wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział II cz. I

[Maja]


Czwartek, 15 marca 2012

Kolejny dzień.
Kolejny nudny dzień.
Czuć było zbliżającą się wielkimi krokami wiosnę. Przyjemny wiatr rozwiewał mi włosy, gdy przemierzałam przystanek tramwajowy, a raczej przebijałam się przez mały tłum ludzi. Nie było to łatwym zadaniem, zważając na wysokość obcasów moich szpilek, których nawet nie zdążyłam jeszcze rozchodzić. Chciałam wsiąść do drugiego wagonu, aby później mieć bliżej do przejścia dla pieszych. Poza tym, z tyłu zawsze było luźniej, a zwłaszcza z dala od drzwi. Nie rozumiałam ludzi, którzy jechali więcej niż dwa przystanki, a stali pod drzwiami przez całą podróż, przeszkadzając innym we wsiadaniu i wysiadaniu oraz sprawiając wrażenie sztucznego tłumu. Sprawdziłam, czy na pewno mam kartę miejską, po czym wsiadłam do pojazdu. Najstarszy tramwaj w mieście. Jak pech to pech. To znaczy, na mojej trasie większość tramwajów była zabytkowa, ale liczyłam na jakiś maleńki przebłysk szczęścia. No trudno. Rozejrzałam się w poszukiwaniu konkurencji w postaci starszych pań i rzuciłam się na ostatnie wolne miejsce siedzące. Ale nie… staruszka była pierwsza. Postawiła reklamówkę z zakupami i udała się na pielgrzymkę w celu skasowania biletu. Świetnie.
Tramwaj ruszył. Zerwał z miejsca, jakby to były jego młode lata, a ja poleciałam automatycznie do tyłu. Zdążyłam chwycić się poręczy, jednak mało brakowało, abym leżała jak długa. Zapowiadał się udany dzień, zdecydowanie. Kurczowo złapałam się uchwytu, chwilę przed kolejnym zakrętem. Widziałam, że jakiś przystojny chłopak na drugim końcu wagonu ma ze mnie niezły ubaw.  Powiew wiatru wbijał się przez uchylone okienka. Wciągnęłam powietrze nosem, czując przyjemny zapach wiosny i zmrużyłam oczy. Słońce świeciło tak intensywnie, że poza temperaturą, nikt by nie pomyślał, że jest dopiero połowa marca.
Na drugim przystanku zwolniło się jedno miejsce, więc usiadłam i pogrążyłam się na te kilka minut w myślach. Często mi się to zdarzało i w ostatniej chwili zdawałam sobie sprawę, że przydałoby się wysiąść. Stroiłam się tak, bo chciałam, aby Adam wreszcie mnie zauważył. Najprzystojniejszy facet na kierunku, z którym rozmawiałam może kilka razy i to na tematy dotyczące jakiegoś kolokwium. Zwykle byłam pewna siebie, a przy nim brakowało mi języka w gębie. Kiedyś, gdy trafiliśmy na ćwiczeniach do jednej grupy, poczułam, jakby rosły mi na głowie blond odrosty. Co było fizycznie niemożliwe – może i miałam farbowane włosy, ale moje naturalne były rude. Nie znosiłam tego koloru, dlatego przykrywałam go regularnie kolejnymi warstwami ciemnej farby… A on nie dość, że przystojny, to jeszcze inteligentny. Człowiek legenda, gatunek na wyginięciu.
Politechnika. Tramwaj zahamował i tym razem poleciałam do przodu. Następnym razem, gdy wpadnę na tak szalony pomysł zakładania butów na wysokim obcasie, będę czekać na niskopodłogowy – ale takie praktycznie do mnie nie jeździły lub pojadę w balerinach, a później zmienię je na szpilki. Wysiadłam i swe kroki skierowałam na przejście dla pieszych. Gdy czekałam na zielone światło, dogoniła mnie Patrycja, koleżanka z grupy. Musiała jechać w pierwszym wagonie, a ja jej nie zauważyłam wcześniej na przystanku.
- Siema Majka, nauczona na kolokwium?
- A z czego by niby miało być? – zapytałam zdziwiona. – Przecież dzisiaj, skoro laborka odwołana, są tylko wykłady z Elektry i Analizy – powiedziałam jej. Tym razem się nie nabiorę. Kiedyś wmówiła mi, że po ostatnim wykładzie mamy kolokwium, a ja siedziałam spanikowana, jak na szpilkach przez cały dzień.
- Ale w poniedziałek z chemii jest. A ja nawet nie zajrzałam, więc pytam ludzi, czy tylko mi się nic nie chce. A swoją drogą, dzisiaj wieczorem idziemy na bilard, potem pewnie jakieś chlanie do rana, ale to już od towarzystwa zależy. Idziesz też?
- Nie tylko tobie. A ten bilard, to o której? I tylko nasza grupa, czy ktoś jeszcze? – zapytałam i uśmiechnęłam się na samą myśl spędzonego czasu ze znajomymi ze studiów.
- Cały kierunek, kto przyjdzie, ten przyjdzie. Jak wszyscy skończą, czyli jakoś po dziewiętnastej, może dwudziestej. – Miałam nadzieję, że może Adaś się też pojawi. – Może zaciągniemy faceta od Elektryczności?
- Nie, zdecydowanie nie – powiedziałam. – Bo jeszcze potraktuje kulę, jako ładunek, obliczy siłę elektromotoryczną i wygra – zaśmiałam się. Doszłyśmy do Gmachu Głównego. Nasz mały Hogwart – szkoła czarnej magii, otwierał przed nami swe wrota. Mimo kilku miesięcy spędzonych w tym budynku, nadal potrafiłam się zgubić.
Było jeszcze wcześnie. Pojedyncze znajome twarze spacerowały w okolicach audytorium. Jeden z mniej ciekawych wykładów, więc mało kto się na nim pojawiał. Prowadzący też zresztą nie przejmował się, że na jego zajęcia chodziło może trzydzieści procent kierunku. Słuchały go może dwie osoby, reszta zajmowała się czymś zupełnie innym. Ja uczęszczałam na te wykłady tylko i wyłącznie towarzysko. Posłuchać plotek, albo porozwiązywać jakieś zaległe zadania z analizy. Fajnie jest widzieć, jak wszyscy mają przedmiot głęboko gdzieś, tak samo jak ja.
Usiadłyśmy z Patrycją na ławce. Ona rozpływała się nad jakimś studentem z trzeciego roku, który był u niej na domówce, a ja szukałam Adama wzrokiem. Zwykle też przychodził wcześniej, teraz go nie było. Pewnie się pojawi za kilka minut, może tramwaje miały jakieś opóźnienie. Chwilę później do mnie i Patrycji dołączyła spora część mojej grupy, więc rozmawialiśmy o nadchodzącym bilardzie i minionej imprezie, z której wracaliśmy kilka kilometrów piechotą, bo uciekł nam autobus nocny. Czasami nawet zdarzało mi się iść do mieszkania z zajęć pieszo, ale nocą i po kilku głębszych kieliszkach, na wysokich obcasach, była to ciężka misja. Rozejrzałam się ponownie. Adasia nadal nie było, a wykładowca kroczył ku audytorium powolnym krokiem. Nie ma to jak całe życie na luzie…
No, to czas zacząć dwie najnudniejsze godziny w tygodniu. Wykładowca najpierw miał problemy z uruchomieniem rzutnika, a potem rozpoczynał coś dyktować i zapominał, co miał powiedzieć. Było tak na każdym wykładzie, dlatego my woleliśmy wypożyczyć sobie jakiś podręcznik i go poczytać, niż słuchać tego, co mówi. Zwłaszcza, że zdarzało się bardzo często, że na ćwiczeniach dowiadywaliśmy się, że tak rozwiązywać zadań pod żadnym pozorem nie wolno. Ale no cóż, za coś miał ten tytuł profesora, więc wykładać mógł. A my, zwykli studenci mogliśmy tylko żałować tego, że mieliśmy tego pecha, że tak ważny przedmiot wykładała taka niekompetentna osoba, ewentualnie wyboru studiów
- Jak myślisz, zrobi kiedyś listę? – wyrwała mnie z zaczytania Patrycja. – Szesnaście osób, powinien się tym przejąć.
- Szesnaście? Co ich wszystkich tak wymiotło? – zapytałam zdziwiona i rozejrzałam się po sali. Rzeczywiście, zbyt wiele nas nie było. Głównie moja grupa.
- Za ciepło jest, żeby siedzieć na wykładach – powiedziała. – Sama nie wiem, co tu jeszcze robię. – Podrapała się po głowie.
- No, to co? Zrywamy się z drugiej godziny? – zapytałam. Skoro nie było Adama, to i nie miałam, po co tutaj siedzieć.
- Poszłabym, ale wtedy zostanie nas jeszcze mniej. Posiedzimy, a potem zobaczymy – powiedziała.
Wróciłam do czytania, co jakiś czas odrywając się od lektury, aby zobaczyć, czy wykładowca nie doszedł może do jakiegoś ciekawego wniosku, który warto byłoby zanotować oraz czy pewna znajoma i przystojna buzia nie pojawiła się na wykładzie. Dwie godziny minęły zaskakująco szybko. Prowadzący powiedział „Dziękuję za uwagę”, po czym zajął się składaniem sprzętu. Opuściłyśmy salę i poszłyśmy w kierunku uczelnianej kawiarni, która znajdowała się w podziemiach. Następny wykład miał odbyć się dopiero za dwie godziny. Często zdarzało nam się, że okienka spędzałyśmy razem przy kubku kawy i rozmowach na wszelkie możliwe tematy.
- Wiesz co, nie wiem jak ty, ale ja się chyba zwijam – powiedziałam do Patrycji. – Nie będzie mnie na analizie, wpadnę na bilard. Na razie – dodałam, po czym odwróciłam się i poszłam w kierunku wyjścia.
Przypomniałam sobie o paru sprawach do załatwienia w mieszkaniu, które zleciła mi ciotka, zanim wyszła do pracy, a ja zupełnie o nich zapomniałam. Miałam wstać wcześniej, ale oczywiście jak zwykle, każdego poranka nie miałam na to ani siły, ani ochoty. Poza tym, wolałam przez ten czas dobierać ubrania do szpilek. Szłam powoli po brukowanym chodniku prowadzącym na przystanek tramwajowy. Zauważyłam, że podjeżdża szóstka, którą mogłabym jechać z przesiadką przy Operze, ale także zauważyłam, że Adaś z niego wysiada. Raz kozie śmierć.
- Cześć – rzuciłam. Zmierzył mnie wzrokiem, dłużej zatrzymując się na moich szpilkach. Pewnie zastanawiał się, skąd i czy w ogóle mnie kojarzy. – Idziesz dzisiaj po zajęciach na bilard z naszym kierunkiem?
- O, hej – odpowiedział. Mechanizmy kojarzenia chyba zadziałały. Uśmiechnęłam się do niego. – Raczej idę, a co? – zapytał. Nie lubiłam takich pytań, kiedy musiałam się tłumaczyć z tego, co powiedziałam wcześniej i wymyślać wersje, dlaczego akurat w tym momencie zapytałam o coś daną osobę.
- A nic, zbieramy z Patrycją ekipę, bo w końcu im więcej tym raźniej. Jesteśmy na jednym kierunku, a w sumie znamy ludzi tylko ze swojej grupy. – Przestąpiłam z nogi na nogę i poprawiłam palcem grzywkę. Zawsze tak robiłam w stresujących momentach, gdy chciałam dobrze wypaść.
- No, fakt – powiedział. – Pogadam z moją grupą i wpadniemy. O której? – zapytał jeszcze.
- Jakoś po dziewiętnastej. No, to w takim razie do zobaczenia. – Ponownie uśmiechnęłam się szeroko, po czym wyminęłam go i wsiadłam w piątkę, która jechała bezpośrednio do mojego mieszkania.
Rozmawiałam z nim. Rozmawiałam z nim. Rozmawiałam z nim. I to nawet na neutralnym gruncie. I się chyba nie ośmieszyłam. O losie. Odetchnęłam ciężko, jakby za mną był kilkukilometrowy bieg. Powinnam iść jednak na analizę, skoro ta jedna rozmowa nadrobiła cały zepsuty dzień. Tramwaj był prawie pusty, pewnie wszystkie babeczki w berecikach solidarnie wsiadły do poprzedniego, który jechał w kierunku Gdańska Głównego. Może dzisiaj czeka je wycieczka do kościoła, rekomendowanego przez Ojca Dyrektora w porannej audycji, kto wie… Wysiadłam chwilę później i przemaszerowałam do mieszkania. Ciotki nie było, ale zostawiła mi kartkę z wytycznymi, co mam zrobić, gdy wrócę z uczelni lub zanim na nią pójdę. Posprzątać kuchnię, wyrzucić śmieci, zrobić zakupy, ugotować obiad, sprzątnąć sześć puszek po energy drinkach z biurka – pozostałości po minionych kolokwiach i całych nocach nauki. Dzieliłyśmy się obowiązkami, o ile to nie kolidowało mi ze studiami. Chciała, abym je ukończyła z jak najlepszym wynikiem i cieszyła się razem ze mną, gdy dostałam się na tak przyszłościowy kierunek, po którym oferowano całkiem dobre zarobki. Pracę kończyła zwykle o szesnastej, więc zazwyczaj na siedemnastą przewidywany był obiad. To znaczy, o ile nie miałam o tej godzinie zajęć. Tym razem miała jeszcze iść do kina i na zakupy z dawno niewidzianą koleżanką, więc wróci pewnie po ósmej. A o owej dwudziestej, to ja będę flirtować z Adasiem. No, i znów zamierzałam się porządnie upić. Ugotowałam coś, co dobre było także po odgrzaniu i wstawiłam do mikrofalówki. Posprzątałam, napisałam na tej samej kartce, że wrócę późno i aby się o mnie nie martwiła. Do wyjścia zostało mi jeszcze ponad pięć godzin, więc usiadłam na chwilę przy komputerze i obejrzałam kilka zaległych odcinków serialu. Powinnam się uczyć na kolokwium z chemii, ale bardzo mi się nie chciało. To był jeden z tych przedmiotów, które w ogóle nie wchodziły mi do głowy, ale jednak trzeba było je jakoś zaliczyć. Później przebrałam się w coś bardziej wyjściowego. Mimo wszystko, pozostałam przy szpilkach, które strasznie mnie obtarły. Nakleiłam plastry na piętach, dochodząc do wniosku, że życie to jedno wielkie poświęcenie.
No, bo czy to nie jest prawdą? Rodzimy się po to, aby umrzeć, a życie po drodze kopie nas po tyłku, jakby sprawiało to mu największą frajdę z możliwych… pewnie niewiele się mylę w tym twierdzeniu. Jak inaczej można opisać ten ciągły bieg za ideałami, które w nas wpojono?
Ostatnie laborki Adama kończyły się za godzinę, więc miałam jeszcze sporo czasu na poobijanie się i porobienie rzeczy, które w żaden sposób nie mogą być nazwane twórczymi. Kilka razy poprawiłam makijaż i fryzurę. Postukałam obcasem w podłogę, aby lekko poirytować sąsiadkę z dołu, która mnie nie znosiła. Wyszłam na balkon i opierając się o balustradę, obserwowałam miasto z góry. Z kuchni zaś miałam widok na morze. Mieszkałam na dziewiątym piętrze, więc miałam ten przywilej. Mimo, że często winda się zacinała i trzeba było biegać po schodach, lubiłam to mieszkanie. Miało swój urok. Nieważne.
Zaparzyłam herbatę i zjadłam kawałek ciasta. A potem powoli pomaszerowałam po schodach na przystanek. Ciekawa byłam, ile osób udało się zebrać. Zaczęło się robić zimno i cienkie rajstopki nie były najlepszym pomysłem, ale stwierdziłam, że w pubie przeżyję, a później się zobaczy.
Znów jechałam tramwajem z tym samym kolesiem, który wcześniej śmiał się ze mnie, gdy leciałam na boki na zakrętach. Uśmiechnęłam się do niego na wspomnienie poprzedniego spotkania. Wysiadł parę przystanków dalej, w dłoń wciskając mi jakąś kartkę. Pewnie numer telefonu czy coś. Może wziął mnie za jakąś desperatkę, która szuka chłopaka i uśmiecha się do tych przypadkowo spotkanych w tramwaju. Albo jest z jakiejś sekty i będzie usiłował mnie wciągnąć w to bagno? A może po prostu rozdawał ulotki i płacili mu od rozdanej sztuki? Włożyłam karteczkę do bocznej kieszonki torebki, nawet nie patrząc na jej treść. Wysiadłam najbliżej pubu, jak się dało. I tak musiałam przejść kilkaset metrów po nierównym chodniku, ale co to dla mnie?
Wszyscy już zdążyli przebyć ten kawałek od Gmachu Głównego do pubu. Przywitałam się ze znajomymi i rozejrzałam się na boki. Adaś grał w bilard z paroma chłopakami z jego grupy i paroma z mojej, więc mnie pozostało zamówić sobie piwo i popatrzeć na grę, aby potem do niej dołączyć. Z dziewczynami obgadywałyśmy wszystkich, dosłownie kogo się dało. Później przerzuciłyśmy się na drinki, choć dobrze wiedziałyśmy, czym to się zwykle kończy. Adam dołączył do nas po jakimś czasie. Przez moment zastanawiałam się, dlaczego akurat do nas, a nie do swojej grupy, ale może dały mu coś do myślenia moje słowa. Zresztą, nawet nie chciało mi się nad tym zastanawiać.
Pieniądze z portfela znikały nazbyt szybko – a to kolejne piwo, kolejny drink… Jeszcze trochę, a nie będę mieć na taksówkę, ale trudno. Najwyżej pójdę piechotą. Kinga, która siedziała obok, wyszła na chwilę do toalety. Adaś wykorzystał chwilę i usiadł przy mnie. Był chyba zupełnie pijany, tak jak ja. Uśmiechał się do mnie, a ja uśmiechałam się do niego. Milczałam, choć, zwłaszcza po pijaku, zdarzało mi się to niezwykle rzadko. Powiedział, że ta impreza nawet się udała, a ja potwierdziłam. To była dziwna sytuacja, skoro nie wiedziałam, co mogę jeszcze powiedzieć.
Na „ratunek” przyszła mi Patrycja, oznajmiając, że chyba za dużo wypiła i czy wrócę razem z nią już do domu. W jakimś przebłysku trzeźwości powiedziałam jej, że nie powinnyśmy wracać same, bo jeszcze nas ktoś napadnie. Było to nawet logiczne, dwie pijane dziewczyny, idące same późnym wieczorem były apetycznym kąskiem dla potencjalnych złodziei i gwałcicieli.
- Mogę was odprowadzić – zaoferował się Adaś. Mieszkał na innym osiedlu niż my, ale to miło z jego strony, że odprowadza właściwie nieznajome dziewczyny. W tym momencie nawet nie pomyślałam, że to on mógłby być tym potencjalnym sprawcą napadu, którego się obawiałyśmy.
Przystałyśmy na jego propozycję, pożegnałyśmy się z grupą, obejmując każdego po kolei, kto się nawinął nawet, jeśli przez całą imprezę nie zamieniłyśmy z daną osobą ani słowa, wzięliśmy kurteczki z szatni i wyszliśmy na zewnątrz. Ochłodziło się i żałowałam, że wzięłam cienkie rajstopy, a nie spodnie. Szkoda, że nie miałam jakiejś zdolności teleportacji – takie „Pstryk!” i jestem w domu. Ale musiałam przecież być twarda. Złapałyśmy się z Patrycją pod rękę, aby łatwiej się szło w wysokich butach. Adam szedł obok nas. Prowadziliśmy jakąś głęboką dyskusję o tym, że chodnik powinni kłaść zawsze równy, a nocą nie powinno być zimno. Poziom godny pijanych ludzi, zdecydowanie. Tramwaje już nie jeździły, dlatego do mojego mieszkania było jeszcze dalej, niż zwykle. Pati miała kilkaset metrów bliżej. Bolały mnie nogi, było mi okropnie zimno.
Gdy zaczęliśmy wchodzić na tematy filozoficzne, doszliśmy do bloku Patrycji. Właściwie, jakoś szybko zleciała ta wyprawa. Chyba zbyt szybko. Zostaliśmy we dwójkę, sam na sam, pod rozgwieżdżonym niebem. Temat spełzł na to, dlaczego wybraliśmy Politechnikę i dlaczego akurat Gdańsk. Ja wyboru właściwie nie miałam – od dziecka mieszkałam z ciotką i jak na razie nie wyobrażałam sobie, że mogłabym wyjechać gdzieś daleko, tam studiować i pracować. Może i często zdarzały się jakieś scysje między mną, a ciocią, ale traktowałam ją jak własną matkę, której właściwie nie miałam okazji poznać. On był z Elbląga, wynajmował mieszkanie z paroma kolegami. No i wiedział, że chce iść na ten kierunek zdecydowanie dłużej ode mnie. Wcale nie był taki mądry, za jakiego go miałam. Miał raptem kilka procent więcej ode mnie z matury z matmy i tak samo jak ja, nie pisał rozszerzonego angielskiego i fizyki. Muszę przyznać, że podbudowało to moją samoocenę. Poczułam, że może nie jestem aż taka głupia, za jaką się uważałam. No dobra… egzamin dojrzałości zdany prawie najlepiej w klasie, ale nie zmieniało to faktu, że na tym kierunku wylądowałam właściwie przypadkowo.
Przeszliśmy przez uroczy parczek, w którym te kilka lat temu całowałam się po raz pierwszy. Może teraz nie był jakoś szczególnie zadbany i wyglądał jak kilka drzewek posadzonych przez jakiegoś fanatyka zieleni, który zamieszkał nagle w blokowisku, ale fala sentymentów spłynęła na mnie niczym ciepły, letni deszcz. Nie potrafiłam jednak wgłębiać się w te minione sytuacje, gdy on szedł obok mnie. To wszystko było jak zamknięta skrzynka w mojej głowie, której zawartość mogłam oglądać tylko przez dziurkę od klucza. Pamiętam, że chcąc zapomnieć, odgrodziłam to wszystko barierą i jak widać – skutecznie. Chwilę później zatrzymaliśmy pod moim blokiem. Staliśmy naprzeciwko siebie, a on znów się do mnie uśmiechał. Odwzajemniałam się tym samym, choć w głowie toczyły mi się zażarte dyskusje, niekoniecznie przeze mnie kontrolowane.
- Dzięki – powiedziałam, gdy tylko przypomniałam sobie, że w sumie tak by wypadało. W końcu nadrobił parę kilometrów i znajdował się dalej od mieszkania niż zazwyczaj, patrząc na to, z której strony jechał tramwajem. 
- Nie dziękuj – odpowiedział. – Twój uśmiech rekompensuje wszystko. – Nie zrozumiałam, o co mu chodziło i nie miałam pojęcia, czy mam to traktować jako komplement, wyznanie miłosne, czy co innego. Pustka w głowie wynikająca z mojego stanu upojenia alkoholowego.
- Ładne dzisiaj mamy niebo, nie? – Zmieniłam temat, po czym oboje zadarliśmy głowy do góry. Rzadko zdarzało mi się, abym tak po prostu mogła znaleźć na niebie gwiazdozbiory, których mnie uczono w podstawówce, teraz widziałam je wszystkie. Lekko zakręciło mi się w głowie, więc odruchowo złapałam go za ramię. Patrzyliśmy w gwiazdy w zamyśleniu.
Nie wiem po co i dlaczego, ale w pewnym momencie go objęłam i wtuliłam twarz w jego ramię. Powinien już dawno pójść, a tymczasem staliśmy na chłodzie przy mojej klatce. Obrazy z przeszłości przewijały się w mojej głowie niczym kiepski film, a ciepło jego ciała przepływało powoli do mojego. To mogło się już nie powtórzyć, dlatego chciałam, aby ta chwila trwała i trwała...  Od wakacji z nikim nie byłam, licealna miłość skończyła się wraz z wyborem uczelni. Mój były chłopak poszedł na studia do Poznania i kontakt się urwał – nie było sensu tego ciągnąć, skoro i tak już nam się nie do końca układało. Zadzwonił z życzeniami w Nowy Rok i wtedy rozmawiałam z nim po raz ostatni, utwierdzając się przy tym w przekonaniu, że nic nas już nie łączy. Zamknięty rozdział w moim życiu, czas przeszły. Może i gdyby mieszkał nadal blisko, wrócilibyśmy do siebie albo przynajmniej byli dobrymi przyjaciółmi. Ale teraz silne ramiona Adama mnie obejmowały i nic poza tym nie miało teraz już znaczenia.
            - Będę leciał, Miśka – powiedział, powoli odsuwając mnie od siebie. – Dobrej nocy i do zobaczenia jutro.
            Niewiele myśląc, pocałowałam go w usta, po czym odwróciłam się na pięcie i rzuciłam mu krótkie „dobranoc”. Winda jak zwykle nie działała, dlatego zdjęłam wreszcie niewygodne buty i na boso, bardzo powolnym krokiem zaczęłam toczyć się ku górze, na moje dziewiąte piętro, gdzie czekało na mnie już moje łóżko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy