Piątek, 16 marca 2012
Otworzyłam niepewnie oczy. Leżałam w
swoim łóżku, choć niezbyt pamiętałam, jak do niego dotarłam. Głowa bolała mnie
niemiłosiernie, a dochodzący z kuchni dźwięk obijania się garnków o siebie
irytował mnie tak bardzo, że nie mogłam spać. Oznaczał także, że ciocia myła
naczynia. Musiało być więc bardzo wcześnie, skoro nie wyszła jeszcze do pracy.
Powolnym, leniwym ruchem zwlekłam się z łóżka. Czułam suchość w gardle i wiedziałam,
że ilość alkoholu wypita wczorajszego wieczora była zbyt duża. Weszłam do
kuchni i nalałam sobie wody z kranu do szklanki. Nie obchodziło mnie, że od
dziecka wpajano mi, abym nie piła nieprzegotowanej, bo może mi zaszkodzić.
Teraz podobno kranówka spełniała normy mineralnej, więc nic sobie nie zrobiłam
z morderczego spojrzenia ciotki.
- Wyglądasz okropnie – stwierdziła.
Pewnie i miała rację, skoro nie widziałam siebie dzisiaj nawet w lustrze –
Znowu piłaś, co?
- Tylko trochę. Udało nam się wreszcie
zebrać prawie cały kierunek na imprezę, więc trzeba było to jakoś uczcić.
- Rozumiem, ale wiesz, jak to
niebezpiecznie jest wracać po nocy, prawda? – zapytała. Znowu miała rację.
Upiłam łyk wody i zmrużyłam oczy przypominając sobie sposób, w jaki dotarłam do
domu.
- Adam nas odprowadził –
powiedziałam krótko.
Urywki wspomnień pojawiały się w moim
umyśle niczym pociski karabinu maszynowego. Złapałam się za głowę. Co ja
zrobiłam? Teraz się pewnie do mnie już w ogóle nie odezwie. Cholera jasna.
Opuściłam wzrok na własne stopy i oniemiałam. W miejscach, gdzie przylegały do
butów, były czerwone, częściowo pokryte bąblami, zadrapaniami. Całe czarne,
najprawdopodobniej przez mój spacer boso po schodach. Alkohol musiał mnie
nieźle znieczulić, skoro tak się załatwiłam. Będę musiała iść w trampkach, a w
tym wypadku będę niższa od Adasia o jakieś trzynaście centymetrów.
Zdolnym trzeba się po prostu urodzić.
Zawsze, gdy coś przeskrobałam, ciotka mówiła, że wdałam się w ojca. Nie robiło
to na mnie zbytnio wrażenia może dlatego, że prawie go nie znałam. Pojawiał się
i znikał mniej więcej do moich piątych urodzin, a potem chyba się z ciocią o
coś ścięli i zniknął już na dłuższy czas. Matka podobno zmarła, gdy miałam
roczek i dlatego trafiłam właśnie tutaj.
- Adam to ten chłopak z twojego
kierunku, o którym mi mówiłaś, że jest przystojny i inteligentny? – zapytała
ciotka. – Nie bałaś się, że coś ci zrobi? Pewnie też pił, więc kto wie, co
mogło mu odbić – zamyśliła się
- Ciociu, czy mogłabyś, choć raz nie
dramatyzować? Mam dwadzieścia lat i wiem, co jest bezpieczne, a co nie. Zresztą
kurs samoobrony zrobiłam właśnie na takie przypadki. Nic się nie stało, więc w
czym problem?
- Powinnaś bardziej na siebie uważać
– powiedziała. – Tyle się teraz mówi o zboczeńcach…
-
Ciociu, poprosiłyśmy go z Patrycją, aby nas odprowadził, bo bałyśmy się
wracać same, a go tyle o ile znamy i wiemy, że czegoś takiego by nie zrobił.
Koniec tematu, idę pod prysznic – powiedziałam.
Chłodny strumień wody spływał po
moim ciele. To było coś, czego właśnie potrzebowałam. To była moja metoda na
kaca, sprawdzona wielokrotnie. Stopy lekko się rozluźniły i mogłam już chodzić,
a nie skakać na palcach, jak wcześniej. Wróciłam do kuchni i zaparzyłam
herbatę. Zrobiłam kanapki, choć wcale nie chciało mi się jeść. Ciotka kręciła
się po pomieszczeniu, jednak nic nie mówiła. Chyba się obraziła, że mam gdzieś
jej rady. Wzięłam kubek i poszłam do swojego pokoju. Powinnam porozmawiać z
Adamem, wyjaśnić to i owo. Powiem mu przy najbliższej okazji, że to nic nie
znaczyło, że byłam pijana i właściwie to prawie nic nie pamiętam. Nic innego
nie przychodziło mi do głowy, jakąś karę trzeba ponieść za swoje głupie
zachowanie. Wrócimy do pozycji wyjścia, wszystko będzie tak jak kiedyś.
Będziemy się mijać, bez powiedzenia sobie nawet „Cześć”, będę bezkarnie się w
niego wpatrywać na wykładach. Obserwować, jak patrzy tępym w wzrokiem na
tablicę i wykładowcę. Podziwiać jego dołeczki w policzkach, gdy śmieje się z
kimś innym z jakiegoś żartu oraz delikatny zarost, gdy zapomni się ogolić.
Zupełnie odechciało mi się spać i
poczułam się znacznie lepiej. Do zajęć miałam jeszcze prawie trzy godziny, więc
założyłam dres i związałam gumką włosy na czubku głowy. Nakleiłam na stopy
plastry na odciski w prawie wszelkich możliwych miejscach, po czym wcisnęłam
się w buty, w których zwykle biegałam i pojechałam tramwajem do Brzeźna. Miałam
ochotę pobiegać wzdłuż plaży, ale nie chciałam robić tym razem długiego
dystansu, bo mogłabym mieć problemy ze wstaniem z łóżka przez następny tydzień.
Zawsze biegałam, gdy miałam do poukładania milion myśli. Latem było to o tyle
ciężkie, że tabuny turystów i plażowiczów przewijały się przez ścieżkę, więc
trzeba było zwalniać, aby ich wyminąć. A ci, chodzący drogą rowerową, byli już
szczytem nad szczytami. Nawet, gdy nie jechałam rowerem, skutecznie na nich
wrzeszczałam. Raz trafiła mi się blondyneczka z Yorkiem, która uparcie szła po
czerwonej kostce i na moją uwagę o tym, że to nie jest część przeznaczona dla
pieszych powiedziała mi „Ja nie stąd, to mogę”. I w tym momencie nadjechał rower,
który o mały włos nie zrobił blondyneczce garażu między pośladkami. Wzięła
pieska pod pachę i uciekła. Ale teraz była wiosna, więc przed południem
zdarzali się jedynie pojedynczy spacerowicze, biegacze i rowerzyści. Nadmorska
bryza rozwiewała mi włosy, a ja biegłam i biegłam. Po zimie moja kondycja legła
w gruzach i powoli ją odbudowywałam. Zwykle biegałam wieczorami, jednak przy
moim planie zajęć było to niezłym wyzwaniem, dlatego od tej wiosny przerzuciłam
się na poranki.
Myślałam o Adasiu, zastanawiając się, co
teraz będzie. Czy nasza znajomość się zakończy, czy dopiero zacznie. Wolałabym
tę drugą opcję, ale pesymistyczna część mózgu, ukryta zwykle pod grubą warstwą
optymizmu, wpajała mi, że to już koniec i wszystko to, co miało się stać, już
się wydarzyło. Że przez ten głupi gest na pożegnanie go odstraszyłam.
Optymistyczna zaś skłaniała się do tego, że może mu się spodobało, ewentualnie,
że był tak pijany, że tego nie pamięta, albo nie miało to dla niego żadnego
znaczenia. Zresztą, pewnie ma dziewczynę, a nas odprowadził tylko z dobrej
woli. Bo w sumie o związki to go nie pytałam. Rozmawialiśmy właściwie tylko na
temat studiów i minionej imprezy. I znowu ten pesymizm, cholera jasna. Czy ja
kiedyś nie mogłabym cieszyć się z tego, co mam i co było, a nie rozważać, co
będzie, jeśli coś pójdzie źle? Nie powinnam w ogóle wyobrażać sobie
jakiejkolwiek przyszłości, tylko żyć chwilą. Carpe diem. I swoją drogą, spodobało mi się, jak mnie nazwał.
Miśka. Nikt nigdy tak ładnie nie zdrabniał mojego imienia. W ogóle, nie lubiłam
zdrobnień, już nawet Majka mnie drażniło. Byłam Maja, po prostu Maja. A Miśka
było słodkie. A mój uśmiech wszystko mu rekompensował... Teraz wydawało mi się
to komplementem, ale wtedy to nie mam pojęcia, dziwnie zabrzmiało. Powiedział
to jakimś takim nieznanym mi tonem. Do zobaczenia jutro. Jutro. W sensie
dzisiaj. A więc albo porozmawiamy, albo wytrzeźwiał i nie ma już ochoty ze mną
gadać. Szlag by to wszystko. Miało być tak pięknie i było tak pięknie, a
cholerny wiatr musiał znowu wiać w oczy. Powinnam wystawić mózg na Allegro. Nie
dość, że bym na tym zyskała, bo przestałabym myśleć, to jeszcze ktoś –
chociażby jakaś dresiarz z siłowni czy ambitna blondyna by mi za to zapłacił.
Matury idą, egzaminy gimnazjalne… zeskanowałabym świadectwo maturalne,
zaświadczenie o studiowaniu i chętni na pewno by się znaleźli. A może to jednak
działa w drugą stronę? Nie mam mózgu, dlatego mam takie głupie myśli? To by
potwierdzało teorię z moich wcześniejszych rozmów z Adasiem, a także byłaby to
wieść, że spożycie alkoholu w takich przypadkach wspomaga współpracę tych
pojedynczych szarych komórek, które niekoniecznie muszą spoczywać w kieszeni
lub w torebce. A tym samym – może moim powołaniem są jednak studia chemiczne
lub medyczne i zawrę to odkrycie w mojej pracy doktoranckiej, co zapewni mi
stałe przychody do końca życia, bo browary i gorzelnie będą się bić, abym
została twarzą ich firmy? Ale w kontekście tego pomysłu zacznę dopiero myśleć,
gdy z nim porozmawiam i wreszcie dowiem się, co jest na rzeczy, a czego nie ma.
Tyle, że za nic nie wiem, czy będzie w ogóle jeszcze chciał ze mną rozmawiać.
Tak rozmyślając, dobiegłam do samego
Jelitkowa – dwa kilometry, czyli więcej niż połowa dystansu na który miałam
dzisiaj siły. I jeszcze trzeba było wrócić, więc najprawdopodobniej zrobię
dzisiaj więcej kilometrów, niż pierwotnie zamierzałam. Zamiłowaniem do biegania
zaraził mnie Paweł, mój były chłopak. W sumie, tęskniłam za naszymi wieczornymi
wyprawami, kiedy opowiadaliśmy sobie o wszystkim. W podstawówce nie znosiłam
lekcji wychowania fizycznego i zawsze miałam najsłabsze czasy i wyniki ze
wszystkich możliwych zaliczeń. I tym sposobem także w szóstej klasie nie byłam
prymusem szkoły, bo kochana nauczycielka postawiła mi czwórkę, która tak
pięknie prezentowała się w otoczeniu szóstek. Starałam się nawet, ale co mi
było po tym, skoro i tak nie byłam doceniana? Na biegi długie w gimnazjum
zawsze załatwiałam sobie zwolnienia lekarskie. A potem poznałam Pawła i liceum
skończyłam z piątką plus, bo na szóstkę musiałabym trenować w jakimś klubie.
Popatrzyłam przez chwilę na plażę, powdychałam sobie świeżego powietrza.
Patrzyłam na morskie fale, rozbijające się o piaszczysty brzeg. Chyba tęskniłam
za Pawłem, mimo wszystko. To uczucie już zupełnie wygasło i nawet nie sądziłam,
abyśmy się teraz dogadywali na neutralne tematy, ale wiązałam z nim swego
rodzaju sentyment. Nie można tak po prostu wykreślić z życia kogoś, z kim
spędzało kiedyś się tyle czasu.
Zamknęłam na chwilę oczy, przypominając
sobie te najprzyjemniejsze chwile spędzone właśnie na tej plaży, mniej więcej
rok temu. A gdy je otworzyłam i rozejrzałam się dookoła, zauważyłam, że w moim
kierunku, z bocznej odnogi ścieżki od strony Jelitkowa, biegnie Adaś. Złapałam
się za klatkę piersiową, nie mogąc złapać oddechu. Cholera. Wdech, wydech. I
biegiem na Brzeźno. Odwróciłam się dopiero, gdy doszłam do wniosku, że skoro
mnie jeszcze nie dogonił, musiał pobiec w kierunku Sopotu. Zwolniłam tempo i
zaczerpnęłam kilka głębokich wdechów. Zdałam sobie sprawę, że ucieczka to była
głupia decyzja, bo wiedziałam, że tak czy siak, od rozmowy z nim nie ucieknę, a
na tak neutralnym terenie, jak jelitkowska plaża na pewno byłoby łatwiej, niż
na gwarnej Politechnice, gdzie nawet ściany mają uszy. Trudno, jeszcze będzie
okazja i w sumie dobrze, że nie widział mnie teraz – dyszącej, spoconej i
kompletnie bez makijażu. Ale z drugiej strony, może i wtedy nie musiałabym
udawać kogoś, kim nie jestem. I tak poznał mnie już od tej gorszej, pijanej i
tulącej się do wszystkich strony, więc spocona nie powinnam być jakimś
szokującym widokiem. O ile w ogóle pamiętał wczorajsze wydarzenia. Powróciłam
znów myślami do poprzedniego wieczora i po raz kolejny rozważałam związki
przyczynowo – skutkowe, które się wydarzyły i miały się wydarzyć w przyszłości.
Wymyśliłam w końcu, że obiorę najłatwiejszą z możliwych taktykę – a mianowicie
udawanie, że jest niewidzialny, do czasu, aż sam do mnie nie zagada. Twój ruch,
kochanie i to od ciebie zależy, czy będziesz to kontynuować, czy nie.
Dobiegłam
na przystanek, do najbliższego tramwaju było jeszcze kilka minut, więc
przebiegłam jeszcze kilkaset metrów, a później przeszłam kawałek, aby uspokoić
oddech i wsiadłam do podjeżdżającego tramwaju. Tym razem nawet nowszy,
częściowo niskopodłogowy. Takie rzadko jeździły na mojej linii, dlatego nawet
się uśmiechnęłam. Nie był zatłoczony, więc usiadłam, niemal rozwalając się na
dwóch miejscach. Właściwie, to dopadła mnie senność. Te kilka godzin po
imprezie, to było zdecydowanie zbyt mało i mój organizm domagał się kawy,
której zamierzałam mu dostarczyć, gdy tylko wrócę do mieszkania. Nie zwracałam
nawet uwagi na ludzi, z którymi jechałam, a kontrolę biletów powitałam, jak
starych znajomych. Po prostu, gdy jeździ się na tej samej linii codziennie, w
różnych godzinach to widać od razu, kto jest kontrolerem, a kto jedzie bez
biletu. Ci pierwsi – wchodzą do pojazdu pewnie, każdy innymi drzwiami. Zwykle
ubrani na czarno i w sztruksach. Serio, jeśli widzisz kogoś sztruksach w
dzisiejszych czasach – uważaj bo to na 99% kanar. Czasem chwilę poczekają,
zanim wyciągną identyfikatory, aby wypisać więcej mandatów. Ci drudzy, od
początku niepewnie się rozglądają, a gdy już kontrola się pojawi – starają się
być niewidoczni i wysiąść na najbliższym przystanku, co przy przewadze
liczebnej kontrolerów, rzadko się im udaje. Ja akurat jeżdżę tak często, że
czterdzieści parę złotych na bilet miesięczny to nie jest duży wydatek, przy
tak dużej częstotliwości spotykania kontroli. I tym razem udane łowy – ten sam
koleś, który wciskał mi kartkę z numerem, którą nawet nie wiem, gdzie posiałam,
tłumaczył się, że nie jest stąd i nie wiedział, że bilet trzeba skasować. Taa,
a że jeździł już tramwajami kilka razy to inna sprawa. Tłumaczyć to się można.
Zdecydowanie byłam zwolenniczką kasowania biletów. Bo w końcu za coś miasto
musi utrzymać tory, tramwaje, zapłacić kierowcom.
Wysiadłam na swoim przystanku i powolnym
krokiem przemierzałam te kilkaset metrów do mieszkania. Odechciało mi się zajęć
i nawet gotowa byłabym nie iść na nie, ale perspektywa zobaczenia Adasia była
znacznie ciekawsza, niż wylegiwanie się w łóżku i nie robienie zupełnie
niczego. Po zaparzeniu kawy, zadzwoniłam do Patrycji, czy już wyczołgała się
spod kołdry i czy idzie na uczelnię. Odpowiedź była twierdząca, więc i ja
wypiłam moją małą czarną, wskoczyłam pod prysznic i lekko się umalowałam.
Spojrzałam smutnym wzrokiem na szpilki, po czym założyłam nieśmiertelne
trampki. Nie podobało mi się, że jestem w nich tak niska. Co prawda, metr
siedemdziesiąt, to wcale nie było mało i niejedna dziewczyna nie pogardziłaby
takim wzrostem, ale ja przywykłam do patrzenia na świat z góry, w szpilkach.
Pierwszymi zajęciami, jakie
miały odbyć się dzisiejszego dnia, były seminarki z Etyki Nauki i Techniki.
Przedmiot, na którym zwykle się nudziłam, słuchając o tym, że ściąganie jest
nieetyczne, a plagiat to grzech śmiertelny, przez który możemy zostać wyrzuceni
z Politechniki, z wilczym biletem gratis. Nie lubiłam przedmiotu, ale jakoś
zaliczyć go było trzeba. Zwykle rozwiązywaliśmy krzyżówki gdzieś w ostatnich
ławkach i niczym się nie przejmowaliśmy.
Wyszłam z domu wcześniej niż zwykle, aby zdążyć jeszcze wcześniej wydrukować materiały, które miały mi być potrzebne dzisiejszego dnia. Dostałam je na maila i podobno mieliśmy je dzisiaj mieć. Nawet ich nie przejrzałam, jedynie zgrałam plik na pendrive’a. Drukarka nie działała od paru lat, więc pozostawało mi Centrum Kopiowania, mieszczące się niedaleko Politechniki. Zdziwiło mnie, że tramwaj stoi na przystanku i nie odjeżdża. Podbiegłam do niego i zauważyłam, że to nie miało żadnego sensu. Miał awarię i nie ruszał chyba przez piętnaście minut – po tym czasie postanowiłam, że pójdę pieszo. Szłam sobie powoli, przez moje poobcierane stopy. Nie liczyłam już na to, że zdążę na seminarium. Trudno, przeżyją beze mnie, a trzy nieobecności w semestrze mogę mieć. Słuchałam muzyki, licząc płyty chodnikowe, które przeszłam. Zawsze było to jakieś zajęcie, zajmujące umysł na kilka minut. Napisałam do Patrycji SMSa, że nie zdążę i żeby notowała wyraźnie, bo pożyczę od niej zeszyt do skserowania. Miałam więc jeszcze ponad pół godziny czasu do następnych zajęć. Właśnie.
Wyszłam z domu wcześniej niż zwykle, aby zdążyć jeszcze wcześniej wydrukować materiały, które miały mi być potrzebne dzisiejszego dnia. Dostałam je na maila i podobno mieliśmy je dzisiaj mieć. Nawet ich nie przejrzałam, jedynie zgrałam plik na pendrive’a. Drukarka nie działała od paru lat, więc pozostawało mi Centrum Kopiowania, mieszczące się niedaleko Politechniki. Zdziwiło mnie, że tramwaj stoi na przystanku i nie odjeżdża. Podbiegłam do niego i zauważyłam, że to nie miało żadnego sensu. Miał awarię i nie ruszał chyba przez piętnaście minut – po tym czasie postanowiłam, że pójdę pieszo. Szłam sobie powoli, przez moje poobcierane stopy. Nie liczyłam już na to, że zdążę na seminarium. Trudno, przeżyją beze mnie, a trzy nieobecności w semestrze mogę mieć. Słuchałam muzyki, licząc płyty chodnikowe, które przeszłam. Zawsze było to jakieś zajęcie, zajmujące umysł na kilka minut. Napisałam do Patrycji SMSa, że nie zdążę i żeby notowała wyraźnie, bo pożyczę od niej zeszyt do skserowania. Miałam więc jeszcze ponad pół godziny czasu do następnych zajęć. Właśnie.
Kolejny był angielski… Angielski, na
którym byłam w jednej grupie z Adasiem. Aż skoczyłam do jednego z barów w OiO
po Energy Drinka, aby doładować się przed czekającym mnie wyzwaniem. Otworzyłam
puszkę i upiłam pierwszy łyk. Kofeina… to było to, czego mi potrzeba.
Nacisnęłam przycisk przywołania windy. Podjechała niespodziewanie szybko, że
nie zdążył zgromadzić się pod nią tłumek studentów, a tym samym miałam jechać
sama. Nie znosiłam tych piekielnych urządzeń, które tak często się psuły i tak
często stały na szesnastym piętrze, mimo że sam budynek miał pięter dziewięć.
Zdecydowanie wolałam jeździć w towarzystwie, niż sama. Nie ważne, że winda była
przeciążona – lepiej umrzeć z kimś, niż samotnie. Ale śmierć, a raczej jej
zapowiedź nadeszła szybciej niż się spodziewałam, jeszcze zanim winda ruszyła.
Drzwiczki powoli się domykały i dosłownie kilka sekund przed zamknięciem, jakiś
zdyszany człek wparował do mojej windy. Nie będę jechać sama, to dobrze. Ale
czy to musiał być znowu Adaś? Czy to było jakieś fatum, że dokądkolwiek nie
wybrałabym się sama, zawsze musiałam go spotkać? A może to los dawał mi jakieś
znaki? Cholera.
- Cześć – rzucił. Nie mógł być zły na
mnie, tak przynajmniej wywnioskowałam z jego tonu głosu. Ale co ja wiedziałam o
ludziach? Stałam w jednym rogu windy, on w drugim. Bezpieczna odległość jednego
metra zachowana. – Widzę, że ktoś tu się nie wyspał. – Uśmiechnął się, patrząc
na mojego Energy Drinka.
- Może trochę. – Wyszczerzyłam zęby. –
Ale tak to jest, jak woli się iść pobiegać, zamiast się porządnie wyspać –
dodałam. Spojrzał na mnie zaciekawionym wzrokiem. Właściwie, nic o mnie nie
wiedział, a i ja nie wiedziałam o nim praktycznie niczego.
- Biegasz? – zapytał.
- No, trzeba po zimie trochę popracować
nad kondycją. Samo pływanie na basenie w ramach W-Fu nie wystarcza –
odpowiedziałam.
- Dokładnie. Siłownia mnie nie kręci,
ale bieganie zawsze – powiedział, po czym mrugnął do mnie okiem. Udałam przez
chwilę, że się zastanawiam.
- Mogłam cię widzieć dzisiaj w okolicach
Jelitkowa? – zapytałam. Akurat odpowiedzi byłam pewna, ale niech wie, że biegam
w tych okolicach. Bójcie się ludzie, narody klękajcie. Tamtędy biega Maja bez
makijażu, strzeżcie się.
- A mogłaś, bo tam mieszkam i biegam
zwykle wzdłuż plaży – odpowiedział.
Dziewiąte piętro – ostatnie, najwyższe.
Korytarz zdawał się być najwęższym ze wszystkich, zlokalizowanych na pozostałych
piętrach. Był lekko klaustrofobiczny, a moja pierwsza myśl, jaką do siebie
przywołał ten budynek, gdy pojawiłam się w nim na pierwszych zajęciach, to
szpital – dość zaniedbany, a nie państwowa uczelnia. Adaś otworzył drzwi i mnie
w nich przepuścił. Uwielbiałam, gdy faceci to robili, więc Adam zdobył u mnie
kolejnego plusa. Szliśmy powoli w kierunku sali, rozmawiając o sportach, które
uprawiamy i uprawialiśmy. Nie palnęłam chyba żadnej głupoty, a nawet jeśli, to
przestałam na to zwracać uwagę. Liczyło się to, że tu i teraz ze mną rozmawiał,
że nie wspominał nic na temat minionego wieczoru. Może i nie pamiętał. Kiedyś
go o to zapytam, a może i nie. Usiedliśmy na ławce i pogrążyliśmy się w
rozmowie, do której później dołączyły Asia i Beata, które także były wczoraj w
pubie i wypiły dużo więcej od nas. Marudziły coś, że więcej nie piją,
wypytywały, dlaczego tak szybko poszliśmy i cieszyły się z tego, że wracają na
weekend do domu. Nie doświadczyłam nigdy takiego uczucia, skoro mieszkałam tak
blisko uczelni.
Ogólnie, strasznie nas mało było na tych
ćwiczeniach. Większość powyjeżdżała już do domów, albo leczyła kaca. Dziewczyn,
z którymi zwykle siedziałam, nie było, więc usiadłam z Adasiem i jego
koleżankami. Wszelkie wersje, że on będzie mnie unikać albo ja go, poszły w
dal. Tak po prostu zniknęły, jakby nigdy się nie pojawiły. I zniknęło też to
uczucie, które wcześniej przeszkadzało mi w rozmowach z nim. Miałam już gdzieś,
czy powiem coś głupiego, czy nie. Jedną głupią rzecz już zrobiłam i skoro nadal
ze mną rozmawiał znaczyło, że wcale się tym nie przejął. Bo i pewnie traktował
mnie jako zwykłą koleżankę z kierunku, a nie jako kandydatkę na potencjalną
dziewczynę.
Zadano nam jakąś pracę w parach, aby
omówić obrazki i teksty z podręcznika, po czym zrobić notatki i odpowiedzieć na
pytania, formując tym samym mini wywiad. Niezbyt interesowała mnie tematyka
samochodów z wadliwym sprzęgłem, czy tam hamulcem, ale komentarze, które rzucał
Adaś, rekompensowały wszystko, że przez pół godziny tłumiłam śmiech. Wyrywałam
mu też co chwilę ołówek i dopisywałam jakieś notatki. Za każdym zetknięciem
naszych dłoni, moje ciało przechodził przyjemny dreszcz. Zdarzało nam się też
wgapiać sobie w oczy, gdy któreś z nas nie wiedziało, jakiego słówka użyć. Mimo
to, zadanie skończyliśmy jako pierwsi, z dumą czytając nasze wypociny. On
wcielił się w prezesa firmy produkującej samochody, a ja byłam reporterką
zadającą głupie pytania. Ale nauczycielce się podobało. Gdy inni czytali,
rysowałam mu jakieś gwiazdki w zeszycie. Nuda oraz dawka kofeiny zrobiły swoje.
Ale i on nie pozostawał mi dłużny, gdy zataczał na moim przedramieniu okręgi
zaostrzonym ołówkiem. Chyba poczuł do mnie jakąś miętę przez rumianek albo
nudziło mu się tak samo jak mi. A to był jakiś sposób, aby sprawić, by zajęcia
były ciekawsze. Do końca nie zostało wiele, więc starałam się wykorzystać każdą
chwilę, aby się na niego napatrzyć. Bo takiej okazji nie będę mieć przez
kolejne dwa dni.
- Jeszcze trzy godzinki i weekend –
powiedział, przeciągając się na krześle. – Jak ja tej głupiej Chemii nie znoszę
– dodał.
- A czy jest na naszym kierunku ktoś,
kto ją lubi? – zapytałam zaciekawionym głosem. Nie znałam takiej osoby. – Nie
wiem jak zaliczę ten przedmiot i poniedziałkowe koło.
- U nas jest jedna taka osoba, co
wszystko ogarnia. Ale po biol-chemie, więc to wiele wyjaśnia. – Podrapał się po
głowie, widocznie niezadowolony.
- No, u mnie w grupie chyba nikt nie ogarnia
albo się dobrze kamuflują – Wyszczerzyłam zęby, choć wcale nie było mi do
śmiechu.
- I ja też należę do tych nieogarniających,
więc można powiedzieć, że solidaryzuję się z całym kierunkiem. Siedzę sobie na
wykładzie jak łoś na tureckim kazaniu i notuję coś, czego nie rozumiem. Świetne
wykłady, serio. – W jego głosie bardzo łatwo można było wyczuć ironię.
- Nie mów, że nie ogarniasz Chemii
bardziej ode mnie, bo to jest niemożliwe. A ty pewnie posiedzisz trochę nad
tymi zadaniami i je zrobisz. Ja jestem za to tak wybitnym beztalenciem, że
nawet w liceum na podstawie miałam problemy z zaliczeniem przedmiotu. A więc no
cóż, jeśli chciałbyś jakieś porady, w stylu jak nie zaliczyć Chemii w trzech
prostych krokach, zapraszam. – Znów się do niego uśmiechnęłam, a on
odpowiedział mi tym samym.
I tak zleciał nam przedmiot, którego na
początku się bałam. Trafiłam do najwyższej grupy, choć nie pisałam nawet
rozszerzonego angielskiego. Zaliczenie jednak polegało na nauczeniu się
wszystkich trudniejszych słówek z działu i napisaniu z nich sprawdzianu, toteż
nie miałam z tym jakichś większych problemów. Nie wiedziałam, czy nie urwać się
przypadkiem z wykładów, skoro i tak niczego nie rozumiem. Jednak, solidarnie z
moją grupą z angielskiego, przeszłam z OiO do Gmachu Głównego. Rozmawiałam z
ludźmi z innych grup, jak ze starymi przyjaciółmi, a później, już pod salą
wykładową, zobaczyłam kilka osób z mojej grupy i dołączyłam do nich. Na
wykładzie siedziałam w przedostatnim rzędzie i grałam z Patrycją w Angry Birds
na jej tablecie. Adaś siedział gdzieś na dole ze swoimi znajomymi. Każde poszło
w swoją stronę, życzyliśmy sobie wzajemnie miłego weekendu i powodzenia w nauce
Chemii. Zupełnie nie chciało mi się siedzieć na tym wykładzie, ale liczyłam, że
może pojawi się jakaś magiczna lista, która dodaje parę procent do zaliczenia
albo, że wreszcie coś zrozumiem. Że nagle mnie oświeci i powiem „Tak, rozumiem
to zadanie i zaliczę kolokwium na sto procent”. Nic takiego niestety nie
nadeszło.
Na drugim wykładzie, który był z Podstaw
Systemów Operacyjnych i programowania ambitnie słuchałam i notowałam. Akurat
ten przedmiot w miarę lubiłam. Mimo to, odliczałam minuty do końca zajęć i tym
samym do weekendu, na który nie miałam właściwie żadnych planów. Jedynie nauka
Chemii, ale kto by to widział, że będę siedzieć cały dzień i zakuwać. Może
pojadę z ciotką na działkę, bo na imprezę raczej nie ma co liczyć. Wszyscy
zapowiedzieli, że albo wracają do domów, albo się uczą. Przez głowę przemknęła
mi myśl, że będę biegać z Adasiem, ale szybko ją odrzuciłam. Nie od razu Rzym
zbudowano. Poczekasz Miśka, poczekasz.
Patrycja szła jeszcze spotkać się z kimś
na ETI, a spora część mojej grupy pojechała do domów, więc na tramwaj szłam
sama. Wdychałam z rozkoszą świeże powietrze, które tak ciężko spotkać w
budynkach i uśmiechałam się sama do siebie, nawet z powodu świecącego jeszcze
słońca. Nadchodził weekend i w perspektywie miałam, aby wreszcie się wyspać.
Nawet zbliżające się kolokwium z chemii nie było w stanie zepsuć mi humoru.
Czułam w kościach, że nawet dzisiaj stanie się jeszcze coś dobrego. Może okaże
się, że chemik albo inny wykładowca dostał propozycję od NASA i leci w kosmos,
aby za darmo zwiedzać Marsa, zbierać próbki i badać reakcje chemiczne w nich
zachodzące, a tym samym z tego dobrego nastroju wpisał wszystkim piątki i
zaliczenie przedmiotu? Tak dobrze nie było, ale moje przeczucie się poniekąd
sprawdziło.
Szłam powoli, nigdzie się
nie spiesząc. Bo i po co? Zerknęłam na prawo, gdzie budowało się nowiutkie
Centrum Nanotechnologii, w którym pewnie zdążę jeszcze sobie trochę
postudiować, a jak się uda, złapię tam jakąś pracę. W sumie, ciekawie byłoby
być wykładowcą i obiecywać studentom trzecie terminy, a później ich nie
organizować. Kiwać ich tak, jak mnie kiwali. Dalej rozciągał się park, który
kiedyś podobno był cmentarzem. To znaczy, coś jest napisane na tabliczce,
jednak nigdy nie miałam czasu wgłębić się w jej treść. W podstawówce
interesowałam się historią, teraz jednak miałam głęboko gdzieś, po jakiej ziemi
kroczę. Może i powinnam zwracać większą uwagę na to, co znajduje się dookoła
mnie, ale nie miałam na to czasu.
I właśnie. Obejrzałam się za siebie i
zauważyłam, że Adaś usiłuje mnie dogonić. Przystanęłam i zaczekałam na niego. Trudno,
najwyżej znów ucieknie mi tramwaj.
- Czołem – powiedział. – Robisz coś
konkretnego w weekend? – zapytał.
- Poza tym, że zamierzam się wyspać, to
chyba nie. A co? – Spojrzałam na niego zaciekawiona.
- Bo tym razem zostaję w Gdańsku, a
wszyscy moi współlokatorzy wyjeżdżają. I jeśli chcesz, możemy się pouczyć razem
Chemii. Zawsze to raźniej, może akurat rozumiesz coś, czego ja nie czaję i vice
versa. – Zamrugał kilkukrotnie w oczekiwaniu na odpowiedź. Z jednej strony,
kusiła mnie ta propozycja, ale z drugiej obawiałam się, że ta nauka Chemii może
skończyć się inaczej i tylko stracę czas. Chemia była między nami, ale na pewno
nie w głowie. Zaryzykujmy.
- Właściwie, to nie byłoby takie głupie
– powiedziałam. – Możemy spróbować, ale nie zapominaj, że Chemia nie jest, nie
będzie i nigdy nie była moją mocną stroną.
- Czyli co? Jutro o dwunastej? Daj mi
swój numer telefonu, to się jeszcze zgadamy.
- Jasne, już mówię – powiedziałam, po czym
wyrecytowałam ciąg dziewięciu cyfr, a on go zanotował. – O cholera, mój
tramwaj. Na razie – rzuciłam, po czym zmusiłam mięśnie do biegu. Światło na
przejściu było zielone, więc zdążyłam wsiąść i nawet zająć miejsce siedzące.
Zapowiadał się ciekawy weekend,
zdecydowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz