Czwartek, 29 marca 2012
Dwie godziny umierania.
Kolejne w tym tygodniu, który już jutro miał się skończyć i znów miał nastać
weekend. W sali unosił się charakterystyczny zapach trupów, który oznaczał, że
połowa mojego kierunku umarła z nudów w oczekiwaniu na koniec wykładu,
ewentualnie na jakieś ciekawe doświadczenie. Ale nic z tego – profesor dyktował
nam notatkę, a ja, chcąc, nie chcąc, tępo ją przepisywałam. Nawet, gdyby była
ona o różowych hipopotamach na zielonych chmurach, nikt by na to nie zwrócił uwagi.
Wcześniej nastąpiła tragedia na skalę całego rocznika – Aśce skończyły się
krzyżówki, które zwykle w takich chwilach wszystkim rozdawała. Tym samym nie
było co robić. Zastanawiałam się przez chwilę, co ja tam w ogóle robię, po czym
zerknęłam dwa rzędy niżej na Adama. Grał w statki ze swoim sąsiadem. Oto powód
mej obecności tutaj. Na imprezie, a raczej po niej, wyjaśniliśmy sobie
wszystko, wraz z niejasnościami, które zasiała w mej głowie Patrycja w sobotni
wieczór. Po prostu, na początku roku akademickiego był z dziewczyną z jego
miejscowości i dużo o niej mówił w gronie kolegów. Gdy zerwali dwa miesiące
temu, głupio mu było się do tego przyznać i unikał tego tematu jak ognia. Nie
do końca chciało mi się w to wierzyć, ale obiecał, że to, co mi nie pasowało,
się zmieni. I faktycznie, rozmawialiśmy nawet częściej, czasem siadaliśmy razem
na wykładach. Zresztą, przyjęcie takiej wersji wydarzeń, było najłatwiejsze.
Spojrzałam na Patkę, która odsypiała
jakąś zarwaną noc. Po drugiej stronie siedziała Kinga, która czytała jakąś
grubą książkę i nie chciałam jej przerywać. Tym samym, nie miałam nawet z kim
pogadać. Napisałam SMSa do Adama, aby choć na chwilę się czymś zająć.
Elektryczność i magnetyzm w tej formie, jaką aktualnie słyszałam na wykładzie,
po prostu mnie nudziła. Była to powtórka z liceum, którą już potrafiłam, może
trochę bardziej rozwinięta. Jeżeli w ogóle cokolwiek się ogarniało, to i
zaliczenie przedmiotu nie było dużym problemem.
Poczułam wibracje telefonu w kieszeni,
jednak nie była to odpowiedź Adasia, lecz wiadomość od Kuby. Pytał, czy
mogłabym się wyrwać z zajęć i iść z nim na obiad. W sumie, to chciałam to
zrobić, ale siedziałam zupełnie w środku, więc wyjście niezauważoną byłoby
ciężkim zadaniem. Wolałam nie ryzykować i odpisałam mu zgodnie z prawdą.
Odpisał mi tylko: „Za 15 min pod waszym Gmachem Głównym”. No to sobie poczeka,
skoro nie umie czytać ze zrozumieniem. Nie zamierzałam się przeciskać. Po
chwili, nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie wiedziałam, co się stało,
czyżbym oślepła od tego nadmiaru wiedzy? Wykładowca zamilkł, a ja słyszałam
tylko przerażone głosy kolegów i koleżanek. Terroryści? Atak bombowy?
Nawałnica? Przyspieszony koniec świata? Ej, to miało być w grudniu! Nie chcę
jeszcze umierać! Zdecydowanie nie teraz. No nic…
- Jak państwo zauważyli, elektryczność w
naszym budynku żyje swoim własnym życiem. Dlatego też dziękuję państwu za uwagę
i odrobimy te zajęcia innym razem – powiedział profesor chwilę później.
Wyszliśmy z ciemnego audytorium, wcześniej zebrawszy na oślep swoje rzeczy.
Zresztą, opuszczenie sali też było niezłym wyczynem. Ciągle ktoś na kogoś
wpadał, ale nikt się na szczęście nie przewrócił.
Na zewnątrz szalała burza. Upadające na
szyby krople wytwarzały bardzo głośny, dudniący dźwięk. Gdzieś w oddali, za politechnicznym
oknem zauważyłam piorun. Nad uczelnią wisiały ciemne chmury. Nic nie
zapowiadało, że sytuacja w ciągu najbliższych kilku godzin miała się zmienić.
Korytarze były pogrążone w mroku, jedynie czerwone lampki w kamerach odróżniały
się od ciemności. Niepowtarzalny widok, który dodawał budynkowi uroku.
Pomyślałam przez chwilę i stuknęłam się w głowę. Nie miałam nawet parasola, ani
kaptura w kurtce. Świetnie.
Skręciłam w boczny korytarz, oddzielając
się tym samym od grupy. Weszłam po schodach na wyższe piętro i odwiedziłam
toaletę. Uczesałam włosy i pogapiłam się w lustro. Nie zamierzałam czekać na
Kubę przed drzwiami, było zbyt zimno. A nawet, jeśli on miałby chwilę na mnie
poczekać, nic mu się przecież nie stanie. Przecież oficjalnie mam jeszcze wykład.
Napisałam mu SMSa z pytaniem, czy ma parasol. Na chwilę obecną była to dość
ważna sprawa – może nie życia i śmierci, ale miało dla mnie znaczenie, w jakim
stanie dotrę na kolejne wykłady, które miały się zacząć za prawie trzy godziny.
W sumie było dopiero wpół do dwunastej, ale czułam się głodna. Siedziałam na
zajęciach od siódmej rano, więc miałam do tego prawo. Chwilkę później
skierowałam się do wyjścia. Po obiedzie zamierzałam jeszcze skoczyć do
mieszkania, aby wziąć notatki dla Kingi, których zapomniałam wcześniej.
Kuba stał pod daszkiem utworzonym przez
balkon, na który wychodziły okna audytorium numer dwieście i opierał się o
kolumnę dorycką. Nie był jedynym, który przeczekiwał deszcz. Mój kierunek
gdzieś się rozszedł i nie widziałam nikogo znajomego. Uśmiechnął się, gdy mnie
zauważył i otworzył czarny, duży parasol. Gdyby się uprzeć, zmieściłyby się pod
nim trzy osoby, a mi to bardzo pasowało. Mogłam spokojnie iść obok niego, nie
przytulając się.
- Pewnie specjalnie wywołałeś tę burzę,
aby wyciągnąć mnie z zajęć, co? – zagaiłam, rozluźniając nieco atmosferę.
- No pewnie, a co ty myślałaś? Tak sobie
pomyślałem, że dawno nie padało, zadzwoniłem do Boga i proszę bardzo. Pogoda
jak znalazł. – Roześmiałam się. – Popatrz tylko, czyż ci przemoczeni ludzie nie
wyglądają ciekawie, podczas gdy my idziemy właśnie pod parasolem? – zapytał.
- Wiesz co? Jesteś bezczelny –
stwierdziłam. – A tak w ogóle, dokąd uderzamy na obiad? – Zmieniłam temat.
- Myślę, że skłonię się ku radzie
miejscowej. Myślę, że znasz lepiej ode mnie studenckie bary – powiedział
patrząc na mnie.
- Proponowałabym Kwadratową, ale skoro w
Głównym nie ma prądu, to i tam pewnie nie ma czego szukać. Spróbować w sumie
można.
Skierowaliśmy się do Bratniaka. Było tak
jak myślałam – elektryczności nie uświadczysz. Później spróbowaliśmy w nowym
ETI i w OiO – gdzie także nie było prądu. Z niezadowoleniem zeszliśmy na Aleję
Grunwaldzką. Deszcz nadal lał jak z cebra.
- W takim razie, masz jednak jakiś
pomysł? – zapytałam. – W sumie, możemy iść do Maca – dodałam..
- Wiesz, odkąd tam pracuję, to niezbyt
mam ochotę tam chodzić. Nie chodzi mi nawet o jedzenie, ale o to, że wszystkich
z obsługi znam. Ale naprzeciwko Manhattanu jest fajna naleśnikarnia, możemy się
do niej przejść. W innych miejscach nie byłem – powiedział.
- Możemy podjechać przystanek tramwajem
– powiedziałam. – Tym razem jednak skasujesz bilet i nie ma, że drogo. –
Wytknęłam do niego język.
- Nie skasuję – powiedział spokojnie.
Już miałam zacząć się na niego wydzierać – Wreszcie odebrałem kartę miejską i
doładowałem – dodał.
- No proszę, proszę. Cieszy mnie to. –
Uśmiechnęłam się.
Gdy dotarliśmy podjechał akurat tramwaj,
więc do niego wsiedliśmy. Nie był jakoś specjalnie wypełniony ludźmi, ale i na
jeden przystanek nie opłacało nam się siadać. Przeszliśmy później przez
przejście dla pieszych i weszliśmy po schodkach na pierwsze piętro budynku,
gdzie znajdował się lokal, który zamierzaliśmy odwiedzić. Wnętrze urządzone
było dość nowocześnie. Ściany były pomalowane w ciepłe kolory, a podłoga i stoliki
zostały wykonane z ciemnego drewna. Na jednej z szafek stało też akwarium, w
którym pływały sobie leniwie ryby. Praktycznie nie było ruchu, dotarliśmy do
lokalu kilka minut po jego otwarciu. Usiedliśmy przy stoliku naprzeciwko siebie
i zajęliśmy się wertowaniem menu. Zamówiłam naleśnika z kurczakiem, Kuba zaś
wybrał pierogi ruskie ze skwarkami.
- Tak właściwie, dlaczego tak mnie
wyrwałeś z zajęć, stało się coś? – zapytałam, gdy czekaliśmy na nasze potrawy.
- Szczerze mówiąc, to mi się nudziło –
powiedział i mrugnął do mnie okiem.
- No dobra, też miałam bardzo nieciekawy
wykład, nie zaprzeczę. – Wyszczerzyłam do niego zęby. – Więc co tam słychać? –
Oparłam głowę na ręce i spojrzałam na niego dość znudzonym wzrokiem.
- W sumie, nic nowego. Jedyne, co może cię
zainteresować, to to, że od października będziemy studiować na jednej uczelni –
powiedział, po czym znowu się uśmiechnął.
- Witamy w takim razie na polibudzie.
Czyli udało się załatwić przeniesienie, ze stratą tylko jednego roku? –
zapytałam, po wcześniejszym przypomnieniu sobie ostatniej rozmowy.
- Dokładnie tak. Ten sam kierunek, nawet
macie strumień, który wtedy wybrałem – odpowiedział.
- I wszystko z pomocą tego twojego
znajomego, za którego załatwiasz teraz sprawy? – zapytałam.
- Tak, dokładnie tak. Zna waszego
rektora, świetny z niego gość to swoją drogą.
- Z tego faceta czy z naszego rektora? –
zapytałam, niezbyt rozumiejąc, co do mnie powiedział.
- Właściwie, obaj są spoko. Taki rektor,
w porównaniu z moim poprzednim, to skarb. A Daniel, to nawet mieszkanie mi
załatwił – pochwalił się Kuba. – Co prawda do remontu, ale zawsze…
- Farciarz – skomentowałam. – Pewnie
fajnie tak mieć własne mieszkanie, co? – zapytałam.
- Czy ja wiem,
będę musiał chyba znaleźć sobie lokatora. Zbyt cicho i zbyt pusto, nudno –
powiedział. Podrapałam się po głowie.
- Przynajmniej
nikt ci nie truje, abyś wyniósł śmieci, podczas gdy masz sto innych zajęć. Ale
co ja mogę o tym wiedzieć, skoro od zawsze mieszkam z ciotką. – Wzruszyłam
ramionami.
- I tak jak na
razie muszę załatwić te kilka spraw, które obiecałem – powiedział patrząc mi w
oczy i przygryzając dolną wargę.
- Jakie to
sprawy, że jeszcze ich nie załatwiłeś? Takie ciężkie? – zapytałam. Właściwie,
mogłam się spodziewać, że za taką pomoc, jaką dostał, cena będzie równie wysoka.
Miałam jedynie nadzieję, że to nie jest jakaś obietnica zabójstwa. Nie pasowała
mi zupełnie do niego ta wizja.
- Normalne sprawy. –
Wypuścił głośno powietrze z ust. – Wiesz, odwiedzić parę urzędów, wypisać
jakieś druki, spotkać się z kilkoma osobami, zawieźć dokumenty do notariusza. –
Przejechał dłonią po włosach. – No i jeszcze jedna rzecz, za którą nie wiem jak
się zabrać. To znaczy, zacząłem to realizować, ale nie do końca mi wychodzi.
- Wiesz, jeśli chcesz,
to mogę ci pomóc. – Zaoferowałam. Mówił to z jakimś spięciem w głosie, ale na
pewno nie wyglądało to na plany przyszłego morderstwa. Co mi szkodzi, aby mu
pomóc? Nic przecież nie stracę, a mogę zyskać. Znaliśmy się krótko, a już
zaczynałam traktować go jak starszego brata. Musiałam przyznać, że go
polubiłam. – Trochę się znam na urzędach i wiem, co gdzie trzeba zanieść i
złożyć.
- Wiesz co? Dzięki, ale
jak na razie chyba nie możesz mi pomóc – powiedział.
- Nie no, jeśli nie
chcesz, to nie musisz mnie wtajemniczać w swoje plany. W końcu, prawie się nie
znamy, to twoja sprawa. – Przekrzywiłam głowę. – Ale gdybyś potrzebował pomocy,
albo porady, to wiesz gdzie mnie szukać. – Uśmiechnęłam się.
W tej chwili także
przyszedł kelner z naszymi zamówieniami, życzył nam smacznego i ulotnił się na
zaplecze. Zajęłam się moim naleśnikiem, który jak na moje możliwości, był
ogromny. Zdecydowanie będę musiała iść wieczorem pobiegać, aby spalić te
kalorie. Poza tym, smak był tak idealny, że starałam się odkryć, co dokładnie
zawiera, aby odtworzyć później ten przepis w domu. Jedliśmy w milczeniu,
ewentualnie przerywając na chwilę stwierdzeniami na temat tego, co znajduje się
na naszych talerzach. Pod koniec czułam się tak syta, że nie wiedziałam, czy
zdołam dojeść. Trzy kolejne dni bez jedzenia, zdecydowanie.
- Najadłam się –
stwierdziłam, po czym wpakowałam do ust ostatni kęs. – Mój studencki żołądek
rzadko doświadcza takich dużych porcji – dodałam. Roześmiał się tylko i
kontynuował konsumpcję swoich pierogów.
- Ja tam lubię dobrze
zjeść – powiedział. – Ostatnio upiekłem lasagne i muszę się pochwalić, wyszła
mi przewyborna.
- Musisz mnie kiedyś
zaprosić, lubię włoską kuchnię – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Jasne. – Wyszczerzył
zęby. – Jak będę coś gotować to się odezwę.
Na tym także
zakończyliśmy temat jedzenia – oboje skończyliśmy już jeść, więc nie było sensu
dłużej siedzieć w lokalu. Wstaliśmy od stolika i skierowaliśmy się do baru,
gdzie uregulowaliśmy rachunek. Wyszliśmy na zewnątrz. Pogoda nie zmieniła się w
ogóle. Nadal lało i nadal nie było widać żadnych przejaśnień.
- Oj, coś przesadziłeś
z tym deszczem – zażartowałam, chowając się pod parasol.
- Jak już mówiłem, ja
mam parasol, a ludzie niech mokną – powiedział. Roześmialiśmy się oboje i
poszliśmy na tramwaj.
Kuba też zmierzał do
mieszkania, aby chwilę coś porobić, a później jechał do pracy na popołudniową
zmianę. Akurat podjechała Piątka, którą oboje mogliśmy dojechać, bez
przesiadek. To znaczy, nie do końca wiedziałam, gdzie mieszka Kuba, ale skoro
widywałam go na tej linii i w Trójce, musiał mieszkać na Brzeźnie. W drugim
wagonie było sporo wolnych miejsc. Usiadłam na jednym z nich, a Kuba przede
mną. Odwrócił się i kontynuowaliśmy konwersację na wcześniejsze tematy.
- Nie znoszę tej pogody
– zaczęłam. – Tak mi się nic nie chce, że nie ogarniesz. Już czuję, jak mnie
kawa z mojej szafki wzywa.
- Pewnie masz niskie
ciśnienie i się przemęczasz na uczelni, dlatego tak reagujesz na gwałtowne
zmiany pogody – powiedział tonem znawcy. Spojrzałam na niego z lekkim
zdziwieniem. – Wiesz, dwie noce nie śpisz i masz organizm osłabiony tak, jak
przy grypie.
- No, to w moim
przypadku wiele by wyjaśniło. Nie mam czasu na spanie – powiedziałam.
- A wiesz na przykład,
że kiedy w górach wieje halny, odnotowuje się tam większą ilość wypadków i
samobójstw? – zapytał.
- Skąd ty to wszystko
wiesz, co? Najpierw żartujesz mi o pogodzie, teraz wpływ pogody na człowieka.
Studiowałeś jakąś klimatologię czy co? – Zadałam te kilka pytań z wyraźnym
zdziwieniem w głosie.
- Kiedyś się tym
interesowałem i przeczytałem parę książek – powiedział. – Albo w krajach
arabskich, prawo zwyczajowe mówi, że przestępstwa dokonane podczas chamsinu,
czyli naszego halnego, nie są karane.
- W sensie, że człowiek
w czasie złej pogody, nie panuje nad sobą? – zapytałam, próbując wykrzesać z
siebie inteligentny ton. Wiele mi brakowało jednak do tej pasji, z jaką Kuba
opowiadał o zjawiskach pogodowych.
- Poniekąd tak. Wiesz,
u nas można powiedzieć, że jeśli impulsów świetlnych jest za mało, to organizm
wydziela melatoninę. Mam nadzieję, że wiesz przynajmniej, co się wtedy dzieje –
powiedział z nadzieją w głosie, jakby to była ostatnia moja deska ratunku.
- Nigdy nie byłam dobra
z biologii, więc nie wiem. – Wzruszyłam ramionami.
- Wydzielanie
melatoniny powoduje senność i zwolnione reakcje. A co się z tym wiąże, wszyscy
chodzimy tacy właśnie zaspani i marzymy o kawie – powiedział.
Tramwaj sunął po
szynach jak szalony, na przekór ulewie i piorunom. Minęliśmy Politechnikę, a
potem Operę. Kolejne przystanki zleciały nam na rozmowach o niczym, które mimo
wszystko były zajmujące. Mało brakowało, abym zapomniała wysiąść na swoim
przystanku. Dopiero, gdy tramwaj się zatrzymał i ktoś otworzył drzwi,
poderwałam się do wyjścia, żegnając pospiesznie Kubę. Szłam w deszczu, bo
właściciel parasola pojechał dalej. Włosy miałam całkowicie mokre, ale nie
przeszkadzało mi to już. W mieszkaniu zamierzałam je wysuszyć i przebrać się w
coś suchego. No i wziąć obowiązkowo parasol.
Niemal wbiegłam na
klatkę, ciesząc się, że ulewa już za mną. Teraz czekała mnie tylko podróż
windą, która wyjątkowo była czynna. Jechałam z sąsiadem z szóstego piętra, z
którym chodziłam do jednej podstawówki, będącej zresztą kilka kroków od mojego
bloku. Był dwa lata starszy i wtedy chodzić z nim chciały wszystkie dziewczyny
z mojej klasy. Dzisiaj miał już narzeczoną i nie był zupełnie w moim typie.
Chwilkę porozmawialiśmy, on wysiadł na swoim piętrze, a ja na swoim.
Wygrzebałam klucze z torebki i weszłam do mieszkania. Zdziwił mnie zapach
smażonego mięsa, dochodzący z kuchni. Gdy wychodziłam z domu, byłam pewna, że wszystko
powyłączałam. A nawet jeśli, to zdążyłoby się już porządnie przypalić. Ciotka
wyszła przede mną i miała wrócić znów koło szesnastej. Zajrzałam do
pomieszczenia – było puste, a na kuchence stała patelnia ze smażącymi się
udkami z kurczaka. Z salonu dochodziły jakieś dźwięki. Zastałam ciotkę, która
siedziała na podłodze, przy wysypanej zawartości szuflad z meblościanki. Dawno
właściwie do nich nie zaglądałam i przez ostatnie lata stały się jeszcze
większym pogorzeliskiem niż wcześniej. Można tam było znaleźć dosłownie
wszystko – zaczynając od moich zabawek z dzieciństwa, przez zdjęcia, jakieś
dokumenty, mnóstwo kabli, po sztućce i płyty CD z podpisami na przykład Popcorn
2002, zawierające hity Britney Spears, Edyty Górniak i innych. Połowy
wykonawców z okładek w ogóle nie kojarzyłam.
- Co robisz? –
zapytałam. – Nie powinnaś być w pracy?
- Powinnam –
odpowiedziała. – Ale poobcinali nam godziny i od dzisiaj pracuję na pół etatu,
za połowę pensji oczywiście. – Wyglądała na załamaną.
- Dlaczego? – Nie kryłam
zdziwienia.
- Mają zastój, pewnie
niedługo zbankrutują, skoro nie mają teraz zleceń – powiedziała smutno. –
Wiesz, w tej branży tak jest, że raz na wozie, raz pod wozem. Tyle, że jest
wiosna i nie powinno tak być.
- Znajdziesz sobie coś
nowego, lepszego – powiedziałam uśmiechając się do niej. – Albo jeszcze
wyjdziecie z tego dołka.
- Pomożesz mi znaleźć
umowę? – zapytała. – Musi gdzieś tu być.
- Jasne –
odpowiedziałam, po czym też usiadłam na podłodze i zajęłam się przeglądaniem
tego wszystkiego, usiłując przy okazji to trochę uporządkować.
Przyglądałam się
kolejnym zdjęciom, patrząc na siebie w wieku kilku lat. Nie było trudno mi
siebie rozpoznać – rude włosy odznaczały się wszędzie, gdzie było to możliwe.
To znaczy – niektóre zdjęcia były czarno-białe, ale w tym przypadku zawsze
miałam jakąś dziwną fryzurę. Obserwowałam moje zabawy z koleżankami w
piaskownicy stwierdzając jednocześnie, że brudne dziecko to szczęśliwe dziecko.
Tak było przynajmniej w moim przypadku. Na kilku zdjęciach miałam zdartą skórę
z nosa, co było chyba spowodowane upadkiem z karuzeli, ale nie przeszkadzało mi
to w kolejnych szaleństwach na placu zabaw. W końcu natrafiłam na jedno
zdjęcie, którego chyba nigdy wcześniej nie widziałam. Utrzymane w odcieniach
szarości, lekko nadszarpnięte przez czas. Niezbyt wyraźne, widać robione starym
aparatem, na dość starym filmie, skoro miałam zdjęcia z tego okresu w kolorach
i ze zdecydowanie lepszą jakością. Wyglądałam na około półtoraroczną, co by się
mniej więcej zgadzało, bo po ubiorze mogłam stwierdzić, że zdjęcie wykonano
późną jesienią. Stałam przy piaskownicy, ciotka kucała za mną i podtrzymywała
mnie pod pachami. Miała trwałą, co teraz nigdy się jej nie zdarzało, ale
pamiętałam z innych zdjęć, że w tych czasach takie fryzury się nosiło. Chyba
wyrywałam się z objęć ciotki, aby pogłaskać kota, który również pozował na tym
zdjęciu. Mój biały płaszczyk kontrastował z ciemnym ubraniem ciotki i ciemnym
garniturem mężczyzny, który kucał obok. Miał on ciemne, niemal czarne włosy,
skręcone w delikatne loczki. Do tego pełne usta i nos podobny do mojego,
przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu, które ciężko było dostrzec. Spod
marynarki wystawał biały kołnierz i czarny krawat. Musiałam przyznać, że był
przystojny. Pamiętałam go, jako mojego ojca, którego tak dawno nie widziałam.
Zniknął nagle bez słowa i nie pojawił się więcej w moim życiu. W tle były
jakieś szare bloki i garaże oraz pojedynczy Fiat 125p. Na budynku zupełnie po
lewej widniał numer dwieście trzydzieści jeden, a za nami rosło dość małe drzewo.
Za nic nie potrafiłam zlokalizować tego miejsca. Podałam ciotce zdjęcie, a ta
uważnie się mu przyjrzała.
- Wiesz może, co
słychać u mojego ojca? – zapytałam. Właściwie, nie obchodziło mnie zupełnie, co
robił, jednak widząc to zdjęcie postanowiłam się dowiedzieć.
- W sumie, to
rozmawialiśmy ostatnio dwa lata temu, więc nie mam pojęcia – odpowiedziała. –
Zmieniałyśmy numer telefonu, więc być może, jeśli próbuje się dodzwonić, to na
ten stary numer. A poza tym, wtedy to i tak były tylko życzenia świąteczne.
- A właśnie? Wiesz już,
co robimy na Wielkanoc? – Zmieniłam temat. Nie miałam ochoty na dalsze wywody
na temat mojego ojca. To jego decyzja, że się od nas odciął. Powinno być mi
przykro, ale po tylu latach nie przejmowałam się tym.
- Najprawdopodobniej, jak
co roku, jedziemy do Ewy – odpowiedziała, po czym zerwała się niemal z krzykiem
i pobiegła do kuchni.
Zupełnie zapomniałyśmy
o mięsie stojącym na gazie. Przez jakieś pięć minut próbowała je ratować, a ja
przeglądałam w tym czasie kolejne zdjęcia i papiery. W oczy rzuciła mi się
pogięta kartka papieru, która zdążyła zżółknąć. Była napisana dość zgrabnym,
ale męskim pismem. Wiesz, z tym
wszystkim, to jest jak z fizyką – żyjemy w jednym wielkim układzie
współrzędnych. To, o co go zaczepimy i w jakim miejscu przyjmiemy jego
początek, zależy tylko i wyłącznie od nas – odczytałam fragment, po czym
usłyszałam kroki ciotki. Pospiesznie schowałam kartkę do kieszeni, aby wgłębić
się w nią później. Ciotka, mówiąc kiedyś, że wdałam się w ojca, musiała mieć
racje. Tak samo jak ja, lubił fizykę. Nie wiedziałam o nim zupełnie nic i z
jednej strony, pociągała mnie ta wiedza, z drugiej miałam świadomość, że jego
życie, to nie jest moja bajka.
- Znalazłam tę twoją
umowę – powiedziałam po chwili. – Jeżeli to o tę chodzi – podałam jej kartkę
papieru.
- Dziękuję –
powiedziała. – Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobiła.
- Nie ma za co
dziękować. No nic, będę się zwijać. – Wstałam, przebrałam się pospiesznie,
odszukałam notatki dla Kingi i z parasolką w ręku wyszłam z domu.
Czekały mnie dwie
godziny wykładu z Analizy, które zamierzałam miło spędzić w towarzystwie
Adasia, na notowaniu i spisywaniu od niego tego, czego nie zdołałam rozczytać z
tablicy. Na zewnątrz lekko kropiło, a słońce próbowało się przedrzeć przez
chmury. Wszędzie pojawiło się mnóstwo kałuż, jednak nie były mi one w ogóle
straszne – glany w takim przypadku jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Szpilki
nosiłam ostatnio rzadziej, bo skoro Adam widywał mnie już w dresie, nie
musiałam niczego udawać. Tak swoją drogą, przez ostatnie dwa tygodnie miał cały
przegląd mojego stylu. Od szpilek i spódniczek, przez dres i adidasy, koszulki
zespołów i trampki, po ramoneskę i glany. Zdecydowanie nie solidaryzowałam się
z żadną z subkultur, choć ktoś kiedyś stwierdził, że jestem punkiem, a babcie w
tramwaju nazywały mnie czasem satanistką. Ale to raczej w przypływie emocji, a
nie jako obiektywna ocena. No, bo przecież nie odprawiałam żadnej czarnej mszy
na ich oczach i nie składałam pokłonów szatanowi. Kotów też nie jadam, są niesmaczne.
No i za długo się gotują… Jedynie siedziałam sobie spokojnie w tramwaju i ze
słuchawkami w uszach wpatrywałam się w okno. Oburzyło je pewnie to, że
odpowiedziałam na ich pytanie, a raczej wrzask dopiero po chwili. Sorry,
babciu, ale nie zamierzałam przerywać słuchania koncertówki Pidżamy Porno, bo
ktoś mógł stać cały dzień pod blokiem, a nie ustoi kilku minut w tramwaju.
A wracając, stałam na
przystanku i czekałam na cokolwiek, ponieważ Piątka zwiała mi sprzed nosa, gdy
stałam na przejściu dla pieszych. A raczej uciekałam przed rozpędzonymi
samochodami, których kierowcy chcieli zdążyć na wczesnym żółtym, a tym samym
chlapali brudną deszczówką wszystko i wszystkich, nie przejmując się tym w
ogóle. Po chwili podjechała Trójka, więc wsiadłam do niej. Tym razem udało mi
się usiąść. Wyjęłam z kieszeni znalezioną w szufladzie kartkę i zaczęłam
ponownie czytać. Wyobraź sobie, że jesteś
tylko ty i nikt więcej, to świat kręci się wokół ciebie. W mechanice
relatywistycznej przyjęto cztery wymiary – czas oraz trzy wymiary przestrzeni,
które możemy oznaczyć jako osie x, y i z. Kierunkiem osi x jest ten kierunek, w
którym patrzysz. Oś z idzie pionowo do góry, a oś y, w takim wypadku musi iść w
lewą stronę. Środkiem układu współrzędnych muszą więc być pięty, a raczej przestrzeń
między nimi. Tak jest najprościej. Znamy swoją pozycję oraz znamy pozycję
naszego celu. Dlatego nic nie stoi nam na przeszkodzie, aby przemierzyć tę
odległość. Musimy jednak być dokładni. To wcale nie jest takie trudne, jak się
wydaje być.
Reszta brzmiała
podobnie. Włożyłam kartkę za okładkę zeszytu, bo nie zostało mi wiele czasu do
końca mojej podróży. Nie rozumiałam, dlaczego to dla mojego ojca było takie
ważne, że musiał to zapisać. Jak dla mnie było to coś oczywistego, co można
było z łatwością przyjąć i zrozumieć. Wysiadłam z tramwaju przy Operze i z
głową pełną myśli skierowałam się ponownie do Gmachu Głównego. Mój odtwarzacz
MP3 to jednak inteligentna istota. Losowa piosenka, którą usłyszałam podczas
oczekiwania na zielone światło, idealnie dopasowała się do mojego nastroju i
tego, co przeczytałam chwilę wcześniej. Dezerter. W czasie i przestrzeni wszystko się zgadza. Słońce wschodzi i zachodzi swoim cyklem, ale wyczuwam, że wkrada się
niepokój – dziwny porządek, do którego nie przywykłem. Idealne.
- Mieliście seminarium
z Etyki, czy dalej nie było prądu? – zapytałam Adama, który siedział pod
audytorium.
- Prąd wrócił jakieś
dwadzieścia minut po rozpoczęciu seminarek, ale prowadzący je odwołał, mieliśmy
wolne, ale jutro przychodzimy na wasze zajęcia. – odpowiedział. – A myślałem,
że się wyśpię. – Posłałam mu kuksańca w bok.
- I mówi to ten, który
miał dzisiaj na dziesiątą, a niektórzy mieli laborki od siódmej – powiedziałam.
- Ale mam jeszcze
chemię dziś, więc na jedno wyjdzie.
- Współczuję – powiedziałam.
– Wieczorem biegamy?
- Może. – Przeciągnął
pierwszą sylabę, a ja uśmiechnęłam się do niego – Znasz odpowiedź – dodał.
Znałam. To już
wchodziło nam w nawyk, codzienność. Albo rano, albo wieczorem, zależnie od
naszego planu zajęć. A teraz, gdy biegaliśmy razem, mogłam i biegać w
ciemnościach, czego wcześniej szczerze nie znosiłam.
- Pokażę ci coś. –
Wyjęłam z plecaka kartkę z pismem mojego ojca. – Przeczytaj, ciekawie brzmi.
- Szkoda, że nie ma
całości – powiedział. – Ale zalatuje mi trochę Einsteinem. Skąd to masz? –
zapytał.
- Znalazłam w
szufladzie ze wszystkim. Najprawdopodobniej napisał to mój ojciec, którego
ostatnio widziałam piętnaście lat temu.
- No, to widać, po kim
odziedziczyłaś zainteresowania. – Roześmiał się.
Ludzie zaczęli wstawać z
ławek, kierując się ku drzwiom, które zostały właśnie otwarte, więc i my
podążyliśmy za nimi. Zajęliśmy miejsca obok siebie i wsłuchaliśmy się w słowa
wykładowcy. Mimo, że materiał był nowy, sposób wyjaśnienia był przystępny i
zrozumiały, że uzyskanie zwolnienia z egzaminu nie było jakimś specjalnie
trudnym wyzwaniem. Przynajmniej dla mnie. Po mojej drugiej stronie siedziały
Kinga i Patrycja, które też rozumiały wszystko. Ładnie się dobrałyśmy, nie
zdziwiłabym się, gdybyśmy wszystkie miały zwolnienie. Właściwie, nie do końca
wiedziałam, jak radzi sobie Adam, bo nie mieliśmy razem ćwiczeń, ale wydawało
mi się, że dość dobrze, skoro nie pytał mnie o nic.
Po skończonym wykładzie
rozeszliśmy się – każdy w swoją stronę, do swojego własnego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz