piątek, 31 października 2014

Rozdział IV cz. II

[Maja]



Zauważyłam Kubę, siedzącego na murku nieopodal Lotu. W uszach miał słuchawki i tupał stopą o chodnik w rytm muzyki. Stanęłam naprzeciw niego i pomachałam mu. Ocknął się z muzycznego transu.
- Popatrz jak wszystko szybko się zmienia – zagaił.
- Coś jest, a później tego nie ma. – Dokończyłam, cytując Sidneya Polaka. W sumie, trafił w moje wcześniejsze myśli.
- Siema, mała – dodał. – Dokąd idziemy? – zapytał. Wstał i stanął obok mnie, gotów na wycieczkę po starówce.
- Poszłabym się napić – powiedziałam szczerze. Miałam ochotę na jakieś piwo albo drinka. Nie czekając na jego odpowiedź, skierowałam kroki w kierunku Długiej. Znałam dość dobrze jedną knajpę na starówce i zamierzałam ją odwiedzić. Kuba poszedł za mną, słowem nie komentując tego, dokąd zmierzamy – W ogóle, w tramwaju mówiłeś, że nie jesteś stąd, a widuję cię już w moich okolicach od jakiegoś czasu. Więc jak to jest?
- Tak mi się życie ułożyło, że musiałem przyjechać do obcego miasta i próbować się zaklimatyzować. Na razie pracuję w Macu przy Manhattanie i poznaję ludzi, miasto – powiedział, lekko się przy tym uśmiechając.
- I rzucasz kartki ze swoim numerem telefonu przypadkowym dziewczynom z tramwaju, aby się potem z nimi umówić? – zapytałam bezczelnie.
- Wiem, że bardzo chcesz usłyszeć moje potwierdzenie, że tak robię i nie dam ci tej satysfakcji. Nie było ich więcej poza tobą.
- To znaczy, mam się czuć tą jedyną i wyjątkową, tak? – zapytałam, ale nie czekałam nawet na odpowiedź. – W takim razie, co sprawiło, że akurat ja? – Chwilę się zastanawiał.
- Właściwie to przypadek. Ładna dziewczyna, jeździ często tramwajami, a więc tutejsza, musi znać miasto – powiedział i uśmiechnął się chytrze. Coś mi w tym nie pasowało.
- A nie pomyślałeś, że ta ładna dziewczyna może mieć kogoś? – zapytałam i przekrzywiłam głowę. Coś kombinował, a ja nie miałam pojęcia, o co mu chodziło.
- Masz, czy nie masz, to nic nie zmienia. – Wzruszył ramionami.
Miał rację. Dlaczego w ogóle założyłam, że chciał mnie poznać tylko ze względu na to, że wymyślił sobie, że chce ze mną być? Między nami zapadło na chwilę milczenie, które przerwaliśmy dopiero wtedy, gdy skręciliśmy w ulicę Piwną. Nie bywałam na niej zbyt często, choć lubiłam jej urok. Ceny były zabójcze, ale i tak do jednego z tutejszych lokali zamierzałam zaprowadzić Kubę. No chyba, że miałby inny pomysł.
- Myślę, że ta knajpa będzie dobrym miejscem na naszą planowaną pogawędkę – powiedziałam, wskazując na czwartą kamienicę po lewej stronie.
- Twój wybór – powiedział. – Skoro polecasz jako miejscowa, to ja nie mam prawa zabierać głosu w tej sprawie. Poza tym, że pewnie mają cholernie drogo i lepiej by było kupić flaszkę i wypić ją u mnie w mieszkaniu.
- Oczywiście, że by można było, ale zwykle pierwsze spotkania to są takie, wiesz, na bezpiecznym gruncie – odpowiedziałam mu. Weszliśmy do knajpy i poszliśmy od razu do salki oddzielonej od głównej podłużnym korytarzem, gdzie można było w spokoju porozmawiać. Cicha muzyka płynęła z głośnika. Kuba odsunął mi krzesło i poczekał aż usiądę, a dopiero potem sam usiadł. Może i nie był znowu taki zły, jak go oceniłam w tramwaju? Oj, Miśka, zwariowałaś. Wyrabiać sobie opinię o kimś, po kilku spotkaniach w komunikacji miejskiej?
Zamówiliśmy po drinku, które faktycznie były drogie, ale smak i urok lokalu rekompensowały wszystko. Temat zszedł nam tym samym na lokale, w których zdarzało nam się bywać i na przeróżne wpadki kelnerów, jakie nas spotkały. Kubie zdarzyło się raz, że dostał trzy razy to samo zamówienie, od trzech różnych kelnerów, którzy nie dogadali się wyraźnie, że już takie zrealizowali. W pewnym momencie spoważniałam.
- Słuchaj, opowiedz mi coś o sobie – powiedziałam. – Bo tak rozmawiamy o wszystkim i o niczym, a ja praktycznie nic o tobie nie wiem. A lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia – urwałam i uśmiechnęłam się do niego.
- Chcesz usłyszeć wersję dla profesorów, przyjaciół czy dla wszystkich innych? – zapytał.
- Chcę usłyszeć wszystkie możliwe wersje. Wiesz, mamy czas, a ja lubię słuchać historii, które mnie nie dotyczą.
- No to od początku. Wersja pierwsza. Urodziłem się na wsi, liczącej sobie dwadzieścia jeden osób. Droga polna, woda ze studni, pięć kilometrów do sklepu, dziesięć do najbliższej szkoły. Cała wieś złożyła się dla mnie na akademik, bilet na pociąg. Wiesz, jestem jedynym, któremu udało się stamtąd wyrwać. Mógłbym tam zostać jakimś wiejskim szamanem, czy tam znachorem jako jedyny człowiek na wsi, który umie czytać i pisać. A że jedyny pociąg w ciągu dnia do sąsiedniej wsi jeździł akurat wtedy, kiedy miałem jakieś nudne zajęcia… – Wyszczerzył zęby.
- To zrywałeś się z nich i szedłeś na nieistniejący pociąg do wsi, która była tak naprawdę twoim wymysłem. Kolejna wersja…?
- Wersja druga jest po części prawdziwa. Mieszkałem w małym miasteczku, ukończyłem technikum i postanowiłem iść na studia, aby kształcić się dalej. Ale po jakimś czasie stwierdziłem, że to nie dla mnie, dlatego też rzuciłem to wszystko i przyjechałem tutaj, aby pracować i dorobić się czegoś własnego – powiedział, po czym podrapał się po głowie.
- No i to jest to, co mi opowiedziałeś wcześniej. Więc co w tym jest nieprawdziwe? – zapytałam zaciekawionym głosem.
- A to już wersja dla przyjaciół – powiedział. – Nie znamy się jeszcze na tyle dobrze, abym mógł ci o tym powiedzieć.
- I zobacz, nie znamy się, nie mamy wspólnych znajomych, więc co ci szkodzi? A różne rzeczy się głupie robi, więc jeśli to jest jakaś wstydliwa sprawa, nie będę się śmiać – powiedziałam szczerze, dokładnie to, co myślałam.
- Skoro tak bardzo chcesz. Z tego, co wywnioskowałem, jesteś na pierwszym roku studiów, tak? – zapytał, a ja potwierdziłam kiwnięciem głową. – No widzisz, to w twoim przypadku, gdybyś wyleciała z uczelni, straciłabyś tylko rok, ja straciłbym trzy lata. Założyłem się z kolegami, że włamię się do gabinetu wykładowcy, który oblewał siedemdziesiąt procent studentów i wykradnę egzaminy. To nie było ciężkie zadanie, zwłaszcza przy moich umiejętnościach. Trzy kraty browarów piechotą nie chodzą, więc postanowiłem spróbować. Pech chciał, że nigdy w tym gabinecie nie byłem i pomyliłem drzwi. Znalazłem się w gabinecie dziekana, ale o tym nie wiedziałem. Przeglądam sobie wszelkie możliwe szuflady, w poszukiwaniu czegokolwiek, co by mogło być egzaminem, znalazłem przeróżne rzeczy, egzaminów ani śladu. Przejrzałem jakąś szufladę z pornosami, ale nawet pomiędzy nimi nie było egzaminu. Już miałem wychodzić, gdy w drzwiach pojawili się mój dziekan i rektor.
- I co dalej? – zapytałam. Byłam bardzo ciekawa, jak to wszystko się skończyło.
- Długa rozmowa na dywaniku w gabinecie rektora, aż w końcu skreślenie z listy studentów i groźba, że jeśli pisnę choć słówko komukolwiek na temat tego, co widziałem, spali mój indeks w kominku, bez możliwości powrotu.
- Przewalone – skomentowałam. – Ale za głupotę trzeba płacić.
- A potem dostałem propozycję nie do odrzucenia, że jeśli załatwię parę spraw za pewnego człowieka w Gdańsku, on pomoże mi wrócić na uczelnię.
- Jakiś ważny, że tak mu uwierzyłeś? – zapytałam.
- Można tak powiedzieć. Zdobył sobie jakiś czas temu moje zaufanie i tego się trzymajmy. – Upił łyk drinka i wbił we mnie zaciekawiony wzrok, jednocześnie jakby coś sobie w głowie kalkulując. – A tak zmieniając temat, jaki właściwie kolor włosów masz naturalny? – zapytał.
- A jaki mam mieć? – odpowiedziałam mu, po czym złapałam kosmyk włosów, pomachałam mu nim przed nosem i zrobiłam krzywą minę. – To jest mój naturalny kolor włosów.
- No, skoro tak mówisz. Ale wiesz, nie widziałem jeszcze ciemnowłosej dziewczyny o takiej urodzie i o takim kolorze oczu. Więc nie chce mi się wierzyć zwłaszcza, że wyglądają na farbowane. To nie jest naturalny odcień.
- Najzwyklejszy czekoladowy brąz, znam sporo osób o zestawie niebieskie oczy i brązowe włosy. Nie wiem o co ci chodzi – skłamałam.
Nikt z moich znajomych ze studiów nawet nie domyślał się albo nie śmiał pytać, czy farbuję włosy. A robiłam to, odkąd skończyłam gimnazjum i wyrwałam ze szponów dyrektorki, która mając władzę, czepiała się o wszystko, od bluz z kapturem, przez czarną kredkę na powiekach, po obcisłe dżinsy. Kiedyś, zupełnie na początku pierwszej klasy, wparowała do sali i przeszła się po niej kilkukrotnie. Kazała nam, biednym gimnazjalistkom wstać i iść do toalety zmyć makijaże. A, że nie było mydła (pojawiało się ono jedynie na dni otwarte szkoły), musiałyśmy radzić sobie samą wodą. O farbowaniu włosów nawet nie było mowy, za taki wyskok od razu pewnie wlepiłaby mi zachowanie naganne. A ja, zrobiłam jej na złość i pofarbowałam włosy dzień przed rozdaniem świadectw, które były już wypisane i nie można było nic zmienić. Z uśmiechem na ustach odbierałam moje dyplomy i nagrody za przeróżne konkursy, patrząc na morderczą minę dyrektorki, która chcąc, nie chcąc, musiała mi podać dłoń i pogratulować, tak jak robił to radny miasta i nauczyciel danego przedmiotu.
Tym samym, z rudej stałam się ciemnowłosą i cieszyłam się z tego, że wreszcie nikt nie wołał za mną „rudzielec”. Od podstawówki zawsze towarzyszyło mi to określenie i denerwowało mnie niemiłosiernie. Co prawda, trochę piegów mi zostało, rumieńce na policzkach zresztą też. Akurat to maskowałam makijażem, którego nie miałam dzisiaj zbyt wiele, dlatego być może zauważył. Do tego, nie znosiłam się opalać, bo od razu moją skórę pokrywała cała masa piegów. Bardzo kłóciło się to z moim nadmorskim życiem, ale latem nakładałam grubą warstwę kremu z mocnym filtrem, w nadziei, że to choć trochę odstraszy słońce. Opalenizna mogłaby być, jako sama w sobie, ale nie z piegami i nie w kolorze czerwono-różowym. Czasem zazdrościłam dziewczynom, które od razu opalały się na brązowo. Na przykład taka Patrycja, wyszła na zewnątrz wiosną, w jeden z cieplejszych dni na piętnaście minut, złapała trochę słońca, wróciła opalona jak po powrocie z Karaibów.
            - Nadal ci nie wierzę, jesteś mało przekonywująca – powiedział, po czym znów upił łyka drinka.
            - A czy to cokolwiek zmienia? – zapytałam. – Jeśli bardzo chcesz wiedzieć, to nie widziałam mojego naturalnego koloru od czterech lat, więc nawet nie pamiętam dokładnie, jak wygląda.
            - Ha, czyli wygrałem. Naturalnie ruda, masz śliczne piegi, wiesz? – Uśmiechnął się do mnie, a ja wzruszyłam ramionami. – W sumie, dlaczego farbujesz? Nawet nie wiesz, ile dziewczyn dałoby się za takie pokroić.
            - Ale ja nie. Nienawidzę mojego koloru włosów, tak ciężko to zrozumieć? – Miałam ochotę rzucić w niego szklanką i wyjść z lokalu. Odetchnęłam głęboko kilka razy, co trochę mnie uspokoiło. – Wiesz, w podstawówce strasznie się ze mnie nabijali, w gimnazjum też. Więc postanowiłam z tym skończyć i tak się ciągnie to już cztery lata.
            - Ładniej by ci było w naturalnych – stwierdził. Znów uniosłam ramiona i je opuściłam w geście, że mnie to w ogóle nie obchodzi. W tej samej chwili też zaczął dzwonić mój telefon. Na wyświetlaczu pokazało mi się „Adaś”.
            - Sorki, muszę odebrać – powiedziałam do Kuby. Aby uniknąć czegokolwiek, wyszłam z lokalu i stanęłam na schodkach przed drzwiami.
            - Cześć – usłyszałam w słuchawce. – Jesteś w domu? – zapytał.
            - Nie, chodzę sobie po starówce. A co?
            - Bo słuchaj, facet z Chemii wysłał nam na maila kierunku wyniki z koła i za ciekawie nie jest – powiedział. – Jesteś jedną z trzech osób, które zdały, gratuluję.
            - A ty? – zapytałam. – Zdałeś?
            - No właśnie nie. Mówiłaś, że miałaś wszędzie te same odpowiedzi, tak? I sprawdzałaś potem w podręczniku i wszystko było dobrze, nie?
- No tak. Czyli wychodzi na to, że ja zdałam, a ty nie? Dużo ci zabrakło?
- Cztery punkty – powiedział. –  Pewnie zapomniałem jakiegoś obliczenia napisać i mi uciął. Ale ogólnie, mieliśmy wszystko dobrze, a masz pięćdziesiąt dwa procent.
- Czyli mówisz, że idziemy w poniedziałek obejrzeć prace i się kłócić? – zapytałam. – Sprawdzę jeszcze wszystko i wyrecytuję mu te wszystkie regułki tak, że mu gałki oczne wypadną. A jeśli nam nie podciągnie, to sama mu je wydłubię.
- Oj, Maja, Maja. Gdybyś tylko mogła, to byś rozwaliła tę Politechnikę na drobne kawałeczki, co? Daj sobie spokój. Jak się nie uda, to trudno. Poprawię jakoś.
- Może i tak. Ale wiesz jak wyglądają poprawki u tego faceta, nie? Pytania są z kosmosu wzięte. Tak przynajmniej mówiła dziewczyna, która poprawia semestr. Prawie jakbyś dostał zadanie, że do pralki włożono skarpetki i nastawiono na trzydzieści stopni i wsypano proszek Ariel. Bęben pralki porusza się z częstotliwością sześćset obrotów na minutę. Jaki jest kolor skarpetek po wypraniu?
- Ja wiem, że to nie jest sprawiedliwe, ale Miśka, nie zmienisz świata. Na tej uczelni te zasady są od lat i nikomu się tego zmienić nie udało.
- Jesteś pesymistą, Adaś – odparłam, zdrabniając jego imię zupełnie nieświadomie. – Nawet, gdyby miała wybuchnąć na polibudzie wojna, zmienię to, bo tak mi się podoba.
- W takim razie, trzymam za słowo. – Roześmiał się na głos. – Jak coś, konsultacje są od trzynastej.
- Jasne, rozwiążę te zadania jeszcze raz i wpadnę. Że tak to określę, strzeżcie się, nadchodzę. – Znów się roześmiał.
- Zapomniałbym, po co w ogóle dzwonię. Słuchaj, jutro są urodziny Marka z mojej grupy i spotykamy się w Dobrym Dźwięku, nie chciałabyś może pójść? Taka raczej luźna impreza, a nie jakieś wielkie chlanie.
- No nie wiem, moja ciotka raczej nie będzie z tego zadowolona.
- Wiesz, w poniedziałek tylko te konsultacje i WF, to nawet zdążysz się wyspać i pobiegać. Będzie sporo osób z kierunku. Specjalnie wracam z domu szybciej.
- I będę pić trzeci dzień z rzędu, fajna perspektywa – powiedziałam. – Ale skoro chcesz, abym przyszła, to myślę, że to zrobię.
- To wiesz co, nie będę ci przeszkadzać w piciu dzisiaj, miłej zabawy. – powiedział. – Do zobaczyska – dodał.
- Na razie. Widzimy się jutro – powiedziałam, po czym się rozłączyłam i wróciłam do knajpy. Wczoraj, po spacerze z Adamem, byłam na piwie z dziewczynami z liceum, dzisiaj z Kubą, jutro impreza kierunkowa. Te studia kiedyś mnie wykończą.
Kuba siedział znudzony przy stoliku, wystukując o blat jakiś nieznany mi rytm. Usiadłam naprzeciwko niego i znów pogrążyliśmy się w rozmowie. Nie mówił nic na temat tego, że długo rozmawiałam. Zaczęliśmy zupełnie inny temat, coś o muzyce i książkach. Później zeszliśmy na sport i opowiedziałam mu, że codziennie biegam. I wtedy opowiedział mi swoją historię z ostatnich dni, kiedy to jechał rowerem nieznaną trasą, ponieważ ta, którą zwykle jeździł, była w remoncie. Zjechał gdzieś na bok i patrzy – świetna górka, idealnie stroma, akurat do zjazdu. Do tego stał jeszcze drogowskaz, który informował, że jest to objazd do domów o jakichś numerach. Jedzie sobie czterdzieści kilometrów na godzinę i to ze wciśniętym hamulcem. A nagle tabliczka teren prywatny, w oddali jakaś brama, a dwa ogromne dobermany biegną w jego stronę. W tył zwrot i trzydziestką pod górkę. Musiał później chyba dziesięć minut siedzieć na krawężniku i odpocząć. A po tej przygodzie nie miał już nawet siły jechać dalej, więc wrócił do domu. Ja, takich przygód nie miałam, więc z zainteresowaniem słuchałam jego opowieści. Opowiadał mi też swoje historie sprzed kilku lat, które nawet dla niego z perspektywy czasu wydawały się zabawne.
Dopiliśmy nasze drinki i udaliśmy się na mały spacer wzdłuż Motławy, wciąż śmiejąc się i rozmawiając. To było dość dziwne, że nie znaliśmy się prawie w ogóle, a zachowywaliśmy się jak starzy, dobrzy przyjaciele. Może dlatego, że prawie nikogo tutaj nie znał i nie miał do kogo ust otworzyć, a jak już się rozgadał, to potrafił mówić godzinami. Wsiedliśmy później w tramwaj i wysiadłam na swoim przystanku, obiecując Kubie, że to nie było nasze ostatnie spotkanie. Sama nie wiedziałam, dlaczego go polubiłam. Sprawiał wrażenie wiecznego cynika, a jednak miał coś w sobie. Może poznam go z Patrycją?
W chwili, gdy o niej pomyślałam, zauważyłam, że siedzi na ławce, ze słuchawkami w uszach i kolanami pod brodą.
- Cześć, sąsiadko – powiedziałam na tyle głośno, aby mnie usłyszała. – Co tam słychać w wielkim świecie? – zagaiłam.
- A nic. Gratuluję zdanej chemii. – powiedziała, choć w jej głosie nie było żadnego entuzjazmu. – Mi się nie udało niestety, cholerne dwa punkty.
- Adamowi zabrakło czterech i idziemy się w poniedziałek kłócić. Bo wydaje mi się, że napisałam wszystko, a na pewno więcej niż te pięćdziesiąt dwa procent. A Adam miał te same wyniki co ja.
- Poczekaj, Adam to jest ten, który nas odprowadzał? – zapytała. – Bo tak widzę, że chyba coś z nim kręcisz. – Uśmiechnęła się do mnie. – Siadaj, pogadamy sobie, jak za dawnych lat.
- Dokładnie ten. Biegamy razem od zeszłego tygodnia i uczyliśmy się razem na koło z chemii. I właściwie na chwilę obecną nic więcej – powiedziałam. Z perspektywy ostatnich wydarzeń, może i nie było to zbyt szczere, ale było odpowiednią wersją dla uszu Patki.
- Na WFie podsłuchałam, jak dziewczyny z jego grupy o nim gadały. Z tego by wychodziło, że on ma dziewczynę w Elblągu, która w tym roku maturę zdaje. Wiesz, żeby nie było, że nie ostrzegałam – popatrzyłam na nią zaciekawionym wzrokiem, a później mnie wmurowało, gdy po kolei i na szybko analizowałam wszystko, co o nim wiedziałam. To by wyjaśniało, dlaczego na uczelni prawie w ogóle nie rozmawialiśmy – skoro wszyscy wiedzieli, że on ma dziewczynę. Ale przecież z drugiej strony, opowiadał o tej swojej wakacyjnej miłości i nie brzmiało to w żadnym wypadku tak, jakby miał kogoś jeszcze poza nią. Kiwałam się do przodu i do tyłu, niczym dziecko z chorobą sierocą, po kolei trawiąc to wszystko i układając to, co chcę powiedzieć Patrycji.
- Wiesz, spóźniłaś się z tym trochę – powiedziałam. – Wczoraj się całowaliśmy, on sam to zainicjował. A na jutro zaprosił mnie na imprezę, do jakiegoś kolegi z jego grupy. Nawet nie wiem, co mam teraz o tym myśleć.
- Może po prostu to była taka plotka… – Patrycja podrapała się po głowie. – Wiesz, ktoś komuś powie, ktoś coś przekręci i różne rzeczy wychodzą. Zagadam z dziewczynami i się dowiem.
- Ja się dowiem jutro w Dobrym Dźwięku. Nie moje klimaty, ale teraz muszę wszystko z niego wyciągnąć. Wyśpiewa mi dokładnie to, co chcę wiedzieć. I nie ma innej opcji.
- Przynajmniej będziesz się dobrze bawić, a nie zakuwać na poprawkę z chemii – powiedziała. – Jestem beznadziejna, jak ja mogłam tego nie zaliczyć?
- W poniedziałek idziesz z nami na konsultacje, możemy się założyć, że te dwa punkty przeoczył – powiedziałam. – Skoro rekordzista znalazł dwadzieścia procent, których nasz ukochany profesor nie zauważył, to i nam się uda.
- Nawet nie wiesz, jak chciałabym w to wierzyć – powiedziała Patrycja i spojrzała w niebo.
- Wierzyć, to ja bym chciała w to, że to z tą dziewczyną z Elbląga to tylko plotka. – Wciągnęłam nosem trochę chłodnego powietrza. – Pójdę już, zimno się zrobiło.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy