niedziela, 29 marca 2015

Rozdział XX cz. I

[Maja]

Sobota, 5 maja 2012

            Było dość jasno, a ja stałam gdzieś w środku miasta. Nie próbowałam nawet dowiedzieć się, gdzie jestem, ani która jest godzina. Najważniejszą sprawą, która gościła w mojej głowie było to, że bardzo chciało mi się pić. Dosłownie miałam wrażenie, jakbym była na pustyni, a jedyne źródło wody było tysiące kilometrów ode mnie. Rozejrzałam się i zauważyłam mnóstwo takich samych domów, a kilka metrów ode mnie widniał drogowskaz kierujący do sklepu. Byłam uratowana!
            Pobiegłam przed siebie w poszukiwaniu mojego zbawienia. Miałam wrażenie, jakby w tle leciał soundtrack z jakiegoś filmu, w którym główny bohater jest już blisko swojego celu. Weszłam do sklepu i rozejrzałam się. Zauważyłam sok, który ukoiłby moje pragnienie. Już trzymałam go w dłoniach i wyobrażałam sobie, jak odkręcam zakrętkę i przykładam otwór w szklanej butelce do ust. Podeszłam do kasy, postawiłam moje zbawienie na ladzie i poszperałam po kieszeniach. Wydawało mi się, że wcześniej miałam torebkę, jednak musiałam ją gdzieś zgubić. Telefonu również nie było. W kieszeniach nie miałam żadnych pieniędzy, więc musiałam obejść się smakiem, bo sprzedawczyni mnie wyśmiała. Wyszłam na zewnątrz i z nadzieją wypatrywałam jakichś miłych ludzi, którzy pożyczyliby mi tę złotówkę. Nikt nie przychodził, a moje pragnienie stawało się coraz większe i większe.
            Zauważyłam na horyzoncie jakiegoś mężczyznę, który mógł być moim wybawieniem. Uśmiechnęłam się do niego, bo miałam wrażenie, że skądś go znam. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, gdzie go wcześniej widziałam, ale to nie miało teraz znaczenie.
            - Przepraszam, czy mógłby mi pan może pożyczyć złotówkę? – zapytałam w geście bezradności.
            - Mam tylko dwa złote na piwo – powiedział zachrypniętym głosem, jakby ktoś zawiązał mu supeł na strunach głosowych. Zdałam sobie sprawę skąd go znam. Był pijakiem z mojego osiedla i często widywałam go pod sklepem. Co więc robił w tym obcym mi miejscu? Może wie, gdzie jesteśmy? Może nie jestem aż tak daleko od domu?
            - A czy mogłabym wypić łyka, gdy pan już kupi? – zapytałam błagalnym głosem i miałam wrażenie, że moje oczy przypominają te, które należały do kota ze Shreka.
            - Oczywiście, szefowo – odpowiedział tym charakterystycznym tonem
            Zbawienie nadeszło! Nareszcie napiję się czegokolwiek i będę mogła wrócić do domu. Mój wybawca pojawił się, niosąc w dłoni butelkę złocistego trunku, otworzył ją zębami i wyciągnął ku mnie. Nagle na horyzoncie pojawiła się moja ciotka i zaczęła na mnie krzyczeć. Pytała, co ja sobie wyobrażam, że piję piwo i to z takimi ludźmi oraz jestem tutaj, podczas gdy powinnam być w szkole. Poczułam, że boli mnie głowa.

            Otworzyłam oczy i zamrugałam kilkukrotnie. To był tylko sen, ale nadal bardzo chciało mi się pić. Odwróciłam lekko głowę i zdałam sobie sprawę, że przecież nie mam w pokoju błękitnych ścian. Zerwałam się z przestrachem z łóżka, zakręciło mi się w głowie i musiałam usiąść. Gdzie ja jestem? Jak tu się znalazłam? Ostatnią rzeczą, którą pamiętałam było siedzenie na ławce na przystanku Dworzec Główny i czekanie na autobus. Gdzieś przewijał mi się Mikołaj, który martwił się o Luśkę, a ja chyba powiedziałam, że sobie poradzę i wrócę do mieszkania. Dlaczego zostawił mnie samą? Dlaczego nie poszłam z nim? Co się działo ze mną później? Przypomniało mi się, że wsiadłam do jakiegoś autobusu nocnego, ale nie mogłam przypomnieć sobie nawet, jaka to była linia i dokąd jeździła. Ktoś się awanturował, więc wysiadłam w szczerym polu razem z kilkoma innymi osobami. Ale co było dalej?
            Nadal nie wiedziałam, w jaki sposób mogłam znaleźć się w tym pomieszczeniu. Zauważyłam moją torebkę leżącą na jednej z szafek. W środku było chyba wszystko, co miałam w niej wcześniej. Portfel, telefon, tusz do rzęs, fluid, zapalniczka i dwie fajki. Zauważyłam, że na drugiej szafce stoi półtoralitrowa butelka wody mineralnej. Ktoś zadbał o mnie i o mojego kaca. Chyba powinnam być temu komuś wdzięczna za ratunek.
            Chyba, że byłam gdzieś w Turcji w haremie, sprzedana przez mojego „wybawcę”. Ale jakoś to mi nie pasowało. Powąchałam substancję znajdującą się w butelce i, nie wyczuwszy żadnej woni, upiłam pierwszy łyk, potem drugi, trzeci i kolejny. Była chłodna, a to jeszcze bardziej koiło moje palące gardło.
            W międzyczasie wyjęłam telefon i zajrzałam do skrzynki wiadomości wysłanych licząc, że coś mi to powie. Bałam się otworzyć drzwi i wyjść z tego pokoju, więc tylko to mi pozostało. Znalazłam tylko dwadzieścia SMSów, które wysłałam do Adama, informując go, że jest żałosny, a ja dobrze się bawię. Przeklęłam pod nosem i uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. W wiadomościach odebranych nie było nic ciekawego, Adaś nic mi nie odpisał. Może to i dobrze? Sprawdziłam rejestr połączeń i zauważyłam, że kilka ostatnich wykonałam do Pawła, a i on dzwonił do mnie parę razy. Zastanowiło mnie to, a i coś zaczęło mi świtać. Bolała mnie głowa, więc nie potrafiłam złożyć wszystkiego w jedną logiczną całość.
            Już naciskałam zieloną słuchawkę, aby wykonać połączenie, ale przerwał mi dźwięk zamykanych drzwi dochodzący z zewnątrz, a później drzwi pomieszczenia, w którym przebywałam otworzyły się, a przed moimi oczami stanął Paweł. Na sobie miał tylko dość obcisłe bokserki, a z włosów kapała woda.
            - Co ja tu robię? – zapytałam, po czym przygryzłam wargę i wlepiłam w niego spojrzenie. Pokręcił głową i nie odpowiedział mi, a jedynie otworzył szafę i zaczął czegoś w niej szukać.
            - Gdybyś nie piła, to byś wiedziała – odpowiedział jakby od niechcenia. Był chyba na mnie wkurzony, a ja próbowałam posklejać w całość urywki wspomnień. Sama już nie wiedziałam, co było prawdą, co mi się przyśniło, a co tylko wymyśliłam.
            - Nie wypiłam dużo – powiedziałam. Przecież to były tylko trzy piwa w pubie z Mikołajem. – Przecież nie jestem głupia.
            - To dlaczego w takim razie nie wiesz jak się tutaj znalazłaś? – zapytał z wyrzutem.
            - Miałam ciężki dzień wczoraj, musiało mnie mocno wziąć – powiedziałam, nie potrafiąc znaleźć innego wytłumaczenia.
            - Nie rób tego więcej. – Tym razem wyczułam w jego głosie jakąś troskę. – Zadzwoniłaś do mnie w środku nocy i powiedziałaś, że idziesz na domówkę do jakiegoś Wojtka, a poza tym powiedziałaś, że wypiłaś pięć piw. Jak na ciebie to zdecydowanie za dużo. Wsiadłem w samochód i podjechałem po ciebie.
            - Dziękuję – powiedziałam. – Ratujesz mi życie po raz kolejny, a ja znowu nie mam jak się odwdzięczyć.
            - Wiesz, jak zgon, to od razu po księdza dzwonić – powiedział. Przypomniały mi się początki naszego związku i niespełnione marzenie jego rodziców, aby został księdzem. Pseudonim jeszcze przez jakiś czas za nim chodził, chociaż zdarzało się, że ktoś sobie o tym przypominał. Roześmiałam się, choć nie wiedziałam czy powinnam.
            - Przepraszam, że zawracam ci głowę. – Mój głos był cichy, a oczy zrobiły mi się wilgotne. – Ostatnio jestem strzępkiem nerwów, nie radzę sobie z tym.
            - Nie przepraszaj – szepnął. – To tylko słowa i jak cię znam, zrobisz jeszcze masę głupstw. – Miał rację. Znowu miał rację. Kiwnęłam głową, a on podszedł do mnie i położył dłonie na moich ramionach. Spojrzał mi w oczy, a ja zamrugałam kilkukrotnie. Zbliżyłam się do niego i wtuliłam głowę w jego ramię. Nie mówiliśmy nic, ale słowa nie były nam potrzebne.
Dzisiaj nie było między nami tej iskry, którą poczułam kilka dni temu, ale powstało coś w rodzaju zaufania, a więź, jaka była kiedyś między nami, zawiązywała się na nowo.  W ogóle nie zwracałam uwagi na to, że jest w samych bokserkach. Nawet to, że przez niego rozbiłam mój związek z Adamem, nie odgrywało żadnej roli. Co prawda przeszło mi przez myśl, że skoro chcę próbować uratować moją i Adasia relację, nie powinnam pod żadnym pozorem spotykać się z Pawłem, ale to było tylko chwilowe.
- Chyba mamy problem – powiedział odsuwając mnie od siebie.
- Co? – zapytałam i odwróciłam głowę, aby spojrzeć za okno, za którym zobaczyłam samochód rodziców Pawła. Pomyślałam o bokserkach mojego towarzysza i uniosłam brwi. Jeśli zobaczyliby nas razem, mogłoby to wywołać u nich ciężki szok.
Nigdy mnie nie lubili, bo od początku mieli własne wyobrażenie syna. Cała rodzina była bardzo religijna, więc wysłanie Pawła do seminarium było ich zdaniem mądrym pomysłem, który byłby podziękowaniem za wszystko, co ich spotkało w ostatnich latach. Nie przyjmowali do wiadomości, że jego to po prostu nie kręci. Twierdzili, że sprowadzam go na złą drogę i bardzo dobrze, że nie wiedzieli, co ich syn wyprawiał, gdy ich nie było.
Założyłam buty i narzuciłam torebkę na ramię. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem, a ja odpowiedziałam mu uśmiechem.
- Co chcesz zrobić? – zadał pytanie.
- Wyjdę na taras, potem przejdę przez płot do sąsiada za wami i wyjdę na równoległą ulicę – odpowiedziałam.  – W końcu robiłam to tyle razy. Także, do zobaczenia. – Wyszczerzyłam zęby.
- Zdzwonimy się później. – Pogładził dłonią moje włosy, a ja wyminęłam go i pobiegłam przez salon w kierunku wyjścia na taras.
Szczerze mówiąc nie byłam pewna, czy w moim stanie dam radę przejść na drugą stronę w krótkim czasie, ale perspektywa znalezienia się w niezręcznej sytuacji z rodzicami Pawła nie wchodziła w grę. Kiedyś wspierałam się o pergolę, ale teraz już jej nie było. Dużo się zmieniło, a płot wydawał się być wyższy. Czekało mnie więcej atrakcji niż się spodziewałam, a to był dopiero początek.
Podbiegłam do płotu i złapałam się go dłońmi w najniższym miejscu. Miałam zamiar po prostu wesprzeć się na rękach, a później zarzucić nogę na górę. Pod dłońmi poczułam coś ohydnego, ale nie przejmowałam się tym. Było ciężko, a mięśnie odmawiały współpracy. Znalazłam się po drugiej stronie i odetchnęłam z ulgą. Usłyszałam zbliżające się szczekanie i coś podpowiedziało mi, że powinnam zacząć biec. Jak dobrze pamiętałam, wcześniej sąsiedzi Pawła nie mieli żadnego psa, ale przez ostatni rok musiało coś się zmienić. Miałam nadzieję, że nie jest to jakiś doberman morderca, który pożre mnie od razu. To motywowało mnie do coraz szybszego przemieszczania się przez posesję. Wiele razy śniło mi się, że uciekam przed psem, więc teraz miałam to w rzeczywistości. Szczekanie rozległo się też z innych posesji. W momencie, gdy otwierałam bramkę, zauważyłam psa, który może i nie był duży, ale biegł w moją stronę, a szczekanie przerodziło się w groźne warczenie. Furtka nie chciała się zatrzasnąć, a pies wybiegł za mną. Nie pozostało mi nic innego jak dobiec do kolejnego rogu i udawać, jakby nigdy mnie nie gonił. W razie czego, gdyby pojawił się chociażby jego właściciel, mogłam powiedzieć, że to po prostu poranny jogging, a nie ucieczka. Na szczęście na horyzoncie nie było żadnego człowieka, ale pies nie odpuszczał. Przystanęłam i poszukałam w torebce czegoś, co ewentualnie mogłam mu rzucić. Natrafiłam na batonika zbożowego, więc odwinęłam go z papierka, ugryzłam kawałek, a resztę rzuciłam pieskowi. Tak jak sądziłam, dobiegł do rzuconego jedzenia, a ja w tym czasie ruszyłam przed siebie najszybciej jak potrafiłam. Zwolniłam dopiero po jakichś pięciuset metrach, gdy znalazłam się w okolicach przystanku autobusowego. Przypomniałam sobie trasy linii, którymi często kiedyś jeździłam i poczekałam na pierwszą z nich. W każdym wypadku musiałam dojechać do Dworca Głównego i tam przesiąść się na tramwaj.
Zajęłam wolne miejsce obok jakiejś staruszki, która przez całą drogę dyskutowała z drugą, siedzącą naprzeciwko, na temat wnuczki jednej z nich. Zamyśliłam się i wpatrywałam się w widoki za oknem. Było jeszcze dość wcześnie, więc mogłam wrócić do mieszkania, doprowadzić mój wygląd do porządku i później dopiero jechać do Kuby, aby stawić czoła notariuszowi. Już prawie dojeżdżałam do Głównego, gdy zauważyłam, że jakaś blondynka patrzy na mnie jakbym kogoś jej zabiła. Zlustrowałam ją od stóp do głów. Miała długie blond włosy, które lekko zawijały się na końcach, mocno podkreślone czarnym cieniem oczy, a usta pomalowane czerwoną szminką. Musiałam przyznać, że taki makijaż dodawał jej urody, zwłaszcza że nie miała na twarzy chyba ani grama podkładu. Była niebotycznie wysoka, chociaż sporo centymetrów dodawały jej czerwone szpilki, które miała na stopach. Do tego jeszcze czarne obcisłe rurki, i luźna biała koszula, w której kilka guzików było rozpiętych. Nasze spojrzenia spotkały się w końcu, a ja odwróciłam wzrok, jakbym się jej bała. Nigdy wcześniej jej nie widziałam, więc nie potrafiłam zrozumieć skąd takie spojrzenie. Może i wyglądałam okropnie po poprzedniej nocy, ale przecież to nie upoważniało jej do wbijania we mnie spojrzenia. Przecież w tym autobusie było mnóstwo wyglądających gorzej ode mnie ludzi.
Wysiadłam na przystanku koło Krewetki, a nienawidząca mnie nieznajoma szła kilka kroków przede mną. Rozmawiała przez telefon i śmiała się w głos. Niczym nie przypominała tej nieprzyjaznej osoby, z którą jechałam autobusem. Może to był kolejny omam spowodowany zmęczeniem i kacem? Może mi się wydawało? Powolnym krokiem schodziła po schodach do tunelu (w końcu niektóre modele szpilek są po to, aby ładnie wyglądały, a nie, aby w nich chodzić), a ja korzystając z okazji wyminęłam ją w nadziei, że więcej jej nie spotkam. Sama nie wiedziałam, dlaczego aż tak bardzo mi na tym zależało. Miałam szczęście, bo akurat podjechała Trójka, którą mogłam dojechać od razu do mieszkania. Oddychałam powoli i starałam się jak najbardziej uspokoić. Nadal nie wiedziałam jak spędziłam sporą część nocy, ale zaczęło mi to być obojętne. Jeśli obudziłam się u Pawła i przeżyłam, to nie mogło być tak źle.
Weszłam po schodach na moje piętro, bo winda jak zwykle nie działała. Kolana odmawiały współpracy, ale trzeba było jakoś się tam dostać. Znałam te stopnie na pamięć, więc nawet nie próbowałam zastanawiać się ile ich jest. Miałam porozmawiać w końcu z ciotką, bo w ostatnich dniach praktycznie się nie widziałyśmy, ale znów jej nie było. Zostawiła mi kartkę, że ratuje sytuację w pracy, bo jednak okazało się, że jest potrzebna, gdy nowa pracownica popełniła tyle błędów, że ciotka musiała poprawiać to w wolnych dniach. Wiedziałam, że gdy wszystko się ułoży, w końcu będziemy miały czas, aby porozmawiać na spokojnie. Przez długi czas udawało jej się utrzymywać w tajemnicy sprawy mojego ojca, ale byłam jej wdzięczna za to, że mnie wychowała i przyjęła pod swój dach.
Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że nie jest tak źle. Wzięłam prysznic i zrobiłam od nowa makijaż. Zjadłam trochę znalezionej w lodówce sałatki i zrobiłam sobie kawę. Po upiciu kilku łyków zadzwoniłam do Pawła. Nie dowiedziałam się więcej o ostatniej nocy, ale to wszystko znów zaczynało przypominać stare czasy, gdy widywaliśmy się codziennie i rozmawialiśmy godzinami przez telefon. Czas leciał, ale nie przeszkadzało mi to zupełnie. Wreszcie mogłam odpocząć od moich sióstr, które strasznie mnie denerwowały. Potrzebowałam się wyciszyć i przegadać z kimś wszystko, a Paweł dawał mi tę możliwość. Obiecałam mu, że porozmawiam z Adamem i zatrzymam go na tak długo, aż zdążę opowiedzieć o wszystkim, a głównie o tym, co czuję. Paweł różnił się od Adasia, ale powiedział, że on takie coś by mi wybaczył, a przynajmniej mnie wysłuchał. Miałam ochotę rzucić to wszystko i próbować wymazać z pamięci te dwa miesiące, ale miałam świadomość, że tak nie potrafię.
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy