[Leokadia]
Gdy stanęłam przed drzwiami, profilaktycznie
zapukałam, nauczona porannym wydarzeniem. Po chwili drzwi się otworzyły, a ja
ujrzałam potarganą głowę Mikiego po drugiej stronie. Wyglądał, jakbym go
obudziła i dopiero wstał z łóżka. Zmierzyłam go wzrokiem – ubrany był
normalnie, więc może po prostu urządził sobie drzemkę. Może jego złe
samopoczucie nie było tylko wymówką, aby z nami nie jechać, a rzeczywistością.
–
A gdzie masz Anitę? – zapytał zamiast zwykłego powitania. Skrzywiłam się.
–
Poszli na piwo – odpowiedziałam ze zmęczeniem. – A ja jakoś nie mam zbyt
wielkiej ochoty.
–
Mogłaś zadzwonić, ja bym z nimi poszedł! – Miki popatrzył na mnie karcąco.
Miałam ochotę na niego nakrzyczeć i strzelić mu jakąś gadkę umoralniającą.
Nieletni i piwo! Też coś!
–
Wolałbyś iść z nimi na piwo niż spędzić wieczór z niekontaktującą mną?
–
W sumie, to dość oczywiste, nie? – Uśmiechnął się szeroko. Do bezczelności
Mikiego byłam już przyzwyczajona, ale i tak miałam wrażenie, że ostatnio każdy
otaczający mnie facet jest arogancki i zbyt pewny siebie. – Nie? – Pokiwałam
głową energicznie. – To idziemy do ciebie czy siedzimy u mnie?
–
Do mnie!
Nie
powstrzymałam się. Podbiegłam do niego, podskoczyłam i rzuciłam mu się na
szyję, uderzając go w bok torebką. Złapał mnie z opóźnieniem, bo wzięłam go z
zaskoczenia. Nachylił się, abym nie wisiała w powietrzu. Przytulanie się do
kogoś o ponad dwadzieścia centymetrów wyższego od siebie nigdy nie należało do
najłatwiejszych.
–
Chcesz mnie zabić? – zapytał z oburzeniem, a ja się roześmiałam. Puściłam go i
cofnęłam się o krok. – To co mam zabrać? Zrobiłem zakupy, gdy was nie było.
–
Zabierz wszystko i przyjdź.
Odwróciłam
się i pognałam do siebie. Gdy tylko wpadłam do pokoju, uchyliłam okno i
odkopałam niewielki stolik z rzeczy moich i Anity. Miki przyszedł chwilę później
wraz z dwoma pełnymi torbami. Spojrzałam na zakupy ze zdumieniem.
–
Myślałam, że chodziło o mniejsze zakupy – stwierdziłam, zabierając od niego
jedną torbę, aby mógł zamknąć drzwi. Wzruszył ramionami.
–
Wierz mi, mnie też się wydawało, że w koszyku jest tego mniej. Dopiero później,
gdy zacząłem to wszystko pakować, stwierdziłem, że lekko przesadziłem.
Wyciągałam
kolejne rzeczy. Chleb krojony sztuk jedna. Jakiś serek topiony ze
szczypiorkiem. Dwa pomidory, kilka plasterków sera żółtego. Długi ogórek i
opakowanie zwykłej herbaty. I kilkanaście innych rzeczy.
–
A cukier? – zapytałam. Miki westchnął ciężko.
–
A chciałoby ci się go wieźć do Gdańska? – zapytał, patrząc na mnie jak na kogoś
nierozumnego.
–
Wcisnęłabym Kubie albo Piotrkowi do plecaka – mruknęłam pod nosem. – Skoro
wypił już piwo, to trochę luzu w nim ma... – Odwróciłam się do chłopaka. – Ile
płaciłeś? Podzielimy się po pół lub na trzy części, choć wątpię, aby Anita
wróciła w najbliższym czasie.
–
Daj spokój. Ty zapłaciłaś za pokój, to ja mogę zrobić coś tak taniego jak
zakupy. – Zacisnęłam usta niezadowolona. Miki przechodząc obok mnie, dźgnął
mnie palcem w bok. Rzuciłam w niego poduszką.
Odwrócił
się akurat w tym momencie, aby dostać nią w twarz. Widziałam zmianę na jego
twarzy i dziki wzrok łowcy, gdy rozglądał się w poszukiwaniu broni. Gdy on
podnosił poduszkę, ja rozglądałam się za drogą ucieczki. Ruszył w moim kierunku
bez ostrzeżenia. Udało mi się przeskoczyć przez łóżko Anity – chyba nie
spodziewał się, że będę skakać po meblach. Kolejna chwila przerwy. Patrzył na
mnie, stojąc dokładnie tam, gdzie minutę temu stałam ja. Ja tymczasem znalazłam
się między łóżkiem moim a Anity.
Nie
wiem, co sobie myślałam, gdy przeskoczyłam swoje łóżko i wybiegłam na balkon.
Przecież nie umiałam latać, nasz pokój nie znajdował się na parterze, nie
mogłam przeskoczyć na sąsiedni balkon, bo najzwyczajniej w świecie sąsiedniego
balkonu nie było. Nasz pokój sąsiadował z pokojem Mikiego, który nie posiadał
tarasu. Najbliższy znajdował się jakieś pięć metrów dalej. No dobra, najbliższy
znajdował się nade mną, ale wspinaczka była mi nie po drodze.
–
Choć do środka, żeby ktoś nie pomyślał, że chcę cię zrzucić z wysokości –
powiedział Miki, wyciągając rękę. Spojrzałam najpierw na jego dłoń, później na
niego. Zmrużyłam oczy nieufnie. – No dobra, możemy to rozważyć. – Rozłożył ręce
w pojednawczym geście.
–
Słucham cię uważnie. – Oparłam się wygodnie o barierkę, nie ruszając z miejsca.
–
Możesz wejść sama do pokoju, albo po ciebie pójdę i cię wniosę – powiedział
Miki. Ot tak. Aż sapnęłam z oburzenia.
–
Zapomnij! – Skrzyżowałam ręce, ale szybko je opuściłam, chwytając się kurczowo
szczebelków barierki.
–
Luśka, nie rób scen, zobacz, nie mam poduszki. – Uniósł ręce. Niczego w nich
nie trzymał. Zawahałam się, po czym przekroczyłam próg. I dostałam z poduszki w
głowę.
Nie
byłam naiwna. W gruncie rzeczy doskonale wiedziałam, że przy zasłonie stoi
stolik. Nie mogłam go widzieć, nie z mojego miejsca, ale Miki stał mniej więcej
na jego wysokości. Odłożenie poduszki, a potem złapanie jej, gdy już weszłam do
środka nie było specjalnie trudne. Doskonale wiedziałam, że oberwę. Miki nie
odpuszczał. Znaczy się, Miki odpuszczał wszystkim z wyjątkiem mnie. Nie
pozostawało mi zatem nic innego jak także nie odpuścić.
Skoczyłam
na niego. Gdy cofnął się ze zdumieniem, wpadł na moje łóżko. Uderzył w nie
łydkami i poleciał do tyłu. Spadł na szczęście na materac. Wykorzystałam ten
moment, aby wyminąć moje łóżko i dorwać się do poduszki Anity. W tym samym
czasie jemu udało się wstać i złapać moją poduszkę.
Jak
wojna to wojna. Od początku byłam na straconej pozycji, w końcu musiałam się
nieźle nagimnastykować, aby trzepnąć go przez głowę tak, jak on robił to mnie.
Tyle że jemu nie sprawiało to żadnych problemów. Gdy już mnie złapał, nie
miałam jak się uwolnić. W jego przypadku wystarczyło podnieść rękę do góry,
abym puściła poduszkę czy też jego nadgarstek, w zależności od tego, co udało
mi się złapać. Udało mi się stanąć na łóżku i po raz pierwszy w życiu byłam od
niego wyższa.
–
Co jest, mały? – zapytałam, patrząc na niego z góry. I przywaliłam mu poduszką
w głowę.
Złapał
mnie i ściągnął na podłogę. Gdy próbowałam się uwolnić, musiał o coś zahaczyć
nogą, bo spadł na łóżko Anity, ciągnąc mnie za sobą. Odbiliśmy się od niego
niczym piłeczki pingpongowe i spadliśmy na dywan. To znaczy – Miki z hukiem
przywalił w dywan, ja wylądowałam na skraju łóżka, z którego się z piskiem
zsunęłam, przy okazji wpakowując łokieć w żołądek Mikiego. Pierwsza się
otrząsnęłam i zaczęłam podnosić, żeby sięgnąć poduszkę, która wylądowała metr
dalej. Złapał mnie za kostkę i zawył:
–
STOOOP!
Padłam
na podłogę, odgarniając włosy z twarzy i dysząc ciężko. A potem zaczęłam się
śmiać. Po chwili dołączył do mnie Miki i bałam się, że za chwilę oboje
zaczniemy ryczeć, jeśli się nie uspokoimy. Gdy już nam przeszło, zmuszona byłam
wytrzeć łzy z policzków. I poczułam, co mnie boli. Uderzyłam w coś łydką, prawy
nadgarstek także dawałam o sobie znać. Spojrzałam na Mikiego – miał na głowie
taki sam bałagan, jaki zapewne miałam ja.
–
Poddajesz się? – zapytałam z szelmowskim uśmiechem.
Chwycił
mocniej moją stopę, zanim zdążyłam zabrać nogi gdzieś poza zasięg jego rąk.
Pociągnął mnie w dół. Chciałam złapać się łóżka Anity, ale nie dałam rady. Po
chwili leżałam obok niego na dywanie, zapewne wyglądając na kompletnie wymiętą
i potarganą, a on groził mi poduszką, którą wyciągnął sobie zza pleców. Tak
więc skapitulowałam. Nie miałam innego wyjścia, każdy na moim miejscu zrobiłby
to samo.
Po
mojej kapitulacji, zawarliśmy rozejm – wprawdzie chwilowy, ale nie wspominałam
o tym głośno, planując już odwet. Pomógł mi wstać, a gdy zamierzałam mu
podziękować, wyciągnął ręce i potargał mi włosy jeszcze bardziej. Prychnęłam,
stwierdzając, że na żadne podziękowania nie zasługuje. Spojrzałam na zakupy.
–
Jadłeś coś? Jesteś głodny? – Odwróciłam się, patrząc na niego, bo odpowiedzi
się oczywiście nie doczekałam. Siedział na skraju łóżka Nity i przeczesywał
palcami włosy, usiłując doprowadzić je do porządku. Wywróciłam oczami i
podeszłam do niego. Przez kolejną minutę poprawiałam mu kolejne pasemka włosów,
próbując odnaleźć przedziałek.
–
Nic nie jadłem, nie jestem głodny. Zjem kolację, ok? – powiedział, a gdy
dostrzegł moje groźne spojrzenie, zaczął się dalej tłumaczyć: – Naprawdę nie
jestem teraz głodny. Zobacz, jest... – Wygrzebał z kieszeni telefon komórkowy.
– Jest prawie osiemnasta. O dwudziestej zrobimy kolację i wszyscy będą
zadowoleni.
–
No dobra... – Przyznałam mu rację. – To ile muszę ci oddać?
Sięgnęłam
po torebkę, opadając na krzesło. Wygrzebałam z środka portfel, jednocześnie
patrząc na Mikiego.
–
No licz. Jak nie umiesz podzielić w myślach, mam kalkulator w telefonie. –
Uśmiechnęłam się szeroko. Spojrzał na mnie z powątpiewaniem,
–
Umiem podzielić, ale Luśka, daj spokój. Nie musisz mi nic oddawać.
–
Skąd masz kasę w takim razie? – zapytałam, krzywiąc się i krzyżując ręce.
–
Dostaję kieszonkowe. – Pokazał mi język, a gdy moja twarda mina nie uległa
zmianie, mówił dalej: – A tak się składa, że nigdzie nie wychodzę – no bo gdzie?
Udało mi się trochę odłożyć na takie niespodziewane wycieczki po kraju.
–
Pewnie przydarzają ci się średnio raz na kwartał, co?
–
Oczywiście. – Wstał i podszedł do okna, aby poprawić zasłonę i firankę. – Przy
okazji, mój tata dzwonił.
Prawie
dostałam zawału. Na śmierć zapomniałam, że Miki znajdował się w Warszawie
trochę nielegalnie. Prawdę mówiąc, wcale bym się nie zdziwiła, jakby któreś z
jego rodziców zgłosiło porwanie na policji. Co nie znaczy, że zmieniłam zdanie
– dwumetrowego siedemnastolatka nie da się porwać. Nie i koniec. Myślę, że z
perspektywy rodziców Mikiego wyglądało to nieco inaczej. Zapewne pomijają moje
skromne metr siedemdziesiąt i twierdzą, że obezwładniłam go paralizatorem lub
też gazem pieprzowym.
– To co, mam sprawę w sądzie? – W
gruncie rzeczy nie będzie to moja pierwsza wizyta w sądzie. Prawie już jedną
miałam za pobicie Kuby listwą z podłogi. Ale to inna sprawa. Znaczy się, tamtej
wprawdzie nie miałam, ale było blisko.
–
No daj spokój. Nie zgłosili porwania na policji. – Odetchnęłam z ulgą. – Co nie
znaczy, że nie są źli. – Przestałam oddychać. – Rano zadzwoniła ciotka, aby
zapytać mamę, jak się czuję i czy już wyzdrowiałem. Dzwoniłem do cioci i
powiedziałem, że jednak jej nie odwiedzę, bo się rozchorowałem i mam grypę. – Nie
ma to jak dobra wymówka... – No ale jednak spakowałem się, wyszedłem z domu i
napisałem rodzicom SMS–a, że jestem już na miejscu i że podróż odbyła się bez
żadnych komplikacji. Byliśmy wtedy we Wrocławiu. Nie sądziłem, że ciotkę będzie
martwił mój stan zdrowia, poważnie!
–
Bardzo zła była? – zapytałam nieśmiało, siadając obok Mikiego.
–
Krzyczała... W sumie to nie. Gdy mama zaczęła krzyczeć tak, że zrozumienie jej
graniczyło z cudem, tata chyba wyrwał jej telefon i powiedział mi, że mam
przechlapane. Chyba, że zacznę gadać. To powiedziałem mu wszystko. Spokojnie,
pominąłem teleportację! – powiedział szybko Miki, gdy zauważył, że znów
przestałam oddychać. – Powiedziałem, że musiałaś pojechać odnaleźć swoje
siostry i nie mogłem puścić cię samej. I że wrócę w niedzielę. Oraz, że włos mi
z głowy nie spadnie, co chyba było kłamstwem, bo mógłbym przysiąc, że przed
chwilą mi kilka wyrwałaś... – Trzepnęłam go lekko w ramię. – No dobra, może
nie. A kasę oszczędzałem, naprawdę. I właśnie ją wydaję.
–
Wydajesz z mojego powodu swoje oszczędności? – Zdziwiłam się. Nie, nie udawałam
zdziwienia. Naprawdę byłam w szoku.
–
Na coś trzeba. – Znowu pokazał mi język i zabrał się za sprzątanie bałaganu,
jaki narobiliśmy naszymi zapasami.
Obejrzeliśmy
jeden film w telewizji. Miki widział go już wcześniej, ale nic lepszego nie
mogliśmy znaleźć. Słońce zaszło zupełnie, na ulicach zapaliły się już latarnie.
Było dwadzieścia minut po dwudziestej. Nie było ani śladu Anity ani nic nie
sugerowało, że w najbliższym czasie miałaby się pojawić, więc nie czekaliśmy z
kolacją. Zrobiliśmy kanapki z wszystkim, co Miki kupił po południu. Podczas,
gdy ja kończyłam drugą, Miki był w trakcie jedzenia czwartej. Zjadł jeszcze
jedną i wymiękł, choć proponowałam mu szóstą, ostatnią. Popatrzyłam na jego
chude nadgarstki i ręce, zastanawiając się na dwoma rzeczami. Po pierwsze –
skąd on miał taką siłę, będąc tak szczupłym. A po drugie – jaki oszałamiający
ten chłopak musi mieć metabolizm, skoro zawsze tyle je, a skóra wciąż opina mu
się na żebrach.
Miki
poskakał po kanałach i wybrał kolejny film, a ja posprzątałam po naszej
prowizorycznej kolacji. Na dworze odrobinkę się ochłodziło, ale nie zamykaliśmy
okna, zostawiliśmy je jak szeroko otwarte. Czasem jakiś letni wiaterek wpadał
do środka i przeganiał popołudniowy upał, który wciąż panował w pokoju. Wyszłam
na balkon, a Miki rozciągnął się na moim łóżku. Spodziewałam się, że nogi będą
mu wystawać, ale się pomyliłam. W sumie w hotelu o tylu gwiazdkach łóżka
powinny być w stanie pomieścić nawet dwumetrowych ludzi.
Wróciłam
i usiadłam obok niego. Musiałam się dowiedzieć. Od podróży do Krakowa, cały
czas mnie to męczyło. Spojrzałam na niego poważnie, ale nie zauważył.
–
Mikołaj. – Zerknął ze zdumieniem. Chyba pierwszy raz w życiu powiedziałam do
niego po imieniu. – Jakiego masz raka?
Zmarszczył
czoło, a potem zaczął się podnosić. Chwyciłam go za rękę, usiłując zatrzymać.
Westchnął ciężko, a potem spojrzał na mnie ze smutkiem.
–
Proszę – szepnęłam.
Wywrócił
oczami, ale nic nie powiedział. Położył się z powrotem, przesuwając. Poklepał
miejsce obok siebie. Pokręciłam głową i położyłam się na boku, a gdy tylko
wyciągnął ramię, oparłam na nim głowę, przytulając się do jego boku.
–
Ta wiedza nie jest ci potrzebna do szczęścia – zauważył, okręcając sobie wokół
palca pasemko moich włosów. Mruknęłam coś pod nosem, niezadowolona. – Mam
glejaka, Luśka.
Ścisnęłam
materiał koszulki na jego torsie, a gdy zorientowałam się, co robię, szybko
puściłam. Odsunęłam się, żeby móc podnieść się na łokciach i patrzeć mu w
twarz.
–
Glejak. Zaczynałem od stopnia II. Miałem jakieś dziesięć lat. Operacja,
chemioterapia, radioterapia, pełen pakiet. W wieku dwunastu lat byłem
teoretycznie zdrowy. Na jakieś cztery lata był spokój. Ale wrócił. W
międzyczasie ewoluował, bo teraz określają go stopniem III. – Domyśliłam się,
że im wyższy stopień, tym bardziej złośliwy nowotwór.
–
Ile jest tych stopni? – Pewnie z dziesięć. Zazwyczaj wszystko jest w
dziesięciostopniowej skali. To taka norma.
–
Oglądaj film. Widziałaś, myślałem, że go zastrzelą! – Miki gadał bez sensu,
entuzjazmując się filmem, który dla mnie nie miał najmniejszego znaczenia.
Przyciągnął mnie do siebie, więc znów położyłam głowę na jego ramieniu.
–
Ile, Miki? Ile jest tych stopni? – Uciszył mnie i przeczesał palcami moje
długie włosy. – Ile? Miki.
–
Cztery. Zadowolona? – Czułam, jak odwrócił głowę, żeby na mnie spojrzeć, choć
ja bałam się podnieść wzrok i popatrzeć mu w oczy. Nie byłam pewna swojej
reakcji.
–
Jak mój tata chce cię leczyć?
Nie
odpowiedział. Ani na to, ani na żadne z moich kolejnych pytań, a z dziesięć ich
było. Zachwycał się filmem niczym małe dziecko. Oglądałam go może z dziesięć
minut, ale szybko stwierdziłam, że jest kompletnie bez sensu. Gdy zapytałam
Mikiego o godzinę, była dwudziesta pierwsza. Anity wciąż nie było w hotelu.
Zamknęłam oczy. Cztery stopnie.
Może
powinnam do niej zadzwonić. W końcu to ja byłam starszą siostrą, w teorii byłam
bardziej odpowiedzialna i w ogóle. Powinnam się nią opiekować. Ciekawe, czy jej
mama już do niej dzwoniła i czy bardzo była zła. Cztery stopnie. Jeśli glejak
Mikiego może zmienić stopień, to pewnie może cofnąć się do II, co znaczy, że
teoretycznie łatwiej powinno się go móc wyleczyć...
Anita
jest dorosła. Nie musiałam się o nią martwić. Pewnie dobrze się bawią. To takie
niesprawiedliwe. Miśka miała dwadzieścia lat. Niecałe. Ja zresztą też. Anita
osiemnaście. Mi była dwa lata ode mnie starsza, najstarsza z całej naszej
piątki. Piotr... Nawet nie miałam pojęcia, czy był starszy czy młodszy od Mi
lub Kuby, który dotychczas był najstarszy w tym towarzystwie jako rocznik
osiemdziesiąty dziewiąty. Kuba był o sześć lat starszy od Mikiego, który nie
miał nawet skończonych siedemnastu lat. Ciekawe, kiedy ma urodziny. Jego życie
było najbardziej zagrożone z nas wszystkich, w końcu jego glejak był stopnia
III...
Gdy
otworzyłam oczy, w pokoju panowała ciemność. Latarnia świeciła w okno,
powodując, że trochę światła wpadało do środka. Zupełnie nie miałam pojęcia, o
co w tym wszystkim chodzi. Pamiętam, że oglądałam film z Mikim. Spojrzałam na
łóżko Anity – było puste i zasłane, tak jak je rano zostawiła. Wyciągnęłam rękę
i udało mi się chwycić telefon leżący na szafce. Według zegarka na wyświetlaczu
była za pięć dwunasta. Spojrzałam na wyłączony telewizor a potem na puste miejsce
obok siebie, które wcześniej zajmował chłopak. Okno wciąż było otwarte jak
szeroko. Zerknęłam na balkon i zobaczyłam na nim jakąś postać. Półprzytomna
odrzuciłam do tyłu koc, którym najwidoczniej przykrył mnie Miki i mrużąc oczy,
wyszłam boso na balkon.
Mikołaj
opierał się o barierkę i patrzył na dół. Po ulicy znajdującej się na prawo od
naszej, co jakiś czas przejechał jakiś tramwaj. Kilkoro pasażerów spieszyło do
domów lub na dworzec. Większość ciągnęła za sobą torby na kółkach. Przeleciał
nam jeden samolot nad głowami.
–
Co ty wyprawiasz? – Objęłam się rękoma. Nie było zimno, wręcz przyjemnie, ale
ja byłam niewyspana i moim ciałem wstrząsały drgawki. – Chodź spać. Jest... –
Zerknęłam na telefon, który trzymałam w prawej ręce. – Za minutę dwunasta...
Miki.
Odwrócił
się, opierając tym razem plecami o barierkę. Założył ręce na klatce piersiowej
i patrzył na mnie z góry. Jego twarz znajdowała się w cieniu, ale włosy
tworzyły świetlistą aureolę. Źródło światła musiało znajdować się gdzieś za
nim. Niedaleko jakiś zegar, zapewne kościelny, wybił godzinę dwunastą.
Patrzyłam na Mikiego, a on patrzył na mnie i dobrze wiedziałam, że robi to samo
co ja – w myślach odlicza uderzenia zegara.
–
Dziś mam urodziny – powiedział nagle.
Przetarłam
oczy, ale zaraz otworzyłam je szeroko, gdy dotarło do mnie, co mówi.
–
Dziś? – zapytałam ze zdumieniem.
–
Urodziłem się trzeciego maja. W święto podpisania konstytucji.
Podeszłam
do niego, łapiąc za rękę. Uśmiechnęłam się, zastanawiając, czego mogłabym mu
życzyć.
–
Nie mam pojęcia, co chciałbyś dostać, ani czego mam ci życzyć. A uważam, się za
twoją przyjaciółkę. Głupie, nie? – Pokręcił głową i otwierał usta, aby coś
powiedzieć, ale ja mówiłam dalej: – Życzę ci wszystkiego najlepszego, dużo
zdrowia, abyś skopał tyłek swojemu glejakowi... – Zawahałam się. Co ja
właściwie wygaduję? Miki popatrzył na mnie z rozbawieniem, widać też uważał, że
nie do końca się obudziłam. – Stu dwudziestu lat życia. Spełnienia wszystkich
marzeń. Zawsze bezchmurnych wschodów słońca. Qui rogat, not errat. Odpowiedzi
na wszystkie pytania. Żeby nikt więcej nie wywalał na ciebie ciastek z
truskawkami. – Roześmiał się. Mimowolnie też się uśmiechnęłam i zastanowiłam
się, wymyślając dalej. – Dużo koncertów Pidżamy Porno i Happysadu w Poznaniu,
żebyś nigdy nikogo nie stracił. Nowej gitary i żebyś był dla kogoś wszystkim. –
Popatrzyłam mu w oczy. – Choć spełnienia marzeń jest najważniejsze. Bo jeśli
się czegoś bardzo chce, wszystko można mieć.
Puścił
moją rękę i objął dłońmi moją twarz. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, widząc
jego rozbawioną minę.
–
W życiu nie dostałem dłuższych i dziwniejszych życzeń. – Roześmiałam się w
głos. Nie mogłam się powstrzymać. – W życiu nie dostałem prawdziwszych życzeń.
Choć jedno zdanie jest kłamstwem.
Zmarszczyłam
czoło, chwytając jego dłoń i usiłując odsunąć ją od mojej twarzy, ale z marnym
skutkiem.
–
Które? – Nie rozumiałam.
–
Nie wszystko można w życiu mieć, Lusiu.
Pogładził
mnie kciukiem po policzku. Chciałam się odsunąć, ale nie mogłam. Widziałam jego
burzowe spojrzenie, które poprzysięgłam, że ocalę za wszelką cenę, zanim się
nachylił, zanim jego usta dotknęły moich. Zanim mnie pocałował.
Czwartek, 3 maja 2012
Gdy
się obudziłam, zrozumiałam dwie rzeczy. Mianowicie – w jakiś dziwny i niepojęty
przeze mnie sposób wlazłam na Mikiego. Nie wiem, jak to możliwe, ale moje włosy
były porozrzucane po jego ramionach, szyi, kilka kosmyków spadło mu na twarz,
gdy opierałam głowę na jego torsie. Po drugie – ktoś spał mi na łydce, której
praktycznie już nie czułam. Poprawka – ktoś opierał głowę na mojej łydce, bo
całe udo także miałam przez kogoś przygniecione. Udało mi się lekko odwrócić
głowę i zauważyłam mnóstwo kolorowych włosów. Anita? Skąd się tu wzięła Anita,
do diabła?! I dlaczego wszyscy śpimy na jednym łóżku – moim łóżku – podczas gdy
zapłaciliśmy za trzy?
Nie,
zrozumiałam trzy rzeczy. Trzecią był powód, przez który się obudziłam. Telefon
Mikiego – gdziekolwiek się on znajdował – właśnie zaczął wygrywać jakąś
melodię, a chwilę później rozległo się:
–
Poranek taki cichy, dzień powoli wstaje. Moje miasto budzi się. Słońce purpurą
już okryło czarne dachy, złoto zaraz zmieni je...
Śpiewający
telefon? Skupiłam się i zaczęłam słuchać. Dźwięk był nieco przytłumiony, tak
jakby...
–
WYŁĄCZ TO! – zawyła Anita, zwijając się w kłębek i miażdżąc mi łydkę. Udało mi
się wydostać moją nogę w tym samym momencie, w którym Miki przypomniał sobie,
że to jego budzik.
–
Idę ulicą pustą, złapie co nad nami, za tę ciszę, za ten świt. Że jesteś obok
mnie, że nie poddałaś się, za tę chwilę, która jest...[1]
I
nagle wszystko ucichło. Mikiemu udało się wydobyć telefon z kieszeni dżinsów i
wyłączyć budzik. Miałam ochotę na niego nakrzyczeć. Co go podkusiło, aby
ustawić budzik?!
Oczywiście
nie miałam na to siły. Padłam na łóżko i zaczęłam zasypiać, gdy zrozumiałam
czwartą rzecz.
Znowu
telefon wył niemiłosiernie. Po chwili zorientowałam się, że chyba znam ten
dzwonek, a gdy olśniło mnie, że to mój telefon, wyskoczyłam z łóżka jak
oparzona, najpewniej kopiąc przez przypadek Anitę w obojczyk i znów wciskając
łokieć w żołądek niczego nie spodziewającego się Mikiego.
Gdy
udało mi się odnaleźć telefon, który zamiast leżeć na szafce przy łóżku,
wylądował za nią, oboje już nie spali, patrzyli na moje wysiłki jednak wciąż
zaspanymi oczami. Żadne nie zamierzało mi pomóc. Gdy w końcu udało mi się
sięgnąć po telefon, muzyka ucichła. Miki padł na łóżko, Anita także położyła
się z powrotem. Z tą różnicą, że tam, gdzie on miał głowę, ona miała nogi. Nie
zadawałam pytań, choć miałam ich wiele w głowie. Naprawdę wiele.
Wybrałam
nieznajomy numer i oddzwoniłam. Po chwili odebrała Julia. Od razu się obudziłam
i zaczęłam cieszyć jak dziecko. Początkowo zupełnie jej nie rozumiałam, mówiła
bez składu i ładu. Zerknęłam na Mikiego i Anitę – chyba znowu zasnęli.
–
Chodzi o to, że wam wierzę – powiedziała przez telefon Julia. Padłam na łóżko
Anity, szczęśliwa jak mało kiedy. – Rozmawiałam z mamą. Ona mi dużo wyjaśniła.
I rozumiemy, że jestem niezbędna do tych wszystkich procedur spadkowych... O
której jedziecie do Malborka? Bo jak dobrze wyczytałam na tych dokumentach,
chodzi o Malbork...
–
Znaczy się, jedziemy do Gdańska. Chodzi o Gdańsk, choć oczywiście, duża część
naszego spadku znajduje się w Malborku. Nie żebym wiedziała, o co chodzi,
powiedzieli mi tylko, że to jest dom i...
–
Za pięć trzynasta jest pociąg, tym jedziecie? – weszła mi w słowo.
–
Sprawdziłaś pociągi? – Usłyszałam tylko jakieś niewyraźne mruknięcie. Chyba się
bardzo wczuła. – To pewnie tym. A tak swoją drogą, która jest godzina?
–
Wpół do ósmej. – Tak wcześnie?! Czy ona cierpi na bezsenność?! Przecież jest
wolne, nie musi chodzić do szkoły i tak dalej! Matko Boska, mam nadzieję, że w
Gdańsku nie będzie nam urządzała pobudki o siódmej rano, bo ja nie ręczę za
siebie. – Słuchaj, moglibyście wpaść o dziewiątej? Pasuje dziewiąta? Moja mama
chciałaby z wami jeszcze porozmawiać.
Nie
zwykłam pamiętać, że ona jest niepełnoletnia. Jeśli chodzi o Mikiego, to nie
miałam takich problemów, choć został mu dokładnie rok do osiągnięcia
pełnoletności. Właściwie jak dobrze sobie przypomniałam, Julia jest ten sam
rocznik co on. Może dzięki temu będzie mi w jakiś sposób łatwiej zapamiętać, że
jej wolność jest ograniczona. I nie miałam tu na myśli tylko i wyłącznie prawa
polskiego.
–
Zadzwonię do reszty i napiszę ci, dobra?
Julii
wszystko pasowało. Usiadłam wygodniej na łóżku Anity i zaczęłam dzwonić dalej.
Gdy Miśka nie odebrała, zadzwoniłam do Kuby, bo tylko ich numery miałam. Ku
mojemu zdziwieniu, odebrała moja siostra bliźniaczka. Czy oni się wymienili tymi
telefonami, czy co, do diabła? Dzwonię do Kuby, odbiera Miśka, dzwonię do
Miśki, odbiera Kuba. Papużki nierozłączki jak nic.
Pasowało
jej. Umówiłyśmy się za godzinę pod dworcem. Pobiegłam szybko do łazienki,
wcześniej wygrzebawszy jakieś czyste ubrania z plecaka. Dużo ich już nie
zostało. Dawno tak szybko się nie wykąpałam. Widziałam światełko w tunelu. W
danej chwili była nim możliwość rozwiązania wszystkich problemów związanych z
osobnikiem o nazwisku Daniel Streich, który był przypadkiem także moim ojcem,
problemów dotyczących moich czterech sióstr i spadku. To wszystko przeszkadzało
mi w powrocie do normalnego życia.
Gdy
wyszłam z łazienki, Miki siedział na łóżku Anity i bez wątpienia na mnie
czekał. Spojrzałam krótko na moją siostrę, która w międzyczasie weszła pod
kołdrę, lub też Miki ją przykrył. Do dziesiątej musieliśmy się wynieść.
–
Doprowadź ją do porządku. Do dziesiątej ma nas tu nie być. Słuchaj, umówiłam
się o dziewiątej u Julii, muszę lecieć, bo za dziesięć minut mam być pod
dworcem. Jeśli bym nie wróciła do dziesiątej, to po prostu niech Anita spakuje
moje rzeczy, weźcie to wszystko, usiądźcie na jakiejś ławce w parku i
czekajcie. Wyślę wam wiadomość z numerem telefonu do Piotra, bo on też nie
jedzie do Julii, a pewnie tak samo będzie musiał się wynieść tam od nich.
Wszystko wiesz? To lecę.
Złapałam
torebkę, ubrałam buty i ruszyłam niemal biegiem w kierunku drzwi.
–
Luśka.
Zatrzymałam
się, nawet nie obracając. Wiedziałam, co tam zobaczę. Miki wpatruje się we mnie
z poważnym wzrokiem i tą przerażającą miną. Miał ją wtedy, gdy mówił rzeczy,
które jednemu z nas się nie spodobają. Albo gdy mówił coś, czego z pewnością
nie chcę usłyszeć.
–
No? – Spojrzałam przez ramię, a potem obróciłam się na pięcie. Miki stał za mną
i patrzył na mnie z góry.
–
Jeśli chodzi o wczoraj, to... – zaczął, a ja załamałam ręce. Znaczy się, w
myślach załamałam. Bo praktycznie ani drgnęłam.
–
Nie ma sprawy – uprzedziłam go. Popatrzył na mnie ze zdumieniem. – Zapomnijmy o
tym wczoraj, dobrze? – Pokiwał powoli głową, patrząc na mnie ciągle z tym samym
niedowierzaniem. – Coś nam odbiło, ale to się więcej nie powtórzy. Jesteśmy
przyjaciółmi, prawda?
–
Jasne. – Uśmiechnął się, jakby mu ulżyło. Miałam ochotę kopnąć go w kostkę.
Chociaż nie wiem, czy z powodu tego, iż pomyślał, że może mi chodzić o coś
więcej, czy dlatego, że w ogóle mnie pocałował.
–
Naprawdę muszę lecieć. Obudź ją i spakujcie się!
I
zniknęłam. Znów zbiegłam po schodach. Tym razem nie miałam na nogach adidasów,
tylko coś, co przypominało balerinki. Do sukienki nie pasowały mi adidasy. Nie
sądziłam, że to powiem – ba, nie sądziłam, że tak pomyślę! – ale byłam
wdzięczna Miśce za te buty na płaskiej podeszwie. Szpilki zostawiłam we
Wrocławiu razem z moją walizką. Wątpiłam w to, że byłabym w stanie utrzymać
równowagę na dwunastocentymetrowym obcasie z dziesięciokilogramowym plecakiem
na grzbiecie.
Było
przed dziewiątą, gdy pojawiliśmy się u Julii. Otworzyła nam jej mama i
zaprosiła do salonu. Zza ściany innego pomieszczenia, chyba kuchni, wychylała
się ciemnowłosa głowa małej dziewczynki. Julia miała siostrę. Julia miała
rodzinę, której nie miała żadna z nas. Z wyjątkiem mnie. Byłyśmy do siebie
bardzo podobne. Obie miałyśmy oboje rodziców, siostrę i mylne wyobrażenie o
świecie. Choć ona chyba wiedziała, że ojciec tak naprawdę nie jest jej
biologicznym ojcem.
Rozmowa
nie zajęła nam dużo czasu. Chodziło tylko o to, że mama Julii była trochę
nadopiekuńcza – zupełnie jak moja. Ponadto dyskusja wywiązała się w związku z
tym, że Julia jako jedyna z córek Daniela Streich'a nie ma ukończonych
osiemnastu lat. Kuba przyznał, że wiek Julii nie ma praktycznie znaczenia,
ponieważ każda z nas spadek otrzyma dopiero w momencie ukończenia lat
dwudziestu (a to dopiero nowina), ale obiecał, że prawnik Daniela (To on miał
prawnika? Prywatnego prawnika?) przyjedzie do prawnych opiekunów Julii, gdy
tylko testament zostanie odczytany w warunkach wyznaczonych przez zmarłego.
Niemniej, oznaczało to tyle, że jedyną osoba, która będzie mogła dostać spadek
w momencie wizyty u notariusza, będzie Emilia. W przypadku moim i Miśki
chodziło o niecałe dwa miesiące. Anita zapewne się wkurzy, gdy się o tym dowie.
Miki,
razem z Nitą i Piotrem, czekał na nas już od dziesiątej na ławce w parku.
Dokładnie na tej samej, na której przysypiałam pierwszego dnia w Warszawie.
Julia wzięła ze sobą plecak – choć bardziej namawiała ją do tego mama, aniżeli
była to jej decyzja. Nie wiem, czy więcej sympatii Kuby zaskarbiła sobie Julia
czy jej matka, ale popierał decyzję odnośnie wyboru bagażu, nieważne czyja ona
była. Miśka też ją bardzo popierała. Ja też, ku zdumieniu wszystkich dookoła.
Widziałam
jego jasną głowę z daleka. Nie muszę mówić, że trochę wystawała ponad tłum.
Ludzie kręcili się dookoła, spacerowali z psami, gdzieś niedaleko jakieś dzieciaki
bawiły się w berka. Było normalne przedpołudnie. W takie przedpołudnia nie
powinno wydarzyć się nic specjalnego. Nie powinno. Teoretycznie. Tak mi się
wydawało, zanim nie spotkaliśmy się wszyscy i zanim Miki nie poznał Julii.
[1]. Paweł Kukiz – Miasto budzi się
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz