poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział XVI cz. III

[Maja]

Pożegnaliśmy się, a ja odpaliłam kolejną fajkę i starałam się poukładać wszystkie myśli, aby być w stanie przeprowadzić kolejną rozmowę. Musiałam oddzwonić do Adasia, zapewnić go, że wszystko jest okej i utwierdzić w przekonaniu, że mi zależy.
- Cześć, kochanie – powiedziałam, gdy tylko usłyszałam głos w słuchawce. – Dzwoniłeś wcześniej, prawda? – zapytałam.
- A, tak, dzwoniłem. Co słychać? – zapytał.
- Nic nie słychać – odpowiedziałam, po czym westchnęłam i wypuściłam powietrze ze świstem z ust. – Ogólnie mam dosyć tego wszystkiego, najchętniej wróciłabym do domu i zakopała się pod kołdrą na parę dni.
- Stało się coś? – zapytał z troską. – Przecież niedawno podobał ci się ten wyjazd.
- Już mi się nie podoba, do tego tęsknię cholernie i mam ochotę się do ciebie przytulić. Takie szalone wyjazdy jednak nie są dla mnie.
- Opowiedz mi wszystko po kolei, może coś doradzę, pomogę. Albo przynajmniej komuś się wygadasz – powiedział tonem świadczącym o tym, że mu na mnie zależy. Może jednak nie wszystko stracone?
- Z chęcią, ale to nie są rzeczy, które opowiada się przez telefon. – Westchnęłam. – Gryzłbyś się tym tak jak ja, a tego nie chcę. Zostawmy to w spokoju, narobiłam głupot i sama sobie z tym muszę poradzić. Powiedz lepiej, co u ciebie.
- Nudzę się ostatnio, ale o tym pewnie wiesz – powiedział bez entuzjazmu. – Jesteś pewna, że nie chcesz się wygadać? – Naciskał.
- Obiecuję, że jak wrócę, będziesz pierwszą osobą, której opowiem wszystko. A teraz ty mi poopowiadaj cokolwiek, o czymkolwiek, bo chcę przynajmniej na chwilę zapomnieć o tym wszystkim – powiedziałam. Właściwie, to nawet nie było kłamstwo.
Zgodził się na ten układ i najpierw streścił mi książkę, jaką aktualnie czytał, a później opowiedział o rowerowej wycieczce, na której był dzień wcześniej z ojcem. Snuliśmy kolejne plany, aby po sesji wybrać się gdzieś rowerami. Słuchałam go i przytakiwałam w zamyśleniu. Uwielbiałam jego głos i sposób mówienia. Nawet, gdyby właśnie opowiadał mi o Chemii, byłby to bardzo interesujący i zapadający w pamięć wykład.
- Dziękuję, Adaś, dziękuję – powiedziałam. Znów dopadł mnie ten podły nastrój, który towarzyszył mi przez ostatnie dni. – Nie wiem, jak to wszystko później wyjdzie, ale… – urwałam, bo poczułam jak łamie mi się głos.
- Słucham? – zapytał. – Miśka, co ty gadasz?
- Nie daję już rady, przepraszam. – Zamknęłam oczy i pozwoliłam, aby łzy spłynęły po moich policzkach.
- Misia, wracaj do domu, wymyślimy coś razem – powiedział. Pokiwałam głową w geście bezradności.
- Adaś, nie wiem już nic, zupełnie nic. To wszystko to jakaś jedna wielka katastrofa, jak jakiś sen, z którego nie mogę się obudzić, choć bardzo bym chciała. – Brzmiałam jak kretynka i tak się czułam.
- Nie przejmuj się, będzie dobrze. – Próbował mnie pocieszyć Adam.
- Zobaczymy – powiedziałam. – Muszę kończyć, odezwę się jutro – dodałam.
- Trzymaj się, nie poddawaj się. Przecież to nie w twoim stylu.
- Dzięki, na razie. Kocham cię – powiedziałam i rozłączyłam się. Wrzuciłam telefon do torebki i ukryłam głowę w dłoniach. Kiwałam się do przodu i do tyłu, niczym dziecko z chorobą sierocą.
Co mnie podkusiło, aby mówić mu to wszystko teraz? A może właśnie powinnam pociągnąć to dalej i powiedzieć mu od razu, co zaszło, nie stwarzając jakiejś atmosfery. Może lepiej po prostu oderwać plaster od razu, niż bawić się po kawałeczku i męczyć się z tym wszystkim? Mętlik w mojej głowie stawał się coraz większy. Wytarłam oczy, które pewnie były już czerwone od płaczu i zapaliłam kolejnego papierosa. Zaciągnęłam się kilka razy i wystawiłam twarz do słońca, zamykając przy tym oczy.
- Ładnie tak palić? – Usłyszałam głos Kuby. Skrzywiłam się mimowolnie. Nie miałam ochoty z nim gadać i tłumaczyć mu z tego, co teraz wyprawiam. Jakby ktoś powiedział mi miesiąc temu, że będę palić fajki jedna za drugą, nie uwierzyłabym mu, a nawet wyśmiała.
- Wal się – powiedziałam.
- O proszę, ktoś właśnie przegrał zakład. – Roześmiał się Kuba. – Wiedziałem, że nie wytrzymasz długo. Westchnęłam ciężko, pokręciłam głową i rzuciłam mu najbardziej nieprzyjazne spojrzenie, na jakie było mnie stać.
- Po pierwsze, miło by było, gdybyś jednak mnie posłuchał i ulotnił się w bezpieczne miejsce. Spłyń, proszę, nawet mogę już kupić ci tę flaszkę, tylko mnie zostaw samą i daj mi spokój. Poza tym, nie przegrałam, powiedziałam to dla twojego własnego bezpieczeństwa, bo zaraz może dojść do rękoczynów. – Zaciągnęłam się i wypuściłam powietrze z płuc kilka razy. Kuba wcale się nie ewakuował, a jedynie usiadł obok mnie i czekał, choć nie wiem nawet na co. – Zrozumiałeś, co powiedziałam czy mam powtórzyć jeszcze raz? – zapytałam jadowicie.
- Zrozumiałem i czekam aż się uspokoisz i mi wyjaśnisz, co się stało.
- To, co zwykle – powiedziałam sucho. Podałam mu paczkę papierosów, a on wyciągnął z niej jednego i zapalił moją zapalniczką. – Dwie rozmowy przez telefon. Powinieneś wiedzieć, co to oznacza.
- W takim razie mam dla ciebie propozycję. – Spojrzał na mnie i zmrużył oczy. – Daj telefon.
- Zgłupiałeś? – zapytałam z wyrzutem i pokręciłam głową. – Nie ma mowy.
- Nie będę do nikogo dzwonił. Rekwiruję. Oddam w Gdańsku – powiedział szczerząc zęby. Mi niezbyt było do śmiechu
- Nie. – Mój głos był stanowczy. – Nie jestem jakąś wariatką, której trzeba zabierać telefon. Jeśli gdzieś dzwonię to znaczy, że mam na to ochotę i to moja sprawa, jak to wszystko się kończy i jaki później mam nastrój.
- Tak, tak, wszystko jest okej, poza tym, że na wszystkich warczysz, to nic się nie dzieje. – Kuba kręcił głową. – A twoje złe nastawienie odbija się na nas wszystkich. I to nie jest zdrowe, Maju.
- Słuchaj, twoje prawienie mi morałów robi się nudne, naprawdę. Powiedz to Leokadii, też często chodzi podminowana. Albo Anicie, która ma wieczne ADHD i się buntuje przeciw matce. Oczywiście, musiałeś uczepić się mnie, bo wiesz, że ja i tak do Gdańska muszę wrócić.
- Robię to dla twojego i naszego dobra. Daj sobie spokój z przejmowaniem się problemami, chociaż na te dwa czy trzy dni. – Rzucił mi niezbyt przyjemne spojrzenie, a ja postanowiłam zmienić taktykę.
- Dobra – powiedziałam. – Od jutra nie usłyszysz ani słowa o moim życiu osobistym, a zacznę sprawiać wrażenie najszczęśliwszej osoby na Ziemi, bo mam okazję spędzić czas z tobą, proszę bardzo. Niech sztuczność i fałsz kwitnie, skoro tak bardzo chcesz – mówiłam z żalem w głosie.
- Nie o to chodzi… – zaczął Kuba.
- Koniec tematu i nie wracamy do tego. Amen – przerwałam mu. Działał mi na nerwy, jak zwykle.
Wstałam i skierowałam się do mieszkania Emilii, gdzie zjedliśmy obiad. Nie odzywałam się do Kuby, jeśli nie było takiej konieczności. Patrzył na mnie tym swoim wzrokiem i sprawiał wrażenie, jakby próbował mnie rozpracować. Mi i Anita uzgadniały coś odnośnie pociągu, a ja zajęłam się rozmową z Piotrem i Mikim o tym, że wolałam piosenki Pidżamy niż Strachów. Dyskusja była zażarta, a argumenty właściwie rozłożone po połowie. Później zmieniliśmy temat na te mniej znane zespoły i na ciekawe koncerty, które miały mieć miejsce niedługo. Ponarzekaliśmy, że Open’er jest drogi, a na Woodstock daleko i jakoś zleciał nam czas.
- To co, wracamy do schroniska po rzeczy i spotykamy się na dworcu? – zapytał Kuba, kierując pierwszą część pytania do nas, a drugą do Mi i Piotra. Sprawdziliśmy rozkłady jazdy i trasy autobusów na laptopie Emilii, założyliśmy buty i poszliśmy na przystanek, bo autobus, którym mieliśmy jechać rozkładowo odjeżdżał kilka minut później.
Tym razem nie rozmawiałam z Kubą, a kontynuowałam dyskusję z Mikołajem na temat muzyki. Był dobrym kompanem do rozmowy, znał się na rzeczy, a i dowiedziałam się o istnieniu kilku dość dobrych zespołów, których twórczość miałam zamiar przesłuchać w domu.
Spakowałam wszystkie rzeczy do plecaka i je jakoś uporządkowałam. Koszulki były jeszcze lekko wilgotne, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Może w Warszawie uda się je wysuszyć. Usiadłam na szczycie mojego piętrowego łóżka po turecku i zajęłam się czytaniem fragmentów twórczości Słowackiego.
- Co czytasz? – zainteresowała się z dołu Luśka. Miki brzdąkał coś na gitarze, a ona siedziała obok niego.
- „Mazepę” Słowackiego – odpowiedziałam krótko i wróciłam do czytania.
- Wolę Norwida – powiedziała Luśka.
- Mickiewicz też był spoko – dodała Anita. – Słowackiego nie mogłam nigdy przetrawić.
- Całą twórczość Mickiewicza przeczytałam w zeszłym miesiącu – odpowiedziałam. – Jak się nie ma lektur obowiązkowych to jakoś przyjemniej się czyta – dodałam.
Zaczytałam się całkowicie i nawet nie zwracałam uwagi na to, o czym rozmawiają moi towarzysze. Luśka sprzeczała się z Kubą, ale nie próbowałam wnikać nawet, co znowu jest powodem tej dyskusji.
- Maja, zbieraj się, lecimy na dworzec – powiedział Kuba. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, co powiedział i zauważyłam, że wszyscy stoją i czekają na mnie. Zeskoczyłam pędem z łóżka, narzuciłam na siebie sweter, założyłam trampki i uniosłam plecak.
Oddaliśmy klucz od pokoju, pożegnaliśmy się z recepcjonistką i wyszliśmy na zewnątrz. Chwilę szliśmy na przystanek autobusowy i sprawdziliśmy rozkład jazdy autobusu. Jeden z nich właśnie nam uciekł, więc czekaliśmy na następny. Mieliśmy jeszcze dość dużo czasu do odjazdu pociągu, więc byliśmy niemal pewni, że zdążymy. Luśka dopuściła się nawet teorii, że pewnie jak zwykle będzie czekać na dworcu, aż reszta dołączy. Nie wiem, o co chodziło jej z tym zwykle, ale działała mi na nerwy, jak zresztą wszystko dzisiejszego dnia. Ale wracając, staliśmy na tym przystanku, a autobus nie nadjeżdżał. Mikołaj krążył po przystanku, Luśka z Anitą usiadły na ławeczce, Kuba oddalił się kilka metrów, aby zapalić, a ja oparłam się o wiatę i wystukiwałam stopą o chodnik znany tylko mi rytm.
- Pięć minut spóźnienia – powiedziała Luśka patrząc na zegarek. – Myślicie, że w ogóle przyjedzie? – zapytała chwilę później.
- Nie wiem jak często jeździsz autobusami, ale to jest właściwie standard – odpowiedziałam jej. – Wiesz, korki, sygnalizacja świetlna, jakaś babcia kupuje trzy godziny bilet i opóźnienia się tworzą.
Dziesięć minut później pojawił się autobus, ale nie wiedzieliśmy, czy jest to ten spóźniony, czy kolejny kurs. Przypomniałam sobie, jak jeździłam kiedyś do Pawła i w zasadzie za każdym razem występowały jakieś opóźnienia. Czasem przy dwudziestu minutach przerwy między kursami zastanawiałam się, czy jest to opóźnienie, czy może przyspieszenie. Albo zdarzało się, że przez czterdzieści minut nic nie jechało, a później podjeżdżały trzy autobusy, jeden za drugim.
Podróż wlekła się niemiłosiernie. Jechaliśmy może dziesięć kilometrów na godzinę, aż w końcu, niedaleko dworca stanęliśmy w korku. Po piętnastu minutach stwierdziłam, że możemy nie zdążyć. Spojrzałam na całą resztę, która też w napięciu spoglądała za szybę. Do dworca było może trzysta metrów.
- Wysiadamy – zarządziłam. – Przebiegniemy się.
- Zgłupiałaś? – zapytała Luśka, nie kryjąc niezadowolenia. – Z bagażami przez miasto?
- Nie. Po prostu wątpię, aby ten autobus dojechał w ciągu następnych dziesięciu minut do dworca, a dobrze nam zrobi przejść się kawałek.
- Popieram – powiedziała Anita, a do niej dołączył Kuba. Zyskałam przewagę. Wstałam i podeszłam do kierowcy. Poprosiłam go, aby otworzył drzwi i nas wypuścił. Znalazłam się na ulicy. Przeszłam między samochodami na chodnik i zaczęłam biec. Było ciężko, ale nie przeszkadzało mi to. Ekstremalne warunki, przyspieszone tętno i częste wdechy sprawiły, że wreszcie poczułam, że żyję. Tego było mi trzeba. Po kilku minutach biegu byłam na miejscu, na równi ze mną dobiegł Kuba, a później Anita. Sprawdziliśmy na tablicy odjazdów, z którego peronu odjeżdża nasz pociąg i stanęliśmy w kolejce do kasy. Nie wydawała się specjalnie długa, ale do przodu szła bardzo powoli. Po jakimś czasie do nas dołączyli Luśka i Mikołaj.
- Mamy pięć minut do odjazdu pociągu – powiedziała Anita. – Nie ma szans, abyśmy zdążyli. – Przed nami były jeszcze trzy osoby. Na styk może byśmy zdążyli. Spojrzałam na młodą dziewczynę, która właśnie podchodziła do kasy obok. Zauważyłam, że Mikołaj do niej podchodzi i coś do niej mówi. Nie zrozumiałam, co powiedział, ale musiało ją to ruszyć, bo przepuściła go w kolejce i kupił bilety nam wszystkim. W zasadzie uratował nam życie.
Na peronie nie widzieliśmy Emilii i Piotra, więc uznaliśmy, że pewnie wsiedli już do stojącego na torze pociągu. Korzystając z tego wniosku, wsiedliśmy także i przeszliśmy przez wagony, poszukując dwójki zaginionych. Siedzieli w jednym z przedziałów, a pozostałe miejsca były wolne. Kuba z Piotrem i Mikołajem wrzucili nasze bagaże na górę, a my usiedliśmy. Trafiło mi się dość niefortunne miejsce między Luśką, a Kubą. Obok Luśki siedział oczywiście Mikołaj, pod oknem. Naprzeciwko mnie siedziała Anita, a pod oknem siedziała Mi. Pomiędzy nimi siedział Piotr. Początek podróży zapowiadał się nudno. Oglądałam widoki za oknem i rozmyślałam. Po raz kolejny na ten sam temat. Chwilę później wstałam i wyszłam na korytarz. Otworzyłam okno i pozwoliłam, aby powietrze muskało moją twarz. Odwróciłam się w kierunku przedziału i zauważyłam, że Kuba wyciąga z plecaka butelkę z Colą i potrząsa nią, jakby w jakimś transie. Nie wnikałam, po co to robi.
- Luśka, chciałabyś może się napić? – zapytał uprzejmym głosem. Zauważyłam, że moja bliźniaczka oderwała się od jakiejś rozmowy z Mikołajem, więc najprawdopodobniej nie zauważyła, co wcześniej Kuba zrobił z butelką. Widziałam to tylko ja i Anita, ale zachowałyśmy milczenie.
Leokadia zdziwiła się, bo właściwie Kuba nigdy dla nikogo nie był zbyt uprzejmy. Ale przystała na propozycję. Otworzyła butelkę i spora część napoju poleciała na jej spodnie.
- Kuba, pojebało cię?! – przeklęła Luśka, choć rzadko jej się to zdarzało. Rzuciła butelką w Kubę, oblewając przy tym połowę przedziału i wybiegła na korytarz, kierując się do łazienki.
- Gratuluję – rzuciłam do Kuby. – Wygrałeś statuetkę idioty roku.
- Chciałem tylko ożywić tę grobową atmosferę – powiedział.
- No, to stary ożywiłeś. Jak ona wróci, to mam wrażenie, że skończysz dwa metry pod ziemią – powiedział Mikołaj.
Luśka wróciła po kilku minutach, a na jej spodniach widoczne były próby ratowania czystości ubrań. Stanęła na siedzeniu i wyciągnęła z plecaka ubrania na przebranie. Kuba nawet jej nie przeprosił i chyba zepsuł sobie opinię u wszystkich. Nawet Anita, która zwykle śmiała się ze wszystkich żartów, tym razem trzymała stronę Luśki.
Piotr zaproponował, że pójdzie do wagonu restauracyjnego po kawę. Jedynie Emilia i Anita wyraziły chęć wypicia tego napoju. Ja również bym się napiła, ale stwierdziłam, że może później. Na chwilę obecną wiedziałam, że nie mogę zostawić Luśki i Kuby, bo jeszcze się pozjadają. Kuba opowiadał Emilii o naszym ojcu, a ona nie pozostawała mu dłużna. Miała dużo wspomnień dotyczących tego człowieka. Wcześniej skrzętnie je ukrywała przed światem, a teraz postanowiła się nimi z nami podzielić. Dowiedziałam się, że był troskliwy i gdyby nie znikał, byłby naprawdę świetnym ojcem. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę kochał tylko matkę mojej najstarszej siostry i po prostu Rada pokrzyżowała mu plany, a on musiał się z tym wszystkim zmierzyć, co nie do końca mu wyszło.
- Jak myślicie, Piotr zaginął? – zapytała Anita, przerywając naszą rozmowę. – Chcę moją kawę – dodała słodkim głosikiem, który przybrał ton dziecka domagającego się jedzenia. Brakowało jej tylko widelca, noża i serwetki.
- Może trzeba zorganizować akcję ratunkową? – zapytałam konspiracyjnym szeptem, na co Anita odpowiedziała gromkim śmiechem.
- Bierz siekierę i idziemy w odsiecz – powiedziała do mnie Anita. – Na ratunek kawie!
- Nie mam siekiery, ale mam glany. Mogą być? – zapytałam. I tak nie miałam co robić, więc przystałam na jej propozycję. Wstałyśmy i wyszłyśmy z przedziału. Chwilę później dołączył do nas Mikołaj. Nie próbowałam nawet się domyślać, co zastanę w przedziale jak wrócimy. Zostawienie Luśki i Kuby w jednym pomieszczeniu mogło być niebezpieczne, bo nie sądziłam, że Mi potrafiłaby ich rozdzielić.
- Idę do kibla, zaraz do was dołączę – powiedziała Anita i weszła do napawającej strachem pociągowej kabiny. Zostałam sama z Mikołajem i przypomniało mi się, że miałam porozmawiać z nim na nurtujący mnie od kilku dni temat. Szłam przed nim i zwolniłam tempo. Odwróciłam się do niego.
- Widzę, że coraz lepiej idzie ci wypełnianie zadania powierzonego przez mojego ojca – stwierdziłam i uśmiechnęłam się.
- Słucham? – zapytał Miki wyraźnie zdziwiony. Zastanawiałam się, czy gra, czy po prostu żartuje. – O co ci chodzi?
- Stwierdzam, że wypełnianie zadania, czyli odnalezienie moich sióstr, które powierzył ci i Kubie mój ojciec, idzie ci coraz lepiej.
- Nie znałem waszego ojca – zaprzeczył. Zmrużyłam oczy. Że co? – Nie powierzył mi żadnego zadania.
- To w takim razie, po co z nami jedziesz? – zapytałam, bo to pytanie, jako pierwsze nasunęło mi się na myśl, a nie miałam czasu, aby na szybko wymyślić inne, które byłoby w miarę logiczne. Cała moja teoria runęła i nie wiedziałam już nic. Skoro nie Mikołaj to kto? Kto nim jest? Kto jest tym drugim? Co się z nim stało? I dlaczego Kuba tak nie znosi Mikiego?
- Luśka jest moją przyjaciółką, wystarczy? – odpowiedział pytaniem. To wydawało mi się jakieś naciągane. Miałam przyjaciół, miałam kochanego chłopaka, ale jednak nie zdecydowałam się na podróż z nimi, a mało z kim podzieliłam się informacjami o wyjeździe. Nie widziałam sensu w zabieraniu kogo popadnie na wyjazd, byle mieć towarzysza. Bez sensu. Chociaż z drugiej strony, mój wyjazd był tak spontaniczny, że nawet nie rozważałam innych możliwości, choćby zabrania ze sobą Adasia.
- Niech ci będzie, chociaż mam wrażenie, że chodzi o coś innego – powiedziałam. Cały czas coś mi się nie zgadzało, coraz bardziej próbowałam go rozgryźć i coraz gorzej mi to wychodziło. Nie wiedziałam o nim nic, podobnie jak o moich nowych siostrach. Po spędzeniu z nimi kilku dni zaczęłam się gubić w tym, co jest prawdą, a co nią nie jest.
- Idziemy do tego WARSu?  – Zmienił temat Mikołaj. Nie miałam nic przeciwko zakończeniu tej rozmowy.
- Jasne – odpowiedziałam.
Do przejścia mieliśmy prawie cały pociąg, ale nie zajęło to nam zbyt wiele czasu. Znaleźliśmy się w WARSie. Okazało się, że ekspres do kawy ma awarię i obsługa baru go naprawia. Poczekaliśmy z Piotrem, zamówiłam jednak kawę i udaliśmy się w drogę powrotną do naszego przedziału. Rozmawialiśmy o podróżach, a właściwie to Piotr opowiadał o tym, jak w zeszłe wakacje pojechał z Mi do Francji.
Zaczęłam się zastanawiać, gdzie zawieruszyła się Anita i nawet miałam do niej dzwonić, ale uświadomiłam sobie, że idąc za radą Kuby, zostawiłam telefon w plecaku.
W oddali zauważyłam Luśkę i Mi stojące pod drzwiami, za którymi zniknęła wcześniej Anita. No dobra, poszły razem do toalety, a ktoś jest w środku, zdarza się.
- Co się stało? – zapytał Piotr.
- Anita się zacięła – powiedziała Luśka. – Próbowała wszystkiego, zamek za nic nie chce puścić – dodała.
- A nasz bohater Kuba gdzie? – zapytałam. Nie zdziwiłabym się, gdyby spokojnie siedział w przedziale i nie przejmował się tym, że jedna z sióstr jest uwięziona. Co go to obchodzi?
- Poszedł po kierownika pociągu. Nie mijaliście go? – zapytała ze zdziwieniem Mi.
- No, jak widać nie – powiedział Mikołaj.
- Trzymasz się? – zapytała Luśka w kierunku drzwi. Usłyszeliśmy zmarnowany głos Anity, ale było to potwierdzenie. – Tak w ogóle, to trzymaj.- Podała mi telefon. – Anita dzwoniła najpierw do ciebie, a zanim znalazłam twój telefon, to trochę się napracowałyśmy.
- No, miałam plecaki na głowie, ale żyję – powiedziała Mi. Piotr uścisnął ją czule. Chwilę później na horyzoncie pojawił się Kuba, za którym szedł kierownik pociągu.
Przez dziesięć minut majstrował przy zamku, wydawał Anicie komendy, aby na przykład pociągnęła drzwi do siebie. W końcu zamek puścił, a moja młodsza siostra radośnie wyściskała mężczyznę, który pomógł jej się wydostać. Wróciliśmy do przedziału. W ramach solidarności z Anitą, dzieliliśmy się podobnymi historiami z życia. Mnie takie zacięcie w toalecie zdarzyło się tylko raz na dyskotece w szkolnej w podstawówce. Kubie zdarzyło się w Londynie, a Emilia podzieliła się historią z Zakopanego. Śmialiśmy się i żartowaliśmy, cała reszta podróży zleciała nam w miłej atmosferze. Nawet nie wiem jak to się stało, że dojechaliśmy tak szybko do Warszawy.
Wzięliśmy rzeczy i ustawiliśmy się w kolejce do drzwi. Oprócz nas wysiadało bardzo dużo osób, więc trochę poczekaliśmy.
- No, to co teraz zrobimy? Co z noclegiem? – zapytałam Kubę, gdy znaleźliśmy się na peronie.
- Moment – powiedział i kazał nam za sobą iść. Miałam wrażenie, że wie, dokąd zmierza i pojawiła się we mnie nadzieja, że może udało mu się załatwić nocleg.
Doszliśmy do jakiegoś parku, wcześniej mijając Złote Tarasy. Niedaleko był Pałac Kultury i Nauki. Kuba, zatrzymał się przy jednej z ławek i postawił na niej plecak. Rozpiął zamek, a później wyjął kilka ubrań z wierzchu. Spojrzałam na niego niepewnie, a on trzymał w dłoniach laptopa i uśmiechał się szeroko. Zastygłam na moment w bezruchu, próbując przyswoić sobie jeszcze raz wszystkie informacje. Latam jak głupia po trzech miastach usiłując dowiedzieć się, jak dojechać i gdzie znaleźć nocleg, podczas gdy w jego plecaku leżał sobie spokojnie laptop?! Pokręciłam głową i westchnęłam ciężko. Miałam ochotę się na niego rzucić, rozszarpać go na strzępy lub zrobić cokolwiek innego, czego był wart.
- Kubuś, skąd nagle wytrzasnąłeś laptopa? – starałam się mówić powoli. Za prawy bark trzymała mnie Luśka, za lewy Anita. Wiedziały, do czego jestem zdolna i co zamierzam zrobić.
- Z domu – odpowiedział, jakby to była dla niego oczywistość. – Mam słabą baterię, musimy się pospieszyć.
Miałam ochotę wygarnąć mu, co o nim myślę, ale właściwie nie wiedziałam, czy nasz zakład jeszcze jest aktualny. Niby przegrałam, ale nie miałam nawet siły na wielką batalię. Chciałam się wyspać, nie ważne czy ten idiota celowo nie powiedział mi o laptopie, czy po prostu zapomniał. Rozliczę się z nim później. Nie ma innej opcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy