[Leokadia]
Wtorek, 1 maja 2012
Miki
dobiegł do mojego plecaka i wyciągnął z niego mały karabin maszynowy.
Popatrzyłam na niego z dumą, stwierdzając, że w takim razie jesteśmy ocaleni.
Rzucił mi swój mały pistolet, który, jak się okazało, wiózł przez całą Polskę w
bucie. Anita zatrzymała się w połowie ruchu, unosząc powoli ręce do góry, bo
Miki miał ją na muszce. Odsunęłam się kilka kroków do tyłu, wierząc, że Miki
mnie kryje. Razem stanowiliśmy całkiem dobry duet. Kucnęłam i nie spuszczając
wzroku z Kuby i Piotra, w prawej ręce trzymając naładowany pistolet, lewą
zaczęłam po omacku szukać leżącego gdzieś tutaj laptopa. Znalazłam do trochę za
bardzo z tyłu, za mną, ale było ciemno, więc Kuba nie do końca pamiętał, gdzie
tak naprawdę go zostawił. A światło na końcu tunelu, w którym się
znajdowaliśmy, nic nie pomagało. Było jedynie wyznacznikiem celu.
Podniosłam
się razem z laptopem. Usłyszałam krzyk, a potem nie wiadomo skąd wyskoczyła
Miśka i rzuciła się na mnie. Uniosłam pistolet i strzeliłam jej prosto w czoło.
Następnie przysunęłam lufę do twarzy i dmuchnęłam w jej ujście niczym rasowy
przedstawiciel japońskiej mafii w filmach akcji.
Huk
spowodował, że wszyscy zamarli, niektórzy w naprawdę dziwnych pozycjach. Miki
mierzył do mnie z karabinu.
–
Stary, my jesteśmy dream team, a ty trzymasz mnie na muszce?! – wydarłam się na
niego. – What the fuck?!
Pokiwał
głową posłusznie i w ramach zmiany celu zaczął mierzyć do Kuby, bo ten stał
najbliżej mnie. Kałuża krwi Miśki pobrudziła mi szpilki. Przeklęłam głośno z
irytacją, a następnie odsunęłam się; pobrudzonego buta wytarłam o nogawkę jej
spodni. Chwyciłam mocniej laptopa, przytulając go do piersi. Dałam znak Mikiemu
– jak na komendę odwróciliśmy się i ruszyliśmy biegiem.
Właściwie
musiałabym wytłumaczyć, od czego to wszystko się zaczęło. Jak to często bywa,
podzieliły nas różnice poglądów. Kuba nie należał do delikatnych osób, za to
bardzo efektownych, zatem zaproponował, abyśmy kupili broń i siłą porwali moją
ostatnią siostrę z domu. Zaplanował nawet podział obowiązków. Miki kupuje broń
(biedaczek nie wiedział, że stwierdziliśmy z moim wspólnikiem, iż przezorny
zawsze ubezpieczony i jeszcze we Wrocławiu, oprócz plecaka kupiliśmy dwie
sztuki broni), Mi ubezpiecza tyły, Kuba razem z Piotrem zabierają siłą
dziewczynę, Anita walczy z policją (ewentualnie), a ja odwracam uwagę rodziców
Julii. Miałam zostać jakąś akwizytorką i proponować im bardzo korzystny kredyt
hipoteczny, ubrana w różowy kubraczek rodem z horroru o stewardesach.
Oczywiście nie zgodziliśmy się, bo w różowym mi nie do twarzy.
Mi
proponowała rozwiązanie dyplomatyczne, a Piotr – jakże by inaczej – ją
popierał. Anita chciała być spontaniczna i jechać do Julii ot tak, Miśka
popierała Kubę w każdej możliwej decyzji (miłość bywa ślepa, tak uważam), a my
z Mikim szukaliśmy jakiegoś w miarę sensownego rozwiązania. Miki proponował
poczekać, aż w domu zostanie tylko moja siostra, a następnie pogadać z nią.
Jeśli się nie zgodzi, dopuszczał rozwiązanie siłowe, ale tylko w ostateczności.
I
tak oto podzieliliśmy się na cztery obozy. Ja i Miki, Miśka i Kuba, Krakowianie
i Anita wolny strzelec. Jednak zamiast prowadzić cywilizowane dyskusje na
adekwatnym poziomie, przeszliśmy do rękoczynów, co było do przewidzenia.
Niestety moja głębia kulturowa i dobre wychowanie na nic się zdało w zderzeniu
z prostactwem Jakuba, który pozbawiony był jakichkolwiek manier. Pociągnął za
sobą na dno Miśkę, dla której widziałam jeszcze nadzieję. Krakowianie byli
największą tajemnicą, Anita zrobiła wszystkim na złość i zaproponowała trzecie
rozwiązanie, nie popierając ani mnie ani Kuby.
No
i miałam podbite oko. Kuba najprawdopodobniej złamaną rękę i dwa żebra, tylko
to powstrzymywało go przed rzuceniem się na mnie. Miki miał wybite obie górne
jedynki (kto sięgnął tak wysoko?), Anita była poczochrana, a Krakowianie kryli
się nawzajem, więc nic im się nie stało. Żeby nie było – oko podbiłam sobie,
gdy Miki usiłował nieudolnie mnie osłonić i nadziałam się na jego łokieć. Oto
cała historia.
Ale
wracając do ciemnego tunelu. Biegłam sobie radośnie niczym sarenka na łące, gdy
zza ściany wyskoczyła Anita i podbiła mi drugie oko. Ja się pytam, skąd ona
wytrzasnęła ścianę, skoro byliśmy w gładkim tunelu, który prowadził ku
światłu?!
Zgodnie
z kilkoma zasadami fizyki, które jednak docierały do tego zapomnianego przez
Boga miejsca, odrzuciło mnie do tyłu. Wylądowałam boleśnie na pośladkach, a
laptop uczył się latać.
Zamarł
czas, zamarliśmy my, wszystko dookoła nas. Nawet mucha zawisła w miejscu i
obserwowała z otwartym otworem gębowym, co się stanie. Niestety laptop nie
zamarł w powietrzu, a szybował na kolejnych prądach powietrznych, w
zatrważającym tempie zbliżając się ku ziemi.
Piotr
rzucił się z poświęceniem, planując złapać latający element. Zacisnęłam mocno
kciuki, aby mu się to udało, ale niestety był zbyt wolny i spóźnił się o
dziesiętne części nanosekundy. Laptop uderzył w twardy beton i roztrzaskał się
na taką ilość części, że w życiu bym nie podejrzewała go o taką zawartość.
Łzy
pociekły mi z oczu. Nasza jedyna szansa na ratunek i nocleg właśnie uległa
destrukcji. Piotr zaczął uderzać pięściami w podłogę, a później rwać sobie
włosy z głowy. Miki popatrzył na mnie i na resztki laptopa, a potem odwrócił
się i zostawił mnie samą. Zdrajca! Tchórz! Kuba ukucnął przy Miśce i przytulił
jej nieżywe ciało do siebie, płacząc równie gorliwie co ja. Mi opadła na dół i
położyła się na ziemi, lamentując z takim uczuciem, że babcie z kościoła na
pewno przyjęłyby ją do swojego grona fanek litanii. Anita podeszła do mnie z
szaleństwem wypisanym na twarzy i kopnęła mnie prosto w żołądek.
Krzyknęłam,
wiercąc się i podnosząc do góry taką prędkością, że uderzyłam w coś z głuchym
odgłosem. Miki jęknął boleśnie, lewą ręką łapiąc się za brodę, a potem
dotykając czubka mojej głowy, który bolał mnie niemiłosiernie. Ziewnęłam,
mocniej przytulając do siebie laptopa Kuby, jednocześnie będąc przytulaną przez
Mikiego.
–
Nigdy, naprawdę już nigdy nie pozwolę ci
na sobie spać – mruknął, masując sobie brodę, na którą się nadziałam,
gdy Anita kopnęła mnie w żołądek. Rozejrzałam się z przestrachem dookoła.
Znajdowaliśmy
się w niewielkim parku tuż obok Pałacu Kultury i Nauki. To była moja pierwsza
wizyta w Warszawie w życiu i żałowałam, że akurat jest noc. Z dworca Warszawa
Centralna wydostaliśmy się na jakiejś ruchliwe skrzyżowanie, a potem w akcie:
„nie wiemy, co ze sobą zrobić” obeszliśmy go wokół, mijając słynne Złote Tarasy
i tak oto zauważyliśmy ten park. Dochodziła północ, więc dookoła nie było widać
żywej duszy. Od czasu do czasu ulicą przejechał jakiś samochód, zdarzyła się
też jedna karetka na sygnale takim głośnym, że wszyscy skrzywiliśmy się
malowniczo.
Mi
siedziała na murku, ze zrezygnowaniem bawiąc się telefonem. Nita i Miśka
chodziły z synchronizacją, dzwoniąc do kolejnych hosteli i schronisk, których
numery znalazłam im wcześniej w laptopie. Sądząc po ich minach – nigdzie nie
było miejsca. Właściwie nie wiem, czego się spodziewaliśmy. Jest majówka,
ciepła majówka, wiadomo, że wszystko będzie zajęte.
Oczywiście
wszystkiemu winny był Kuba, który siedział obok Mikiego na ławce i sączył piwo
z puszki. Wiedział, że nawet jeśli bez Miśki, sam będzie musiał udać się w tę
podróż. Wiedział wszystko, ale nie pokusił się o zarezerwowanie pokoju w jakimś
hostelu. A miesiąc temu na pewno szanse byłyby większe niż teraz po północy.
–
W ile miejsc już dzwoniłaś? – zapytałam Anitę, bo Miśka znowu z kimś
rozmawiała.
–
Daj spokój. – Anita prychnęła z irytacją. – Chyba już ósme miejsce. Albo
recepcja o tej godzinie nieczynna, albo nie mają miejsc. Mogliby wymyślić coś
nowego, bo to zaczęło mi się już nudzić.
–
Miśka dzwoniła już w pięć miejsc, jak dobrze liczę – odezwał się po mojej lewej
stronie Kuba.
Mimowolnie
zacisnęłam ramiona mocniej na jego laptopie. Zasługiwał na to, aby go nie
dostać. Cały Wrocław i Kraków walczyliśmy z rozkładami jazdy, poszukiwaliśmy
noclegu niczym zagubieni turyści, a ten kretyn wiózł w plecaku źródło naszego
ratunku. Oszczędzał baterię na krytyczny moment, bo ładowarki zapomniał zabrać.
Prychnęłam, przypominając sobie jego wymówkę i całą tą scenę. Miśka usiłowała
go zamordować, co Miki wykorzystał, aby zwędzić laptopa i oddać go mi.
–
Zaczynam wątpić w to, że gdziekolwiek cokolwiek znajdziemy – podsumował Piotr
apokaliptycznie. – Raczej czeka nas nocka na ławce w parku.
Mówiłam,
żeby lecieć samolotem! Mówiłam!
–
Moja koleżanka wyjechała. – Mi schowała telefon do kieszeni dżinsów. – Więc ona
także odpada.
–
Łatwiej byłoby powiedzieć, co nie odpada – wtrąciłam się głosem pełnym jadu.
–
Jakbyś się postarała też czegoś poszukać, a nie tylko spała albo narzekała, to
mielibyśmy większe szanse – warknął Kuba. Miki objął mnie mocniej, jakby się
bał, że wstanę i pójdę do tego faceta, aby mu przywalić. W sumie to już raz
próbowałam, więc obawy Mikiego były uzasadnione.
–
Jakbyś ogarnął tę całą pieprzoną wycieczkę krajoznawczą po Polsce, to nie
byłoby takich problemów! – ryknęłam w jego kierunku. Miśka popukała się w
czoło, pokazując nam, co o nas myśli, odchodząc dalej, aby nasza kłótnia nie
przeszkadzała jej w rozmowie. – Mam tego dość.
Otworzyłam
laptopa, a następnie zmusiłam Kubę, aby podał mi hasło. Gdy tylko się
zalogowałam na jego konto – jedyne konto, jakie było – otworzyłam wyszukiwarkę
i zaczęłam szukać. Miki patrzył mi ponad ramieniem, jak przeglądam kolejne
oferty hoteli w centrum, o coraz bardziej przerażających cenach i bliższej
lokalizacji. Wybrałam jeden z nich. W końcu mieli ponad trzysta pokoi, to na
pewno coś musi być wolne. A przy cenie ponad dwieście złotych za osobę nie
sądzę, aby narzekali na nadmiar turystów. Byłam na tyle zdesperowana, że gotowa
byłam zrezygnować z nowych butów czy benzyny, byle tylko znaleźć się w jakimś
łóżku i pójść spać. Spisałam numer, wyłączyłam komputer i nie wypuszczając go z
rąk, zadzwoniłam do hotelu.
–
To kto jedzie? – zapytałam naszą wycieczkę. – Kilka pokoi jest wolnych. Dwie i
pół stówy za noc.
–
Za pokój? – zapytała Mi, odrzucając swoje śliczne jasne loczki z twarzy.
–
Za osobę.
Kuba
wybuchł śmiechem, a Miśka – która już skończyła rozmowę, kolejną zakończoną
niepowodzeniem – popatrzyła na mnie z powątpiewaniem. Zmarszczyła brwi, a potem
się odezwała:
–
Dwie noce to jedna trzecia wypłaty mojej ciotki. Niby skąd mam wytrzasnąć taka
kasę? Zdrowo ci odbiło.
–
Wiesz co? – Byłam zła. Byłam bardzo zła. – Rób co chcesz. Ja tam jadę. Najwyżej
się rozdzielimy i spotkamy jutro.
W
przypływie dobroci oddałam Kubie laptopa i życzyłam powodzenia w wyszukiwaniu
nieistniejącego, wolnego pokoju. Podniosłam ciężki plecak z ziemi, a potem
zarzuciłam go sobie na plecy. Dostrzegłam, że Anita również zaczęła się zbierać,
a Miki ani drgnął z naszej ławki.
–
A ty co? – zapytałam go, opierając kolano na jego kolanie. – Nie idziesz?
–
Nie mam kasy – odpowiedział, wzruszając ramionami. Matko Boska, czy oni wszyscy
uparli się, aby przetestować w ciągu tej podróży moją cierpliwość?
–
Zbieraj się i nie chcę słyszeć protestów – powiedziałam głosem nieznoszącym
sprzeciwu. W szoku byłam, gdy mnie posłuchał, ale szybko przybrałam pewną
siebie minę, jakbym się spodziewała, że zrobi co każę.
–
Do jutra – rzuciłam w kierunku pozostałej czwórki, spoglądając po kolei na
każde z osobna.
Miśka
usiłowała zabić mnie wzrokiem, Kuba nawet nie patrzył mi w oczy, tylko właśnie
włączał laptopa. Mi była zrezygnowana, a Piotr usiłował się skupić i znaleźć
jakieś cudowne rozwiązanie z ich beznadziejnej sytuacji. Było mi ich trochę
żal, ale...
–
A ty skąd masz kasę? – zapytałam Anitę ze zdumieniem. – Mówiłaś, że matka, mimo
posiadania mnóstwa kasy na koncie, daje ci jedynie grosze.
–
Bo tak jest. – Nita uśmiechnęła się od ucha, a ja nauczyłam się już rozpoznawać
ten grymas. Uśmiechała się tak, gdy coś przeskrobała, lub właśnie zamierzała to
zrobić. Pogrzebała w małej torebce i wyciągnęła z niej portfel. A z portfela
bordową kartę płatniczą.
–
Karta kredytowa? – zapytałam ze zdumieniem. – Masz kartę kredytową?
–
To nie jest karta kredytowa – zaprzeczyła, a jej uśmiech jeszcze bardziej się
poszerzył. – Moja matka zwykła trzymać kasę w kilku bankach i co jakiś czas
zmieniać numer konta, na który wpływa jej wypłata. To karta do jednego z tych
kont. Ma ich tyle, że nawet nie zauważy braku jednej. A tę dostała jakiś czas
temu, więc PIN zdążyłam poznać.
Kompletne
demoralizacja. Teoria pana konduktora o demoralizacji studentów i młodzieży
zdawała się być prawdą. Chociaż z drugiej strony, jeśli w ten sposób mieliśmy
gdzie spać, to popierałabym kradzież i pięciu kart matki Nity.
Przestudiowałam
mapę Warszawy, spodziewając się, że będziemy musieli jechać autobusem albo
tramwajem. Ku naszemu zdumieniu ulica Złota mieściła się zaraz za Złotymi
Tarasami (prawdę mówiąc, trzeba być idiotą, aby na to nie wpaść bez mapy,
jeżeli jednak wziąć pod uwagę porę dnia, byliśmy całkiem usprawiedliwieni),
więc dojście na miejsce zajęło nam góra pięć minut.
Całkiem
ładny hotel wybrałam, nie powiem. Prawdę mówiąc, cena sugerowała nam to i owo,
aczkolwiek w drodze nie zastanawialiśmy się nad wyglądem budynku. Prędzej nad
wyglądem łóżka. Widziałam je oczami wyobraźni, poważnie. Jeśli zastanowić się,
kiedy ostatnio spałam... Dość dawno. Zazwyczaj było to góra kilka godzin. I tak
od kilku dni. Nieregularnie, w dziwnych pozycjach, miejscach. Chciałam to
wszystko odespać tak przynajmniej dziesięć godzin, ale nie mieliśmy aż tyle
czasu.
Weszłam
śmiało do hotelu, nie spodziewając się żadnych problemów. To był kompletny
absurd, ale najbardziej w oczy rzucała się ekstrawagancka wykładzina w bliżej
nieokreślone kształty, coś jak czerwone łezki na brązowym tle. Idąc tędy w
stanie nie do końca trzeźwym, można było doznać niezłego szoku. Skierowałam się
do recepcji. Nie żebym bywała w takich miejscach – jeśli już spaliśmy w hotelu,
to zazwyczaj był to hotel w innym kraju, gdy wyjeżdżaliśmy na wakacje i
wszystko załatwiał tata. A ja po podróży byłam zazwyczaj taka zmęczona (choć
prawie zawsze lataliśmy samolotem), że nawet nie skupiałam się nad tym, co oni
mówią po angielsku. Mnie zawsze charakteryzowała najmniejsza odporność na
zmiany strefy czasowej, więc każdy pierwszy dzień wakacji spędzałam w hotelu,
odsypiając wszelkie czasowe zawirowania.
–
Dobry wieczór – powiedziałam do recepcjonistki, przyglądającej nam się
dyskretnie od dłuższego czasu. Była młoda i wyglądała, jakby zmianę nocną
dostała za karę. Miałam głęboką nadzieję, że okaże się bezproblemowa a nawet
naiwna. Miałam złe doświadczenia z młodymi pracownicami. Z moich obserwacji
wynikało, że były diabelsko poprawnymi służbistkami, które zrobią wszystko, aby
tylko przypodobać się swojemu przełożonemu. Nie uogólniałam – to był jedynie
wynik mojej obserwacji. Jeśli ta okaże się miła, zmienię zdanie. – Rozmawiałam
z panią może kilkanaście minut temu na temat wolnych pokoi.
I
tak oto rozpoczęła się kolejna moja przygoda. Mówi się, że nadgorliwość jest
gorsza od faszyzmu. Nie zmienię jednak zdania o młodych recepcjonistkach. Nigdy
w życiu. Ta okazała się równie irytująca, choć znacznie bardziej naiwna i
niepewna siebie, co od razu z Anitą wykorzystałyśmy.
Dlaczego
wszyscy muszą sądzić, że porwałyśmy Mikiego? Nie da się porwać dwumetrowego
siedemnastolatka. Po prostu się nie da! Zwłaszcza przy wzroście metr
siedemdziesiąt (no dobra, Anita miała o pięć centymetrów więcej, ale to wciąż o
siedemnaście mniej niż Miki). Nie posiadałam broni w plecaku (choć nie
sprawdzałam torby, a po moim śnie to mogę się już wszystkiego w życiu
spodziewać), więc jak, do diabła, miałabym zmusić Mikiego do udania się ze mną
gdziekolwiek bez jego zgody? No jak? Nie miałam zakładników, urok osobisty z
pewnością też odpadał. Miki by mnie wyśmiał.
Zmuszone
byłyśmy wymyślać kolejne argumenty potwierdzające naszą niewinność, przez
kolejne piętnaście minut. Wizja łóżka i snu oddalała się ode mnie w
zastraszającym tempie. W końcu recepcjonistka uwierzyła, że Miki to mój kuzyn
(jesteśmy tacy podobni), że przyjechaliśmy do Warszawy na majówkę i że z
pewnością nikogo z Anitą nie porwałyśmy. Spisała nasze dane (procedury), dała
nam klucze do pokojów, pokrótce wyjaśniła, gdzie jest restauracja, sauna czy
siłownia, a następnie wskazała windy.
Mieliśmy
takie tempo, jakbyśmy wiedzieli, że za pięć sekund na parterze wybuchnie bomba,
którą osobiście tam zostawiliśmy. Winda jechała za wolno. Zerknęłam na zegarek
Mikiego – za piętnaście pierwsza. Dała mu klucz do jego pokoju, kazałam nie
rozrabiać, a następnie Anita otworzyła nasz pokój. Nie rozglądając się zbyt
wiele, wzięłam pidżamę i kosmetyczkę, po czym udałam się do łazienki. Nigdy w
życiu nie umyłam się tak szybko. Zajęłam łóżko bliżej okna. Gdy Anita
wychodziła z łazienki, najpewniej już spałam.
Środa, 2 maja 2012
Gdy
otworzyłam oczy, stwierdziłam, że najpewniej właśnie padłam ofiarą porwania.
Mój pokój nie miał białych ścian, kremowego sufitu i dwóch łóżek. A nawet gdyby
miał, na pewno nie spałaby w nim jakaś dziewczyna, której spod kołdry wystawały
jedynie kolorowe włosy. Nie wiem, jak mogła tak po prostu spać. Odrzuciłam
kołdrę na bok – było strasznie gorąco. Poszukałam wzrokiem czegoś do regulacji
klimatyzacji. Zlokalizowałam niewielki panel tuż przy drzwiach, ale już krótka
wizyta przy nim upewniła mnie w przekonaniu, że i dwóch dni nie starczyłoby mi
na ogarnięcie mechanizmu. A nie miałam siły szukać jakiejś instrukcji obsługi
czy dzwonić po obsługę hotelową.
Przełknęłam
gorycz porażki i wróciłam do łóżka, mamrocząc pod nosem. Anita przewróciła się
z boku na bok i wreszcie dostrzegłam jej twarz. Zerknęłam na zegarek, siadając
na łóżku – dochodziło południe. Położyłam się i przykryłam lekko kołdrą.
Ciekawa byłam, czy reszcie naszej wycieczki udało się znaleźć jakiś nocleg, czy
może właśnie są budzeniu w parku przez policję lub straż miejską.
Anita
powierciła się jeszcze kilka minut, a potem otworzyła oczy. Ziewnęła, nie
zasłaniając ręką ust, a potem nachyliła się nad swoim plecakiem i zaczęła
szukać jakiś ubrań na zmianę. Myślała, że jeszcze śpię. Miałam znaczną
przewagę, bo uszykowałam sobie ubrania na zmianę, kosmetyczkę i ręcznik wczoraj
wieczorem. Położyłam wszystko na wierzchu plecaka, który stał po stronie okna,
więc Nita nie mogła go widzieć. Gdy tylko jej głowa zanurzyła się wewnątrz,
wyskoczyłam z łóżka, złapałam rzeczy i pognałam do łazienki, jakbym brała
udział w maratonie. Patrząc na moje tempo, z pewnością miałabym pierwsze
miejsce. Zamknęłam drzwi od środka, aby Anicie nie przyszło na myśl usiłować
mnie stąd wywalić siłą.
Usłyszałam
jej kroki, a następnie walnęła pięścią w drzwi. Żałowałam, że nie mogę zobaczyć
jej miny.
–
Ty mendo! – wrzasnęła, uderzając w drzwi drugi raz. – Ja chciałam iść pierwsza!
To nie fair! To był podstęp!
–
Naprawdę? – Udałam głupią, wieszając ręcznik na haczyku, a kosmetyczkę
odkładając na półkę przy umywalce. Ubrania wylądowały na zamkniętej toalecie. –
Nie wiedziałam, że...
–
Jesteś pojebana! – ryknęła, a ja aż podskoczyłam ze strachu. Podeszłam do drzwi
i powiedziałam:
–
Przestań wrzeszczeć, tu mieszkają inni ludzie!
–
To się wynoś z tej łazienki i łaskawie poczekaj na swoją kolej! – Nie
ustępowała. Była uparta. Zaczęłam sądzić, że to cecha rodzinna, którą każda z
nas odziedziczyła po Danielu. Jeśli miał nasze wszystkie najgorsze cechy,
musiał być bardzo trudnym we współżyciu człowiekiem. Współczułam ludziom,
którzy mieli z nim do czynienia na co dzień.
–
Sorry, nie słyszę. – Dla większego efektu puściłam wodę z kranu. – Pogadamy,
jak wyjdę!
–
Kurwa!
To
słyszałam doskonale. Zrzuciłam z siebie pidżamę i odkręciłam wodę pod
prysznicem, zakręcając kran nad umywalką. Woda była przyjemnie ciepła. Czułam,
jak rozluźniają mi się wszystkie mięśnie i całe zmęczenie oraz zaspanie
odpływa. Zmoczyłam włosy i przeczesałam je palcami.
Usłyszałam
krzyk. Odwróciłam się tak raptownie, że łokciem uderzyłam w pozłacaną baterię.
Zakręciłam wodę, wyskoczyłam spod prysznica i złapałam ręcznik. Wycisnęłam
włosy z wody, owinęłam się nim i pobiegłam do pokoju Mikiego, z którego
dochodził krzyk. A tak właściwie, wydawało mi się, że były to dwa wrzaski. Ktoś
usiłował go porwać?
–
Co tu się dzieje? – wpadłam do pokoju bez pukania, otwierając drzwi jak szeroko
i jednocześnie dziękując Bogu w myślach, że nie spotkałam nikogo między naszymi
pokojami. Ciekawy widok, jakaś mokra dziewczyna biega tylko w ręczniku po
korytarzu.
Zamarłam.
Anita opierała się o ścianę i głośno śmiała. Całe jej ciało trzęsło się w
spazmach śmiechu. Jej rzeczy leżały porozrzucane po podłodze. Miki stał... Miki
stał kilka metrów dalej, między dwoma łóżkami znajdującymi się w jego pokoju.
Był kompletnie nagi, a do bioder przyciskał poduszkę ze swojego łóżka.
Spojrzałam ze zdumieniem na Anitę, która zmierzyła mnie wzrokiem. Usiadła na
podłodze i zaczęła jeszcze głośniej rechotać.
Uniosłam
brwi, nie ogarniając sytuacji. Zacisnęłam usta, a potem wymamrotałam:
–
No to ja nie będę wam przeszkadzać...
Zanim
wyszłam z pokoju, dostrzegłam mordercze spojrzenie Mikiego. Wyskoczyłam z
pokoju, zamknęłam za sobą drzwi i czym prędzej wróciłam do siebie. Usiadłam na
łóżku i wybuchłam śmiechem, a gdy już udało mi się nad sobą zapanować, wróciłam
do łazienki.
Ile
samokontroli będzie wymagało ode mnie teraz nie padnięcie ze śmiechu na ich
widok!
Po
pewnym czasie stałam przy oknie i zastanawiałam się, co z resztą. Czy naprawdę
spędzili noc na ławce w parku, czy ostatecznie udało im się coś znaleźć. Taką
zamyśloną przyłapała mnie Anita.
–
Miki ma zgrabny tyłeczek – rzuciła, ledwo weszła do pokoju. Wybuchłam śmiechem
i po chwili obie siedziałyśmy na łóżku, śmiejąc się do rozpuku. Gdy po dłuższej
chwili udało nam się opanować, przyjrzałam jej się. Ona zrobiła to samo.
–
Jak myślisz, jaka będzie Julia? – zapytała mnie ni stąd ni zowąd.
Julia.
Nie myślałam o tym. W sumie nie wyobrażałam sobie żadnej z nich. Nawet gdybym
tak zrobiła, moje wyobrażenia byłyby dalekie od rzeczywistości. Mała, słodka i
wredna blondynka, farbowana, ruda i w glanach, oraz wielokolorowa i
nieokrzesana. Takie były moje siostry. Czego brakowało mi do kompletu? Chyba
jakiejś dziewczyny trzymanej całe życie pod kloszem przez rodziców, która nie
umie sobie sama dać rady w życiu. Z przerażeniem zrozumiałam, że to jestem ja.
Rozpieszczona egoistka!
–
Nie mam bladego pojęcia – przyznałam zgodnie z prawdą. Nie chciałam jej
okłamywać, a pora także była nieodpowiednia na żarty. – Będzie inna niż my.
–
Tak myślisz? – Nita oparła ręce na łóżku, przechylając się do tyłu. – Może to
głupie, ale wydaje mi się, że jest coś, co nas łączy. – Uniosłam pytająco brwi,
ale ona tylko wzruszyła ramionami. – Nie umiem tego zdefiniować.
–
Nie wiem.
Wstałam
i poszłam do łazienki po szczotkę do włosów. Gdy je rozczesywałam, Nita mówiła
dalej:
–
Poza tym cieszę się z nas... – Zamarłam i spojrzałam na nią ze zdumieniem. –
Chciałam rodzeństwa, aby nie wracać każdego dnia do pustego domu. – Uśmiechnęła
się smutno.
Zawsze
wydawało mi się, że jeśli miałabym wymienić osobę, która miała wszystko w
życiu, byłaby to ona. Otoczona wiernymi przyjaciółmi, ze swoją drugą połówką
(co z tego, że tej samej płci). Jakby się nad tym zastanowić, myliłam się. Może
i w tych momentach bycia z tymi ludźmi nie czuła się samotna, po powrocie do
domu zawsze tak było.
–
Mama siedzi całe dnie w pracy. A gdy już wróci, zamykamy się obie w innych
pomieszczeniach, tak, aby dzieliło nas
kilka grubych ścian. Boimy się, że możemy zobaczyć w sobie... ludzi. Dwie
samotne kobiety w wielkim domu, które nigdy nie umiały ze sobą rozmawiać i nigdy
tak naprawdę się nie poznały. Tym jesteśmy. Dlatego zawsze marzyłam o siostrze
czy o bracie, z którym będę mogła podzielić się takimi banalnymi rzeczami jak
popsuty tramwaj w centrum czy piątka z matematyki. Wszystkim.
–
Miałam kiedyś siostrę. – Wróciłam do rozczesywania włosów. – Nie mówiłam o tym
nigdy, adoptowana jedynaczka brzmi lepiej niż adoptowana młodsza siostra. Gdy
zginęła, ja miałam siedem lat a ona dziesięć. Nie tęsknię za nią, nie
rozpaczam, właściwie nawet dobrze nie pamiętam już jej twarzy. Co jakiś czas
muszę zerknąć na zdjęcia, aby wspomnienia mi się nie zacierały. Tęsknię za tym,
co mogłabym mieć, gdyby ona żyła. Kogoś tak bliskiego, że powierzyłabym mu
swoje życie.
–
Masz Mikołaja – wtrąciła z pewnością siebie. Na samą myśl o nim ukuło mnie w
sercu. Mam Mikiego. I nie mogę go stracić. Tak się bałam, iż on też odejdzie,
że wolałam o tym nie myśleć. Gdy tylko wrócę do Poznania, zabieram się ostro do
pracy. Musi istnieć sposób, aby mu pomóc. Nie ma sytuacji bez wyjścia.
–
Tak, mam. – Uśmiechnęłam się delikatnie i coś sobie przypomniałam. – A ty masz
dziewczynę i waszych przyjaciół.
–
Niby tak, ale...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz