niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział VI

[Maja]



Czwartek, 29 marca 2012

Dwie godziny umierania. Kolejne w tym tygodniu, który już jutro miał się skończyć i znów miał nastać weekend. W sali unosił się charakterystyczny zapach trupów, który oznaczał, że połowa mojego kierunku umarła z nudów w oczekiwaniu na koniec wykładu, ewentualnie na jakieś ciekawe doświadczenie. Ale nic z tego – profesor dyktował nam notatkę, a ja, chcąc, nie chcąc, tępo ją przepisywałam. Nawet, gdyby była ona o różowych hipopotamach na zielonych chmurach, nikt by na to nie zwrócił uwagi. Wcześniej nastąpiła tragedia na skalę całego rocznika – Aśce skończyły się krzyżówki, które zwykle w takich chwilach wszystkim rozdawała. Tym samym nie było co robić. Zastanawiałam się przez chwilę, co ja tam w ogóle robię, po czym zerknęłam dwa rzędy niżej na Adama. Grał w statki ze swoim sąsiadem. Oto powód mej obecności tutaj. Na imprezie, a raczej po niej, wyjaśniliśmy sobie wszystko, wraz z niejasnościami, które zasiała w mej głowie Patrycja w sobotni wieczór. Po prostu, na początku roku akademickiego był z dziewczyną z jego miejscowości i dużo o niej mówił w gronie kolegów. Gdy zerwali dwa miesiące temu, głupio mu było się do tego przyznać i unikał tego tematu jak ognia. Nie do końca chciało mi się w to wierzyć, ale obiecał, że to, co mi nie pasowało, się zmieni. I faktycznie, rozmawialiśmy nawet częściej, czasem siadaliśmy razem na wykładach. Zresztą, przyjęcie takiej wersji wydarzeń, było najłatwiejsze.
Spojrzałam na Patkę, która odsypiała jakąś zarwaną noc. Po drugiej stronie siedziała Kinga, która czytała jakąś grubą książkę i nie chciałam jej przerywać. Tym samym, nie miałam nawet z kim pogadać. Napisałam SMSa do Adama, aby choć na chwilę się czymś zająć. Elektryczność i magnetyzm w tej formie, jaką aktualnie słyszałam na wykładzie, po prostu mnie nudziła. Była to powtórka z liceum, którą już potrafiłam, może trochę bardziej rozwinięta. Jeżeli w ogóle cokolwiek się ogarniało, to i zaliczenie przedmiotu nie było dużym problemem.
Poczułam wibracje telefonu w kieszeni, jednak nie była to odpowiedź Adasia, lecz wiadomość od Kuby. Pytał, czy mogłabym się wyrwać z zajęć i iść z nim na obiad. W sumie, to chciałam to zrobić, ale siedziałam zupełnie w środku, więc wyjście niezauważoną byłoby ciężkim zadaniem. Wolałam nie ryzykować i odpisałam mu zgodnie z prawdą. Odpisał mi tylko: „Za 15 min pod waszym Gmachem Głównym”. No to sobie poczeka, skoro nie umie czytać ze zrozumieniem. Nie zamierzałam się przeciskać. Po chwili, nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie wiedziałam, co się stało, czyżbym oślepła od tego nadmiaru wiedzy? Wykładowca zamilkł, a ja słyszałam tylko przerażone głosy kolegów i koleżanek. Terroryści? Atak bombowy? Nawałnica? Przyspieszony koniec świata? Ej, to miało być w grudniu! Nie chcę jeszcze umierać! Zdecydowanie nie teraz. No nic…
- Jak państwo zauważyli, elektryczność w naszym budynku żyje swoim własnym życiem. Dlatego też dziękuję państwu za uwagę i odrobimy te zajęcia innym razem – powiedział profesor chwilę później. Wyszliśmy z ciemnego audytorium, wcześniej zebrawszy na oślep swoje rzeczy. Zresztą, opuszczenie sali też było niezłym wyczynem. Ciągle ktoś na kogoś wpadał, ale nikt się na szczęście nie przewrócił.
Na zewnątrz szalała burza. Upadające na szyby krople wytwarzały bardzo głośny, dudniący dźwięk. Gdzieś w oddali, za politechnicznym oknem zauważyłam piorun. Nad uczelnią wisiały ciemne chmury. Nic nie zapowiadało, że sytuacja w ciągu najbliższych kilku godzin miała się zmienić. Korytarze były pogrążone w mroku, jedynie czerwone lampki w kamerach odróżniały się od ciemności. Niepowtarzalny widok, który dodawał budynkowi uroku. Pomyślałam przez chwilę i stuknęłam się w głowę. Nie miałam nawet parasola, ani kaptura w kurtce. Świetnie.
Skręciłam w boczny korytarz, oddzielając się tym samym od grupy. Weszłam po schodach na wyższe piętro i odwiedziłam toaletę. Uczesałam włosy i pogapiłam się w lustro. Nie zamierzałam czekać na Kubę przed drzwiami, było zbyt zimno. A nawet, jeśli on miałby chwilę na mnie poczekać, nic mu się przecież nie stanie. Przecież oficjalnie mam jeszcze wykład. Napisałam mu SMSa z pytaniem, czy ma parasol. Na chwilę obecną była to dość ważna sprawa – może nie życia i śmierci, ale miało dla mnie znaczenie, w jakim stanie dotrę na kolejne wykłady, które miały się zacząć za prawie trzy godziny. W sumie było dopiero wpół do dwunastej, ale czułam się głodna. Siedziałam na zajęciach od siódmej rano, więc miałam do tego prawo. Chwilkę później skierowałam się do wyjścia. Po obiedzie zamierzałam jeszcze skoczyć do mieszkania, aby wziąć notatki dla Kingi, których zapomniałam wcześniej.
Kuba stał pod daszkiem utworzonym przez balkon, na który wychodziły okna audytorium numer dwieście i opierał się o kolumnę dorycką. Nie był jedynym, który przeczekiwał deszcz. Mój kierunek gdzieś się rozszedł i nie widziałam nikogo znajomego. Uśmiechnął się, gdy mnie zauważył i otworzył czarny, duży parasol. Gdyby się uprzeć, zmieściłyby się pod nim trzy osoby, a mi to bardzo pasowało. Mogłam spokojnie iść obok niego, nie przytulając się.
- Pewnie specjalnie wywołałeś tę burzę, aby wyciągnąć mnie z zajęć, co? – zagaiłam, rozluźniając nieco atmosferę.
- No pewnie, a co ty myślałaś? Tak sobie pomyślałem, że dawno nie padało, zadzwoniłem do Boga i proszę bardzo. Pogoda jak znalazł. – Roześmiałam się. – Popatrz tylko, czyż ci przemoczeni ludzie nie wyglądają ciekawie, podczas gdy my idziemy właśnie pod parasolem? – zapytał.
- Wiesz co? Jesteś bezczelny – stwierdziłam. – A tak w ogóle, dokąd uderzamy na obiad? – Zmieniłam temat.
- Myślę, że skłonię się ku radzie miejscowej. Myślę, że znasz lepiej ode mnie studenckie bary – powiedział patrząc na mnie.
- Proponowałabym Kwadratową, ale skoro w Głównym nie ma prądu, to i tam pewnie nie ma czego szukać. Spróbować w sumie można.
Skierowaliśmy się do Bratniaka. Było tak jak myślałam – elektryczności nie uświadczysz. Później spróbowaliśmy w nowym ETI i w OiO – gdzie także nie było prądu. Z niezadowoleniem zeszliśmy na Aleję Grunwaldzką. Deszcz nadal lał jak z cebra.
- W takim razie, masz jednak jakiś pomysł? – zapytałam. – W sumie, możemy iść do Maca – dodałam..
- Wiesz, odkąd tam pracuję, to niezbyt mam ochotę tam chodzić. Nie chodzi mi nawet o jedzenie, ale o to, że wszystkich z obsługi znam. Ale naprzeciwko Manhattanu jest fajna naleśnikarnia, możemy się do niej przejść. W innych miejscach nie byłem – powiedział.
- Możemy podjechać przystanek tramwajem – powiedziałam. – Tym razem jednak skasujesz bilet i nie ma, że drogo. – Wytknęłam do niego język.
- Nie skasuję – powiedział spokojnie. Już miałam zacząć się na niego wydzierać – Wreszcie odebrałem kartę miejską i doładowałem – dodał.
- No proszę, proszę. Cieszy mnie to. – Uśmiechnęłam się.
Gdy dotarliśmy podjechał akurat tramwaj, więc do niego wsiedliśmy. Nie był jakoś specjalnie wypełniony ludźmi, ale i na jeden przystanek nie opłacało nam się siadać. Przeszliśmy później przez przejście dla pieszych i weszliśmy po schodkach na pierwsze piętro budynku, gdzie znajdował się lokal, który zamierzaliśmy odwiedzić. Wnętrze urządzone było dość nowocześnie. Ściany były pomalowane w ciepłe kolory, a podłoga i stoliki zostały wykonane z ciemnego drewna. Na jednej z szafek stało też akwarium, w którym pływały sobie leniwie ryby. Praktycznie nie było ruchu, dotarliśmy do lokalu kilka minut po jego otwarciu. Usiedliśmy przy stoliku naprzeciwko siebie i zajęliśmy się wertowaniem menu. Zamówiłam naleśnika z kurczakiem, Kuba zaś wybrał pierogi ruskie ze skwarkami.
- Tak właściwie, dlaczego tak mnie wyrwałeś z zajęć, stało się coś? – zapytałam, gdy czekaliśmy na nasze potrawy.
- Szczerze mówiąc, to mi się nudziło – powiedział i mrugnął do mnie okiem.
- No dobra, też miałam bardzo nieciekawy wykład, nie zaprzeczę. – Wyszczerzyłam do niego zęby. – Więc co tam słychać? – Oparłam głowę na ręce i spojrzałam na niego dość znudzonym wzrokiem.
- W sumie, nic nowego. Jedyne, co może cię zainteresować, to to, że od października będziemy studiować na jednej uczelni – powiedział, po czym znowu się uśmiechnął.
- Witamy w takim razie na polibudzie. Czyli udało się załatwić przeniesienie, ze stratą tylko jednego roku? – zapytałam, po wcześniejszym przypomnieniu sobie ostatniej rozmowy.
- Dokładnie tak. Ten sam kierunek, nawet macie strumień, który wtedy wybrałem – odpowiedział.
- I wszystko z pomocą tego twojego znajomego, za którego załatwiasz teraz sprawy? – zapytałam.
- Tak, dokładnie tak. Zna waszego rektora, świetny z niego gość to swoją drogą.
- Z tego faceta czy z naszego rektora? – zapytałam, niezbyt rozumiejąc, co do mnie powiedział.
- Właściwie, obaj są spoko. Taki rektor, w porównaniu z moim poprzednim, to skarb. A Daniel, to nawet mieszkanie mi załatwił – pochwalił się Kuba. – Co prawda do remontu, ale zawsze…
- Farciarz – skomentowałam. – Pewnie fajnie tak mieć własne mieszkanie, co? – zapytałam.
- Czy ja wiem, będę musiał chyba znaleźć sobie lokatora. Zbyt cicho i zbyt pusto, nudno – powiedział. Podrapałam się po głowie.
- Przynajmniej nikt ci nie truje, abyś wyniósł śmieci, podczas gdy masz sto innych zajęć. Ale co ja mogę o tym wiedzieć, skoro od zawsze mieszkam z ciotką. – Wzruszyłam ramionami.
- I tak jak na razie muszę załatwić te kilka spraw, które obiecałem – powiedział patrząc mi w oczy i przygryzając dolną wargę.
- Jakie to sprawy, że jeszcze ich nie załatwiłeś? Takie ciężkie? – zapytałam. Właściwie, mogłam się spodziewać, że za taką pomoc, jaką dostał, cena będzie równie wysoka. Miałam jedynie nadzieję, że to nie jest jakaś obietnica zabójstwa. Nie pasowała mi zupełnie do niego ta wizja.
- Normalne sprawy. – Wypuścił głośno powietrze z ust. – Wiesz, odwiedzić parę urzędów, wypisać jakieś druki, spotkać się z kilkoma osobami, zawieźć dokumenty do notariusza. – Przejechał dłonią po włosach. – No i jeszcze jedna rzecz, za którą nie wiem jak się zabrać. To znaczy, zacząłem to realizować, ale nie do końca mi wychodzi.
- Wiesz, jeśli chcesz, to mogę ci pomóc. – Zaoferowałam. Mówił to z jakimś spięciem w głosie, ale na pewno nie wyglądało to na plany przyszłego morderstwa. Co mi szkodzi, aby mu pomóc? Nic przecież nie stracę, a mogę zyskać. Znaliśmy się krótko, a już zaczynałam traktować go jak starszego brata. Musiałam przyznać, że go polubiłam. – Trochę się znam na urzędach i wiem, co gdzie trzeba zanieść i złożyć.
- Wiesz co? Dzięki, ale jak na razie chyba nie możesz mi pomóc – powiedział.
- Nie no, jeśli nie chcesz, to nie musisz mnie wtajemniczać w swoje plany. W końcu, prawie się nie znamy, to twoja sprawa. – Przekrzywiłam głowę. – Ale gdybyś potrzebował pomocy, albo porady, to wiesz gdzie mnie szukać. – Uśmiechnęłam się.
W tej chwili także przyszedł kelner z naszymi zamówieniami, życzył nam smacznego i ulotnił się na zaplecze. Zajęłam się moim naleśnikiem, który jak na moje możliwości, był ogromny. Zdecydowanie będę musiała iść wieczorem pobiegać, aby spalić te kalorie. Poza tym, smak był tak idealny, że starałam się odkryć, co dokładnie zawiera, aby odtworzyć później ten przepis w domu. Jedliśmy w milczeniu, ewentualnie przerywając na chwilę stwierdzeniami na temat tego, co znajduje się na naszych talerzach. Pod koniec czułam się tak syta, że nie wiedziałam, czy zdołam dojeść. Trzy kolejne dni bez jedzenia, zdecydowanie.
- Najadłam się – stwierdziłam, po czym wpakowałam do ust ostatni kęs. – Mój studencki żołądek rzadko doświadcza takich dużych porcji – dodałam. Roześmiał się tylko i kontynuował konsumpcję swoich pierogów.
- Ja tam lubię dobrze zjeść – powiedział. – Ostatnio upiekłem lasagne i muszę się pochwalić, wyszła mi przewyborna.
- Musisz mnie kiedyś zaprosić, lubię włoską kuchnię – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Jasne. – Wyszczerzył zęby. – Jak będę coś gotować to się odezwę.
Na tym także zakończyliśmy temat jedzenia – oboje skończyliśmy już jeść, więc nie było sensu dłużej siedzieć w lokalu. Wstaliśmy od stolika i skierowaliśmy się do baru, gdzie uregulowaliśmy rachunek. Wyszliśmy na zewnątrz. Pogoda nie zmieniła się w ogóle. Nadal lało i nadal nie było widać żadnych przejaśnień.
- Oj, coś przesadziłeś z tym deszczem – zażartowałam, chowając się pod parasol.
- Jak już mówiłem, ja mam parasol, a ludzie niech mokną – powiedział. Roześmialiśmy się oboje i poszliśmy na tramwaj.
Kuba też zmierzał do mieszkania, aby chwilę coś porobić, a później jechał do pracy na popołudniową zmianę. Akurat podjechała Piątka, którą oboje mogliśmy dojechać, bez przesiadek. To znaczy, nie do końca wiedziałam, gdzie mieszka Kuba, ale skoro widywałam go na tej linii i w Trójce, musiał mieszkać na Brzeźnie. W drugim wagonie było sporo wolnych miejsc. Usiadłam na jednym z nich, a Kuba przede mną. Odwrócił się i kontynuowaliśmy konwersację na wcześniejsze tematy.
- Nie znoszę tej pogody – zaczęłam. – Tak mi się nic nie chce, że nie ogarniesz. Już czuję, jak mnie kawa z mojej szafki wzywa.
- Pewnie masz niskie ciśnienie i się przemęczasz na uczelni, dlatego tak reagujesz na gwałtowne zmiany pogody – powiedział tonem znawcy. Spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem. – Wiesz, dwie noce nie śpisz i masz organizm osłabiony tak, jak przy grypie.
- No, to w moim przypadku wiele by wyjaśniło. Nie mam czasu na spanie – powiedziałam.
- A wiesz na przykład, że kiedy w górach wieje halny, odnotowuje się tam większą ilość wypadków i samobójstw? – zapytał.
- Skąd ty to wszystko wiesz, co? Najpierw żartujesz mi o pogodzie, teraz wpływ pogody na człowieka. Studiowałeś jakąś klimatologię czy co? – Zadałam te kilka pytań z wyraźnym zdziwieniem w głosie.
- Kiedyś się tym interesowałem i przeczytałem parę książek – powiedział. – Albo w krajach arabskich, prawo zwyczajowe mówi, że przestępstwa dokonane podczas chamsinu, czyli naszego halnego, nie są karane.
- W sensie, że człowiek w czasie złej pogody, nie panuje nad sobą? – zapytałam, próbując wykrzesać z siebie inteligentny ton. Wiele mi brakowało jednak do tej pasji, z jaką Kuba opowiadał o zjawiskach pogodowych.
- Poniekąd tak. Wiesz, u nas można powiedzieć, że jeśli impulsów świetlnych jest za mało, to organizm wydziela melatoninę. Mam nadzieję, że wiesz przynajmniej, co się wtedy dzieje – powiedział z nadzieją w głosie, jakby to była ostatnia moja deska ratunku.
- Nigdy nie byłam dobra z biologii, więc nie wiem. – Wzruszyłam ramionami.
- Wydzielanie melatoniny powoduje senność i zwolnione reakcje. A co się z tym wiąże, wszyscy chodzimy tacy właśnie zaspani i marzymy o kawie – powiedział.
Tramwaj sunął po szynach jak szalony, na przekór ulewie i piorunom. Minęliśmy Politechnikę, a potem Operę. Kolejne przystanki zleciały nam na rozmowach o niczym, które mimo wszystko były zajmujące. Mało brakowało, abym zapomniała wysiąść na swoim przystanku. Dopiero, gdy tramwaj się zatrzymał i ktoś otworzył drzwi, poderwałam się do wyjścia, żegnając pospiesznie Kubę. Szłam w deszczu, bo właściciel parasola pojechał dalej. Włosy miałam całkowicie mokre, ale nie przeszkadzało mi to już. W mieszkaniu zamierzałam je wysuszyć i przebrać się w coś suchego. No i wziąć obowiązkowo parasol.
Niemal wbiegłam na klatkę, ciesząc się, że ulewa już za mną. Teraz czekała mnie tylko podróż windą, która wyjątkowo była czynna. Jechałam z sąsiadem z szóstego piętra, z którym chodziłam do jednej podstawówki, będącej zresztą kilka kroków od mojego bloku. Był dwa lata starszy i wtedy chodzić z nim chciały wszystkie dziewczyny z mojej klasy. Dzisiaj miał już narzeczoną i nie był zupełnie w moim typie. Chwilkę porozmawialiśmy, on wysiadł na swoim piętrze, a ja na swoim. Wygrzebałam klucze z torebki i weszłam do mieszkania. Zdziwił mnie zapach smażonego mięsa, dochodzący z kuchni. Gdy wychodziłam z domu, byłam pewna, że wszystko powyłączałam. A nawet jeśli, to zdążyłoby się już porządnie przypalić. Ciotka wyszła przede mną i miała wrócić znów koło szesnastej. Zajrzałam do pomieszczenia – było puste, a na kuchence stała patelnia ze smażącymi się udkami z kurczaka. Z salonu dochodziły jakieś dźwięki. Zastałam ciotkę, która siedziała na podłodze, przy wysypanej zawartości szuflad z meblościanki. Dawno właściwie do nich nie zaglądałam i przez ostatnie lata stały się jeszcze większym pogorzeliskiem niż wcześniej. Można tam było znaleźć dosłownie wszystko – zaczynając od moich zabawek z dzieciństwa, przez zdjęcia, jakieś dokumenty, mnóstwo kabli, po sztućce i płyty CD z podpisami na przykład Popcorn 2002, zawierające hity Britney Spears, Edyty Górniak i innych. Połowy wykonawców z okładek w ogóle nie kojarzyłam.
- Co robisz? – zapytałam. – Nie powinnaś być w pracy?
- Powinnam – odpowiedziała. – Ale poobcinali nam godziny i od dzisiaj pracuję na pół etatu, za połowę pensji oczywiście. – Wyglądała na załamaną.
- Dlaczego? – Nie kryłam zdziwienia.
- Mają zastój, pewnie niedługo zbankrutują, skoro nie mają teraz zleceń – powiedziała smutno. – Wiesz, w tej branży tak jest, że raz na wozie, raz pod wozem. Tyle, że jest wiosna i nie powinno tak być.
- Znajdziesz sobie coś nowego, lepszego – powiedziałam uśmiechając się do niej. – Albo jeszcze wyjdziecie z tego dołka.
- Pomożesz mi znaleźć umowę? – zapytała. – Musi gdzieś tu być.
- Jasne – odpowiedziałam, po czym też usiadłam na podłodze i zajęłam się przeglądaniem tego wszystkiego, usiłując przy okazji to trochę uporządkować.
Przyglądałam się kolejnym zdjęciom, patrząc na siebie w wieku kilku lat. Nie było trudno mi siebie rozpoznać – rude włosy odznaczały się wszędzie, gdzie było to możliwe. To znaczy – niektóre zdjęcia były czarno-białe, ale w tym przypadku zawsze miałam jakąś dziwną fryzurę. Obserwowałam moje zabawy z koleżankami w piaskownicy stwierdzając jednocześnie, że brudne dziecko to szczęśliwe dziecko. Tak było przynajmniej w moim przypadku. Na kilku zdjęciach miałam zdartą skórę z nosa, co było chyba spowodowane upadkiem z karuzeli, ale nie przeszkadzało mi to w kolejnych szaleństwach na placu zabaw. W końcu natrafiłam na jedno zdjęcie, którego chyba nigdy wcześniej nie widziałam. Utrzymane w odcieniach szarości, lekko nadszarpnięte przez czas. Niezbyt wyraźne, widać robione starym aparatem, na dość starym filmie, skoro miałam zdjęcia z tego okresu w kolorach i ze zdecydowanie lepszą jakością. Wyglądałam na około półtoraroczną, co by się mniej więcej zgadzało, bo po ubiorze mogłam stwierdzić, że zdjęcie wykonano późną jesienią. Stałam przy piaskownicy, ciotka kucała za mną i podtrzymywała mnie pod pachami. Miała trwałą, co teraz nigdy się jej nie zdarzało, ale pamiętałam z innych zdjęć, że w tych czasach takie fryzury się nosiło. Chyba wyrywałam się z objęć ciotki, aby pogłaskać kota, który również pozował na tym zdjęciu. Mój biały płaszczyk kontrastował z ciemnym ubraniem ciotki i ciemnym garniturem mężczyzny, który kucał obok. Miał on ciemne, niemal czarne włosy, skręcone w delikatne loczki. Do tego pełne usta i nos podobny do mojego, przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu, które ciężko było dostrzec. Spod marynarki wystawał biały kołnierz i czarny krawat. Musiałam przyznać, że był przystojny. Pamiętałam go, jako mojego ojca, którego tak dawno nie widziałam. Zniknął nagle bez słowa i nie pojawił się więcej w moim życiu. W tle były jakieś szare bloki i garaże oraz pojedynczy Fiat 125p. Na budynku zupełnie po lewej widniał numer dwieście trzydzieści jeden, a za nami rosło dość małe drzewo. Za nic nie potrafiłam zlokalizować tego miejsca. Podałam ciotce zdjęcie, a ta uważnie się mu przyjrzała.
- Wiesz może, co słychać u mojego ojca? – zapytałam. Właściwie, nie obchodziło mnie zupełnie, co robił, jednak widząc to zdjęcie postanowiłam się dowiedzieć.
- W sumie, to rozmawialiśmy ostatnio dwa lata temu, więc nie mam pojęcia – odpowiedziała. – Zmieniałyśmy numer telefonu, więc być może, jeśli próbuje się dodzwonić, to na ten stary numer. A poza tym, wtedy to i tak były tylko życzenia świąteczne.
- A właśnie? Wiesz już, co robimy na Wielkanoc? – Zmieniłam temat. Nie miałam ochoty na dalsze wywody na temat mojego ojca. To jego decyzja, że się od nas odciął. Powinno być mi przykro, ale po tylu latach nie przejmowałam się tym.
- Najprawdopodobniej, jak co roku, jedziemy do Ewy – odpowiedziała, po czym zerwała się niemal z krzykiem i pobiegła do kuchni.
Zupełnie zapomniałyśmy o mięsie stojącym na gazie. Przez jakieś pięć minut próbowała je ratować, a ja przeglądałam w tym czasie kolejne zdjęcia i papiery. W oczy rzuciła mi się pogięta kartka papieru, która zdążyła zżółknąć. Była napisana dość zgrabnym, ale męskim pismem. Wiesz, z tym wszystkim, to jest jak z fizyką – żyjemy w jednym wielkim układzie współrzędnych. To, o co go zaczepimy i w jakim miejscu przyjmiemy jego początek, zależy tylko i wyłącznie od nas – odczytałam fragment, po czym usłyszałam kroki ciotki. Pospiesznie schowałam kartkę do kieszeni, aby wgłębić się w nią później. Ciotka, mówiąc kiedyś, że wdałam się w ojca, musiała mieć racje. Tak samo jak ja, lubił fizykę. Nie wiedziałam o nim zupełnie nic i z jednej strony, pociągała mnie ta wiedza, z drugiej miałam świadomość, że jego życie, to nie jest moja bajka.
- Znalazłam tę twoją umowę – powiedziałam po chwili. – Jeżeli to o tę chodzi – podałam jej kartkę papieru.
- Dziękuję – powiedziała. – Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobiła.
- Nie ma za co dziękować. No nic, będę się zwijać. – Wstałam, przebrałam się pospiesznie, odszukałam notatki dla Kingi i z parasolką w ręku wyszłam z domu.
Czekały mnie dwie godziny wykładu z Analizy, które zamierzałam miło spędzić w towarzystwie Adasia, na notowaniu i spisywaniu od niego tego, czego nie zdołałam rozczytać z tablicy. Na zewnątrz lekko kropiło, a słońce próbowało się przedrzeć przez chmury. Wszędzie pojawiło się mnóstwo kałuż, jednak nie były mi one w ogóle straszne – glany w takim przypadku jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Szpilki nosiłam ostatnio rzadziej, bo skoro Adam widywał mnie już w dresie, nie musiałam niczego udawać. Tak swoją drogą, przez ostatnie dwa tygodnie miał cały przegląd mojego stylu. Od szpilek i spódniczek, przez dres i adidasy, koszulki zespołów i trampki, po ramoneskę i glany. Zdecydowanie nie solidaryzowałam się z żadną z subkultur, choć ktoś kiedyś stwierdził, że jestem punkiem, a babcie w tramwaju nazywały mnie czasem satanistką. Ale to raczej w przypływie emocji, a nie jako obiektywna ocena. No, bo przecież nie odprawiałam żadnej czarnej mszy na ich oczach i nie składałam pokłonów szatanowi. Kotów też nie jadam, są niesmaczne. No i za długo się gotują… Jedynie siedziałam sobie spokojnie w tramwaju i ze słuchawkami w uszach wpatrywałam się w okno. Oburzyło je pewnie to, że odpowiedziałam na ich pytanie, a raczej wrzask dopiero po chwili. Sorry, babciu, ale nie zamierzałam przerywać słuchania koncertówki Pidżamy Porno, bo ktoś mógł stać cały dzień pod blokiem, a nie ustoi kilku minut w tramwaju.
A wracając, stałam na przystanku i czekałam na cokolwiek, ponieważ Piątka zwiała mi sprzed nosa, gdy stałam na przejściu dla pieszych. A raczej uciekałam przed rozpędzonymi samochodami, których kierowcy chcieli zdążyć na wczesnym żółtym, a tym samym chlapali brudną deszczówką wszystko i wszystkich, nie przejmując się tym w ogóle. Po chwili podjechała Trójka, więc wsiadłam do niej. Tym razem udało mi się usiąść. Wyjęłam z kieszeni znalezioną w szufladzie kartkę i zaczęłam ponownie czytać. Wyobraź sobie, że jesteś tylko ty i nikt więcej, to świat kręci się wokół ciebie. W mechanice relatywistycznej przyjęto cztery wymiary – czas oraz trzy wymiary przestrzeni, które możemy oznaczyć jako osie x, y i z. Kierunkiem osi x jest ten kierunek, w którym patrzysz. Oś z idzie pionowo do góry, a oś y, w takim wypadku musi iść w lewą stronę. Środkiem układu współrzędnych muszą więc być pięty, a raczej przestrzeń między nimi. Tak jest najprościej. Znamy swoją pozycję oraz znamy pozycję naszego celu. Dlatego nic nie stoi nam na przeszkodzie, aby przemierzyć tę odległość. Musimy jednak być dokładni. To wcale nie jest takie trudne, jak się wydaje być.
Reszta brzmiała podobnie. Włożyłam kartkę za okładkę zeszytu, bo nie zostało mi wiele czasu do końca mojej podróży. Nie rozumiałam, dlaczego to dla mojego ojca było takie ważne, że musiał to zapisać. Jak dla mnie było to coś oczywistego, co można było z łatwością przyjąć i zrozumieć. Wysiadłam z tramwaju przy Operze i z głową pełną myśli skierowałam się ponownie do Gmachu Głównego. Mój odtwarzacz MP3 to jednak inteligentna istota. Losowa piosenka, którą usłyszałam podczas oczekiwania na zielone światło, idealnie dopasowała się do mojego nastroju i tego, co przeczytałam chwilę wcześniej. Dezerter. W czasie i przestrzeni wszystko się zgadza. Słońce wschodzi i zachodzi swoim cyklem, ale wyczuwam, że wkrada się niepokój – dziwny porządek, do którego nie przywykłem. Idealne.
- Mieliście seminarium z Etyki, czy dalej nie było prądu? – zapytałam Adama, który siedział pod audytorium.
- Prąd wrócił jakieś dwadzieścia minut po rozpoczęciu seminarek, ale prowadzący je odwołał, mieliśmy wolne, ale jutro przychodzimy na wasze zajęcia. – odpowiedział. – A myślałem, że się wyśpię. – Posłałam mu kuksańca w bok.
- I mówi to ten, który miał dzisiaj na dziesiątą, a niektórzy mieli laborki od siódmej – powiedziałam.
- Ale mam jeszcze chemię dziś, więc na jedno wyjdzie.
- Współczuję – powiedziałam. – Wieczorem biegamy?
- Może. – Przeciągnął pierwszą sylabę, a ja uśmiechnęłam się do niego – Znasz odpowiedź – dodał.
Znałam. To już wchodziło nam w nawyk, codzienność. Albo rano, albo wieczorem, zależnie od naszego planu zajęć. A teraz, gdy biegaliśmy razem, mogłam i biegać w ciemnościach, czego wcześniej szczerze nie znosiłam.
- Pokażę ci coś. – Wyjęłam z plecaka kartkę z pismem mojego ojca. – Przeczytaj, ciekawie brzmi.
- Szkoda, że nie ma całości – powiedział. – Ale zalatuje mi trochę Einsteinem. Skąd to masz? – zapytał.
- Znalazłam w szufladzie ze wszystkim. Najprawdopodobniej napisał to mój ojciec, którego ostatnio widziałam piętnaście lat temu.
- No, to widać, po kim odziedziczyłaś zainteresowania. – Roześmiał się.
Ludzie zaczęli wstawać z ławek, kierując się ku drzwiom, które zostały właśnie otwarte, więc i my podążyliśmy za nimi. Zajęliśmy miejsca obok siebie i wsłuchaliśmy się w słowa wykładowcy. Mimo, że materiał był nowy, sposób wyjaśnienia był przystępny i zrozumiały, że uzyskanie zwolnienia z egzaminu nie było jakimś specjalnie trudnym wyzwaniem. Przynajmniej dla mnie. Po mojej drugiej stronie siedziały Kinga i Patrycja, które też rozumiały wszystko. Ładnie się dobrałyśmy, nie zdziwiłabym się, gdybyśmy wszystkie miały zwolnienie. Właściwie, nie do końca wiedziałam, jak radzi sobie Adam, bo nie mieliśmy razem ćwiczeń, ale wydawało mi się, że dość dobrze, skoro nie pytał mnie o nic.
Po skończonym wykładzie rozeszliśmy się – każdy w swoją stronę, do swojego własnego życia.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy