Sobota,
28 kwietnia 2012
Po
prostu zamknęła nam drzwi przed nosem, nawet nie chcąc słuchać wyjaśnień. Mi ta
wiedza przyszła dość ciężko, mimo że wiedziałam chociaż coś o moim ojcu. A ona?
Miała szczęśliwą rodzinę i nie mogła nawet podejrzewać, że jest adoptowana.
Sama nie wiem, czy w jej przypadku nie wolałabym żyć w błogiej nieświadomości.
- Czego ty się tak
właściwie spodziewałeś? – zapytałam Kubę z niekrytą złością w głosie. – Że jak
nas zobaczy, to powie, że o, świetnie, że przyjechaliście, zaparzę wam herbaty,
a potem pojedziemy dalej?
- Noo… – zaczął. –
Można tak powiedzieć. To twoja bliźniaczka, więc siłą rzeczy, powinnyście być
podobne. Szkoda, że farbujesz włosy.
- Wiesz co, szkoda mi słów.
Widziałeś, jakie miałeś trudności ze mną, którą obserwowałeś z miesiąc, a
sądziłeś, że laska wpuści cię od razu jak tylko mnie zobaczy? – Podrapał się po
głowie. Czy on przez ostatnie trzy tygodnie nie robił nic, tylko siedział i
drukował mapy dojazdu oraz zastanawiał się nad sensem życia i istnienia?
- Taki był mój plan.
Ale spoko, podobijamy się do niej jeszcze jakiś czas, powinna nas wpuścić –
odpowiedział mi. Miałam ochotę mu przywalić za tę głupotę. Co ja tu w ogóle
robię? Użeram się z jakimś idiotą, który nawet nie potrafi czegoś zaplanować
tak, aby wypaliło.
- Albo zadzwonić po
policję za nękanie. Zacznij leczyć się na nogi, bo na głowę już za późno –
powiedziałam. Przeszłam się korytarzem.
- Jak chcesz, proszę
bardzo, droga wolna, możesz sobie iść – powiedział.
- Uważaj, bo pójdę i
mnie więcej nie zobaczysz – syknęłam. – Dajmy jej czas na przemyślenie, na
pewno nie będzie to dobrym pomysłem, aby tu siedzieć.
- To gdzie chcesz iść?
– zapytał. – Znasz miasto? Masz jakiś pomysł, gdzie mamy przesiedzieć te kilka
godzin?
- Nie znam, ale
gwarantuję ci, że ja w przeciwieństwie do ciebie czasem myślę i nawet mi się to
udaje, więc coś ogarnę. – Nie mogłam się powstrzymać od tej uwagi. – Teraz
patrz, plan A, ujęcie pierwsze. – Wyciągnęłam z plecaka kartkę wyrwaną z notesu
i napisałam na niej swój numer telefonu. Miałam nadzieję, że drzwi do
mieszkania Leokadii nie były jakieś pancerne, że ten świstek papieru spokojnie
się pod nimi zmieści. Wsunęłam go powolnym ruchem w szczelinę pod spodem.
Przeszedł. Nacisnęłam przycisk dzwonka kilka razy i zapukałam do drzwi.
- To wszystko? –
zapytał Kuba. – Na więcej cię nie stać? Porwie tę kartkę na strzępki,
zakładając twoją wersję wydarzeń.
- A wtedy wrzucę w
życie plan B. I lecę dalej ogarniać mój plan, na razie. Jak chcesz, to tu sobie
siedź i kiśnij, bo ona i tak ci nie otworzy. Na razie.
Byłam wkurzona. A
raczej bardzo wkurzona. Myślałam, że ma jakieś argumenty, aby przekonać
siostry, zaplanowany nocleg, plan całego dnia, rozpiskę pociągów i wszystko
inne. A tymczasem wiedział jedynie, że najpierw jedzie do Poznania. Świetnie.
Właściwie, co ja sobie wyobrażałam? Nie pokazał swoim zachowaniem jeszcze nigdy
odpowiedzialności, a całe życie przeżył na jednym wielkim farcie. Tak
przynajmniej wynikało z jego opowiadań. Czego się tutaj spodziewać? Niczego. No
właśnie. Zbiegałam ze schodów po kilka stopni i chwilę później znalazłam się na
ulicy. Co właściwie miałam zrobić? Wieczór niedługo, jak znam życie, to ta
laska nas nie wpuści przynajmniej do jutra. Trzeba znaleźć jakiś nocleg. No
dobra, jestem w miarę w centrum miasta. Jest majówka. Sobota.
- Dzień dobry, czy wie
pani może, gdzie w okolicy jest jakiś tani hostel? – zapytałam przechodzącą
kobietę. Wytłumaczyła mi dość pokrętnie jak dojechać do jakiegoś obiektu, który
polecała. Podziękowałam i poszłam dalej, przed siebie. Nie trafię, nie ma
opcji.
Znalazłam się przy tym
całym rynku Wildeckim. Nie miałam nawet mapy, nie wiedziałam już zupełnie gdzie
jestem. Kupiłam w kiosku plan miasta i starałam się zorientować, gdzie mógłby
być ten hostel. Daleko. Musiałabym iść piechotą trzy kilometry, bo komunikacji
nie ogarniałam jeszcze bardziej i nie wiedziałam nawet, czy mają wolne miejsca,
co w przypadku długiego weekendu graniczyło z cudem. Tak właśnie, perspektywa
noclegu na dworcu się do mnie zbliżała. Nie chciałam wracać do Kuby i mówić mu,
że ja też sobie nie poradziłam. Tak nie będzie. Musi mi się udać. A wtedy
spojrzałam na chłopaka biegnącego ulicą i w mojej głowie pojawiła się pewna
genialna myśl. Że też wcześniej na to nie wpadłam. To była ostatnia deska
ratunku, która nie była do końca pewna. Postanowiłam odłożyć na bok wszelkie
żale, wspomnienia i sentymenty, dumę zaś schować do kieszeni. Wyjęłam telefon i
zadzwoniłam do Pawła. Wiedziałam, że mógł aktualnie wracać do Gdańska lub nawet
już w nim być. Skoro my przełożyliśmy sobie wszystkie zajęcia z tego tygodnia
na inny termin to i on mógł też to zrobić albo i po prostu wrócić do domu mimo
to. Cicha nadzieja podpowiadała mi, że tym razem mi się uda. Odebrał prawie od
razu.
- Halo? – usłyszałam
znajomy głos w słuchawce.
- Cześć Paweł –
powiedziałam, starając się wykrzesać jak największy entuzjazm w głosie. – Falka
z tej strony – dodałam. Często używał tego zdrobnienia od mojego nazwiska, a
dziewczyn o moim imieniu mógł znać wiele.
- Falka, Jezu, jak miło
cię słyszeć! – Niemal wrzasnął do telefonu.
- Co tam porabiasz? –
zapytałam. Nie chciałam od razu wyskakiwać z pytaniem czy odstąpi mi kawałek
podłogi. – Wracasz na majówkę do domu? – Zadałam kolejne pytanie.
- Wracam, ale dopiero w
poniedziałek wieczorem – odpowiedział. – A co? Czyżby komuś przypomniały się
stare czasy?
- Poniekąd –
powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się sama do siebie. – Tęskniłeś? –
zapytałam.
- Poczekaj, jaką
odpowiedź chciałabyś ode mnie usłyszeć? Bo wiesz, tak dawno nie gadaliśmy,
nagle dzwonisz. Coś knujesz, słyszę to w twoim głosie. – Znał mnie zbyt dobrze.
Ten czas, który wspólnie spędziliśmy nie poszedł na marne i zdarzało nam się
dogadywać bez słów.
- No dobra, przyznam
się. Nie chciałbyś mi teraz poświęcić tak mniej więcej godzinki? – zapytałam.
- Aż taka długa ta
rozmowa będzie? Coś przeskrobałaś? – Jego głos był zmartwiony.
- Poniekąd –
odpowiedziałam znów. – Wiesz gdzie w Poznaniu jest rynek Wildecki?
- No wiem. I co dalej?
– zapytał z zaciekawieniem.
- W takim razie czekam,
przyjedź najszybciej jak możesz i pogadamy – powiedziałam.
- Daj mi pół godziny i
jestem – odpowiedział. – Czekaj przy kościele. Do zobaczenia.
Pół godziny. Za dużo
czasu, zanudzę się. Przeszłam się po rynku, choć dzisiaj nie było czego
oglądać. Sobotnie popołudnie nie sprzyjało sprzedawcom. Poza paroma straganami
z bielizną i jednym z warzywami nie było nic ciekawego. Kupiłam jabłko i
powoli, małymi kęsami je zjadłam. Obserwowałam żółto-zielone tramwaje,
spieszących się gdzieś ludzi i samochody. Prawie zapomniałam, jak wygląda
Paweł. Nie widzieliśmy się od zeszłych wakacji, kiedy ostatecznie
stwierdziliśmy, że nasze drogi gdzieś się rozminęły. Nie było kłótni, zdrad,
ani niczego znanego z tanich romansideł. Uczucie, które było między nami jakoś
się wypaliło. Zresztą on zawsze marzył o studiach w Poznaniu, wtedy już nawet
złożył tam dokumenty. To nie było już to samo co kiedyś, więc pozostało się
rozstać. Adieu mon amour![1]
Plecak postawiłam na
chodniku i chodziłam sobie powoli po dziesięć kroczków w jedną stronę, dziesięć
kroczków w drugą stronę. Minęło dwadzieścia minut. Nagle ktoś złapał mnie za
ramiona od tyłu. Odskoczyłam odruchowo.
- Co ty zrobiłeś z
włosami? – zdołałam tylko wypowiedzieć. Gdy widziałam go ostatni raz miał je do
ramion. A teraz? Może dwa centymetry w najdłuższym miejscu.
- To długa historia –
odpowiedział i posłał mi ten uśmiech, który tak dobrze znałam. Dotąd nie
zdawałam sobie sprawy z tego, że podświadomie za nim tęskniłam. – To w końcu,
co tu robisz? – zapytał. Wziął mój plecak, po czym ujął mnie w talii i
ruszyliśmy przed siebie.
- Wiesz, sama zadaję
sobie to pytanie. Jak na razie, poszukuję jakiegoś taniego hotelu, w którym
mogłabym się przekimać i zastanowić, co dalej – powiedziałam.
- Jeśli chcesz, to możesz
się przenocować u mnie. – Zaproponował.
- Wiesz, nie chcę się
narzucać. Twoi współlokatorzy pewnie niechętnie przyjmą kogoś nieznajomego pod
swój dach – odpowiedziałam na jego propozycję.
- Moi współlokatorzy
wczoraj pojechali do domów, więc chata wolna. Tylko się nie przestrasz, bo no…
wiesz jak to jest z porządkiem w studenckich mieszkaniach. – Wyszczerzył zęby.
- Nawet nie wiem, jak
ci dziękować. Wiesz, jest jeszcze taka jedna sprawa. Ja nie przyjechałam tutaj
sama, tylko powiedzmy, że z kuzynem. On teraz załatwia pewne sprawy na mieście,
ale też nie ma noclegu.
- Wiesz, normalnie
mieszkamy we czterech, to trzy osoby spokojnie się zmieszczą. Zrobimy jakąś
imprezkę, bo takie spotkanie trzeba uczcić, nie? – Znów się uśmiechnął.
- Się zobaczy. Chociaż
wolałabym iść pobiegać. Jak za dawnych czasów – odpowiedziałam.
Doszliśmy do drogi,
którą już wcześniej szłam z Kubą. Kupiłam bilet całodobowy i wsiedliśmy do
tramwaju. Pojechaliśmy w nieznane mi rejony. Paweł patrzył na mnie z
zaciekawieniem. Kiedyś wiedział o mnie wszystko, a teraz prawie nic. Nie
chciałam mówić za wiele, aby się nie przestraszył. Pytał, co słychać u Patrycji
i czy rzeczywiście poszłyśmy na ten sam kierunek. No i rozmawialiśmy też o tym,
jak nam idzie. Pożaliłam mu się na Chemię, on mi na Fizykę. Wysiedliśmy kilka
przystanków dalej, gdzie było mnóstwo bloków. Skręciliśmy w jedną z ulic i
znaleźliśmy się w labiryncie złożonym z czteropiętrowych podłużnych pasków.
Wszędzie było dużo zieleni. Przystanęliśmy przy wejściu na klatkę schodową jednego
z budynków, która była trzecią licząc od strony, z której przyszliśmy, a
łącznie było ich sześć. Paweł mieszkał na pierwszym piętrze w trzypokojowym
mieszkaniu, które składało się z małej kuchni, salonu i dwóch średnich pokoi. W
mniejszym stało jedno łóżko i biurko. W większym tylko dwa łóżka i jakieś
szafki. W największym pokoju mieścił się salon z telewizorem, stołem i dwoma
biurkami. Wystrój ukazywał w stu procentach, że jest to mieszkanie studenckie.
Wszędzie stały liczne puszki po piwie i butelki w pakiecie z różnymi książkami
i komputerami. W pokojach leżały porozrzucane ubrania. Jednak patrząc na to,
jaki miałam aktualnie stan w pokoju, wcale mnie to nie dziwiło. Skoro jego
współlokatorzy się pakowali, to stwierdzili pewnie, że zrobią porządek jak wrócą.
Zostawiłam plecak w jednym z pokoi i poszłam za Pawłem do kuchni.
- Chcesz herbaty, kawy,
soku albo czegoś? – zapytał mnie swoim standardowym uprzejmym tonem. Nie mogłam
nawet odmówić.
- Kawy poproszę. –
Uśmiechnęłam się do niego, po czym rozsiadłam się na czerwonym krześle barowym.
Początkowo zjechało mi na dół i dopiero po chwili doszłam do tego, jak je
zablokować. Paweł w tym czasie przeglądał szafki w poszukiwaniu kawy, więc nie
przeszkadzałam mu głupimi pytaniami.
- Rozpuszczalna z
mlekiem, dwie łyżeczki cukru, dobrze pamiętam? – Odwrócił się do mnie szczerząc
zęby.
- Pamiętasz dobrze, ale
od początku roku nie słodzę – powiedziałam. – To powiesz mi w końcu, co się
stało z twoimi włosami? – zapytałam, gdy usiadł z kawą naprzeciwko mnie. Upiłam
łyk tego magicznego napoju, który miał pomóc mi zwalczyć senność.
- Szczerze mówiąc,
skutek zakładu – powiedział. – Trochę wypiliśmy w Sylwestra i Dawid, znasz go
zresztą, rzucił mi wyzwanie, że jak zgolę włosy na zero, to kupi mi Jacka
Danielsa. I przyjąłem. – Mrugnął do mnie okiem.
- No, to teraz wszystko
rozumiem – powiedziałam, po czym upiłam kolejny łyk kawy. – A poza tym, co tam
słychać? Masz kogoś, miałeś? – zapytałam. Właściwie, to nie powinnam o to nawet
pytać i nie powinno mnie to obchodzić, ale ciekawość wzięła górę.
- Miałem – powiedział.
– Ale łatwo przyszło, łatwo poszło, jak to mawiają. A ty? – zapytał. Szczerze
mówiąc, to nie do końca wiedziałam, czy mam mu mówić o Adasiu. Teraz, gdy na
niego patrzyłam, nie byłam pewna moich uczuć. Wystarczyłoby kilka gestów, a
zapomniałabym o całym świecie.
- Można powiedzieć, że
mam. Znamy się krótko, ale na razie jest dobrze – odparłam. Starałam się, aby
zabrzmiało to tak, jakby wszystko mogło się jeszcze zmienić. Zerwaliśmy z
Pawłem, bo iskra między nami jakby zgasła i nie dogadywaliśmy się tak jak
kiedyś, a teraz wychodziło na to, że nadal coś do niego czuję. Nie było to coś
wielkiego, ale i nie traktowałam go jak zwykłego znajomego. – Powolutku i do
przodu, nie?
Nastała cisza, oboje
nie wiedzieliśmy, co mówić dalej. Znów zastanawiałam się, co by było, gdybyśmy
jednak się nie rozstawali i gdyby Paweł poszedł na studia do Gdańska.
Spojrzałam na zegarek w telefonie, choć wcale nie zwróciłam uwagi na godzinę.
To był taki odruch, aby choć na chwilę się czymś zająć. Przypomniałam sobie o
Kubie.
- Wiesz, chyba muszę
zadzwonić do mojego kuzyna, że udało mi się załatwić nocleg. Dzięki jeszcze
raz. – Uśmiechnęłam się do niego.
- Nie dziękuj –
odpowiedział. Właściwie, gdyby ktoś z moich znajomych znalazł się w podobnej sytuacji,
to też na pewno bym go przenocowała. Nie powinno mnie to dziwić, że Paweł nas
przyjął, ale jednak po prawie roku bez kontaktu, zaskakiwało mnie to.
Kuba nadal siedział na
klatce schodowej u mojej siostry, ale jemu, w przeciwieństwie do mnie, nie udało
się nic załatwić.
- Jaki to jest adres? –
zapytałam Pawła, a w końcu podałam mu słuchawkę i wytłumaczył Kubie dokładnie,
jak ma dojechać z rynku Wildeckiego do jego mieszkania. Ja już powoli
zaczynałam kojarzyć linie tramwajowe do mieszkania Leokadii i w okolice dworca.
Właściwie, to plan centrum Poznania nie był aż taki trudny. To znaczy, znałam
raptem trzy numery, ale to mi nie przeszkadzało, a nawet wystarczało w
zupełności. Nie zamierzałam ruszać się dalej niż na dworzec. Chyba, że
pójdziemy gdzieś z Pawłem biegać, w nieznane mi rejony. Bieganie po ścisłym
centrum nie było czymś, co lubiłam. Wolałam cichsze i mniej tłoczne miejsca.
Paweł oddał mi telefon
i dokończyłam rozmowę z Kubą. Miał przyjechać za godzinę. Sporo czasu.
Spojrzałam na Pawła, który wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem.
- Co robimy? –
zapytałam i mrugnęłam do niego okiem. Gdyby zaproponował coś szalonego, co było
w jego stylu, zgodziłabym się od razu.
- W sumie, to miałem
się cały weekend uczyć na koło, które mam w poniedziałek – powiedział. – Nie,
żeby mi się chciało i żeby to było jakieś specjalnie trudne, ale wiesz jak to
jest. Powtórzyć trzeba.
- To wiesz co? –
zapytałam go drapiąc się po głowie. – Kuzyn wpadnie za godzinę, to ja się
prześpię, a ty możesz się uczyć. Takie spontaniczne wyjazdy to nie dla mnie –
dodałam. – No wyobraź sobie, czytam sobie książkę do piątej rano, a nagle się
okazuję, że jadę na wycieczkę po Polsce.
- To bardzo w twoim
stylu, nigdy się nie zastanawiasz, tylko coś robisz. – Uśmiechnął się do mnie.
– Miłych snów w takim razie, obudzę cię, jak twój kuzyn przyjdzie.
Pomaszerowałam do
pokoju, w którym wcześniej zostawiłam rzeczy i położyłam się na łóżku. Zasnęłam
niemal od razu po tym, gdy wtuliłam głowę w poduszkę. Tego mi było trzeba. Śnił
mi się jakiś pociąg, ale nie taki, jakimi zwykle się jeździ, ale jakby
królewski. Udekorowany obrazami i z rzeźbionymi fotelami. Wysiadłam na jakimś
dworcu, który też przypominał pałac, a gdy weszłam do środka, znalazłam się w
labiryncie luksusowych wnętrz. Chodziłam korytarzami, wspinałam się po
wyłożonych dywanami schodach i szukałam Adama, którego nigdzie nie było, a
potrzebowałam z nim porozmawiać. A poza tym, zostawiłam gdzieś plecak, chyba w
pociągu, który już odjechał. Nigdy nie zrozumiem moich snów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz