Jakiś czas później
wróciła jasnowłosa kobieta, wstawiła coś do piekarnika i zajęła się rozmową z
Kubą na temat, którego w ogóle nie rozumiałam. Mówili coś o jakiejś Radzie,
spotkaniu i trzech miesiącach. Czułam się wykluczona z dyskusji, więc spokojnie
popijałam herbatę, jednocześnie się im przysłuchując. Nie wtrącałam się w coś,
o czym nie miałam pojęcia. Padały jakieś imiona, żeńskie i męskie.
Przyciągnęłam do siebie pierwszą kartkę z tych leżących na stole i zaczęłam
czytać. Ta akurat dotyczyła mnie. Wcale nie zgadł, że mam rude włosy, tylko
wiedział to z notatek, wśród których było nawet moje zdjęcie, gdy miałam mniej
więcej pięć lat. Kuba zaraz mi je zabrał, a ja nie miałam siły protestować. Nie
chce, abym czytała, to nie. To znaczy, było to trochę bezczelne, ale czułam
się, jakby ktoś wypruł ze mnie wszystkie wnętrzności i porozwieszał na
okolicznych płotach, więc nie miałam nawet na to siły. Zjedliśmy obiad
właściwie w milczeniu, a później w ciszy siedzieliśmy chyba jeszcze godzinę.
Rozmyślałam o tym wszystkim, czego się dowiedziałam.
- Idziemy się przejść?
– zapytał mnie Kuba, wyrywając z chwilowego stanu zawieszenia. Nie
odpowiedziałam mu, tylko po prostu wstałam.
- Mogę wziąć trochę
tych papierów do przejrzenia w domu? – zapytałam. Przekartkował wszystko i
podał mi część. Włożyłam je do torebki i wyszliśmy na zewnątrz.
Przechadzaliśmy się
ulicami, krążyliśmy po mieście. Powiedział mi, że jedna z sióstr to moja
bliźniaczka i zastanawiał się, od której zacząć. W końcu usiedliśmy na ławce w
pustym parku, w którym na podwyższeniu stał czołg. Kuba zapalił papierosa, znów
mi go proponując, a ja znów odmówiłam. Zupełnie nie kręciło mnie palenie fajek.
Nie dość, że niszczyło to zdrowie, to jeszcze śmierdziało się jak popielniczka.
Fakt faktem, od Kuby nie było tego zupełnie czuć, ale w niektórych przypadkach
nie dało się znieść. Nigdzie ani człowieka, więc to miejsce mi odpowiadało na
spokojną rozmowę.
- O co chodzi z tą całą
Radą? – zapytałam.
- To tacy jakby
rządzący. Pięcioro ludzi z różnych rodzin. A wśród nich Streich, twój ojciec.
Ty jesteś Falkiewicz po matce i ciotce. W Radzie był najpierw twój dziadek, a
po jego śmierci, od piętnastu lat był twój ojciec. I stanowisko po nim przejmie
najstarsza z sióstr.
- Jakaś sekta? – W
głowie zaświtała mi słynna ostatnio scjentologia. Kuba zgasił papierosa i
wyrzucił do kosza na śmieci.
- Ktoś, kto zupełnie
się nie orientuje, mógłby tak powiedzieć, ale nie. To jest w naszych rodzinach
od pokoleń i nikt nie wie, skąd się wzięło. Czasem znika, a czasem się pojawia.
Niektórzy mówią, że to ma związek z fizyką i z zakrzywianiem czasoprzestrzeni.
- Nie rozumiem –
powiedziałam. Coś mi świtało z tą kartką z notatkami ojca, ale nie wiedziałam,
jaki to może mieć związek. Był jakimś wybitnym fizykiem jak Einstein i usiłował
stworzyć własną teorię? Koło naukowe?
- Posłuchaj. Wychowałaś
się w normalnym świecie, gdzie pory roku zachodzą jedna po drugiej, żyjesz w
aktualnym czasie, znajdujesz się w miejscu, do którego drogę sama
przemierzyłaś, prawda? – powiedział Kuba.
- No… – zawahałam się.
– Niech ci będzie.
- To teraz wyobraź
sobie, że są ludzie, którzy potrafią to zmieniać – spojrzał w niebo. Słońce
akurat schowało się za chmurami. – Wiesz co to jest telekineza? – zapytał.
- No, czytałam w
jakiejś książce o tym. Przenoszenie przedmiotów za pomocą woli?
- Dokładnie tak. Ja co
prawda tego nie potrafię, dlatego moja rodzina nie jest w Radzie, ale poniekąd,
za jej pomocą potrafię wpływać na pogodę.
- Znowu sobie ze mnie
żartujesz? – zapytałam. – Czy ty myślisz, że wtedy ci uwierzyłam? Nabijałam się
z ciebie, nic więcej.
- To teraz patrz. –
Wyciągnął dłoń w górę. Zawiał lekki wiatr, a chmury zdecydowanie za szybko
przesunęły się na niebie i ukazało się słońce. – Wierzysz mi?
Siedziałam jak
wmurowana. Nie wierzyłam w to co widzę. Coś, co było żartem nagle stało się
rzeczywistością. Chyba przestanę w ogóle nabijać się z czegokolwiek, bo źle na
tym wychodzę. Wyciągnął rękę i tak po prostu przegonił chmury? Niemożliwe. Po
prostu niemożliwe. To się nie dzieje, a ja śnię. Uszczypnęłam się w rękę, ale
nic to nie dało. Naćpałam się czegoś nieświadomie i wyobrażam sobie jakieś
niestworzone rzeczy. To się nie dzieje.
- W tym obiedzie albo
herbacie były jakieś zioła, grzybki halucynki czy coś – powiedziałam.
- Nie wierzysz mi –
stwierdził. – W takim razie, pokażę ci coś innego. Coś, czego i ty będziesz
mogła się nauczyć.
On coś bierze i usiłuje
mnie w to wciągnąć, a to wszystko to jedna wielka sekta. Nadmiar informacji i
nowości chciał uciec z mojej głowy, powodując ogromny ból gdzieś w środku,
który promieniował na całą czaszkę. Zbierało mi się na płacz, choć sama nie
wiedziałam dlaczego. Bezradność?
Kuba wstał i
wyprostował się. Zamrugał kilka razy oczami, wyciągnął lewą rękę w bok i
zniknął. Po prostu zniknął. Pojawił się za to na murku, na którym stał czołg.
Przetarłam oczy. Serio, wrócę do domu i chyba sama zgłoszę się do szpitala
psychiatrycznego. Pewnie to sobie wyobraziłam, wskutek szoku, którego doznałam,
gdy dowiedziałam się o śmierci ojca. Nie. Nie ma mowy. Ze mną wszystko okej.
Nie znikam, nie przeganiam chmur. Jestem jak najbardziej normalna. Wzięłam
kilka głębokich wdechów. To z nim jest coś nie tak.
- Posłuchaj mnie, bo
więcej nie będę powtarzać – powiedziałam. – Nie obchodzi mnie żaden spadek,
żadna magia i inne telekinezy i teleportacje. Jeśli myślałeś, że wejdę do tej
waszej rodzinnej sekty, to się przeliczyłeś. Sorry, ale mój ojciec dając ci to
zadanie pewnie już nie był o zdrowych zmysłach. Bo na pewno rozdzielenie mnie i
mojego rodzeństwa było czymś spowodowane i nawet wiem dokładnie czym. Chciał,
abyśmy nie musiały mieć nic i nigdy z wami do czynienia. – Zakończyłam swoją
wypowiedź, wstałam z ławki i pobiegłam przed siebie.
Nie znaczyło dla mnie
nic, że może chciał mi jeszcze coś wyjaśnić. Mogłam się mylić, nie obchodziło
mnie to. Miałam tego dość. Potrzebowałam chwili wytchnienia, samotności, aby to
wszystko jakoś poukładać i móc uwierzyć w to, co zobaczyłam. Ewentualnie, aby
wymazać to z pamięci i próbować żyć tak, jakby nic się nie stało i jakbym nigdy
do tego przeklętego miasta nie przyjechała. Cholera. To było jakieś fatum. Gdy
byłam na zamku w czwartej klasie podstawówki, ktoś ukradł mi portfel i ksiądz
musiał mi pożyczyć dychę, bo nie starczyłoby mi na kartę telefoniczną, aby
zadzwonić do ciotki. Ale mniejsza o to. A teraz jakieś sekty. Nigdy więcej moja
stopa tutaj nie postanie. Spadek… niech go sobie rozdzielą między resztę, nie
chcę nic. A Kuba… zrobię wszystko, aby nie musieć się z nim więcej widywać.
Dobrze zapowiadająca się przyjaźń zniknęła jeszcze szybciej niż się pojawiła.
Zrobię prawko, będę jeździć na uczelnię samochodem. Odwróciłam się do tyłu i
zobaczyłam, że mnie goni. Biegł zdecydowanie wolniej ode mnie i chyba znałam
nawet tego powód. Płuca palacza były niezbyt chętne na wysiłek fizyczny.
Uśmiechnęłam się w myślach. Niech się męczy, bo i tak mnie nie dogoni.
Przyspieszyłam i w tej chwili dziękowałam Pawłowi za to, że zaszczepił we mnie
miłość do biegania. Dzięki codziennym treningom, nie było dla mnie problemem
przebiegnięcie półtora kilometra do dworca, dokładnie tą samą trasą, którą szliśmy
do przeklętej kamienicy mojego ojca.
Nie miałam czasu na
sprawdzenie odjazdów ani kupienie biletu, bo Kuba mógł mnie w każdej chwili
dogonić. Wszędzie byli ludzie, więc nie mógł się tam teleportować. Wmieszałam
się w tłum i wsiadłam w jakiś piętrowy skład, który stał na peronie. Poszłam od
razu do pierwszego wagonu i zapytałam zdyszanym głosem kierownika pociągu,
dokąd owy jedzie i czy mogę zakupić u niego bilet. Odpowiedź na pierwsze
pytanie brzmiała, że do Elbląga, a druga była twierdząca. Właściwie, to mnie to
ucieszyło, bo mogłam zadzwonić do Adama, spotkać się z nim i opowiedzieć mu o
wszystkim. To znaczy, sama nie wiem, czy chciałam zwierzać mu się z tego
wszystkiego, bo dla niego to mógłby być taki sam szok jak dla mnie. Zależało mi
na tym, aby po prostu mnie przytulił, a ja zapomniałabym na chwilę o całym
świecie. Kupiłam bilet studencki i usiadłam na piętrze przy oknie, które
wychodziło na peron. Pociąg ruszył, a ja zauważyłam Kubę, który spojrzał z
rezygnacją na ruszającą maszynę. Znów uśmiechnęłam się sama do siebie. Udało mi
się. Oddychałam głęboko, przykładając czoło do zimnej szyby. Zmrużyłam oczy,
myśląc znów o tym wszystkim. Na drugim końcu wagonu wydzierało się jakieś
dziecko, więc włożyłam słuchawki w uszy i w połowie pierwszej losowej piosenki
się uśmiechnęłam. Moja MP3 wyraźnie lubiła dopasowywać się do mojego nastroju i
zaśpiewała mi piosenkę happysadu o tym, że cały
mój świat potrzebuje psychologa, cały mój kraj potrzebuje psychologa, cały mój
świat żeby stanąć na nogach. No i faktycznie. Odpłynęłam po drugiej
piosence wsłuchując się w wokale różnych artystów.
Zatrzymaliśmy się na
jakiejś stacji, a ludzie zaczęli masowo wstawać. Na tabliczce zauważyłam napis
„Elbląg”, więc także wysiadłam. Przespacerowałam się po peronie, pisząc SMS-a
do Adama z pytaniem, co robi. Z dalszej rozmowy wynikło, że skoro jakimś cudem
wylądowałam w jego mieście, to z chęcią mi pokaże parę ciekawych miejsc, nawet
kosztem sprzątania. Usiadłam na ławce i czekałam na niego. Czas ten spędziłam
na słuchaniu muzyki i obawach, że Kuba znajdzie sposób, aby mnie odnaleźć.
Skoro potrafił się teleportować, to pewnie jeszcze mógł kogoś odnaleźć za
pomocą zmysłów, a może zamordować na odległość... Ale nie teleportuje się
przecież na teren dworca, na którym znajdowali się ludzie. Doszłam do wniosku,
że od teraz nie mogę nigdzie znaleźć się sama. Nie wiem jak to zrobię, ale
wszędzie będę mieć jakąkolwiek obstawę.
Adam pojawił się na
peronie po około dwudziestu minutach. Oboje uśmiechnęliśmy się na swój widok,
jakbyśmy wcale się dzisiaj już nie widzieli. Wziął mnie za rękę i skierowaliśmy
się w stronę tunelu.
- To jak? Jedziemy do
mnie? – zapytał, gdy stanęliśmy na parkingu przy dworcu, obok jakiegoś
czerwonego samochodu.
- Wiesz, to tak trochę
nie wypada, tak wpadać przypadkiem w święta. Nie macie jakiegoś parku albo
czegoś? – zapytałam.
- Właściwie, można i
tak. Wsiadaj – powiedział.
Posłusznie zajęłam
miejsce pasażera, zapięłam pasy i pojechaliśmy. Może i nie był jakimś świetnym
kierowcą, ale nawet dobrze mu szło. W porównaniu do mnie i tak różnica była
diametralna, bo nie widziałam siebie za kierownicą. Po prostu, nie wyobrażałam
sobie, jak można zwracać uwagę na tyle rzeczy na raz. Jakieś sprzęgła, biegi…
to zdecydowanie nie dla mnie. Miałam zamiar iść w końcu na kurs, ale odwlekałam
to w czasie już od półtora roku. Wolałam jeździć tramwajami i autobusami, niż
zastanawiać się nad zmianą pasa ruchu i nad tym, kto ma pierwszeństwo na
skrzyżowaniu.
Z głośników płynęła
jakaś nieznana mi rockowa płyta, która brzmiała całkiem przyjemnie. Wsłuchałam
się w nią w zamyśleniu, a Adam spokojnie jechał przez miasto. Po jakimś czasie
zaparkowaliśmy samochód na skraju lasu i wysiedliśmy z niego.
- To jak, powiesz mi w
końcu, co się stało, że tutaj jesteś? – zapytał mnie. Szliśmy powoli i trzymaliśmy
się za dłonie.
- Wiesz, gdybym
rozumiała wszystko, co się dzisiaj wydarzyło, to na pewno bym Ci o tym
opowiedziała. – Uśmiechnęłam się do niego.
- W takim razie,
zacznij od początku. – Spróbował mnie zachęcić do mówienia.
- Za chwilę ci wszystko
opowiem. Muszę to wszystko ułożyć w jedną całość – powiedziałam.
Szliśmy jeszcze przez
jakiś czas i próbowałam wymyślić, co tak właściwie mam mu powiedzieć. Żadnej
wzmianki o magii, bo wziąłby mnie za jakąś wariatkę. Usiedliśmy na jakiejś
ławce nad potokiem, a ja ścisnęłam jego dłoń i spojrzałam mu w oczy.
- Co byś zrobił, gdybyś
nie miał kontaktu z ojcem od piętnastu lat, jechał się z nim spotkać, a
okazałoby się, że on nie żyje? – zapytałam. Na początek to, później się
zobaczy, ile jeszcze będzie chciał wiedzieć.
- Nie wiem. To chyba by
zależało od tego, na ile bym był z nim zżyty. Ale skoro piętnaście lat bym go
nie widział… to nie wiem, czy bym jakoś specjalnie się przejął. Nie znalazłem
się w takiej sytuacji, więc nie mam pojęcia, jakbym się zachował – odpowiedział,
a potem spojrzał mi głęboko w oczy, szukając potwierdzenia, że to właśnie
dzisiaj mnie spotkało. Wzruszyłam ramionami.
- Jakby tego było mało,
to Kuba, ten koleś z pociągu jest jakimś moim dalekim kuzynem i mój ojciec
obiecał mu sporo rzeczy, jeśli mnie odnajdzie. Nie wiem, ja jakbym umierała, to
by mnie niezbyt interesowało, gdzie są moje porzucone dzieci. – Wyrzuciłam z
siebie. – W ogóle nie rozumiem niczego.
- Może ten Kuba wie coś
więcej, co, jak i dlaczego? – zapytał Adam, gładząc mnie po dłoniach.
- Myślisz, że go o to
nie pytałam? Zbył mnie jakimiś półsłówkami. A jakby tego było mało, to mam
jeszcze cztery siostry gratis, które muszę koniecznie odnaleźć, nawet jeśli nie
chcę spadku – powiedziałam. – Poza tym, jest jakaś Rada czegoś tam, w której
był mój ojciec i po jego śmierci coś tam muszą zrobić. W ogóle tego nie
ogarniam i dlatego uciekłam. Wsiadłam w pierwszy pociąg, jaki był, aby tylko
Kuba mnie nie dogonił.
Adam objął mnie
ramieniem i szeptał mi, że nic się nie stało, że nie mam się czym martwić. Że
wszystko się wyjaśni i ułoży. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a głowę wtuliłam w
jego ramię. Łzy zaczęły cieknąć z moich oczu, choć w ogóle tego nie chciałam.
Nawet nie rozumiałam, dlaczego płaczę. Zaskakujące, jak szybko ktoś może zostać
przyjacielem i powiernikiem naszych tajemnic. Cały makijaż pewnie mi spłynął,
ale nie obchodziło mnie to teraz zupełnie. Raz na jakiś czas można było pokazać
swoją słabość. Powinien wiedzieć, że nie jestem taka nieskazitelna, że nie
jestem Emilią, do której mnie porównuje. Teraz nie obchodziło mnie już, że
jestem do niej w jakikolwiek sposób podobna, bo liczyło się tylko to, że ze mną
był tu i teraz. Nic więcej. Powoli trawiłam wszystkie informacje.
- Wiesz, tak sobie
teraz myślę, że ciebie i Mi łączy więcej niż myślałem – powiedział jakiś czas
później, gdy już przestałam płakać. Znowu zaczyna…
- To znaczy? –
zapytałam z lekkim oburzeniem w głosie. Ja tu przeżywam tragedię życiową, a on
mi tu o swojej wakacyjnej miłości. Nic, tylko przywalić.
- Też nie mieszkała z
ojcem i też zostawił ją i jej matkę tak właściwie bez słowa. Tyle, że ona go
raczej nienawidziła.
- Wiesz, jeśli masz
oboje rodziców i jakoś się dogadują, to się naprawdę ciesz. W dzisiejszych
czasach jest sporo rozbitych rodzin – powiedziałam wzruszając ramionami.
- Wiem – powiedział. –
Wielu ludzi tego nie docenia – dodał.
Wstaliśmy i powolnym
krokiem udaliśmy się dróżką głębiej w las. Podobał mi się ten wiosenny
krajobraz, gdy rośliny budziły się powoli do życia po zimie. Mogłabym tutaj
spędzić całą wieczność, jeśli Adam byłby ze mną. Stanęliśmy na jakiejś górce i
to tak, że stałam trochę niżej od niego. Pochylił się i pocałował mnie w usta.
Odsunął się ode mnie na moment i spojrzał na mnie z góry.
- Teraz już chyba wiem,
dlaczego tak często nosisz szpilki. – Roześmiał się.
- To nie jest śmieszne
– powiedziałam. – Nie moja wina, że jak rozdawali wzrost, to stałam po
inteligencję. Obie kolejki były długie i z obu dla mnie resztki zostały.
- Ale mi to w ogóle nie
przeszkadza – powiedział, po czym znów mnie pocałował. – Wracamy? – zapytał.
- Możemy wracać –
powiedziałam.
Nie byłam nawet
świadoma, jak daleko zaszliśmy. Ścieżka ciągnęła się i ciągnęła, jakby nie
miała końca. Adam pochwalił się, że przy świątecznych porządkach znalazł grubą
księgę z twórczością jego imiennika – Mickiewicza, wydaną prawie osiemdziesiąt
lat temu, lekko nadgryzioną zębem czasu, ale nadal stanowiącą całość, bez
wypadających kartek. Jego pradziadek podobno w swoich zbiorach posiadał wiele
innych takich książek, jednak nikt nie wiedział, gdzie one się aktualnie
znajdują. Opowiadał mi z przejęciem, jak zamiast sprzątać, czytał sobie wiersze
i komentarze pradziadka na marginesach.
- Mam ją na tylnym
siedzeniu, jeśli chcesz, mogę pokazać ci parę wierszy, które mi się spodobały –
powiedział. – Wiesz, w szkole to się raczej nie zwracało uwagi, a jak teraz
czytam, to jakoś mi się podoba.
Usiedliśmy w jego
samochodzie, gdzie podał mi opasłe tomiszcze, zapisane maczkiem. Nigdy nie
odkryłam w sobie talentów poetyckich, ani nie przepadałam za szkolnym
przedmiotem, jakim był polski, więc i nie miałam pojęcia, że Mickiewicz napisał
tyle utworów. Delikatnie przejechałam palcem po zniszczonym grzbiecie książki,
po czym otworzyłam ją na losowej stronie. Zauważyłam najpierw wiersz
„Niepewność”, który słyszałam już w interpretacjach Marka Grechuty oraz grupy
Enej. Na drugiej stronie zaś był wiersz zatytułowany „Do ***”. I włosy mi się jeżą, kiedy się oglądam. I
postać twoją widzieć lękam się i żądam – rzuciło mi się w oczy. Choć był to
kolejny wiersz o miłości, na wspomnienie o Kubie aż mnie wzdrygnęło. Niedługo
będzie trzeba wracać do domu. Obawiałam się, że zastanę go na dworcu w Gdańsku
albo pod moją klatką i siłą mnie zaciągnie na poszukiwanie sióstr i do tej ich
sekty.
- Wiesz może, o której
mam pociąg do domu? – zapytałam mniej więcej po godzinie wspólnego czytania
poezji wieszcza.
- Nie wiem, ale mogę
sprawdzić – powiedział. – Chociaż wiesz, możesz tu zostać ile chcesz.
- Lepiej sprawdź, bo
wątpię, aby mojej ciotce się spodobało, że nie upiekłam jej ciast –
odpowiedziałam mu, po czym się uśmiechnęłam. – Kiedy wracasz do Gdańska? –
zapytałam.
- Pewnie we wtorek po
południu – odpowiedział. – A pociąg masz za pół godziny. W takim razie,
wypadałoby nam jechać, co? – zapytał, odgarniając mi kosmyk włosów za ucho.
- No, wygląda na to, że
tak. – Spojrzałam mu w oczy. – Widzimy się za cztery dni, a ja już wiem, że
będę tęsknić – powiedziałam.
- Wiesz, zawsze możemy
pogadać na jakimś Skypie albo czymś. – Przekrzywił głowę patrząc na mnie.
- Jasne. – Uśmiechnęłam
się.
Ruszyliśmy i w
dosłownie kilka minut znaleźliśmy się na dworcu. Kupiłam bilet i usiedliśmy na
ławce na peronie. Mój pociąg podjechał, jednak miał jeszcze kilka minut do
odjazdu.
- Trzymaj – powiedział,
po czym podał mi książkę, którą wcześniej czytaliśmy. – Nie będziesz się nudzić
w pociągu, a oddasz mi we wtorek.
- A nie będzie ci tej
książki brakować? – zapytałam, chcąc się upewnić, że nie zrobię nic złego,
jeśli ją wezmę.
- Wiesz, zawsze możesz
mi poczytać przez telefon. – Roześmiał się.
Pocałowałam go w usta,
po czym wstaliśmy z ławki. Uścisnął mnie, a ja obiecałam zadzwonić jak tylko
dojadę. Miałam go i tylko to się dla mnie liczyło. Nowe siły wpłynęły we mnie i
nawet spotkanie z Kubą nie wydawało mi się straszne. Usiadłam w wagonie obok jakiejś
kobiety z laptopem, włożyłam słuchawki w uszy i znów odpłynęłam. A wokalista
zespołu Koniec Świata śpiewał, że ciągle
jeszcze siedzimy w tym życia wagonie, choć już wielu wysiadło na innym peronie.
Wciąż jedziemy przed siebie, to jeszcze nie koniec…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz