota, Lucyfera.
            Miałam ochotę go udusić. Czułam się, jakbym miała wyzionąć ducha ze strachu. Kot zamiauczał i popatrzył na mnie wyczekująco. Podeszłam do niego i uklękłam. Dał się pogłaskać po głowie, a potem zamiauczał jeszcze raz.
– Jak wydostałeś się z mieszkania, skubańcu? – zapytałam go. Czyżbym zostawiła jakieś okno otwarte?
            Czasami żałowałam, że nie może mi odpowiedzieć. Po jego pojedynczych, urażonych spojrzeniach jestem pewna, że w niektórych momentach to on chciałby umieć mówić, aby na mnie nie raz nawrzeszczeć czy powyzywać.
            Przy schodach zaczął nieźle zawodzić, więc, aby za chwile nie wyskoczył mi któryś z wkurzonych sąsiadów, wzięłam go na ręce. Co za wygodny kot, nie chce mu się chodzić po schodach. Gdy dotarłam na drugie piętro, byłam nieźle zmęczona i ścierpły mi ręce. Lucek się ciągle wiercił, więc zamiast przypomnieć sobie, że powinnam znaleźć klucze niezawodnym wykrywaczem metali – moją ręką – po prostu nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi.
            Dopiero po chwili zorientowałam się, że powinny być zamknięte. Lucyfer zeskoczył na podłogę z gracją i bez najmniejszego szelestu, a ja usiłowałam dostosować mój sposób poruszania się do jego. Radek miał być o jedenastej, a tu dopiero dochodziła dziesiąta. Czy ja mam w domu jakiś kij bejsbolowy? We wszystkich filmach bohaterki zazwyczaj mają coś takiego, ja niestety nigdy nie uprawiałam żadnych machających sportów.
            Weszłam cicho do mieszkania, uważnie nasłuchując. Coś tu dziwnie pachniało. Lucyfer szedł kilka kroków przede mną i ciągle się obracał, aby na mnie spojrzeć. Doprawdy, ten kot był jakiś dziwny. Przymknęłam drzwi, ale ich nie zamykałam, abym miała łatwą drogę ucieczki. Zgodnie z wieloma radami, których udzielił mi tata, gdy się tu wprowadziłam, powinnam nawet nie wchodzić do mieszkania, tylko od razu wezwać policję. Tymczasem ja wymacałam w ciemności stojącą od wieków w korytarzu listwę, którą ojciec miał mi przykleić, jak przyjedzie. Uderzenie nią zapewne nie będzie specjalnie efektywne, ale lepsze to niż nic. Ruszyłam dalej i potknęłam się o jakaś rzecz leżącą na podłodze. Przeklęłam cicho i szłam dalej.
            Po chwili usłyszałam muzykę. Najeżyłam się. Co za bezczelność! Włamują mi się do mieszkania i jeszcze mają czelność puszczać sobie moją muzykę! Teraz to się wkurzyłam. Z uniesioną listwą zamierzałam wejść do kuchni, w której paliło się światło, ale Lucyfer zamruczał niewyraźnie. Zapewne w tym momencie wyśmiewałby się z mojego kiepskiego, ludzkiego słuchu. Gdyby tylko mógł mówić. Postanowiłam mu zaufać i udałam się za nim do swojej sypialni. Uniosłam listwę wysoko.
            Otworzyłam drzwi i szybko je zamknęłam. Przez chwilę stałam w miejscu, kompletnie zaskoczona tym, co tam zobaczyłam, a potem otworzyłam drzwi. Pchnęłam je tak mocno, że z hukiem przywaliły w ścianę i z listwą weszłam do środka.
            Radek wyskoczył z łóżka, patrząc z niepokojem na trzymany przeze mnie kawał drewna. Był kompletnie nagi i wyglądał, jakbym właśnie powiedziała mu, że jutro są święta. Miał dziwnie nieprzytomną minę, podobną widywałam u niego, jak trochę wypił, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Kaśka pisnęła i zaczęła się w popłochu kulić pod moją kołdrą. Całe zmęczenie odeszło daleko w siną dal i wydawało mi się, że w żyłach krąży mi sama adrenalina aniżeli krew. No dobra, adrenalina połączona z chęcią morderstwa.
– A Aśka mówiła, że jesteś chora... – zaczęłam, patrząc na Kaśkę, której spod kołdry wystawała tylko rozczochrana głowa. Swoją głowę bym oddała, że była naga pod pościelą. – Radzio, na twoim miejscu lepiej bym się zbadała. – Zmierzyłam jego nagą sylwetkę wzrokiem. – Nie wiadomo, czy nie chodzi o jakieś choroby weneryczne.
            Wyszłam z sypialni, nie zamykając za sobą drzwi. Liczyłam, że jak mają resztki godności, ubiorą się i wymkną z mojego mieszkania. Skierowałam się do kuchni, ale Radek biegł za mną z wielkim bukietem czerwonych róż. Odbiło mu czy co?
– Luśka, to nie tak jak myślisz! – powiedział i zrobił skruszoną minę.
– Nie tak jak myślę?! – ryknęłam zła do granic możliwości. – Nie masz pojęcia, co myślę! A poza tym, co mam myśleć?! – krzyczałam dalej, czując, jak moja złość zamienia się we wściekłość i chęć zemsty. – Znajduje mojego chłopaka z moją przyjaciółką w moim łóżku! Co mam myśleć?!
– Ja to mogę wytłumaczyć – mamrotał pod nosem. – Nie wiem skąd ona się wzięła w tym łóżku i tak dalej… – Spojrzał na siebie, ale to mu widać nie pomogło w wyjaśnieniach.
            Zamilkłam na chwilę, gdy Radek plątał się i gubił w swoich wyjaśnieniach, które z logiką miały tyle samo wspólnego co elfy z rzeczywistością. Mówił coś, że jest moim chłopakiem i że to nie tak miało wyjść, że to moja przyjaciółka go uwiodła i zaciągnęła do łóżka i że on naprawdę nie chciał. I że nie wie, co on tu robił. Podobno razem z Kaśką wymyślili dla mnie prezent z okazji Dnia Kobiet, Kaśka mu ten pomysł podsunęła. I miał być wcześniej, aby rozsypać mi płatki róż po mieszkaniu, ale ona też przyszła. Mieli to zrobić razem, ale trochę wypili i… Dalej nie słuchałam. Zacisnęłam zęby, gdy wyciągnął w moim kierunku bukiet róż.
– To nie jest już moja przyjaciółka – powiedziałam do Radka. Chyba się ucieszył, jakby myślał, że mu uwierzyłam. – I to nie jest mój chłopak. I POŚCIEL TEŻ ZMIENIĘ! – ryknęłam w kierunku sypialni, w której Kaśka wciąż siedziała pod kołdrą, jakby liczyła na jakieś zbawienie albo teleportację. – Nie masz jaj, ty tchórzu! – Krzyczałam dalej w jej kierunku, a ona tylko na mnie patrzyła, kompletnie oniemiała. Fakt, pewnie w planach na dzisiejszy wieczór nie przewidziała tego, że nakryje ją w łóżku z Radziem. – Mentalnych! Ty zresztą też nie masz – powiedziałam do Radka. – Jakichkolwiek!
            Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Oni zresztą też nie wiedzieli. Radek starał się ratować sytuację, jak tylko mógł, ale dziś miałam w nosie jego słodkie oczka.
– Kupiłem ci kwiaty na Dzień Kobiet, Luśka – wyszeptał do mnie, podając mi bukiet, którego wcześniej używał, aby się zasłonić. – Dwadzieścia czerwonych róż...
– Tyle róż, ile mam lat, to się kupuje na urodziny, ty idioto! – Wyrwałam mu róże, a potem, gdy tylko chciał się do mnie zbliżyć, zamachnęłam się i mu nimi przywaliłam.
            Krzyknął wysoko niczym dziewczyna, a ja dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że róże zazwyczaj mają kolce. Dotknęłam jednej łodyżki – te również miały. Spojrzałam na Radka – miał wbite w policzek kilka kolców. Niezbyt głęboko, niestety, ale wystarczająco, aby z trzech ranek zaczęła sączyć się krew.
– Jesteś nienormalna! To nie była moja wina! – krzyknął pod moim adresem, wyciągając kolce, a we mnie się aż zagotowało.
– MASZ RACJĘ, JESTEM! DLATEGO ŻE W OGÓLE Z TOBĄ BYŁAM!
            Miałam wielką ochotę się zemścić. Rozejrzałam się po mieszkaniu i mój wzrok padł na coś, o co się potknęłam wcześniej. Teraz widziałam, że były to spodnie Radka. Trzymając bukiet niczym broń – zresztą sprawdzał się w tej funkcji wyśmienicie – ruszyłam po nie. Podniosłam i zaczęłam szukać kluczy. Nie znalazłam, więc spojrzałam ponownie na Radka, grożąc mu kwiatami.
– Oddawaj klucze do mojego mieszkania! – warknęłam.
            Ruszył do sypialni, w której Kaśka wciąż siedziała pod pościelą. Idąc za nim, po drodze zbierałam ich ubrania. Po chwili ciężko było to wszystko utrzymać, w jednej ręce miałam stos rzeczy, w drugiej trzymałam bukiet róż. Radek podniósł klucze z szafki i pokazał mi je.
– Na stół je połóż – powiedziałam, cofając się, gdy tylko zbliżył się do mnie na odległość mniejszą niż metr.
– I co teraz? – zapytał mnie. – Luśka, daj mi wytłumaczyć.
– Już dość słyszałam – warknęłam.
            Spojrzałam na ich ubrania, które trzymałam i wpadłam na świetny pomysł. Ruszyłam do drzwi frontowych, a on stał i patrzył na mnie z sypialni.
– Ty chyba żartujesz – powiedział, gdy wystawiłam rękę z ubraniami na zewnątrz.
– Wynoś się – odpowiedziałam głośno i wyraźnie, aby mnie zrozumiał. – I weź Kaśkę z mojego łóżka, bo nie ręczę za siebie, jak ona tu zostanie.
– Oddawaj ubrania, to wyjdę!
            Radek ruszył w moim kierunku, ale byłam zwinniejsza i udało mi się wskoczyć do kuchni i zatrzasnąć za sobą drzwi, zanim jemu udało się złapać spodnie. W czasie, w którym on otworzył drzwi, ja otworzyłam okno. Ciuchy spadły mi na podłogę, ale nogą kopnęłam je pod ścianę. Radek chciał wykorzystać moment mojej nieuwagi i rzucił się na mnie. W tym samym czasie nie wiadomo skąd wyskoczył Lucyfer, głośno prychając i sycząc i wbił w łydkę Radka dziesięć pazurów. Radzio wrzasnął z bólu i zaskoczenia, a Lucyfer wskoczył do swojej kryjówki równie szybko, co z niej wyskoczył. Podziękowałam kotu w myślach, bo w tym samym momencie ja zdążyłam podnieść jeden but Kaśki, jej sweter i spodnie Radka.
– Macie wybór – powiedziałam, wyrzucając sweter Kaśki przez okno. Niesamowicie żałowałam w tym momencie, że mam okna od strony niewielkiego podwórza między kamienicami a nie od strony ulicy. – Przy okazji – okropne szpilki. – Wyrzuciłam buta Kaśki przez okno, a potem pofrunęły także spodnie Radka. Kusiło mnie, aby wyrzucić ich bieliznę, ale to byłby zbyt wredne nawet jak na mnie.
– Zdecydowaliście zapewne? – Uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam na korytarz. Nawet Kaśka wyszła z łóżka i trzymała się obok Radka, zapewne dość niezręcznie czując się nago. Rzuciłam jej jedno oceniające spojrzenie – figury nie miała wcale lepszej ode mnie. Ba, miała nawet gorszą.
            Torując sobie drogę bukietem połamanych kwiatów, szłam uparcie w kierunku drzwi frontowych. Wywaliłam wszystkie ich ubrania na środek klatki schodowej, a potem poczekałam, aż niepewnie ruszą ku wyjściu. Kaśka chowała się za Radkiem, który usiłował się zasłonić z przodu. Cieszyłam się w środku jak małe dziecko z ich min.
– Kaśka, mogłabyś trochę schudnąć – mruknęłam, rzucając spojrzenie na jej pośladki, gdy mnie minęli. Dziewczyna pisnęła i usiłowała się zasłonić rękoma, ale z marnym skutkiem. Gdy tylko przekroczyli próg mojego mieszkania, zatrzasnęłam za nimi drzwi, najgłośniej jak tylko potrafiłam. A nuż któryś z sąsiadów zechce wyskoczyć z mieszkania i zobaczyć, co się dzieje. Ryknęłam jeszcze na pożegnanie: – GOODBYE CELLULITE!
            Wpadłam jeszcze do łazienki, chwyciłam Radka szczoteczkę do zębów, maszynkę do golenia i piankę i również wywaliłam wszystko przez okno. Wydawało mi się, że szczoteczka wpadła do kontenera na śmierci. Ach, co za szkoda. Lucyfer przyglądał mi się z dumą. To samo zrobiłam z jego nielicznymi koszulkami, które u mnie zostawił i wszystkim, co należało do niego. Biegałam po mieszkaniu jak opętana, więc wynalezienie jego kilku rzeczy zajęło mi tylko pięć minut. Idealnie, aby właśnie wyszli z kamienicy i zaczęli to zbierać.
            Zamknęłam okno i ściągnęłam jeszcze pościel z kołdry. Zgasiłam wszystkie światła w mieszkaniu i poczułam, jak opuszczają mnie wszelkie siły, cała energia, złość i wszystko inne. Oparłam się o regał na korytarzu, siadając na podłodze. Żółte oczy obserwowały mnie w ciemności. Po chwili Lucyfer przyszedł do mnie, otarł się o moje nogi, a potem ułożył przy mnie. Chciało mi się płakać, ale z moich oczu nie poleciała ani jedna łza.
            Kiedyś miałam taką przyjaciółkę, której powiedziałam, gdy chłopak ją zostawił, że on nie jest wart jej łez. I może Radek też nie był. Czułam się okropnie samotna i zdradzona – fizycznie i psychicznie – ale nie był to najgorszy stan, w jakim się kiedykolwiek znalazłam. Pogłaskałam delikatnie kota, a on zaczął rozkosznie mruczeć. Jednak był jasnowidzem, że jakoś nigdy nie przepadał za Radkiem.
            Wstałam nagle i go wystraszyłam. Mruknęłam przepraszam i zapaliłam światło w korytarzu. Ubrałam płaszcz, butów nawet nie miałam okazji wcześniej zdjąć. Miałam ochotę na spacer. Ruszyłam ku drzwiom, ale zatrzymałam się nagle i popatrzyłam na kota. Ani drgnął, więc nie wypuszczałam go. Zeszłam po schodach, a pościel wrzuciłam do pierwszego kontenera, który minęłam.
            Moja ulica szybko się skończyła. Z Rynku Wildeckiego nie było specjalnie blisko ani specjalnie daleko na dworzec. Przeszłam z tyłu dworca autobusowego, uważając jedynie na jeżdżące, pojedyncze samochody. Miałam słuchawki wciśnięte w uszy, a muzykę włączoną tak głośno, że i tak nic nie słyszałam. I kompletnie nie obchodziło mnie, czy ktoś przypadkiem mnie nie napadnie. Często przesiadywałam po nocach na Moście Dworcowym, zwłaszcza, gdy wieczór był zbyt długi, albo coś nie dawało mi spać. Tak było tym razem. Lubiłam to miejsce, lubiłam móc patrzeć z góry na cały Poznań Główny i obserwować.
            Trochę przeszkadzał mi w tym wyrastający powoli, ale dość systematycznie, nowy budynek dworca. Jednak nie było to coś niewykonalnego. Oparłam się o barierki dalej niż zwykle, przy okazji zauważając, że coraz lepiej zabezpieczali przejścia przy budowie. Kiedyś siedziałam na jednym takim zakazie wstępu i stukałam paznokciami według rytmu w udo. Ale wtedy było później, sporo po północy, teraz mogła dochodzić dopiero dwudziesta trzecia.
            Właściwie nie wiem, dlaczego lubiłam to miejsce i ten dworzec. Jakiś czas temu przeczytałam na jakiejś stronie w Internecie, że poznański dworzec wygląda, jakby był posklejany z kartonów. Może na pierwszy rzut oka tak było, ale ja się nigdy na tym nie skupiałam. Na peronie pierwszym, który teraz zasłaniał mi nowy budynek, zawsze stał jeden z nocnych pociągów. Za każdym razem zastanawiałam się, czy dobrze widzę, że wygląda, jakby miał wagon noclegowy. Może jechał gdzieś daleko, nigdy nie pofatygowałam się, aby to sprawdzić. Poza tym nie chciałam być zgarnięta przez jakiś patrol ochrony i wypytywana, co ja tu robię.
            Dworce kolejowe kojarzyły mi się z pożegnaniami i rozstaniami. Nie było to jakieś specjalnie optymistyczne skojarzenie, ale zawsze tu wracałam, gdy musiałam pomyśleć lub potrzebowałam chwili przerwy od życia. Miejsce było niezwykle publiczne, ale tylko pozornie – nikomu nigdy nie przyszłoby na myśl, aby mnie tu szukać. Mogłam stać i opierać się o barierkę cały dzień, a nikt by mnie nie zauważył, nie zdziwiłby się, nie zapytał. Ludzie tylko biegali na pociągi, tramwaje lub co niektórzy przeklinali władze miasta za szereg remontów, które wszyscy nagle musieli wykonać przez zbliżającym się Euro.
            To miasto było nieźle zakręcone i nieuporządkowane, ale lubiłam je. Kraków kojarzył mi się z turystami i Wawelem. Warszawa z demonstracjami i wieżowcami. Gdańsk z morzem i statkami. Wrocław był relatywnie najbardziej podobny do Poznania, ale nigdy w nim nie byłam. Zresztą – za specjalnie mnie nie ciągnęło. Uwielbiałam Poznań i nie potrzebowałam porównywać go z innymi miastami. Nie wiem, co mi się tutaj tak podobało. Jestem Poznanianką, ale nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że znam to miasto jak własną kieszeń. Lub że znam jakieś ciekawe, tajemnicze miejsca. Lubiłam po prostu przejść sobie Świętego Marcina pieszo i obserwować mknące tramwaje, samochody, tłumy ludzi. Może wynikało to z tego, że mieszałam w tym mieście od zawsze. Właściwie to mieszkałam dopiero od kilku miesięcy, dwadzieścia lat jedynie tu bywałam. Potrafiłam kojarzyć poszczególne miejsca z różnymi wydarzeniami. W parku przed Teatrem Wielkim Radek pierwszy raz mnie pocałował. Tak samo tramwaje również kojarzyłam z różnymi osobami, mimo iż nie jeździłam nimi za często. Ósemka jeździła ciągle na Most Dworcowy i kojarzyła mi się z kuzynką, którą zawsze odwoziłam na pociąg. W dwadzieścia sześć dostałam mandat za jazdę bez biletu, a siedemnastką jeździłam do koleżanki z liceum. Z tym miastem wiązało się setki wspomnień, dlatego tak je lubiłam.
            Stałam tak aż do północy. Gdy zaczęło mi się na poważnie robić zimno, ruszyłam szybkim marszem do mieszkania. Potrzebowałam tego – godziny wyłączonej z normalnego życia, w ciągu której nie istnieję dla świata. Dotarłam do mieszkania strasznie zziębnięta. Gdy zdejmowałam płaszcz, coś mi się przypomniało.
            Włączyłam laptopa i poszłam wstawić wodę na herbatę. Gdy tylko komputer się załadował, usiadłam i zaczęłam szukać. Chwila skupienia wystarczyła, abym przypomniała sobie tę sentencję. Qui rogat, non errat. Wujek google bez problemu mi to przetłumaczył.
– Kto pyta, nie błądzi – przeczytałam na głos.
            Była to oczywistość. Więc dlaczego powiedział akurat to?

4 komentarze:

  1. (Mazz mnie zmusiła do komentarzy. Ja nie lubię komentować, wolę czytać) Powiem tak: każdy pół-rozdział jest napisany inaczej, a także jest inny. Każdy podoba mi się tak samo, jak poprzedni ^.- Mam nadzieję, że nie zaprzestaniecie (obie) pisania dalszych części i cieszyłbym się jak dziecko, gdybym się dowiedział, że więcej osób czyta Wasze wypociny ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Owszem, wiecej osob czyta :) Tekst wciaga niesamowicie, ma to cos. Choc z drugiej strony czegos tez brakuje, ale moze znajde to dalej. Ogolnie tekst jest mega fajny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A czytają, czytają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło to "słyszeć", dzięki za komentarz ;)

      Usuń

Obserwatorzy