Czwartek, 15 marca 2012
Kolejny
dzień.
Kolejny
nudny dzień.
Czuć było zbliżającą się wielkimi
krokami wiosnę. Przyjemny wiatr rozwiewał mi włosy, gdy przemierzałam
przystanek tramwajowy, a raczej przebijałam się przez mały tłum ludzi. Nie było
to łatwym zadaniem, zważając na wysokość obcasów moich szpilek, których nawet
nie zdążyłam jeszcze rozchodzić. Chciałam wsiąść do drugiego wagonu, aby
później mieć bliżej do przejścia dla pieszych. Poza tym, z tyłu zawsze było
luźniej, a zwłaszcza z dala od drzwi. Nie rozumiałam ludzi, którzy jechali
więcej niż dwa przystanki, a stali pod drzwiami przez całą podróż,
przeszkadzając innym we wsiadaniu i wysiadaniu oraz sprawiając wrażenie
sztucznego tłumu. Sprawdziłam, czy na pewno mam kartę miejską, po czym wsiadłam
do pojazdu. Najstarszy tramwaj w mieście. Jak pech to pech. To znaczy, na mojej
trasie większość tramwajów była zabytkowa, ale liczyłam na jakiś maleńki
przebłysk szczęścia. No trudno. Rozejrzałam się w poszukiwaniu konkurencji w
postaci starszych pań i rzuciłam się na ostatnie wolne miejsce siedzące. Ale
nie… staruszka była pierwsza. Postawiła reklamówkę z zakupami i udała się na
pielgrzymkę w celu skasowania biletu. Świetnie.
Tramwaj ruszył. Zerwał z miejsca, jakby
to były jego młode lata, a ja poleciałam automatycznie do tyłu. Zdążyłam
chwycić się poręczy, jednak mało brakowało, abym leżała jak długa. Zapowiadał
się udany dzień, zdecydowanie. Kurczowo złapałam się uchwytu, chwilę przed
kolejnym zakrętem. Widziałam, że jakiś przystojny chłopak na drugim końcu
wagonu ma ze mnie niezły ubaw. Powiew
wiatru wbijał się przez uchylone okienka. Wciągnęłam powietrze nosem, czując przyjemny
zapach wiosny i zmrużyłam oczy. Słońce świeciło tak intensywnie, że poza
temperaturą, nikt by nie pomyślał, że jest dopiero połowa marca.
Na drugim przystanku zwolniło się jedno
miejsce, więc usiadłam i pogrążyłam się na te kilka minut w myślach. Często mi
się to zdarzało i w ostatniej chwili zdawałam sobie sprawę, że przydałoby się
wysiąść. Stroiłam się tak, bo chciałam, aby Adam wreszcie mnie zauważył.
Najprzystojniejszy facet na kierunku, z którym rozmawiałam może kilka razy i to
na tematy dotyczące jakiegoś kolokwium. Zwykle byłam pewna siebie, a przy nim
brakowało mi języka w gębie. Kiedyś, gdy trafiliśmy na ćwiczeniach do jednej
grupy, poczułam, jakby rosły mi na głowie blond odrosty. Co było fizycznie
niemożliwe – może i miałam farbowane włosy, ale moje naturalne były rude. Nie
znosiłam tego koloru, dlatego przykrywałam go regularnie kolejnymi warstwami
ciemnej farby… A on nie dość, że przystojny, to jeszcze inteligentny. Człowiek
legenda, gatunek na wyginięciu.
Politechnika. Tramwaj zahamował i tym
razem poleciałam do przodu. Następnym razem, gdy wpadnę na tak szalony pomysł
zakładania butów na wysokim obcasie, będę czekać na niskopodłogowy – ale takie
praktycznie do mnie nie jeździły lub pojadę w balerinach, a później zmienię je
na szpilki. Wysiadłam i swe kroki skierowałam na przejście dla pieszych. Gdy
czekałam na zielone światło, dogoniła mnie Patrycja, koleżanka z grupy. Musiała
jechać w pierwszym wagonie, a ja jej nie zauważyłam wcześniej na przystanku.
- Siema Majka, nauczona na kolokwium?
- A z czego by niby miało być? – zapytałam
zdziwiona. – Przecież dzisiaj, skoro laborka odwołana, są tylko wykłady z
Elektry i Analizy – powiedziałam jej. Tym razem się nie nabiorę. Kiedyś wmówiła
mi, że po ostatnim wykładzie mamy kolokwium, a ja siedziałam spanikowana, jak
na szpilkach przez cały dzień.
- Ale w poniedziałek z chemii jest. A ja
nawet nie zajrzałam, więc pytam ludzi, czy tylko mi się nic nie chce. A swoją
drogą, dzisiaj wieczorem idziemy na bilard, potem pewnie jakieś chlanie do
rana, ale to już od towarzystwa zależy. Idziesz też?
- Nie tylko tobie. A ten bilard, to o
której? I tylko nasza grupa, czy ktoś jeszcze? – zapytałam i uśmiechnęłam się
na samą myśl spędzonego czasu ze znajomymi ze studiów.
- Cały kierunek, kto przyjdzie, ten
przyjdzie. Jak wszyscy skończą, czyli jakoś po dziewiętnastej, może
dwudziestej. – Miałam nadzieję, że może Adaś się też pojawi. – Może zaciągniemy
faceta od Elektryczności?
- Nie, zdecydowanie nie – powiedziałam.
– Bo jeszcze potraktuje kulę, jako ładunek, obliczy siłę elektromotoryczną i
wygra – zaśmiałam się. Doszłyśmy do Gmachu Głównego. Nasz mały Hogwart – szkoła
czarnej magii, otwierał przed nami swe wrota. Mimo kilku miesięcy spędzonych w
tym budynku, nadal potrafiłam się zgubić.
Było jeszcze wcześnie. Pojedyncze
znajome twarze spacerowały w okolicach audytorium. Jeden z mniej ciekawych
wykładów, więc mało kto się na nim pojawiał. Prowadzący też zresztą nie
przejmował się, że na jego zajęcia chodziło może trzydzieści procent kierunku.
Słuchały go może dwie osoby, reszta zajmowała się czymś zupełnie innym. Ja
uczęszczałam na te wykłady tylko i wyłącznie towarzysko. Posłuchać plotek, albo
porozwiązywać jakieś zaległe zadania z analizy. Fajnie jest widzieć, jak
wszyscy mają przedmiot głęboko gdzieś, tak samo jak ja.
Usiadłyśmy z Patrycją na ławce. Ona
rozpływała się nad jakimś studentem z trzeciego roku, który był u niej na
domówce, a ja szukałam Adama wzrokiem. Zwykle też przychodził wcześniej, teraz
go nie było. Pewnie się pojawi za kilka minut, może tramwaje miały jakieś
opóźnienie. Chwilę później do mnie i Patrycji dołączyła spora część mojej
grupy, więc rozmawialiśmy o nadchodzącym bilardzie i minionej imprezie, z
której wracaliśmy kilka kilometrów piechotą, bo uciekł nam autobus nocny.
Czasami nawet zdarzało mi się iść do mieszkania z zajęć pieszo, ale nocą i po
kilku głębszych kieliszkach, na wysokich obcasach, była to ciężka misja.
Rozejrzałam się ponownie. Adasia nadal nie było, a wykładowca kroczył ku
audytorium powolnym krokiem. Nie ma to jak całe życie na luzie…
No, to czas zacząć dwie najnudniejsze
godziny w tygodniu. Wykładowca najpierw miał problemy z uruchomieniem rzutnika,
a potem rozpoczynał coś dyktować i zapominał, co miał powiedzieć. Było tak na
każdym wykładzie, dlatego my woleliśmy wypożyczyć sobie jakiś podręcznik i go
poczytać, niż słuchać tego, co mówi. Zwłaszcza, że zdarzało się bardzo często,
że na ćwiczeniach dowiadywaliśmy się, że tak rozwiązywać zadań pod żadnym
pozorem nie wolno. Ale no cóż, za coś miał ten tytuł profesora, więc wykładać
mógł. A my, zwykli studenci mogliśmy tylko żałować tego, że mieliśmy tego
pecha, że tak ważny przedmiot wykładała taka niekompetentna osoba, ewentualnie
wyboru studiów
- Jak myślisz, zrobi kiedyś listę? –
wyrwała mnie z zaczytania Patrycja. – Szesnaście osób, powinien się tym
przejąć.
- Szesnaście? Co ich wszystkich tak
wymiotło? – zapytałam zdziwiona i rozejrzałam się po sali. Rzeczywiście, zbyt
wiele nas nie było. Głównie moja grupa.
- Za ciepło jest, żeby siedzieć na
wykładach – powiedziała. – Sama nie wiem, co tu jeszcze robię. – Podrapała się
po głowie.
- No, to co? Zrywamy się z drugiej
godziny? – zapytałam. Skoro nie było Adama, to i nie miałam, po co tutaj
siedzieć.
- Poszłabym, ale wtedy zostanie nas
jeszcze mniej. Posiedzimy, a potem zobaczymy – powiedziała.
Wróciłam do czytania, co jakiś czas
odrywając się od lektury, aby zobaczyć, czy wykładowca nie doszedł może do
jakiegoś ciekawego wniosku, który warto byłoby zanotować oraz czy pewna znajoma
i przystojna buzia nie pojawiła się na wykładzie. Dwie godziny minęły
zaskakująco szybko. Prowadzący powiedział „Dziękuję za uwagę”, po czym zajął
się składaniem sprzętu. Opuściłyśmy salę i poszłyśmy w kierunku uczelnianej
kawiarni, która znajdowała się w podziemiach. Następny wykład miał odbyć się
dopiero za dwie godziny. Często zdarzało nam się, że okienka spędzałyśmy razem
przy kubku kawy i rozmowach na wszelkie możliwe tematy.
- Wiesz co, nie wiem jak ty, ale ja się
chyba zwijam – powiedziałam do Patrycji. – Nie będzie mnie na analizie, wpadnę
na bilard. Na razie – dodałam, po czym odwróciłam się i poszłam w kierunku
wyjścia.
Przypomniałam sobie o paru sprawach do
załatwienia w mieszkaniu, które zleciła mi ciotka, zanim wyszła do pracy, a ja
zupełnie o nich zapomniałam. Miałam wstać wcześniej, ale oczywiście jak zwykle,
każdego poranka nie miałam na to ani siły, ani ochoty. Poza tym, wolałam przez
ten czas dobierać ubrania do szpilek. Szłam powoli po brukowanym chodniku
prowadzącym na przystanek tramwajowy. Zauważyłam, że podjeżdża szóstka, którą
mogłabym jechać z przesiadką przy Operze, ale także zauważyłam, że Adaś z niego
wysiada. Raz kozie śmierć.
- Cześć – rzuciłam. Zmierzył mnie
wzrokiem, dłużej zatrzymując się na moich szpilkach. Pewnie zastanawiał się,
skąd i czy w ogóle mnie kojarzy. – Idziesz dzisiaj po zajęciach na bilard z
naszym kierunkiem?
- O, hej – odpowiedział. Mechanizmy
kojarzenia chyba zadziałały. Uśmiechnęłam się do niego. – Raczej idę, a co? –
zapytał. Nie lubiłam takich pytań, kiedy musiałam się tłumaczyć z tego, co
powiedziałam wcześniej i wymyślać wersje, dlaczego akurat w tym momencie
zapytałam o coś daną osobę.
- A nic, zbieramy z Patrycją ekipę, bo w
końcu im więcej tym raźniej. Jesteśmy na jednym kierunku, a w sumie znamy ludzi
tylko ze swojej grupy. – Przestąpiłam z nogi na nogę i poprawiłam palcem
grzywkę. Zawsze tak robiłam w stresujących momentach, gdy chciałam dobrze
wypaść.
- No, fakt – powiedział. – Pogadam z
moją grupą i wpadniemy. O której? – zapytał jeszcze.
- Jakoś po dziewiętnastej. No, to w
takim razie do zobaczenia. – Ponownie uśmiechnęłam się szeroko, po czym
wyminęłam go i wsiadłam w piątkę, która jechała bezpośrednio do mojego
mieszkania.
Rozmawiałam z nim. Rozmawiałam z nim.
Rozmawiałam z nim. I to nawet na neutralnym gruncie. I się chyba nie
ośmieszyłam. O losie. Odetchnęłam ciężko, jakby za mną był kilkukilometrowy
bieg. Powinnam iść jednak na analizę, skoro ta jedna rozmowa nadrobiła cały
zepsuty dzień. Tramwaj był prawie pusty, pewnie wszystkie babeczki w berecikach
solidarnie wsiadły do poprzedniego, który jechał w kierunku Gdańska Głównego. Może
dzisiaj czeka je wycieczka do kościoła, rekomendowanego przez Ojca Dyrektora w
porannej audycji, kto wie… Wysiadłam chwilę później i przemaszerowałam do
mieszkania. Ciotki nie było, ale zostawiła mi kartkę z wytycznymi, co mam
zrobić, gdy wrócę z uczelni lub zanim na nią pójdę. Posprzątać kuchnię,
wyrzucić śmieci, zrobić zakupy, ugotować obiad, sprzątnąć sześć puszek po
energy drinkach z biurka – pozostałości po minionych kolokwiach i całych nocach
nauki. Dzieliłyśmy się obowiązkami, o ile to nie kolidowało mi ze studiami.
Chciała, abym je ukończyła z jak najlepszym wynikiem i cieszyła się razem ze
mną, gdy dostałam się na tak przyszłościowy kierunek, po którym oferowano
całkiem dobre zarobki. Pracę kończyła zwykle o szesnastej, więc zazwyczaj na
siedemnastą przewidywany był obiad. To znaczy, o ile nie miałam o tej godzinie
zajęć. Tym razem miała jeszcze iść do kina i na zakupy z dawno niewidzianą
koleżanką, więc wróci pewnie po ósmej. A o owej dwudziestej, to ja będę
flirtować z Adasiem. No, i znów zamierzałam się porządnie upić. Ugotowałam coś,
co dobre było także po odgrzaniu i wstawiłam do mikrofalówki. Posprzątałam,
napisałam na tej samej kartce, że wrócę późno i aby się o mnie nie martwiła. Do
wyjścia zostało mi jeszcze ponad pięć godzin, więc usiadłam na chwilę przy
komputerze i obejrzałam kilka zaległych odcinków serialu. Powinnam się uczyć na
kolokwium z chemii, ale bardzo mi się nie chciało. To był jeden z tych
przedmiotów, które w ogóle nie wchodziły mi do głowy, ale jednak trzeba było je
jakoś zaliczyć. Później przebrałam się w coś bardziej wyjściowego. Mimo
wszystko, pozostałam przy szpilkach, które strasznie mnie obtarły. Nakleiłam
plastry na piętach, dochodząc do wniosku, że życie to jedno wielkie
poświęcenie.
No, bo czy to nie jest prawdą? Rodzimy
się po to, aby umrzeć, a życie po drodze kopie nas po tyłku, jakby sprawiało to
mu największą frajdę z możliwych… pewnie niewiele się mylę w tym twierdzeniu.
Jak inaczej można opisać ten ciągły bieg za ideałami, które w nas wpojono?
Ostatnie laborki Adama kończyły się za
godzinę, więc miałam jeszcze sporo czasu na poobijanie się i porobienie rzeczy,
które w żaden sposób nie mogą być nazwane twórczymi. Kilka razy poprawiłam
makijaż i fryzurę. Postukałam obcasem w podłogę, aby lekko poirytować sąsiadkę
z dołu, która mnie nie znosiła. Wyszłam na balkon i opierając się o balustradę,
obserwowałam miasto z góry. Z kuchni zaś miałam widok na morze. Mieszkałam na
dziewiątym piętrze, więc miałam ten przywilej. Mimo, że często winda się
zacinała i trzeba było biegać po schodach, lubiłam to mieszkanie. Miało swój
urok. Nieważne.
Zaparzyłam herbatę i zjadłam kawałek
ciasta. A potem powoli pomaszerowałam po schodach na przystanek. Ciekawa byłam,
ile osób udało się zebrać. Zaczęło się robić zimno i cienkie rajstopki nie były
najlepszym pomysłem, ale stwierdziłam, że w pubie przeżyję, a później się
zobaczy.
Znów jechałam tramwajem z tym samym
kolesiem, który wcześniej śmiał się ze mnie, gdy leciałam na boki na zakrętach.
Uśmiechnęłam się do niego na wspomnienie poprzedniego spotkania. Wysiadł parę
przystanków dalej, w dłoń wciskając mi jakąś kartkę. Pewnie numer telefonu czy
coś. Może wziął mnie za jakąś desperatkę, która szuka chłopaka i uśmiecha się
do tych przypadkowo spotkanych w tramwaju. Albo jest z jakiejś sekty i będzie
usiłował mnie wciągnąć w to bagno? A może po prostu rozdawał ulotki i płacili
mu od rozdanej sztuki? Włożyłam karteczkę do bocznej kieszonki torebki, nawet
nie patrząc na jej treść. Wysiadłam najbliżej pubu, jak się dało. I tak
musiałam przejść kilkaset metrów po nierównym chodniku, ale co to dla mnie?
Wszyscy już zdążyli przebyć ten kawałek
od Gmachu Głównego do pubu. Przywitałam się ze znajomymi i rozejrzałam się na
boki. Adaś grał w bilard z paroma chłopakami z jego grupy i paroma z mojej,
więc mnie pozostało zamówić sobie piwo i popatrzeć na grę, aby potem do niej
dołączyć. Z dziewczynami obgadywałyśmy wszystkich, dosłownie kogo się dało.
Później przerzuciłyśmy się na drinki, choć dobrze wiedziałyśmy, czym to się
zwykle kończy. Adam dołączył do nas po jakimś czasie. Przez moment
zastanawiałam się, dlaczego akurat do nas, a nie do swojej grupy, ale może dały
mu coś do myślenia moje słowa. Zresztą, nawet nie chciało mi się nad tym
zastanawiać.
Pieniądze z portfela znikały nazbyt
szybko – a to kolejne piwo, kolejny drink… Jeszcze trochę, a nie będę mieć na
taksówkę, ale trudno. Najwyżej pójdę piechotą. Kinga, która siedziała obok,
wyszła na chwilę do toalety. Adaś wykorzystał chwilę i usiadł przy mnie. Był
chyba zupełnie pijany, tak jak ja. Uśmiechał się do mnie, a ja uśmiechałam się
do niego. Milczałam, choć, zwłaszcza po pijaku, zdarzało mi się to niezwykle
rzadko. Powiedział, że ta impreza nawet się udała, a ja potwierdziłam. To była
dziwna sytuacja, skoro nie wiedziałam, co mogę jeszcze powiedzieć.
Na „ratunek” przyszła mi Patrycja,
oznajmiając, że chyba za dużo wypiła i czy wrócę razem z nią już do domu. W
jakimś przebłysku trzeźwości powiedziałam jej, że nie powinnyśmy wracać same,
bo jeszcze nas ktoś napadnie. Było to nawet logiczne, dwie pijane dziewczyny,
idące same późnym wieczorem były apetycznym kąskiem dla potencjalnych złodziei
i gwałcicieli.
- Mogę was odprowadzić – zaoferował się
Adaś. Mieszkał na innym osiedlu niż my, ale to miło z jego strony, że
odprowadza właściwie nieznajome dziewczyny. W tym momencie nawet nie
pomyślałam, że to on mógłby być tym potencjalnym sprawcą napadu, którego się
obawiałyśmy.
Przystałyśmy na jego propozycję,
pożegnałyśmy się z grupą, obejmując każdego po kolei, kto się nawinął nawet,
jeśli przez całą imprezę nie zamieniłyśmy z daną osobą ani słowa, wzięliśmy
kurteczki z szatni i wyszliśmy na zewnątrz. Ochłodziło się i żałowałam, że
wzięłam cienkie rajstopy, a nie spodnie. Szkoda, że nie miałam jakiejś
zdolności teleportacji – takie „Pstryk!” i jestem w domu. Ale musiałam przecież
być twarda. Złapałyśmy się z Patrycją pod rękę, aby łatwiej się szło w wysokich
butach. Adam szedł obok nas. Prowadziliśmy jakąś głęboką dyskusję o tym, że
chodnik powinni kłaść zawsze równy, a nocą nie powinno być zimno. Poziom godny
pijanych ludzi, zdecydowanie. Tramwaje już nie jeździły, dlatego do mojego
mieszkania było jeszcze dalej, niż zwykle. Pati miała kilkaset metrów bliżej.
Bolały mnie nogi, było mi okropnie zimno.
Gdy zaczęliśmy wchodzić na tematy
filozoficzne, doszliśmy do bloku Patrycji. Właściwie, jakoś szybko zleciała ta
wyprawa. Chyba zbyt szybko. Zostaliśmy we dwójkę, sam na sam, pod
rozgwieżdżonym niebem. Temat spełzł na to, dlaczego wybraliśmy Politechnikę i
dlaczego akurat Gdańsk. Ja wyboru właściwie nie miałam – od dziecka mieszkałam
z ciotką i jak na razie nie wyobrażałam sobie, że mogłabym wyjechać gdzieś
daleko, tam studiować i pracować. Może i często zdarzały się jakieś scysje
między mną, a ciocią, ale traktowałam ją jak własną matkę, której właściwie nie
miałam okazji poznać. On był z Elbląga, wynajmował mieszkanie z paroma
kolegami. No i wiedział, że chce iść na ten kierunek zdecydowanie dłużej ode
mnie. Wcale nie był taki mądry, za jakiego go miałam. Miał raptem kilka procent
więcej ode mnie z matury z matmy i tak samo jak ja, nie pisał rozszerzonego
angielskiego i fizyki. Muszę przyznać, że podbudowało to moją samoocenę.
Poczułam, że może nie jestem aż taka głupia, za jaką się uważałam. No dobra…
egzamin dojrzałości zdany prawie najlepiej w klasie, ale nie zmieniało to
faktu, że na tym kierunku wylądowałam właściwie przypadkowo.
Przeszliśmy przez uroczy parczek, w
którym te kilka lat temu całowałam się po raz pierwszy. Może teraz nie był
jakoś szczególnie zadbany i wyglądał jak kilka drzewek posadzonych przez jakiegoś
fanatyka zieleni, który zamieszkał nagle w blokowisku, ale fala sentymentów
spłynęła na mnie niczym ciepły, letni deszcz. Nie potrafiłam jednak wgłębiać
się w te minione sytuacje, gdy on szedł obok mnie. To wszystko było jak
zamknięta skrzynka w mojej głowie, której zawartość mogłam oglądać tylko przez
dziurkę od klucza. Pamiętam, że chcąc zapomnieć, odgrodziłam to wszystko
barierą i jak widać – skutecznie. Chwilę później zatrzymaliśmy pod moim
blokiem. Staliśmy naprzeciwko siebie, a on znów się do mnie uśmiechał.
Odwzajemniałam się tym samym, choć w głowie toczyły mi się zażarte dyskusje,
niekoniecznie przeze mnie kontrolowane.
- Dzięki – powiedziałam, gdy tylko
przypomniałam sobie, że w sumie tak by wypadało. W końcu nadrobił parę
kilometrów i znajdował się dalej od mieszkania niż zazwyczaj, patrząc na to, z
której strony jechał tramwajem.
- Nie dziękuj – odpowiedział. – Twój
uśmiech rekompensuje wszystko. – Nie zrozumiałam, o co mu chodziło i nie miałam
pojęcia, czy mam to traktować jako komplement, wyznanie miłosne, czy co innego.
Pustka w głowie wynikająca z mojego stanu upojenia alkoholowego.
- Ładne dzisiaj mamy niebo, nie? –
Zmieniłam temat, po czym oboje zadarliśmy głowy do góry. Rzadko zdarzało mi
się, abym tak po prostu mogła znaleźć na niebie gwiazdozbiory, których mnie
uczono w podstawówce, teraz widziałam je wszystkie. Lekko zakręciło mi się w
głowie, więc odruchowo złapałam go za ramię. Patrzyliśmy w gwiazdy w
zamyśleniu.
Nie wiem po co i dlaczego, ale w pewnym
momencie go objęłam i wtuliłam twarz w jego ramię. Powinien już dawno pójść, a
tymczasem staliśmy na chłodzie przy mojej klatce. Obrazy z przeszłości
przewijały się w mojej głowie niczym kiepski film, a ciepło jego ciała
przepływało powoli do mojego. To mogło się już nie powtórzyć, dlatego chciałam,
aby ta chwila trwała i trwała... Od
wakacji z nikim nie byłam, licealna miłość skończyła się wraz z wyborem
uczelni. Mój były chłopak poszedł na studia do Poznania i kontakt się urwał –
nie było sensu tego ciągnąć, skoro i tak już nam się nie do końca układało.
Zadzwonił z życzeniami w Nowy Rok i wtedy rozmawiałam z nim po raz ostatni,
utwierdzając się przy tym w przekonaniu, że nic nas już nie łączy. Zamknięty
rozdział w moim życiu, czas przeszły. Może i gdyby mieszkał nadal blisko, wrócilibyśmy
do siebie albo przynajmniej byli dobrymi przyjaciółmi. Ale teraz silne ramiona
Adama mnie obejmowały i nic poza tym nie miało teraz już znaczenia.
- Będę leciał, Miśka – powiedział,
powoli odsuwając mnie od siebie. – Dobrej nocy i do zobaczenia jutro.
Niewiele myśląc, pocałowałam go w
usta, po czym odwróciłam się na pięcie i rzuciłam mu krótkie „dobranoc”. Winda
jak zwykle nie działała, dlatego zdjęłam wreszcie niewygodne buty i na boso,
bardzo powolnym krokiem zaczęłam toczyć się ku górze, na moje dziewiąte piętro,
gdzie czekało na mnie już moje łóżko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz