sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział XIII cz. II

Obudziłam się po czwartej. Zawsze, gdy bardzo panikuję przed nadchodzącym dniem, nie mogę spać. Tym razem byłam tak bardzo skupiona na tym, aby nie zaspać, że budziłam się sporo przed. Ziewnęłam, wyszłam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Było ciemno, a poza tym wątpiłam, aby Kuba nie spał, więc nawet nie brałam ze sobą szlafroka. Otworzyłam drzwi, przeciągnęłam się w kuchni i poszłam do łazienki. Strasznie chciało mi się spać.
Gdy wracałam, przyszedł do mnie Lucyfer. Kucnęłam i podrapałam go za uszkiem. Towarzyszył mi, gdy na pół przytomna zatrzymałam się przy lodówce i wyciągnęłam z niej wodę. Wzięłam ją i cofnęłam się do pierwszego krzesła, opadając na nie.
– Wygodnie ci? – usłyszałam głos nad swoim uchem.
– AAA!!! – ryknęłam, podskakując i stając na nogach szybciej, niż zdążyłabym pomyśleć. Fakt, było mi dziwnie miękko, a na udzie czułam coś ciepłego, ale nie zastanawiałam się nad tym, marząc jedynie o powrocie do łóżka. Odwróciłam się, trzymając za serce i spojrzałam na Kubę. Usiadłam na jego kolanach, a coś ciepłego nie było niczym innym jak jego prawą dłonią. Jęknęłam, uświadamiając sobie, że szlafrok zostawiłam w sypialni. Poczułam się, jakby była naga, gdy zmierzył mnie spojrzeniem.
Wstał i ruszył do szafek. Odsunęłam się na bok. Otworzył jedną z nich – tę, w której znalazł wcześniej szklankę – i wyciągnął drugą. Chwilę później padło na niego światło księżyca zza okna, rozjaśniając mu wszystko. Aż wyjrzałam na zewnątrz. Niebo było pełne chmur, ale akurat jedna się przesunęła i dała mu trochę światła.
– Ty to robisz? – zapytała zdumiona.
Nie minęła sekunda, gdy chmury właściwie sobie odleciały, a księżyc wpadał do kuchni z całą swoją mocą. I na mnie padło trochę białego światła. Spojrzałam na siebie i jęknęłam. Teraz znacznie lepiej i dokładniej było widać mój ciut ubogi strój do spania. Spojrzałam na niego, a on szczerzył się bezczelnie.
– Co ty tu robisz?! – warknęłam zła. – Powinieneś spać!
Podniósł drugą rękę, w której trzymał szklankę z wodą. Też coś! Pić mu się zachciało. Akurat wtedy, gdy mnie musiało zachcieć się iść do łazienki.
– Wybacz, że sam się obsłużyłem. – Patrzyłam na niego ze złością. Uśmiechnął się do mnie i podniósł ręce w geście, że jest niewinny. – No i za tę rękę na udzie przepraszam, chociaż sama wpakowałaś mi się na kolana. – Usiłował się nie roześmiać, a ja się zaczerwieniłam.
Prychnęłam i napiłam się z butelki, ignorując to, że wyciąga do mnie szklankę. Odstawiłam ją do lodówki, usiłując na niego nie patrzeć. Bezczelność! Pozwalam mu tu spać, a on jeszcze mnie obmacuje! I wkurza! I irytuje! Ruszyłam do sypialni, głośno waląc nogami w podłogę.
– Jeden do jednego, mała! Miłych snów! Możesz śnić o moich ciepłych łapkach – zawołał za mną.
Trzasnęłam drzwiami i profilaktycznie je zakluczyłam. Dupek! Weszłam do łóżka, owijając się kołdrą po samą szyję. Przez kilkanaście minut nie mogłam zasnąć, wymyślając zemstę, ale nagle film mi się urwał i spałam jak małe dziecko.
Gdy budzik zadzwonił o godzinie ósmej, kompletnie nie potrafiłam zorientować się w tym, co dzieje się dookoła. Spałam stanowczo za krótko, najchętniej położyłabym się z powrotem do łóżka. Ale niesiona jakąś dziwną myślą, wstałam i ubrałam się. Usiadłam na kanapie, zerkając na zapakowaną walizkę stojącą w kącie pokoju. Dziś wielki dzień. Miałam pogadać z ojcem. I ruszyć w podróż w nieznane. Nigdy nie pomyślałabym, że stać mnie na coś takiego. Aby rzucić wszystko z dnia na dzień i jechać z jakimiś wariatami pociągiem w Polskę.
Wyszłam z pokoju i przeżyłam całkiem spory szok, który nie jedną dziewczynę przyprawiłby o niewolnicze oddanie do osobnika, kręcącego się po pomieszczeniu zwanym kuchnią. Wiedziałam, że czyny owego samca wynikały raczej z troski o swój własny organizm i żołądek, nadzieję płonną jednak miałam, że i mnie coś się z tej troski skapnie. A mianowicie – Kuba robił śniadanie. Śniadanie! Jakby na życzenie mój żołądek zaburczał, zwracając na siebie uwagę żołądka Kuby – już widziałam, jak z wściekłą odwagą broni przygotowanego przez siebie prowiantu. Zrobiłam smutną minę dokładnie w tym samym momencie, w którym mężczyzna na mnie spojrzał.
Chwilę później siedziałam przed stołem, a Kuba ustawiał przede mną talerz i sztućce. Zaraz potem podał mi herbatę. Zauważyłam, że nakłada na talerz jajecznicę, którą właśnie zrobił. To w lodówce były jajka? Miałam głęboką nadzieję, że sprawdził ich datę ważności, bo ja nawet nie pamiętałam, kiedy je kupiłam. Spojrzałam na talerz z niepewnością, a potem na widelec i na Kubę.
– Jeśli liczysz, że dzielę się śniadaniem z troski o twoje pożywienie, głęboko cię rozczaruje – zaczął, a mój wesoły humor uciekł niczym króliczek wielkanocny na widok Świętego Mikołaja. – Właściwie to odwdzięczam się za nocleg.
– Nie, nie pomyślałam tak. Nie śmiałabym wątpić w twoją interesowność, gdzie tam – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko. – A przy okazji noclegu. Jak widzę, jajecznica jest dość... – Chrząknęłam. – Bogata. – Widzę tu kiełbaskę! I cebulę! Kuba się wysilił. – Więc pewnie dobrze ci się spało – zakończyłam, odwracając wzrok od śniadania i patrząc na niego.
Miałam wrażenie, że nie kontroluje uśmiechu, wpływającego na jego usta. Zaniepokoiłam się. To teraz mi dowali. Ciekawe, w którym momencie się wkopałam.
– Dziękuje, niezwykle przyjemnie. – Kiwnął głową na znak wdzięczności. Sięgnęłam po herbatę i upiłam łyk. – Ufam, że tobie równie dobrze. – Potwierdziłam, odwzajemniając uśmiech, który pięć sekund później błyskawicznie zgasł. – A jak sny, miłe?
Zakrztusiłam się herbatą. Na początku kompletnie zapomniałam języka w gębie, ale skoro chciał w to grać...
– Nie pamiętam niestety żadnych ciepłych rączek w moim śnie. – Opuściłam ramiona z zawiedzeniem. Kuba skrzywił się malowniczo ze smutkiem. – Ale śnił mi się jakiś ciekawy trójkąt z moim eks chłopakiem, którego znalazłam w łóżku z moją eks przyjaciółką – odpowiedziałam ucieszonym głosem. – W sumie noc uznaje za udaną. Pomijając pewne spotkanie w kuchni, bo bałam się koszmarów po nim. – Wzdragałam się przykładnie.
Kuba nachylił się w moim kierunku na swoją jajecznicą.
– Ale o tym trójkącie to bardzo chętnie posłucham. – Uśmiechnął się, poruszając brwiami. Miałam ochotę mu przyłożyć.
Prychnęłam i wróciłam do jedzenia jajecznicy. Smakowała całkiem przyzwoicie, co dawało mi jakąś nadzieję na nie spotkanie się z salmonellą w najbliższym czasie. Zjadłam i się zmyłam, nie chcąc dłużej znosić błagającego spojrzenia Kuby, proszącego o opowieść o moich rzekomych snach. Ten człowiek wyczerpał już moją dzienną porcję cierpliwości, jaką na niego przeznaczyłam. A była ona spora.
– I co ja mam z tobą zrobić? – zapytałam Lucyfera, gdy wyciągnęłam już walizkę z sypialni.
Najchętniej zabrałabym go ze sobą, ale to nie wchodziło w grę. Zostawiłam mu jego ulubione okno w kuchni lekko uchylone, aby mógł się wydostać, gdyby chciał. Wcześniej ustaliłam z córką sąsiadki, licealistką, która sama miała trzy koty, że podkarmi go nieco. Zostawiłam jej zestaw kociego żarcia i zapasowe klucze do mojego mieszkania. Kuba pomógł mi z walizką, słowem się nie odezwawszy. To było dziwne jak na niego. Zamknęłam drzwi, a on zniósł walizkę na parter. Podziękowałam mu i chwyciłam za rączkę.
Wsiedliśmy do dziewiątki i bardzo cieszyłam się, że Kuba chociaż ten kawałek jedzie ze mną, bo sama w życiu bym jej nie wsadziła do tego tramwaju. Obiecałam sobie, że gdy będę jechać z powrotem na PKP, poczekam na niskopodłogowy tramwaj. Kuba wysiadł pod Starym Browarem i przesiadł się w cokolwiek, co pojedzie na Rataje. Jechał do Mai i Pawła. Byłam bardzo ciekawa, dlaczego moja siostra wykopała go z mieszkania. Czyżby i jej skończyła się cierpliwość? Nie uważałam Kuby za mojego znajomego czy coś takiego, ale resztki człowieka we mnie nie zostawiłyby go na pastwę losu. Nawet mimo tego wszystkiego, co wyciągnęłyśmy z niego dzień wcześniej. Przekonałyśmy się obie – dość boleśnie – że nie mamy co liczyć na jakąkolwiek bezinteresowność z jego strony, bo po prostu on taki nie jest. Nie zrobi dla nikogo nic ot tak. Ale prawdę mówiąc, nie obchodziło mnie to, jaki jest, bo nie zamierzałam mieć z nim bliżej do czynienia.
Dotarłam do szpitala, a jakiś chłopak pomógł mi wyciągnąć walizkę z tramwaju. Ciągnęłam ją za sobą i miałam wrażenie, jakby ważyła dwadzieścia kilo, gdy w rzeczywistości było to niecałe dziesięć. Czułam się, jakbym szła na ścięcie. W tramwaju – Kuba oczywiście milczał – usiłowałam sobie ułożyć jakąś mowę, ale nic mi z tego nie wyszło. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
Wjechałam windą na piętro. Wyszłam z niej i ruszyłam do gabinetu taty. Byłam przed drzwiami, gdy stwierdziłam, że to nie ma sensu. Odwróciłam się i zamierzałam jechać prosto na PKP, gdy na kogoś wpadłam. Odsunęłam się o krok i szczęka opadła mi do podłogi.
– Miki?! – wydarłam się, zwracając na siebie uwagę wszystkich pacjentów dookoła. Jakaś przechodząca pielęgniarka posłała mi spojrzenie pełne dezaprobaty. Chwyciłam go za przedramię, a potem pchnęłam w kierunku wind. – Co ty tu robisz?!
– Myślałaś, że puszczę cię samą? – zapytał, patrząc na mnie z góry jak na małe, nierozumne dziecko. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie swój ulubiony plecak, który się tak śmiesznie nazywał. Kostka? Dwie inne torby stały pod ścianą. Musiał na mnie czekać od jakiegoś czasu, a ja byłam tak zaaferowana ojcem, że nawet go nie zauważyłam.
– Nie możesz jechać! – zaoponowałam, wymyślając szybko jakiś argument na poparcie swojej tezy. – A rodzice? Nie puszczą cię! Są wyluzowani, ale bez przesady!
– Już to załatwiłem. – Uśmiechnął się od ucha do ucha, zadowolony z siebie. – Nie pamiętasz, że miałem jechać do ciotki do Krakowa? Wy też jedziecie do Krakowa...
– Ale przez Wrocław – wtrąciłam. Wzruszył ramionami.
– A co za różnica?
Nie wiem, ile było we mnie egoistki, ale nie chciałam go przekonywać. W głębi duszy narastała we mnie radość, że Miki chce jechać ze mną. Czułam się stokroć pewniej, mając go przy sobie. Ruszałam w Polskę z grupką praktycznie nieznajomych sobie osób i obecność Mikiego zapewniała mi bezpieczeństwo i otuchę. Zrezygnowałam i jedynie uśmiechnęłam się do niego. Jechał ze mną. Nie zostawił mnie samej w tej trudnej sytuacji. Poczułam się... Poczułam się szczęśliwa, że mam go przy sobie.
– Lotka?
Odwróciliśmy się. Mój tata właśnie wyszedł ze swojego gabinetu. Nie miał na sobie kitla, więc domyśliłam się, że był gotowy do drogi. Do drogi ze mną. Do domu. Tyle że mnie się do domu dziś nie spieszyło. Nawet nie wiedziałam, czy mogę to miejsce nazywać swoim domem.
– Cześć – powiedziałam, gryząc się w język, aby nie dodać: „tato”. Miki dotknął mojego ramienia. Widziałam, jak wzrok taty przesuwa się ze zdumieniem ze mnie na niego i na nasze rzeczy. Zapewne zastanawiał się, skąd się z Mikim znamy i po co mu tyle bagaży.
Zrobiłam krok do przodu, ale nie podeszłam do niego. Nie wiem czemu. Musiał coś wyczytać z mojej twarzy, bo i jego zrobiła się poważna. Może oczy miałam pełne pretensji. Chociaż w głębi siebie czułam się zmęczona, że muszę przez to wszystko przechodzić. I trochę było mi wstyd, że zamierzałam postawić go w takiej sytuacji po tym wszystkim, co dla mnie zrobił i kim dla mnie był.
– Anastazja też była adoptowana? – zapytałam go, nie wiedząc, które pytanie zadać jako pierwsze czy jak rozpocząć tę rozmowę.
Zauważyłam smutek w jego oczach i domyśliłam się, że nie zamierza zaprzeczać czy usiłować mnie przekonać, że jest moim biologicznym ojcem. Przyjął to jako kolej rzeczy, coś, czego prędzej czy później bym się dowiedziała. Przerażało mnie to. Zwłaszcza, że byłam do niego taka podobna. A teraz okazywało się, że nic nas nie łączyło.
– Nie – odpowiedział. – Anastazja była naszą rodzoną córką.
Nie zgadzało mi się to. Ułożyłam sobie w głowie wizję małżeństwa, które nie może mieć dzieci i decyduje się na adopcję dwóch małych sierotek. Ale skoro Anastazja była ich biologicznym dzieckiem, mogli mieć dzieci. Z ich perspektywy łatwiej byłoby postarać się o drugie  dziecko niż adoptować dziewczynkę, z której może wyrosnąć wszystko, łącznie z przyszłym kryminalistą. Dlaczego ryzykowali?
– Po co? – zapytałam go, unosząc ręce i zamierając. Nie umiałam ubrać w słowa tego, o co chciałam zapytać. – Dlaczego zdecydowaliście się na adopcję, skoro mogliście mieć dzieci?
– Po porodzie... mama miała pewne problemy i nie mogła mieć więcej dzieci – wyjaśnił mi Arkadiusz Ratka, którego do niedawna uważałam za największy wzór. I za ojca.
            Przesunęliśmy się pod okno, gdy minęła nas jakaś pielęgniarka, pchająca wózek z pacjentką. Nie było to zbyt prywatne miejsce do rozmów, ale w danym momencie nie było lepszego. Zerknęłam za siebie – Miki wciąż tam stał, kilka metrów ode mnie, oparty o ścianę i obserwował nas. Posłałam mu uśmiech, opierając się wygodniej o parapet i zerkając za okno na ruchliwą ulicę w centrum Poznania.
– Po co wam było drugie dziecko? Mieliście jedno, mieliście kogo rozpieszczać, komu przepisać dom, kogo wysłać na studia medyczne, kogo... – Zawahałam się. Zmarszczyłam czoło, uświadamiając sobie, że wszystko, całe życie, które opisałam dla Any, tak naprawdę stało się moim życiem. To ja byłam rozpieszczana, to ja dostałam mieszkanie dziadka, to ja studiowałam medycynę, to ja byłam ich ukochaną córeczką. Zajęłam miejsce Anastazji. – Chodziło wam pewnie tylko o rodzeństwo dla waszej ukochanej córki? Żeby miała się z kim bawić. Żeby miała siostrę. – Oderwałam wzrok od ulicy i spojrzałam w ciemnobrązowe oczy taty, zupełnie takie same jak oczy Anastazji. – A gdy umarła... Zostałam tylko ja.
Nie zaprzeczył ani nie potwierdził, patrzył na mnie tylko z bólem.
– Gdy... Gdy zobaczyłem się wtedy w domu dziecka... – Zacisnął usta, a ja dostrzegłam w jego oczach łzy i poczułam się parszywie. Nie zasługiwałam na to wszystko, co mi dali. – Byłem z przyjacielem, który chciał adoptować takiego małego chłopca. Jego żona pochodziła z Gdańska, więc zdecydowali się na adopcję właśnie tam. – Zarejestrowałam w myślach Gdańsk. To tak naprawdę tam się urodziłam? Nie byłam Poznanianką a Gdańszczanką? – Gdy cię zobaczyłem, nie mogłem cię zostawić, rozumiesz? Miałaś niecałe dwa latka. Opiekunka powiedziała mi wtedy, że wszystkie pary, które kiedyś sobie ciebie upatrzyły, zawsze rezygnowały. Byłaś zdrową, śliczną dziewczyną. Idealne dziecko, które wszyscy potencjalni rodzice chcieliby adoptować. Ale zawsze krzyczałaś, nigdy nie dałaś się dotknąć, zniechęcałaś ich. Tak mi opiekunka powiedziała. Odpuszczali po góra trzech tygodniach, bo ciągle uciekałaś, krzyczałaś, nie chciałaś do nich podejść, odezwać się, rzucałaś zabawkami. – Przed oczami miałam wizję dwuletniej siebie. Musiałam być potworna. Miałam nadzieję, że moje dzieci tego po mnie nie odziedziczą, bo inaczej szybko zmienię kolor włosów z rudego na siwy. – A na mnie tak patrzyłaś...
– I mnie adoptowaliście – zakończyłam za niego. A właściwie wtrąciłam. Pokiwał głową, wycierając wierzchem dłoni oczy.
– Mama na początku nie była do tego przekonana, ale gdy tylko cię zobaczyła i poznała, zakochała się w tobie do szaleństwa. Nigdy nie traktowaliśmy cię inaczej czy gorzej niż Anastazji, dlatego że byłaś adoptowana. Nigdy nie...
– Wiem, tato, wiem. – Złapałam go za dłonie. Pękłam po prostu. Wcześniej tylko mi się tak wydawało, że sobie to wszystko poukładałam. Teraz najzwyczajniej w świecie tak było. Bo czy coś się zmieniało? Fakt, dorobiłam się w ekspresowym czterech sióstr, ale jeśli chodzi o rodziców... Wciąż miałam tych samych. – Nie jadę z tobą do domu.
– Mam nadzieję, że nie planujesz jakiejś spektakularnej ucieczki? – Słyszałam w głosie taty znajomą nutkę. Uśmiechnęłam się, a moje serce wypełniła ogromna czułość. Miałam dziką ochotę mocno go uściskać.
– Oczywiście że nie! – Oburzyłam się pokazowo. – Za kogo ty mnie masz? – Wzruszył ramionami, a ja pokazałam mu język. – Muszę odnaleźć moje cztery siostry. – Widziałam jego zszokowane spojrzenie. – Tak, mam cztery siostry. W tym jedną bliźniaczkę. – Otwierał usta, aby o coś zapytać, ale nie dałam mu dojść do słowa. Położyłam dłoń na jego ustach. – Opowiem wam wszystko, jak wrócę.
– Niech ci będzie – zgodził się niechętnie. Nie mógł mi zabronić. – Jedziesz samochodem? Sama czy z kimś? I gdzie?
– Jak dojadę do Wrocławia, obiecuję, że zadzwonię. Ja zadzwonię, a ty nie będziesz się martwił. Dobrze?
Zawarliśmy umowę. Pocałowałam go w policzek, a on mocno mnie wyściskał. Ruszyłam w kierunku windy, ciągnąc za sobą walizkę. Miki zaczął się zbierać ze swoimi tobołkami. Zerknęłam przez ramię i dostrzegłam, że tata wciąż stoi w tym samym miejscu, w którym go zostawiłam. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu. Odwzajemnił gest, a ja w ostatniej chwili wskoczyłam do windy, zostawiając na piętrze oniemiałego Mikiego, któremu to się nie udało. Pokazałam mu język, a gdy winda się zamknęła, zjechałam na dół. Musiałam na niego chwilę poczekać – przyjechał następną.
– Co się tak długo zbierałeś? – zapytałam go, gdy wychodziliśmy na zewnątrz. Zjechałam walizką podjazdem dla niepełnosprawnych, a potem dołączyłam do Mikiego, który na plecach miał plecak, na jednym ramieniu pokrowiec z gitarą – nie wnikałam, po co mu ona – a na drugim dość sporą torbę na ramię.
– Profesor mnie dorwał – przyznał Miki, naciskając zawzięcie przycisk na przejściu dla pieszych. Ja również widziałam dwunastkę, która stała przed skrzyżowaniem. Spojrzeliśmy na siebie, potem ja zerknęłam na ulicę, a Miki rozejrzał się dookoła. Nie zauważył żadnej policji, droga była pusta, więc przebiegliśmy na czerwonym i akurat zdążyliśmy na tramwaj.
– Mój tata? – zapytałam go, gdy siłował się z moją walizką. Oczywiście tramwaj przyjechał stary i z pewnością nie niskopodłogowy. Trzymałam w jednej ręce jego torbę, na ramię zarzuciłam sobie pokrowiec z gitarą.
– Tak – odpowiedział, ustawiając wszystko z boku. – Musiałem mu obiecać, że będę się tobą opiekować.
Parsknęłam śmiechem, przytrzymując walizkę, gdy tramwaj zahamował.
– Ty mną? – Głęboko w to powątpiewałam. – Ja jestem starsza, pełnoletnia i bardziej odpowiedzialna.
Miki roześmiał się. Kilka osób na niego spojrzało, a ja posłałam mu urażone spojrzenie.
– To ostatnie na pewno – kpił ze mnie. Pokręcił głową. – W opiekowaniu się kimś nie chodzi o to, kto jest starszy, silniejszy czy coś takiego – wytłumaczył enigmatycznym tonem, jakby właśnie wykładał mi jakąś tajemną wiedzę i bał się, że ktoś może podsłuchać. W istocie, cały wagon. – W opiekowaniu się kimś chodzi o to, że trzeba opiekować się osobą, która tego potrzebuje. Ty – mimo iż według prawa jesteś pełnoletnia i tak dalej – potrzebujesz opieki, może być moja opieka – mimo iż jestem niepełnoletni.
– Naprawdę? – zdumiałam się. Zawsze uważałam siebie za silną, pewną siebie dziewczynę. Może byłam taka zanim rozstałam się z Radkiem. Później nieco zwariowałam i się pogubiłam. A teraz odkryłam, że prawie uzależniłam się od obecności Mikiego i rzeczywiście stanowił całkiem niezłe wsparcie. Potrzebowałam jego opieki. Niech to.
– No i widzisz – mruknął. – Sama byś nie mogła zrobić na przykład tego.
Sięgnął po moją walizkę i wyniósł ją z tramwaju. Dopiero teraz zerknęłam za okno i zorientowałam się, że jesteśmy już pod dworcem PKS. Tramwaj skręcał w objazd, więc musieliśmy kawałek przejść pieszo. Wyszłam za nim z wagonu. Przeszliśmy przez pasy i ruszyliśmy przed siebie, powoli wchodząc na most i kierując się na dworzec PKP. W połowie się zatrzymałam i oparłam o barierki, wychylając i patrząc na tory. Gdy podniosłam głowę i spojrzałam na Mikiego, w oczach miałam łzy i przygryzałam wargę.
– Mam cudowne życie – powiedziałam, gryząc ją mocniej. – Chyba lepsze niż kiedykolwiek mogłabym sobie wymarzyć. Mam wrażenie, jakby to... Jakby to już nie było moje życie. Moja rodzina. Mój dom. Moje miasto.
Miki wyciągnął z mojej torebki chusteczki i złapał mnie za podbródek, jak kilka tygodni wcześniej, gdy uciekłam z imprezy u Wery. Dotknął lekko moich powiek i wytarł mi łzy tak, aby nie rozmazać makijażu. Byłam mu za to ogromnie wdzięczna.
– Ile czasu mamy do pociągu? – zapytał, ściskając moją dłoń i wywalając brudną chusteczkę do kosza. Puściłam jego rękę i wyciągnęłam telefon. Było wpół do jedenastej, a pociąg mieliśmy kwadrans przed dwunastą.
– Myślisz, że oni już tam są? – Wskazałam brodą na budynek dworca, mając na myśli Maję i Kubę. – Musimy jeszcze kupić bilety.
– Przekonajmy się – powiedział Miki, zakładając rzeczy na ramiona. Zerknęłam na walizkę i stwierdziłam kategorycznie:
– Tylko i wyłącznie winda.
Roześmiał się, a następnie ruszyliśmy w kierunku najbliższej windy, dzięki której mogliśmy dostać się z mostu na parking przed dworcem. Usiłowałam wymyślić na szybko coś, dzięki czemu będę mogła wytłumaczyć obecność Mikiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy