[Leokadia]
Piątek, 20 kwietnia 2012
Możecie
wierzyć albo nie, ale serce naprawdę mi stanęło, gdy zobaczyłam wiadomość od
Mikiego. Właściwie wiadomości były dwie, ale ta od chłopaka zaaferowała mnie
bardziej niż ta od Werki. Otworzyłam ją. Przepraszał za takie długie milczenie
i pytał, czy nie moglibyśmy się dzisiaj spotkać. Chyba śni. Nie odzywa się od
dziewiętnastu dni i nagle prosi, abym od razu się z nim spotkała. Oczywiście,
zgodziłam się. Werka tymczasem... Ups.
–
Mam nadzieje, że nie zapomniałaś o dzisiejszej imprezie – przeczytałam na głos
treść. Jasne, że zapomniałam. Zacisnęłam usta. Nieobecność nie wchodziła w grę;
Wera stawała się bojowa, gdy ktoś jej się stawiał. No to pięknie.
Zerknęłam
na zegarek. Dochodziła osiemnasta. Do imprezy zostały dwie godziny, a ja
musiałam jeszcze spotkać się z Mikim i wymyślić, w co mam się ubrać... A jakby
to tak połączyć, zastanowiłam się. Spotkanie z Mikim i imprezę u Weroniki.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, wysłałam dwie różne wiadomości. Wyłączyłam
laptopa i poleciałam do kuchni, aby chociaż trochę ją uporządkować. Nie pytałam
Mikiego o zdanie, więc nie miał się co sprzeczać – powinien być tu za godzinę.
Otworzyłam
szafę i przeżyłam załamanie nerwowe. Nie miałam się w co ubrać. W stereotypie,
że każda kobieta przed imprezą – mimo pełnej szafy i dwudziestu sukienek – nie
ma co na siebie włożyć, nie było ziarnka prawdy. To taka fałszywa plotka
puszczona przez ten rodzaj mężczyzn, którzy jedną koszulę mogliby nosić cały
tydzień, wylewając po prostu na siebie co dzień rano standardową dawkę wody
kolońskiej. Jakby woda gryzła, doprawdy.
Ja
naprawdę nie miałam się w co ubrać. Jedna sukienka była zbyt letnia i wycięta.
Do drugiej nie miałam butów. Buty do trzeciej mnie obcierały. Stwierdziłam, że
chyba lepiej będzie najpierw wybrać buty, a potem dobrać do nich sukienkę.
Gdy
Miki zadzwonił dzwonkiem równo o dziewiętnastej, miałam na sobie moje kochane,
rozchodzone szpilki, w których potrafiłam przechodzić cały dzień. Sukienka
oczywiście skończyła marnie, bowiem przegrała z granatowymi, obcisłymi
dżinsami. Wygrzebałam z szafy jakąś bluzkę bez rękawów, którą kupiłam pewnie z
kilka miesięcy temu, ale o niej zapomniałam. Sądząc po dekolcie i stopniu wycięcia
– raczej latem. Całość dopełniał mój ukochany, czerwony żakiet. Stanęłam przed
lustrem i obejrzałam się ostatni raz, pozwalając Mikiemu dzwonić i wkurzać
sąsiadów.
Byłam
niższa. Pierwsza ważna rzecz, jaką zarejestrowałam, otwierając drzwi. Spojrzałam
na jego stopy – miał płaskie trampki. Skrzywiłam się i zaczęłam w pamięci
odejmować. Aby przerosnąć Mikiego, musiałabym ubrać szpilki o wysokości
dwudziestu trzech centymetrów. Wątpiłam, aby umiała poruszać się na takich. Już
prędzej nauczyłabym chodzić się na szczudłach.
–
Przepraszam – powiedział zamiast „cześć”. Spojrzałam na niego z lekkim
zdumieniem. – No wiesz, za to, że się dwa tygodnie nie odzywałem – mruknął.
–
Dwa tygodnie to czternaście dni, a ty nie odzywałeś się dni dziewiętnaście –
poprawiłam go.
Wzruszył ramionami. Wpuściłam go do mieszkania,
a potem zamknęłam drzwi. Mieliśmy trzydzieści minut, aby pogadać. Właściwie nie
spodziewałam się, że przyjdzie. Byłam pewna, że stwierdzi, iż oszalałam,
ciągnąc go za sobą na imprezę do Wery, ale ja po prostu nie chciałam iść sama.
Nie ufałam Aśce ani Magdzie na tyle, aby im się zwierzać. Między nami była
przepaść. Liczyłam za to, że nie spotkam Kaśki. Werka będzie zajęta cały
wieczór. Miki będzie pomostem między mną a ludźmi, myślami a rzeczywistością.
–
Mówiąc szczerze, to był kompletny egoizm z mojej strony – zaczął Miki, siadając
na krześle w kuchni. Lucyfer wskoczył mu na kolana. – Szukałem kontaktu z tobą,
bo... Nie wiem. Potrzebowałem kogoś. Miałaś rację, mówiąc, że nikogo nie mam.
Nie mam. A chciałem mieć jakąś osobę obok siebie, przyjaciela...
–
Nie jesteśmy przyjaciółmi – przerwałam mu, unosząc rękę. Uśmiechnął się
dziwnie.
–
Wiem – odpowiedział. – Ale mnie chodziło ogólnie. Więc można powiedzieć, że cię
wykorzystałem. Gdy zdałem sobie z tego sprawę, postanowiłem dać sobie spokój,
ale ty jakoś nie chciałaś tego zrobić. Uparłaś się.
–
Potrzebowałam kogoś, komu będę mogła się wygadać – powiedziałam, nie patrząc na
niego.
Właściwie
układ idealny. Pozornie. On potrzebował kogoś, kto da mu jakieś pozory, że nie
jest sam. Miki... Miki bał się samotności. Chciał móc czasem z kimś wyjść, nie
oglądać wschodu słońca nad Maltą samotnie, nie chodzić samemu do kina, udawać,
że ma jakieś życie poza domem. Ja chciałam kogoś, kto przybędzie, gdy zaleję
się łzami, pocieszy mnie, naopowiada mi jakiś bzdur dla poprawy humoru i
pozwoli się wygadać. On potrzebował mnie, tak jak ja potrzebowałam go.
–
Dlaczego ja? – zapytałam nagle. – No już pomijając fakt, że jesteśmy od siebie
w jakiś sposób zależni. Dlaczego wymyśliłeś sobie, że akurat ja zostanę twoją
koleżanką?
–
Tamtego dnia postanowiłem sobie, że zaprzyjaźnię się z najbardziej wredną
osoba, jaką ujrzę – odpowiedział, uśmiechając się radośnie od ucha do ucha.
Najeżyłam
się, krzywiąc malowniczo. Bezczelność. Przypomniałam sobie tamten dzień. Może
nie należałam wówczas do najbardziej przyjaźnie nastawionych do świata osób,
ale nie nazwałabym siebie wredną. Chyba że cały dzień siedział w domu i wizyta
w przychodni była jego pierwszym wyjściem od dawna.
–
A na serio, nie planowałem tego – wyjaśnił. – Nie, nie uważam cię za
najbardziej wredną – dodał, widząc moje oskarżycielskie spojrzenie. – Dopiero
jak wpadłem na ciebie w szpitalu, pomyślałem, że nic nie dzieję się bez
przyczyny i może powinienem się z tobą zaprzyjaźnić.
Tę
wersje było mi łatwiej zaakceptować. I nie zamierzałam niczego zmieniać.
Lubiłam myśl, że gdy do niego napiszę, on zawsze znajdzie dla mnie czas. Był
aktualnie jedyną osobą, na którą mogłam liczyć. Wera miała oprócz mnie
dziesiątki przyjaciółek i jej wolny czas tak naprawdę wolny nie był.
–
A tak właściwieee... – zaczął, ziewając potężnie. – Gdzie idziemy?
Uśmiechnęłam
się tajemniczo. Milczałam zawzięcie całą drogę, chociaż Miki próbował
wszystkich sposobów, aby wyciągnąć ze mnie cel podróży. Począwszy od gróźb, na
błaganiach skończywszy. Nawet groził, że będzie mnie łaskotać na śmierć, co
spowodowało mój mimowolny wybuch śmiechu.
Muzykę
słyszałam jeszcze przed drzwiami. Mieszkanie, które Wera wynajmowała z
przyjaciółką z liceum, nie nadawało się ze względów architektonicznych do jakiś
większych imprez, więc wpadły na pomysł wynajęcia sali w pobliskiej
restauracji. Właściwie nie była to ani restauracja ani pub, takie coś pomiędzy.
Niemal jakby stworzone specjalnie dla imprez studenckich.
–
Impreza – zgadł Miki. – Na szczęście powiedziałem rodzicom, że nie wiem, o
której wrócę.
–
I nie mają nic przeciwko takiemu czemuś? – zapytałam zdumiona. Pozwalano mi
wracać do domu o późnych godzinach, gdy miałam siedemnaście lat, ale zawsze musieli
wiedzieć gdzie jestem, o której będę i co zamierzam robić. I wydawało mi się,
że mają zdrowe podejście. Tymczasem rodzice Mikiego bili na głowę moich, jeśli
chodzi o swobodę dawaną dzieciom. Może mieli taki pomysł na jego wychowanie,
kto ich tam wie.
Miki
pokręcił głową, a potem uśmiechnął się. Miałam wrażenie, że ten uśmiech jest
wymuszony.
–
Moi rodzice doszli do wniosku, że każdy potrzebuje jakiegoś czasu, aby się
wyszaleć – odparł, a jego uśmiech się poszerzył. – W związku z tym pozwalają mi
na wszystkie imprezy, późne powroty i takie różne.
–
Musisz mieć świetnych rodziców – powiedziałam.
Pokiwał
głową, a potem otworzył szeroko oczy.
–
Właśnie! Zapomniałbym! – Miał dziwną minę. Ja w takich momentach miałam ochotę
uderzyć się dłonią w czoło. Ciekawe czy on też. – Moja mama chce cię poznać.
Niemal
się wywróciłam. Że co? Przecież ja go wcale nie znam! A poznaje to się swoją
przyszłą synową, a nie jakąś dziewczynę, z którą syn postanowił się
zakolegować. No bez żartów.
–
Słucham? – zapytałam, powstrzymując się, aby nie wrzasnąć.
Miki
się zarumienił. A myślałam, że nie potrafi. Jednakże, gdybyśmy urządzili
konkurs na najbardziej malowniczy rumieniec, chyba nikt nie pobiłby mnie i
moich policzków ze szpitala, gdy Miki zasugerował, że chcę go obmacywać. Nie
chciałam i nie zamierzałam chcieć, ale i tak się malowniczo zaczerwieniłam.
Pierwszy raz od dawna.
–
No bo... – Podrapał się po głowie. Wyglądał przezabawnie. Blisko dwumetrowy
chłopak, który usiłuje się skurczyć i robi zagubioną minę małego dziecka. –
Stwierdziła, że jak ciągle gdzieś z tobą wychodzę, to ona chce znać moich
znajomych i dlatego zaprasza cię w niedzielę na herbatę. Jakoś tak. Znaczy się,
powiedziała, że to ja mam cię zaprosić na herbatę – pewnie liczyła, że
posprzątam z tej okazji w pokoju – a ona przy okazji cię pozna.
Ratunku.
Ratunku. Poczułam się, jakbym była jakimś dwudziestopięcioletnim facetem, Miki
dwudziestoletnią dziewczyną i ojciec tej dziewczyny chciałby poznać swojego
przyszłego zięcia czyli mnie. Mimowolnie zaczęłam wymyślać, jak się z tego
wykręcić. Nie zamierzałam stawiać się u Mikiego, choćbym nie wiem, jak
wyluzowanych rodziców miał. Nie ma mowy.
Otwierałam
usta, aby powiedzieć jakieś kłamstwo, gdy drzwi się otworzyły. Podskoczyliśmy z
Mikim oboje, a potem spojrzeliśmy na Werkę, która patrzyła na nas z
ciekawością. Bez trudno zgadłam, o co jej chodzi. Ciekawe, jak długo staliśmy
przed wejściem i rozmawialiśmy o rodzicach Mikiego.
–
Zamierzacie kiedyś wejść? – zapytała moja koleżanka, rzucając zainteresowane spojrzenie
w kierunku Mikiego, który za bardzo nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.
Obiecałam sobie pilnować Mikiego, chronić przed Werą, która – jak dobrze
wiedziałam – nie miała oporów, jeśli chodzi o podrywanie chłopaków młodszych od
siebie.
–
Heeeeeej – powiedziałam i rzuciłam się w jej kierunku, obejmując. Głowę bym
dała, że popatrzyła na mnie ze zdumieniem. Miała szpilki, ale i tak była niższa
ode mnie. I od Mikiego rzecz jasna. – Przyprowadziłam MŁODSZEGO kolegę, aby
zapoznać go z klimatem imprez studenckich – wytłumaczyłam, akcentując drugie
słowo. Wiedziałam, że to na nic. Wery nie powstrzymałaby nawet wiadomość, że
Miki jest gejem. Westchnęłam ciężko. – Wera, to jest Miki. Miki, to moja
przyjaciółka Weronika.
Nastąpiła
jakże efektowna wymiana wszelkiego rodzaju uścisków i powitań, której po
minucie miałam dość. Wślizgnęłam się do środka, zostawiając Mikiego i Werę
przed wejściem. Usłyszałam zamknięcie drzwi; obróciłam się przez ramię, a oni
szli za mną. Zadziwiające. Rozejrzałam się przezornie dookoła, ale wiedziałam,
że Wera nie zaprosiła Kaśki ani Radka. Byłam bezpieczna. Zostawiliśmy kurtki na
wieszaku.
–
Chodź, choooodź! – Miki złapał mnie za nadgarstek i pociągnął wgłąb sali.
Pisnęłam i usiłowałam się wyrwać, ale równie dobrze mogłabym próbować pięścią
przebić ścianę; miałam podobne szanse.
–
Nie, nie, nie! – Zaparłam się nogami i rozejrzała za ratunkiem. Wera zniknęła,
pewnie po to, aby przywitać kolejnych gości. Miki zobaczył ludzi tańczących na
środku sali i wstąpiły w niego niekontrolowane pokłady energii, które mnie
przerażały. Jestem pewna, że w domu mógłby robić za alternatywne źródło
energii. Ewentualnie jak chomik latać w kołowrotku i produkować prąd.
–
NIE UMIEM TAŃCZYĆ! – ryknęłam, usiłując przekrzyczeć muzykę i uratować swoją
reputację. I ego.
–
Ja też nie – usłyszałam męski, nieznany mi głos nad uchem, a potem jakaś ręka
pchnęła mnie w kierunku Mikiego i porwał mnie tłum ludzi.
Usiłowałam
się wymknąć, ale Miki trzymał mnie mocno, nie pozwalając. Zmuszona byłam do
wykonywania jakiś dziwnych figur, niczym w jakimś tańcu godowym dzikich Indian
wokół ogniska. Tak to dla mnie wyglądało. Nikt się nie przejmował tym, że nie
umiem tańczyć – zresztą fakt, sama nie byłam, niektórzy mieli jeszcze gorsze
poczucie rytmu niż ja. Miki nie dał mi prowadzić, chociaż usiłowałam
przeciągnąć go na brzeg parkietu, a potem wymknąć się z tańczących par, które
chórem zaśpiewały:
–
Co ja tutaj robię? Uuuuu! Co ty tutaj robisz?
Miki
śpiewał razem z nimi, a ja stwierdziłam, że nikt nie mógłby trafić z tekstem
piosenki lepiej. „Co ja robię tu?” zdawało się być idealne do mojej sytuacji.
Co ja robię tu? Miki zmusił mnie do przetańczenia całej piosenki. Jedno
musiałam mu przyznać – świetnie tańczył. Jak śpiewał, to nie słyszałam, bo
wszyscy śpiewali. Po pewnym czasie ja wbrew swojej woli też zaczęłam. Nawet
udało mi się dopasować rytm to tempa Mikiego i przestałam go deptać.
–
Rozkręciłaś się – skomentował mój taniec. Uśmiechnęłam się, a gdy tylko
znalazłam się przy nim, powiedziałam:
–
Kłamałam, mówiąc, że nie umiem tańczyć.
Pokazałam
mu język i wykonałam obrót. Roześmiał się w głos, a potem wskazał mi brodą na
jakiś ludzi obok nas.
–
Zobacz tam. – Uniosłam pytająco brwi. – Dziewczyna w żółtej sukience i chłopak.
Znalazłam
ich i od razu zrozumiałam. Wybuchłam śmiechem. Wyglądali komicznie. Poruszali
się komicznie. Dziewczyna przypominała mi taką żółtą kaczuszkę, jakie małe
dzieci mają do kąpieli. A chłopak wyglądał jak Shrek wciśnięty w koszulę.
Piosenka skończyła się, a ja czym prędzej czmychnęłam na bok na ławkę. Miki
dogonił mnie błyskawicznie. Wyciągnął rękę w moim kierunku.
–
Miki, to, że ty masz niekończące się pokłady energii, nie znaczy, że ja także!
– mruknęłam z oburzeniem i rozejrzałam się dookoła. – Powinnam poszukać nam
czegoś do picia, bo za chwilę...
–
Luśka, daj spokój. – Spojrzał na mnie z góry. Przejrzał mnie od razu. – Po
jednej piosence chce ci się pić? – Uniósł brwi. No tak. Jedna piosenka, a ja
rzekomo już byłam zmęczona. Oj, Luśka, straciłaś wprawę w wymyślaniu wymówek.
Rozpoznałam następny utwór. Miki kucnął przede mną, nasze oczy znalazły się na
tym samym poziomie. Miał błagające spojrzenie. – Jeden dzień, jedna noc, a w
życiu jakby piękniej. Byłem z nią, parę chwil, było tak namięęętnie! A teraz
jestem tu! Ludzi tłum![1]
– Rozszerzyłam oczy z zaskoczenia. Miał świetny głos. Moim zdaniem nawet lepszy
od wokalisty. – NO CHODŹ!
Asertywność
szlag trafił, bo pięć sekund później szalałam z Mikim na parkiecie. Tym razem
to słowa: „myślę, że nie stało się nic” idealnie oddawały stan moich myśli.
Zastanowiłam się. Ostatni raz tańczyłam z Radkiem. Mówiąc szczerze, był
strasznie drętwy. Zawsze taki był, a ja po prostu lubiłam tańczyć. Gdy już
udało mi się wyciągnąć go na parkiet, nie mógł dopasować się do rytmu, albo
zaczynałam prowadzić, a on się wkurzał i wracał usiąść. Nie pamiętałam, ile
razy się pokłóciliśmy przez to. A Miki miał genialne poczucie rytmu, nie
pozwalał mi prowadzić i co dziwne – panował nad swoimi metrowymi kończynami,
czego się po nim nie spodziewałam. Nawet nie usiłowałam się zmyć, tańczyliśmy
właśnie z dziesiątą piosenkę. Uniósł rękę, ja się obróciłam i usłyszałam, jak
przeklina. Spojrzałam w górę i zobaczyłam wyłączony klosz lampy, który teraz
bujał się na boki.
–
Nie mów, że w to przywaliłeś. – Popatrzył na mnie z wyrzutem. Ryknęłam śmiechem
i ścisnęłam jego drugą dłoń. – Idziemy poszukać czegoś do picia. I muszę się
pozbyć tej marynarki, bo się ugotuję. – Pociągnęłam go za sobą między ludźmi.
Po
drodze wpadliśmy na Werkę. Ona też potrzebowała pilnie czegoś zimnego do picia.
Zamiast wziąć jakiś sok czy piwo ze stołu, nachyliła się i zaczęła szperać pod
spodem. Wymieniliśmy z Mikim zdumione spojrzenia, nie odzywając się ni słowem.
Z triumfalną miną wyciągnęła trzy butelki piwa. Chwyciliśmy je z Mikim. Były
cudownie zimne.
–
Wiedziałam, że gdzieś tu jest... – mruknęła Wera, biorąc od siebie moją butelkę
i sięgając po otwieracz, leżący na stole. Podała wszystko Mikiemu, a on
otworzył. To samo zrobił z moją butelką, a gdy sięgnął po swoją, chrząknęłam.
–
A tobie to nie wolno – zaczęłam, ale zaraz zabrakło mi oddechu, gdy lekko
pijana już Weronika, wepchnęła mi łokieć między żebra. Zapewne chciała to
zrobić delikatnie, ale chyba straciła wyczucie. Jęknęłam, krzywiąc się.
–
Daj spokój, jedno piwo do piekła go nie wyślę.
Nie
byłam w stanie oponować. Zresztą, co mnie to obchodziło. Bardziej bałam się
Wery niż tego, że Miki może coś wypić. Serio. Będę miała siniaki. Odeszłam od
stolika i usiadłam na ławce, kładąc obok siebie marynarkę. Miki zdjął czarną
koszulę, którą miał narzuconą na oczywiście czarną bluzkę z napisem: „Szukam
drugiej połówki”. A pod spodem mniejszymi literami dopisane było: „może być
0,7l”. Istotnie, bardzo adekwatny strój na imprezę.
–
Ta czarna uratowana? – zapytałam go, przypominając sobie obraz jego koszulki z
dodatkiem bitej śmietany, kremu i truskawek.
–
Mama uratowała. Proszek do prania to cudowny wynalazek. – Uśmiechnął się,
biorąc łyk. Poczekał, aż też się napije, a potem powiedział: – Idziemy tańczyć.
–
Beze mnie – mruknęłam. – To ty idź tańczyć, a ja popilnuje piwa.
Wypił
całe, ignorując moją ofertę, i ruszył na parkiet. Po drodze wpadł na Weronikę.
Nie wiem, które było bardziej zadowolone z tego spotkania. Po chwili szaleli na
parkiecie. Wypiłam resztkę mojego piwa i ruszyłam korytarzem na zewnątrz, aby
się przewietrzyć. Nie wzięłam kurtki, nie zamierzałam siedzieć na dworze długo.
Nagle
zza zakrętu wyłoniła się jakaś para. Już na pierwszy rzut oka wydawali mi się
znajomi, wysoki chłopak i uwieszona na nim dziewczyna, niczym na chodzącym manekinie.
Dopiero po sekundzie dotarło do mnie, że wiszące dziewczę to nikt inny jak
Kaśka, która uczepiła się mojego byłego chłopaka, Radka. Świat uciekł mi spod
nóg.
[1]Wilki – Nie stało się nic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz