piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział XII cz. I

[Maja]



Sobota, 28 kwietnia 2012

Po prostu zamknęła nam drzwi przed nosem, nawet nie chcąc słuchać wyjaśnień. Mi ta wiedza przyszła dość ciężko, mimo że wiedziałam chociaż coś o moim ojcu. A ona? Miała szczęśliwą rodzinę i nie mogła nawet podejrzewać, że jest adoptowana. Sama nie wiem, czy w jej przypadku nie wolałabym żyć w błogiej nieświadomości.
- Czego ty się tak właściwie spodziewałeś? – zapytałam Kubę z niekrytą złością w głosie. – Że jak nas zobaczy, to powie, że o, świetnie, że przyjechaliście, zaparzę wam herbaty, a potem pojedziemy dalej?
- Noo… – zaczął. – Można tak powiedzieć. To twoja bliźniaczka, więc siłą rzeczy, powinnyście być podobne. Szkoda, że farbujesz włosy.
- Wiesz co, szkoda mi słów. Widziałeś, jakie miałeś trudności ze mną, którą obserwowałeś z miesiąc, a sądziłeś, że laska wpuści cię od razu jak tylko mnie zobaczy? – Podrapał się po głowie. Czy on przez ostatnie trzy tygodnie nie robił nic, tylko siedział i drukował mapy dojazdu oraz zastanawiał się nad sensem życia i istnienia?
- Taki był mój plan. Ale spoko, podobijamy się do niej jeszcze jakiś czas, powinna nas wpuścić – odpowiedział mi. Miałam ochotę mu przywalić za tę głupotę. Co ja tu w ogóle robię? Użeram się z jakimś idiotą, który nawet nie potrafi czegoś zaplanować tak, aby wypaliło.
- Albo zadzwonić po policję za nękanie. Zacznij leczyć się na nogi, bo na głowę już za późno – powiedziałam. Przeszłam się korytarzem.
- Jak chcesz, proszę bardzo, droga wolna, możesz sobie iść – powiedział.
- Uważaj, bo pójdę i mnie więcej nie zobaczysz – syknęłam. – Dajmy jej czas na przemyślenie, na pewno nie będzie to dobrym pomysłem, aby tu siedzieć.
- To gdzie chcesz iść? – zapytał. – Znasz miasto? Masz jakiś pomysł, gdzie mamy przesiedzieć te kilka godzin?
- Nie znam, ale gwarantuję ci, że ja w przeciwieństwie do ciebie czasem myślę i nawet mi się to udaje, więc coś ogarnę. – Nie mogłam się powstrzymać od tej uwagi. – Teraz patrz, plan A, ujęcie pierwsze. – Wyciągnęłam z plecaka kartkę wyrwaną z notesu i napisałam na niej swój numer telefonu. Miałam nadzieję, że drzwi do mieszkania Leokadii nie były jakieś pancerne, że ten świstek papieru spokojnie się pod nimi zmieści. Wsunęłam go powolnym ruchem w szczelinę pod spodem. Przeszedł. Nacisnęłam przycisk dzwonka kilka razy i zapukałam do drzwi.
- To wszystko? – zapytał Kuba. – Na więcej cię nie stać? Porwie tę kartkę na strzępki, zakładając twoją wersję wydarzeń.
- A wtedy wrzucę w życie plan B. I lecę dalej ogarniać mój plan, na razie. Jak chcesz, to tu sobie siedź i kiśnij, bo ona i tak ci nie otworzy. Na razie.
Byłam wkurzona. A raczej bardzo wkurzona. Myślałam, że ma jakieś argumenty, aby przekonać siostry, zaplanowany nocleg, plan całego dnia, rozpiskę pociągów i wszystko inne. A tymczasem wiedział jedynie, że najpierw jedzie do Poznania. Świetnie. Właściwie, co ja sobie wyobrażałam? Nie pokazał swoim zachowaniem jeszcze nigdy odpowiedzialności, a całe życie przeżył na jednym wielkim farcie. Tak przynajmniej wynikało z jego opowiadań. Czego się tutaj spodziewać? Niczego. No właśnie. Zbiegałam ze schodów po kilka stopni i chwilę później znalazłam się na ulicy. Co właściwie miałam zrobić? Wieczór niedługo, jak znam życie, to ta laska nas nie wpuści przynajmniej do jutra. Trzeba znaleźć jakiś nocleg. No dobra, jestem w miarę w centrum miasta. Jest majówka. Sobota.
- Dzień dobry, czy wie pani może, gdzie w okolicy jest jakiś tani hostel? – zapytałam przechodzącą kobietę. Wytłumaczyła mi dość pokrętnie jak dojechać do jakiegoś obiektu, który polecała. Podziękowałam i poszłam dalej, przed siebie. Nie trafię, nie ma opcji.
Znalazłam się przy tym całym rynku Wildeckim. Nie miałam nawet mapy, nie wiedziałam już zupełnie gdzie jestem. Kupiłam w kiosku plan miasta i starałam się zorientować, gdzie mógłby być ten hostel. Daleko. Musiałabym iść piechotą trzy kilometry, bo komunikacji nie ogarniałam jeszcze bardziej i nie wiedziałam nawet, czy mają wolne miejsca, co w przypadku długiego weekendu graniczyło z cudem. Tak właśnie, perspektywa noclegu na dworcu się do mnie zbliżała. Nie chciałam wracać do Kuby i mówić mu, że ja też sobie nie poradziłam. Tak nie będzie. Musi mi się udać. A wtedy spojrzałam na chłopaka biegnącego ulicą i w mojej głowie pojawiła się pewna genialna myśl. Że też wcześniej na to nie wpadłam. To była ostatnia deska ratunku, która nie była do końca pewna. Postanowiłam odłożyć na bok wszelkie żale, wspomnienia i sentymenty, dumę zaś schować do kieszeni. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Pawła. Wiedziałam, że mógł aktualnie wracać do Gdańska lub nawet już w nim być. Skoro my przełożyliśmy sobie wszystkie zajęcia z tego tygodnia na inny termin to i on mógł też to zrobić albo i po prostu wrócić do domu mimo to. Cicha nadzieja podpowiadała mi, że tym razem mi się uda. Odebrał prawie od razu.
- Halo? – usłyszałam znajomy głos w słuchawce.
- Cześć Paweł – powiedziałam, starając się wykrzesać jak największy entuzjazm w głosie. – Falka z tej strony – dodałam. Często używał tego zdrobnienia od mojego nazwiska, a dziewczyn o moim imieniu mógł znać wiele.
- Falka, Jezu, jak miło cię słyszeć! – Niemal wrzasnął do telefonu.
- Co tam porabiasz? – zapytałam. Nie chciałam od razu wyskakiwać z pytaniem czy odstąpi mi kawałek podłogi. – Wracasz na majówkę do domu? – Zadałam kolejne pytanie.
- Wracam, ale dopiero w poniedziałek wieczorem – odpowiedział. – A co? Czyżby komuś przypomniały się stare czasy?
- Poniekąd – powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się sama do siebie. – Tęskniłeś? – zapytałam.
- Poczekaj, jaką odpowiedź chciałabyś ode mnie usłyszeć? Bo wiesz, tak dawno nie gadaliśmy, nagle dzwonisz. Coś knujesz, słyszę to w twoim głosie. – Znał mnie zbyt dobrze. Ten czas, który wspólnie spędziliśmy nie poszedł na marne i zdarzało nam się dogadywać bez słów.
- No dobra, przyznam się. Nie chciałbyś mi teraz poświęcić tak mniej więcej godzinki? – zapytałam.
- Aż taka długa ta rozmowa będzie? Coś przeskrobałaś? – Jego głos był zmartwiony.
- Poniekąd – odpowiedziałam znów. – Wiesz gdzie w Poznaniu jest rynek Wildecki?
- No wiem. I co dalej? – zapytał z zaciekawieniem.
- W takim razie czekam, przyjedź najszybciej jak możesz i pogadamy – powiedziałam.
- Daj mi pół godziny i jestem – odpowiedział. – Czekaj przy kościele. Do zobaczenia.
Pół godziny. Za dużo czasu, zanudzę się. Przeszłam się po rynku, choć dzisiaj nie było czego oglądać. Sobotnie popołudnie nie sprzyjało sprzedawcom. Poza paroma straganami z bielizną i jednym z warzywami nie było nic ciekawego. Kupiłam jabłko i powoli, małymi kęsami je zjadłam. Obserwowałam żółto-zielone tramwaje, spieszących się gdzieś ludzi i samochody. Prawie zapomniałam, jak wygląda Paweł. Nie widzieliśmy się od zeszłych wakacji, kiedy ostatecznie stwierdziliśmy, że nasze drogi gdzieś się rozminęły. Nie było kłótni, zdrad, ani niczego znanego z tanich romansideł. Uczucie, które było między nami jakoś się wypaliło. Zresztą on zawsze marzył o studiach w Poznaniu, wtedy już nawet złożył tam dokumenty. To nie było już to samo co kiedyś, więc pozostało się rozstać. Adieu mon amour![1]
Plecak postawiłam na chodniku i chodziłam sobie powoli po dziesięć kroczków w jedną stronę, dziesięć kroczków w drugą stronę. Minęło dwadzieścia minut. Nagle ktoś złapał mnie za ramiona od tyłu. Odskoczyłam odruchowo.
- Co ty zrobiłeś z włosami? – zdołałam tylko wypowiedzieć. Gdy widziałam go ostatni raz miał je do ramion. A teraz? Może dwa centymetry w najdłuższym miejscu.
- To długa historia – odpowiedział i posłał mi ten uśmiech, który tak dobrze znałam. Dotąd nie zdawałam sobie sprawy z tego, że podświadomie za nim tęskniłam. – To w końcu, co tu robisz? – zapytał. Wziął mój plecak, po czym ujął mnie w talii i ruszyliśmy przed siebie.
- Wiesz, sama zadaję sobie to pytanie. Jak na razie, poszukuję jakiegoś taniego hotelu, w którym mogłabym się przekimać i zastanowić, co dalej – powiedziałam.
- Jeśli chcesz, to możesz się przenocować u mnie. – Zaproponował.
- Wiesz, nie chcę się narzucać. Twoi współlokatorzy pewnie niechętnie przyjmą kogoś nieznajomego pod swój dach – odpowiedziałam na jego propozycję.
- Moi współlokatorzy wczoraj pojechali do domów, więc chata wolna. Tylko się nie przestrasz, bo no… wiesz jak to jest z porządkiem w studenckich mieszkaniach. – Wyszczerzył zęby.
- Nawet nie wiem, jak ci dziękować. Wiesz, jest jeszcze taka jedna sprawa. Ja nie przyjechałam tutaj sama, tylko powiedzmy, że z kuzynem. On teraz załatwia pewne sprawy na mieście, ale też nie ma noclegu.
- Wiesz, normalnie mieszkamy we czterech, to trzy osoby spokojnie się zmieszczą. Zrobimy jakąś imprezkę, bo takie spotkanie trzeba uczcić, nie? – Znów się uśmiechnął.
- Się zobaczy. Chociaż wolałabym iść pobiegać. Jak za dawnych czasów – odpowiedziałam.
Doszliśmy do drogi, którą już wcześniej szłam z Kubą. Kupiłam bilet całodobowy i wsiedliśmy do tramwaju. Pojechaliśmy w nieznane mi rejony. Paweł patrzył na mnie z zaciekawieniem. Kiedyś wiedział o mnie wszystko, a teraz prawie nic. Nie chciałam mówić za wiele, aby się nie przestraszył. Pytał, co słychać u Patrycji i czy rzeczywiście poszłyśmy na ten sam kierunek. No i rozmawialiśmy też o tym, jak nam idzie. Pożaliłam mu się na Chemię, on mi na Fizykę. Wysiedliśmy kilka przystanków dalej, gdzie było mnóstwo bloków. Skręciliśmy w jedną z ulic i znaleźliśmy się w labiryncie złożonym z czteropiętrowych podłużnych pasków. Wszędzie było dużo zieleni. Przystanęliśmy przy wejściu na klatkę schodową jednego z budynków, która była trzecią licząc od strony, z której przyszliśmy, a łącznie było ich sześć. Paweł mieszkał na pierwszym piętrze w trzypokojowym mieszkaniu, które składało się z małej kuchni, salonu i dwóch średnich pokoi. W mniejszym stało jedno łóżko i biurko. W większym tylko dwa łóżka i jakieś szafki. W największym pokoju mieścił się salon z telewizorem, stołem i dwoma biurkami. Wystrój ukazywał w stu procentach, że jest to mieszkanie studenckie. Wszędzie stały liczne puszki po piwie i butelki w pakiecie z różnymi książkami i komputerami. W pokojach leżały porozrzucane ubrania. Jednak patrząc na to, jaki miałam aktualnie stan w pokoju, wcale mnie to nie dziwiło. Skoro jego współlokatorzy się pakowali, to stwierdzili pewnie, że zrobią porządek jak wrócą. Zostawiłam plecak w jednym z pokoi i poszłam za Pawłem do kuchni.
- Chcesz herbaty, kawy, soku albo czegoś? – zapytał mnie swoim standardowym uprzejmym tonem. Nie mogłam nawet odmówić.
- Kawy poproszę. – Uśmiechnęłam się do niego, po czym rozsiadłam się na czerwonym krześle barowym. Początkowo zjechało mi na dół i dopiero po chwili doszłam do tego, jak je zablokować. Paweł w tym czasie przeglądał szafki w poszukiwaniu kawy, więc nie przeszkadzałam mu głupimi pytaniami.
- Rozpuszczalna z mlekiem, dwie łyżeczki cukru, dobrze pamiętam? – Odwrócił się do mnie szczerząc zęby.
- Pamiętasz dobrze, ale od początku roku nie słodzę – powiedziałam. – To powiesz mi w końcu, co się stało z twoimi włosami? – zapytałam, gdy usiadł z kawą naprzeciwko mnie. Upiłam łyk tego magicznego napoju, który miał pomóc mi zwalczyć senność.
- Szczerze mówiąc, skutek zakładu – powiedział. – Trochę wypiliśmy w Sylwestra i Dawid, znasz go zresztą, rzucił mi wyzwanie, że jak zgolę włosy na zero, to kupi mi Jacka Danielsa. I przyjąłem. – Mrugnął do mnie okiem.
- No, to teraz wszystko rozumiem – powiedziałam, po czym upiłam kolejny łyk kawy. – A poza tym, co tam słychać? Masz kogoś, miałeś? – zapytałam. Właściwie, to nie powinnam o to nawet pytać i nie powinno mnie to obchodzić, ale ciekawość wzięła górę.
- Miałem – powiedział. – Ale łatwo przyszło, łatwo poszło, jak to mawiają. A ty? – zapytał. Szczerze mówiąc, to nie do końca wiedziałam, czy mam mu mówić o Adasiu. Teraz, gdy na niego patrzyłam, nie byłam pewna moich uczuć. Wystarczyłoby kilka gestów, a zapomniałabym o całym świecie.
- Można powiedzieć, że mam. Znamy się krótko, ale na razie jest dobrze – odparłam. Starałam się, aby zabrzmiało to tak, jakby wszystko mogło się jeszcze zmienić. Zerwaliśmy z Pawłem, bo iskra między nami jakby zgasła i nie dogadywaliśmy się tak jak kiedyś, a teraz wychodziło na to, że nadal coś do niego czuję. Nie było to coś wielkiego, ale i nie traktowałam go jak zwykłego znajomego. – Powolutku i do przodu, nie?
Nastała cisza, oboje nie wiedzieliśmy, co mówić dalej. Znów zastanawiałam się, co by było, gdybyśmy jednak się nie rozstawali i gdyby Paweł poszedł na studia do Gdańska. Spojrzałam na zegarek w telefonie, choć wcale nie zwróciłam uwagi na godzinę. To był taki odruch, aby choć na chwilę się czymś zająć. Przypomniałam sobie o Kubie.
- Wiesz, chyba muszę zadzwonić do mojego kuzyna, że udało mi się załatwić nocleg. Dzięki jeszcze raz. – Uśmiechnęłam się do niego.
- Nie dziękuj – odpowiedział. Właściwie, gdyby ktoś z moich znajomych znalazł się w podobnej sytuacji, to też na pewno bym go przenocowała. Nie powinno mnie to dziwić, że Paweł nas przyjął, ale jednak po prawie roku bez kontaktu, zaskakiwało mnie to.
Kuba nadal siedział na klatce schodowej u mojej siostry, ale jemu, w przeciwieństwie do mnie, nie udało się nic załatwić.
- Jaki to jest adres? – zapytałam Pawła, a w końcu podałam mu słuchawkę i wytłumaczył Kubie dokładnie, jak ma dojechać z rynku Wildeckiego do jego mieszkania. Ja już powoli zaczynałam kojarzyć linie tramwajowe do mieszkania Leokadii i w okolice dworca. Właściwie, to plan centrum Poznania nie był aż taki trudny. To znaczy, znałam raptem trzy numery, ale to mi nie przeszkadzało, a nawet wystarczało w zupełności. Nie zamierzałam ruszać się dalej niż na dworzec. Chyba, że pójdziemy gdzieś z Pawłem biegać, w nieznane mi rejony. Bieganie po ścisłym centrum nie było czymś, co lubiłam. Wolałam cichsze i mniej tłoczne miejsca.
Paweł oddał mi telefon i dokończyłam rozmowę z Kubą. Miał przyjechać za godzinę. Sporo czasu. Spojrzałam na Pawła, który wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem.
- Co robimy? – zapytałam i mrugnęłam do niego okiem. Gdyby zaproponował coś szalonego, co było w jego stylu, zgodziłabym się od razu.
- W sumie, to miałem się cały weekend uczyć na koło, które mam w poniedziałek – powiedział. – Nie, żeby mi się chciało i żeby to było jakieś specjalnie trudne, ale wiesz jak to jest. Powtórzyć trzeba.
- To wiesz co? – zapytałam go drapiąc się po głowie. – Kuzyn wpadnie za godzinę, to ja się prześpię, a ty możesz się uczyć. Takie spontaniczne wyjazdy to nie dla mnie – dodałam. – No wyobraź sobie, czytam sobie książkę do piątej rano, a nagle się okazuję, że jadę na wycieczkę po Polsce.
- To bardzo w twoim stylu, nigdy się nie zastanawiasz, tylko coś robisz. – Uśmiechnął się do mnie. – Miłych snów w takim razie, obudzę cię, jak twój kuzyn przyjdzie.
Pomaszerowałam do pokoju, w którym wcześniej zostawiłam rzeczy i położyłam się na łóżku. Zasnęłam niemal od razu po tym, gdy wtuliłam głowę w poduszkę. Tego mi było trzeba. Śnił mi się jakiś pociąg, ale nie taki, jakimi zwykle się jeździ, ale jakby królewski. Udekorowany obrazami i z rzeźbionymi fotelami. Wysiadłam na jakimś dworcu, który też przypominał pałac, a gdy weszłam do środka, znalazłam się w labiryncie luksusowych wnętrz. Chodziłam korytarzami, wspinałam się po wyłożonych dywanami schodach i szukałam Adama, którego nigdzie nie było, a potrzebowałam z nim porozmawiać. A poza tym, zostawiłam gdzieś plecak, chyba w pociągu, który już odjechał. Nigdy nie zrozumiem moich snów.


[1] Żegnaj kochany!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy