piątek, 28 listopada 2014

Rozdział VIII cz. II

[Maja]



Jakiś czas później wróciła jasnowłosa kobieta, wstawiła coś do piekarnika i zajęła się rozmową z Kubą na temat, którego w ogóle nie rozumiałam. Mówili coś o jakiejś Radzie, spotkaniu i trzech miesiącach. Czułam się wykluczona z dyskusji, więc spokojnie popijałam herbatę, jednocześnie się im przysłuchując. Nie wtrącałam się w coś, o czym nie miałam pojęcia. Padały jakieś imiona, żeńskie i męskie. Przyciągnęłam do siebie pierwszą kartkę z tych leżących na stole i zaczęłam czytać. Ta akurat dotyczyła mnie. Wcale nie zgadł, że mam rude włosy, tylko wiedział to z notatek, wśród których było nawet moje zdjęcie, gdy miałam mniej więcej pięć lat. Kuba zaraz mi je zabrał, a ja nie miałam siły protestować. Nie chce, abym czytała, to nie. To znaczy, było to trochę bezczelne, ale czułam się, jakby ktoś wypruł ze mnie wszystkie wnętrzności i porozwieszał na okolicznych płotach, więc nie miałam nawet na to siły. Zjedliśmy obiad właściwie w milczeniu, a później w ciszy siedzieliśmy chyba jeszcze godzinę. Rozmyślałam o tym wszystkim, czego się dowiedziałam.
- Idziemy się przejść? – zapytał mnie Kuba, wyrywając z chwilowego stanu zawieszenia. Nie odpowiedziałam mu, tylko po prostu wstałam.
- Mogę wziąć trochę tych papierów do przejrzenia w domu? – zapytałam. Przekartkował wszystko i podał mi część. Włożyłam je do torebki i wyszliśmy na zewnątrz.
Przechadzaliśmy się ulicami, krążyliśmy po mieście. Powiedział mi, że jedna z sióstr to moja bliźniaczka i zastanawiał się, od której zacząć. W końcu usiedliśmy na ławce w pustym parku, w którym na podwyższeniu stał czołg. Kuba zapalił papierosa, znów mi go proponując, a ja znów odmówiłam. Zupełnie nie kręciło mnie palenie fajek. Nie dość, że niszczyło to zdrowie, to jeszcze śmierdziało się jak popielniczka. Fakt faktem, od Kuby nie było tego zupełnie czuć, ale w niektórych przypadkach nie dało się znieść. Nigdzie ani człowieka, więc to miejsce mi odpowiadało na spokojną rozmowę.
- O co chodzi z tą całą Radą? – zapytałam.
- To tacy jakby rządzący. Pięcioro ludzi z różnych rodzin. A wśród nich Streich, twój ojciec. Ty jesteś Falkiewicz po matce i ciotce. W Radzie był najpierw twój dziadek, a po jego śmierci, od piętnastu lat był twój ojciec. I stanowisko po nim przejmie najstarsza z sióstr.
- Jakaś sekta? – W głowie zaświtała mi słynna ostatnio scjentologia. Kuba zgasił papierosa i wyrzucił do kosza na śmieci.
- Ktoś, kto zupełnie się nie orientuje, mógłby tak powiedzieć, ale nie. To jest w naszych rodzinach od pokoleń i nikt nie wie, skąd się wzięło. Czasem znika, a czasem się pojawia. Niektórzy mówią, że to ma związek z fizyką i z zakrzywianiem czasoprzestrzeni.
- Nie rozumiem – powiedziałam. Coś mi świtało z tą kartką z notatkami ojca, ale nie wiedziałam, jaki to może mieć związek. Był jakimś wybitnym fizykiem jak Einstein i usiłował stworzyć własną teorię? Koło naukowe?
- Posłuchaj. Wychowałaś się w normalnym świecie, gdzie pory roku zachodzą jedna po drugiej, żyjesz w aktualnym czasie, znajdujesz się w miejscu, do którego drogę sama przemierzyłaś, prawda? – powiedział Kuba.
- No… – zawahałam się. – Niech ci będzie.
- To teraz wyobraź sobie, że są ludzie, którzy potrafią to zmieniać – spojrzał w niebo. Słońce akurat schowało się za chmurami. – Wiesz co to jest telekineza? – zapytał.
- No, czytałam w jakiejś książce o tym. Przenoszenie przedmiotów za pomocą woli?
- Dokładnie tak. Ja co prawda tego nie potrafię, dlatego moja rodzina nie jest w Radzie, ale poniekąd, za jej pomocą potrafię wpływać na pogodę.
- Znowu sobie ze mnie żartujesz? – zapytałam. – Czy ty myślisz, że wtedy ci uwierzyłam? Nabijałam się z ciebie, nic więcej.
- To teraz patrz. – Wyciągnął dłoń w górę. Zawiał lekki wiatr, a chmury zdecydowanie za szybko przesunęły się na niebie i ukazało się słońce. – Wierzysz mi?
Siedziałam jak wmurowana. Nie wierzyłam w to co widzę. Coś, co było żartem nagle stało się rzeczywistością. Chyba przestanę w ogóle nabijać się z czegokolwiek, bo źle na tym wychodzę. Wyciągnął rękę i tak po prostu przegonił chmury? Niemożliwe. Po prostu niemożliwe. To się nie dzieje, a ja śnię. Uszczypnęłam się w rękę, ale nic to nie dało. Naćpałam się czegoś nieświadomie i wyobrażam sobie jakieś niestworzone rzeczy. To się nie dzieje.
- W tym obiedzie albo herbacie były jakieś zioła, grzybki halucynki czy coś – powiedziałam.
- Nie wierzysz mi – stwierdził. – W takim razie, pokażę ci coś innego. Coś, czego i ty będziesz mogła się nauczyć.
On coś bierze i usiłuje mnie w to wciągnąć, a to wszystko to jedna wielka sekta. Nadmiar informacji i nowości chciał uciec z mojej głowy, powodując ogromny ból gdzieś w środku, który promieniował na całą czaszkę. Zbierało mi się na płacz, choć sama nie wiedziałam dlaczego. Bezradność?
Kuba wstał i wyprostował się. Zamrugał kilka razy oczami, wyciągnął lewą rękę w bok i zniknął. Po prostu zniknął. Pojawił się za to na murku, na którym stał czołg. Przetarłam oczy. Serio, wrócę do domu i chyba sama zgłoszę się do szpitala psychiatrycznego. Pewnie to sobie wyobraziłam, wskutek szoku, którego doznałam, gdy dowiedziałam się o śmierci ojca. Nie. Nie ma mowy. Ze mną wszystko okej. Nie znikam, nie przeganiam chmur. Jestem jak najbardziej normalna. Wzięłam kilka głębokich wdechów. To z nim jest coś nie tak.
- Posłuchaj mnie, bo więcej nie będę powtarzać – powiedziałam. – Nie obchodzi mnie żaden spadek, żadna magia i inne telekinezy i teleportacje. Jeśli myślałeś, że wejdę do tej waszej rodzinnej sekty, to się przeliczyłeś. Sorry, ale mój ojciec dając ci to zadanie pewnie już nie był o zdrowych zmysłach. Bo na pewno rozdzielenie mnie i mojego rodzeństwa było czymś spowodowane i nawet wiem dokładnie czym. Chciał, abyśmy nie musiały mieć nic i nigdy z wami do czynienia. – Zakończyłam swoją wypowiedź, wstałam z ławki i pobiegłam przed siebie.
Nie znaczyło dla mnie nic, że może chciał mi jeszcze coś wyjaśnić. Mogłam się mylić, nie obchodziło mnie to. Miałam tego dość. Potrzebowałam chwili wytchnienia, samotności, aby to wszystko jakoś poukładać i móc uwierzyć w to, co zobaczyłam. Ewentualnie, aby wymazać to z pamięci i próbować żyć tak, jakby nic się nie stało i jakbym nigdy do tego przeklętego miasta nie przyjechała. Cholera. To było jakieś fatum. Gdy byłam na zamku w czwartej klasie podstawówki, ktoś ukradł mi portfel i ksiądz musiał mi pożyczyć dychę, bo nie starczyłoby mi na kartę telefoniczną, aby zadzwonić do ciotki. Ale mniejsza o to. A teraz jakieś sekty. Nigdy więcej moja stopa tutaj nie postanie. Spadek… niech go sobie rozdzielą między resztę, nie chcę nic. A Kuba… zrobię wszystko, aby nie musieć się z nim więcej widywać. Dobrze zapowiadająca się przyjaźń zniknęła jeszcze szybciej niż się pojawiła. Zrobię prawko, będę jeździć na uczelnię samochodem. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam, że mnie goni. Biegł zdecydowanie wolniej ode mnie i chyba znałam nawet tego powód. Płuca palacza były niezbyt chętne na wysiłek fizyczny. Uśmiechnęłam się w myślach. Niech się męczy, bo i tak mnie nie dogoni. Przyspieszyłam i w tej chwili dziękowałam Pawłowi za to, że zaszczepił we mnie miłość do biegania. Dzięki codziennym treningom, nie było dla mnie problemem przebiegnięcie półtora kilometra do dworca, dokładnie tą samą trasą, którą szliśmy do przeklętej kamienicy mojego ojca.
Nie miałam czasu na sprawdzenie odjazdów ani kupienie biletu, bo Kuba mógł mnie w każdej chwili dogonić. Wszędzie byli ludzie, więc nie mógł się tam teleportować. Wmieszałam się w tłum i wsiadłam w jakiś piętrowy skład, który stał na peronie. Poszłam od razu do pierwszego wagonu i zapytałam zdyszanym głosem kierownika pociągu, dokąd owy jedzie i czy mogę zakupić u niego bilet. Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmiała, że do Elbląga, a druga była twierdząca. Właściwie, to mnie to ucieszyło, bo mogłam zadzwonić do Adama, spotkać się z nim i opowiedzieć mu o wszystkim. To znaczy, sama nie wiem, czy chciałam zwierzać mu się z tego wszystkiego, bo dla niego to mógłby być taki sam szok jak dla mnie. Zależało mi na tym, aby po prostu mnie przytulił, a ja zapomniałabym na chwilę o całym świecie. Kupiłam bilet studencki i usiadłam na piętrze przy oknie, które wychodziło na peron. Pociąg ruszył, a ja zauważyłam Kubę, który spojrzał z rezygnacją na ruszającą maszynę. Znów uśmiechnęłam się sama do siebie. Udało mi się. Oddychałam głęboko, przykładając czoło do zimnej szyby. Zmrużyłam oczy, myśląc znów o tym wszystkim. Na drugim końcu wagonu wydzierało się jakieś dziecko, więc włożyłam słuchawki w uszy i w połowie pierwszej losowej piosenki się uśmiechnęłam. Moja MP3 wyraźnie lubiła dopasowywać się do mojego nastroju i zaśpiewała mi piosenkę happysadu o tym, że cały mój świat potrzebuje psychologa, cały mój kraj potrzebuje psychologa, cały mój świat żeby stanąć na nogach. No i faktycznie. Odpłynęłam po drugiej piosence wsłuchując się w wokale różnych artystów.
Zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, a ludzie zaczęli masowo wstawać. Na tabliczce zauważyłam napis „Elbląg”, więc także wysiadłam. Przespacerowałam się po peronie, pisząc SMS-a do Adama z pytaniem, co robi. Z dalszej rozmowy wynikło, że skoro jakimś cudem wylądowałam w jego mieście, to z chęcią mi pokaże parę ciekawych miejsc, nawet kosztem sprzątania. Usiadłam na ławce i czekałam na niego. Czas ten spędziłam na słuchaniu muzyki i obawach, że Kuba znajdzie sposób, aby mnie odnaleźć. Skoro potrafił się teleportować, to pewnie jeszcze mógł kogoś odnaleźć za pomocą zmysłów, a może zamordować na odległość... Ale nie teleportuje się przecież na teren dworca, na którym znajdowali się ludzie. Doszłam do wniosku, że od teraz nie mogę nigdzie znaleźć się sama. Nie wiem jak to zrobię, ale wszędzie będę mieć jakąkolwiek obstawę.
Adam pojawił się na peronie po około dwudziestu minutach. Oboje uśmiechnęliśmy się na swój widok, jakbyśmy wcale się dzisiaj już nie widzieli. Wziął mnie za rękę i skierowaliśmy się w stronę tunelu.
- To jak? Jedziemy do mnie? – zapytał, gdy stanęliśmy na parkingu przy dworcu, obok jakiegoś czerwonego samochodu.
- Wiesz, to tak trochę nie wypada, tak wpadać przypadkiem w święta. Nie macie jakiegoś parku albo czegoś? – zapytałam.
- Właściwie, można i tak. Wsiadaj – powiedział.
Posłusznie zajęłam miejsce pasażera, zapięłam pasy i pojechaliśmy. Może i nie był jakimś świetnym kierowcą, ale nawet dobrze mu szło. W porównaniu do mnie i tak różnica była diametralna, bo nie widziałam siebie za kierownicą. Po prostu, nie wyobrażałam sobie, jak można zwracać uwagę na tyle rzeczy na raz. Jakieś sprzęgła, biegi… to zdecydowanie nie dla mnie. Miałam zamiar iść w końcu na kurs, ale odwlekałam to w czasie już od półtora roku. Wolałam jeździć tramwajami i autobusami, niż zastanawiać się nad zmianą pasa ruchu i nad tym, kto ma pierwszeństwo na skrzyżowaniu.
Z głośników płynęła jakaś nieznana mi rockowa płyta, która brzmiała całkiem przyjemnie. Wsłuchałam się w nią w zamyśleniu, a Adam spokojnie jechał przez miasto. Po jakimś czasie zaparkowaliśmy samochód na skraju lasu i wysiedliśmy z niego.
- To jak, powiesz mi w końcu, co się stało, że tutaj jesteś? – zapytał mnie. Szliśmy powoli i trzymaliśmy się za dłonie.
- Wiesz, gdybym rozumiała wszystko, co się dzisiaj wydarzyło, to na pewno bym Ci o tym opowiedziała. – Uśmiechnęłam się do niego.
- W takim razie, zacznij od początku. – Spróbował mnie zachęcić do mówienia.
- Za chwilę ci wszystko opowiem. Muszę to wszystko ułożyć w jedną całość – powiedziałam.
Szliśmy jeszcze przez jakiś czas i próbowałam wymyślić, co tak właściwie mam mu powiedzieć. Żadnej wzmianki o magii, bo wziąłby mnie za jakąś wariatkę. Usiedliśmy na jakiejś ławce nad potokiem, a ja ścisnęłam jego dłoń i spojrzałam mu w oczy.
- Co byś zrobił, gdybyś nie miał kontaktu z ojcem od piętnastu lat, jechał się z nim spotkać, a okazałoby się, że on nie żyje? – zapytałam. Na początek to, później się zobaczy, ile jeszcze będzie chciał wiedzieć.
- Nie wiem. To chyba by zależało od tego, na ile bym był z nim zżyty. Ale skoro piętnaście lat bym go nie widział… to nie wiem, czy bym jakoś specjalnie się przejął. Nie znalazłem się w takiej sytuacji, więc nie mam pojęcia, jakbym się zachował – odpowiedział, a potem spojrzał mi głęboko w oczy, szukając potwierdzenia, że to właśnie dzisiaj mnie spotkało. Wzruszyłam ramionami.
- Jakby tego było mało, to Kuba, ten koleś z pociągu jest jakimś moim dalekim kuzynem i mój ojciec obiecał mu sporo rzeczy, jeśli mnie odnajdzie. Nie wiem, ja jakbym umierała, to by mnie niezbyt interesowało, gdzie są moje porzucone dzieci. – Wyrzuciłam z siebie. – W ogóle nie rozumiem niczego.
- Może ten Kuba wie coś więcej, co, jak i dlaczego? – zapytał Adam, gładząc mnie po dłoniach.
- Myślisz, że go o to nie pytałam? Zbył mnie jakimiś półsłówkami. A jakby tego było mało, to mam jeszcze cztery siostry gratis, które muszę koniecznie odnaleźć, nawet jeśli nie chcę spadku – powiedziałam. – Poza tym, jest jakaś Rada czegoś tam, w której był mój ojciec i po jego śmierci coś tam muszą zrobić. W ogóle tego nie ogarniam i dlatego uciekłam. Wsiadłam w pierwszy pociąg, jaki był, aby tylko Kuba mnie nie dogonił.
Adam objął mnie ramieniem i szeptał mi, że nic się nie stało, że nie mam się czym martwić. Że wszystko się wyjaśni i ułoży. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a głowę wtuliłam w jego ramię. Łzy zaczęły cieknąć z moich oczu, choć w ogóle tego nie chciałam. Nawet nie rozumiałam, dlaczego płaczę. Zaskakujące, jak szybko ktoś może zostać przyjacielem i powiernikiem naszych tajemnic. Cały makijaż pewnie mi spłynął, ale nie obchodziło mnie to teraz zupełnie. Raz na jakiś czas można było pokazać swoją słabość. Powinien wiedzieć, że nie jestem taka nieskazitelna, że nie jestem Emilią, do której mnie porównuje. Teraz nie obchodziło mnie już, że jestem do niej w jakikolwiek sposób podobna, bo liczyło się tylko to, że ze mną był tu i teraz. Nic więcej. Powoli trawiłam wszystkie informacje.
- Wiesz, tak sobie teraz myślę, że ciebie i Mi łączy więcej niż myślałem – powiedział jakiś czas później, gdy już przestałam płakać. Znowu zaczyna…
- To znaczy? – zapytałam z lekkim oburzeniem w głosie. Ja tu przeżywam tragedię życiową, a on mi tu o swojej wakacyjnej miłości. Nic, tylko przywalić.
- Też nie mieszkała z ojcem i też zostawił ją i jej matkę tak właściwie bez słowa. Tyle, że ona go raczej nienawidziła.
- Wiesz, jeśli masz oboje rodziców i jakoś się dogadują, to się naprawdę ciesz. W dzisiejszych czasach jest sporo rozbitych rodzin – powiedziałam wzruszając ramionami.
- Wiem – powiedział. – Wielu ludzi tego nie docenia – dodał.
Wstaliśmy i powolnym krokiem udaliśmy się dróżką głębiej w las. Podobał mi się ten wiosenny krajobraz, gdy rośliny budziły się powoli do życia po zimie. Mogłabym tutaj spędzić całą wieczność, jeśli Adam byłby ze mną. Stanęliśmy na jakiejś górce i to tak, że stałam trochę niżej od niego. Pochylił się i pocałował mnie w usta. Odsunął się ode mnie na moment i spojrzał na mnie z góry.
- Teraz już chyba wiem, dlaczego tak często nosisz szpilki. – Roześmiał się.
- To nie jest śmieszne – powiedziałam. – Nie moja wina, że jak rozdawali wzrost, to stałam po inteligencję. Obie kolejki były długie i z obu dla mnie resztki zostały.
- Ale mi to w ogóle nie przeszkadza – powiedział, po czym znów mnie pocałował. – Wracamy? – zapytał.
- Możemy wracać – powiedziałam.
Nie byłam nawet świadoma, jak daleko zaszliśmy. Ścieżka ciągnęła się i ciągnęła, jakby nie miała końca. Adam pochwalił się, że przy świątecznych porządkach znalazł grubą księgę z twórczością jego imiennika – Mickiewicza, wydaną prawie osiemdziesiąt lat temu, lekko nadgryzioną zębem czasu, ale nadal stanowiącą całość, bez wypadających kartek. Jego pradziadek podobno w swoich zbiorach posiadał wiele innych takich książek, jednak nikt nie wiedział, gdzie one się aktualnie znajdują. Opowiadał mi z przejęciem, jak zamiast sprzątać, czytał sobie wiersze i komentarze pradziadka na marginesach.
- Mam ją na tylnym siedzeniu, jeśli chcesz, mogę pokazać ci parę wierszy, które mi się spodobały – powiedział. – Wiesz, w szkole to się raczej nie zwracało uwagi, a jak teraz czytam, to jakoś mi się podoba.
Usiedliśmy w jego samochodzie, gdzie podał mi opasłe tomiszcze, zapisane maczkiem. Nigdy nie odkryłam w sobie talentów poetyckich, ani nie przepadałam za szkolnym przedmiotem, jakim był polski, więc i nie miałam pojęcia, że Mickiewicz napisał tyle utworów. Delikatnie przejechałam palcem po zniszczonym grzbiecie książki, po czym otworzyłam ją na losowej stronie. Zauważyłam najpierw wiersz „Niepewność”, który słyszałam już w interpretacjach Marka Grechuty oraz grupy Enej. Na drugiej stronie zaś był wiersz zatytułowany „Do ***”. I włosy mi się jeżą, kiedy się oglądam. I postać twoją widzieć lękam się i żądam – rzuciło mi się w oczy. Choć był to kolejny wiersz o miłości, na wspomnienie o Kubie aż mnie wzdrygnęło. Niedługo będzie trzeba wracać do domu. Obawiałam się, że zastanę go na dworcu w Gdańsku albo pod moją klatką i siłą mnie zaciągnie na poszukiwanie sióstr i do tej ich sekty.
- Wiesz może, o której mam pociąg do domu? – zapytałam mniej więcej po godzinie wspólnego czytania poezji wieszcza.
- Nie wiem, ale mogę sprawdzić – powiedział. – Chociaż wiesz, możesz tu zostać ile chcesz.
- Lepiej sprawdź, bo wątpię, aby mojej ciotce się spodobało, że nie upiekłam jej ciast – odpowiedziałam mu, po czym się uśmiechnęłam. – Kiedy wracasz do Gdańska? – zapytałam.
- Pewnie we wtorek po południu – odpowiedział. – A pociąg masz za pół godziny. W takim razie, wypadałoby nam jechać, co? – zapytał, odgarniając mi kosmyk włosów za ucho.
- No, wygląda na to, że tak. – Spojrzałam mu w oczy. – Widzimy się za cztery dni, a ja już wiem, że będę tęsknić – powiedziałam.
- Wiesz, zawsze możemy pogadać na jakimś Skypie albo czymś. – Przekrzywił głowę patrząc na mnie.
- Jasne. – Uśmiechnęłam się.
Ruszyliśmy i w dosłownie kilka minut znaleźliśmy się na dworcu. Kupiłam bilet i usiedliśmy na ławce na peronie. Mój pociąg podjechał, jednak miał jeszcze kilka minut do odjazdu.
- Trzymaj – powiedział, po czym podał mi książkę, którą wcześniej czytaliśmy. – Nie będziesz się nudzić w pociągu, a oddasz mi we wtorek.
- A nie będzie ci tej książki brakować? – zapytałam, chcąc się upewnić, że nie zrobię nic złego, jeśli ją wezmę.
- Wiesz, zawsze możesz mi poczytać przez telefon. – Roześmiał się.
Pocałowałam go w usta, po czym wstaliśmy z ławki. Uścisnął mnie, a ja obiecałam zadzwonić jak tylko dojadę. Miałam go i tylko to się dla mnie liczyło. Nowe siły wpłynęły we mnie i nawet spotkanie z Kubą nie wydawało mi się straszne. Usiadłam w wagonie obok jakiejś kobiety z laptopem, włożyłam słuchawki w uszy i znów odpłynęłam. A wokalista zespołu Koniec Świata śpiewał, że ciągle jeszcze siedzimy w tym życia wagonie, choć już wielu wysiadło na innym peronie. Wciąż jedziemy przed siebie, to jeszcze nie koniec…



 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy