sobota, 11 października 2014

Rozdział IV cz. I

[Maja]



Sobota, 24 marca 2012

Raz na jakiś czas zdarzają się dni, kiedy najchętniej nie wychodziłoby się z łóżka w ogóle. I bynajmniej nie chodzi tu o to, że leżałoby się w nim z ukochaną osobą, co byłoby jakimś sensownym powodem do lenienia się przez pół dnia. Po prostu nie ma się energii zupełnie na nic, a zewsząd czuć jakiś chłód. Tak było i dnia dzisiejszego, gdy po obudzeniu się i zobaczeniu, że zegar pokazuje dwunastą, nic mi się nie chciało. W perspektywie miałam naukę na jakieś kolokwia w przyszłym tygodniu i to było kolejnym argumentem, aby nie wstawać. No i Adam wyjechał w rodzinne strony na weekend, więc nawet nie miałam z kim pobiegać.
Przez ten tydzień od pamiętnej imprezy, widywaliśmy się właściwie codziennie poza zajęciami. Może i nie były to długie spotkania, ale to, że wreszcie rozmawialiśmy, po pół roku wgapiania się w niego jak w obrazek, rekompensowało wszystko. Może i go idealizowałam i nie zwracałam uwagi na jego wady, ale to mnie w ogóle nie obchodziło. Na uczelni praktycznie nie rozmawialiśmy. Każde z nas miało zamknięte grono własnych znajomych, z którymi siadaliśmy na wykładach, a na większości ćwiczeń byliśmy w innych grupach. Jedynie na angielskim sytuacja się zmieniała, gdy siadał aż nazbyt blisko i wspólnie robiliśmy zadania. Rozmawialiśmy przy tym właściwie na tematy związane z Politechniką i w sumie nikt nie mógł nawet pomyśleć, że spotykamy się częściej. W ostatniej ławce nikt nas nie widział, więc czasem chwytał moją dłoń i delikatnie rysował na niej palcem okręgi, a ja wtulałam głowę w jego ramię albo szeptałam mu coś na ucho. Po zakończonych ćwiczeniach znowu udawaliśmy, że się nie znamy. To było dziwne, ale zdawało mi się, że to po prostu kwestia czasu. Musi się przyzwyczaić do nowych warunków, czy coś. Zawsze dzwonił, gdy mieliśmy wolne i szliśmy albo biegać, albo się uczyć.

A wczoraj… wczoraj wieczorem poszliśmy na długi spacer. Trzymaliśmy się za ręce, co nigdy wcześniej nam się nie zdarzyło. To była jego inicjatywa, a ja nie stawiałam oporu.
- Dzięki, że wyciągnęłaś mnie wtedy na ten bilard – powiedział, gdy usiedliśmy na jakiejś ławce.
- Nie ma za co – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Chciałbym zadać ci kilka pytań, mogę? – zapytał.
- Jasne, mów – odparłam. Ściskał moje dłonie i patrzył mi w oczy w świetle latarni.
- Co pamiętasz z tej nocy, kiedy was odprowadzałem? – Zmrużyłam oczy i zamrugałam kilkukrotnie, przypominając sobie wszystkie najważniejsze momenty tamtego wieczoru. To chyba będzie ciężka rozmowa. Na to się przynajmniej zapowiadało.
- Właściwie to wszystko. Wraz z tym, co wydarzyło się na samym końcu. – Spojrzałam mu głęboko w oczy. – Alkohol burzy mury i sprawia, że robimy coś, na co na trzeźwo byśmy się nie odważyli. Jeśli cię to jakoś uraziło, to przepraszam.
- Gdyby mnie to uraziło, nie rozmawialibyśmy tutaj i teraz – odpowiedział. Miał rację, a ja fatalnie analizowałam zachowania ludzi. – Zrobiłaś coś, dzięki czemu w mojej głowie połączyła się swego rodzaju układanka. Przypomniałem sobie jedną wakacyjną znajomość. – Urwał na chwilę, aby spojrzeć mi w oczy. – I wiesz, każdy z nas ma jakieś swoje ideały, drogę, którą podąża czy coś. Słuchaj, wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
- Szczerze mówiąc, nie zastanawiałam się nad tym – odpowiedziałam. – Nigdy mi się nie przydarzyła, więc nie mam ku temu powodów. A dlaczego pytasz?
- Pamiętasz moje wynurzenie na temat twojego uśmiechu, wtedy pod twoją klatką?
- Że mój uśmiech wszystko rekompensuje, tak? – zapytałam.
- Dokładnie tak. Wiesz, to było w wakacje. Dorabiałem sobie w Juracie, sprzedawałem jakieś pamiątki. No i pewnego dnia pojawiła się ona. Cud, nie dziewczyna. Niska blondynka z Krakowa, starsza ode mnie. Przez dwa tygodnie, dzień w dzień spacerowaliśmy po plaży, obiecując sobie wszystko, czyniąc wspólne plany. A potem zniknęła, wzięła ode mnie maila i numer telefonu, ale się nie odezwała. Emilia, ale znajomi, z którymi była, wołali na nią Mi, od Małej Mi. Zakochałem się w jej uśmiechu od pierwszego wejrzenia.
- I niby mój uśmiech jest taki sam, jak jej uśmiech? Fajnie, znasz jakiegoś dobrego chirurga plastycznego? – powiedziałam z ironią i lekkim oburzeniem w głosie, które natychmiast wyczuł. Wychodzi na to, że koleś wyobraża sobie, że jestem jakąś poznaną na wakacjach dziewczyną, super.
- Źle mnie zrozumiałaś. Bardzo cię polubiłem, a to, że jesteś do niej podobna, to już osobna kwestia. – Patrzył na mnie, jakby czekając na moją reakcję. Kręciłam tylko głową, trawiąc informacje, które do mnie dotarły. W moim mózgu zachodziły procesy przetwarzania na język kodowy. Starałam się uporządkować wszystko w kolejności chronologicznej tak, aby móc to potem przełożyć znów na język polski i sformułować moje wnioski w jednym sensownym zdaniu.
- I co ja mam ci powiedzieć? – zapytałam. Miałam zupełny mętlik w głowie. Chciałam go zapytać, dlaczego na Politechnice w ogóle nie rozmawiamy i zachowuje się, jakby się wstydził znajomości ze mną. I to było tylko jedno z wielu pytań, które chciałam mu zadać i na które odpowiedzi bałam się znać. Zresztą, co ja sobie wyobrażałam? Wmówiłam sobie, że coś mogłoby w przyszłości z tego wyjść, a tak właściwie, to chyba szans nie było żadnych.
Milczeliśmy, patrząc sobie w oczy. Byliśmy sami w miejscu, do którego nikt o tej porze nie zaglądał. Spojrzeliśmy w gwiazdy i patrzyliśmy na nie w skupieniu. Czułam się, jakbym cofnęła się w czasie o tydzień. Z tą różnicą, że tym razem byłam trzeźwa. I nie zamierzałam robić głupich rzeczy. Po tym, co mi powiedział, nie byłam w ogóle przekonana do tego, że możemy być razem. Bo nawet, jeśli cokolwiek z jego strony by zaistniało, będę już zawsze miała świadomość, że on w głębi duszy wciąż porównuje mnie z nią. Z dziewczyną, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia i nadal o niej myślał, mimo upływu czasu i mimo tego, że nie miał z nią kontaktu.
Pogładził mnie po włosach i, jakby nigdy nic, pocałował. Tym razem, było zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy ja to zainicjowałam. Wkładał w to dużo energii, a i ja nie pozostawałam mu dłużna. W końcu działo się coś, co wyobrażałam sobie od miesięcy. Gdyby ktoś mi powiedział w październiku, że w tej scenerii będą się dziać dokładnie takie wydarzenia, nigdy bym mu nie uwierzyła. Przypomniała mi się piosenka Pidżamy, w której Grabaż śpiewał „Może wtedy przemówią kamienie, to co niewidzialne stanie się dotykalne. I staniemy ponad gwiazdami, a one będą lśnić naszymi kolorami. Więc na co jeszcze czekasz, kiedy możesz zrobić to teraz?” Czułam się jak naiwna trzynastolatka, ale mimo wszystko, brnęłam w to. Wiedziałam, że to się może nie powtórzyć i korzystałam z tego.
- Właściwie, co ty robisz? – zapytałam, gdy oderwaliśmy się od siebie.
- Cofam czas – odpowiedział. Zachciało mu się tajemniczości, cholera jasna. Objął mnie ramieniem i wróciliśmy do wpatrywania się w niebo. Mogłabym z nim siedzieć tutaj całą wieczność.
Jakiś czas później odprowadził mnie do mieszkania. Szliśmy powolnym krokiem, znów trzymając się za ręce. Opowiadał mi o swoim młodszym bracie, który chodził do gimnazjum w Elblągu i wygrywał we wszystkich konkursach matematycznych oraz o siostrze, która grała na skrzypcach. Chciałabym mieć rodzeństwo, z którym mogłabym się czasem pokłócić lub siostrę, z którą mogłabym się wymieniać ciuchami. A tymczasem mieszkałam z ciotką i właściwie nie wiedziałam prawie nic o moich rodzicach. Dlatego słuchanie historyjek z życia Adama było przyjemne dla ucha. To było takie poznawanie od środka tego, czego nigdy nie doświadczyłam. Owszem, bawiłam się z dziećmi przyjaciółek ciotki, ale to nie było to samo. Widywać się z kimś i spędzać po kilka godzin dziennie, a mieszkać pod jednym dachem to spora różnica.
Pożegnaliśmy się pod moją klatką, tym razem znów jak para znajomych. Nie było żadnych czułości, tylko wzajemne życzenie sobie miłego weekendu, dobrej nocy, do zobaczenia w poniedziałek i takie tam. Znów miałam mętlik w głowie.

- Jedziesz ze mną na działkę? – zapytała ciotka. – Dawno tam nie byłyśmy, a przydałoby się coś już zasiać, trochę posprzątać po zimie.
- Pewnie – odpowiedziałam i przebrałam się w ekspresowym tempie, jakie zdarzało mi się tylko i wyłącznie wtedy, gdy budziłam się dziesięć minut przed zajęciami. A nie zdarzyło mi się jeszcze spóźnić. Nigdy.
Lubiłam tam jeździć, bo tylko tam mogłam delektować się chwilą ciszy, którą tak ciężko znaleźć w centrum miasta. To był mój mały raj, który kochałam całym sercem. Kiedyś mogłam spędzać tam całe dnie, robiąc cokolwiek – czytając książki, a wieczorem wychodziłam na imprezę do pobliskiego pubu, który zarabiał głównie na działkowcach. To było kilkanaście kilometrów od mieszkania, około pół godziny autobusem. Nie zamierzałyśmy dzisiaj zostawać tam na noc, jedynie porobić coś przez kilka godzin i wrócić zanim będzie ciemno. Uwinęłyśmy się ze wszystkim w godzinę i ciotka poszła poplotkować z działkową sąsiadką, a ja zostałam sama.
Usiadłam na krześle na ganku maleńkiego domku i wyciągnęłam książkę z torebki. Ale zanim zaczęłam czytać, przekopałam wszystkie kieszonki wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu jakiejś zakamuflowanej gumy do żucia, którą wiedziałam, że posiadam, ale postanowiła mi tym razem zrobić na złość i schować się tak, że jej nie znalazłam. W mej dłoni znalazła się za to jakaś karteczka. Jakiś numer telefonu i podpis Kuba. Czy ja znam jakiegoś Kubę? Zastanowiłam się. Jeden z grupy i mam do niego numer, więc odpada. Przyjaciel z liceum… odpada. Kolega z klasy z gimnazjum, odpada. Podrapałam się po głowie, starając się przypomnieć sobie, kiedy w ogóle miałam ze sobą tę torebkę. Tramwaj. Koleś z tramwaju wcisnął mi jakąś kartkę, gdy jechałam na bilard. A więc istniało prawdopodobieństwo, że skoro w przyrodzie nic nie ginie i nic nie pojawia się znikąd, to był jego numer. A niech go piorun trzaśnie, przecież do niego nie zadzwonię. Coś w głębi duszy podpowiadało mi, że dobrze będzie, jeśli jednak to zrobię. Nie widziałam w tym żadnego sensu, ale miałam coś w rodzaju przeczucia. Tak jakby miał wnieść coś do mojego życia.
Był w mojej sieci, więc miałam do niego darmowe minuty, dlaczego więc nie spróbować? Wybrałam numer i poczekałam, na dźwięk połączenia, a potem na sygnał.
- Słucham? – usłyszałam w telefonie głos, który poznałam wtedy, gdy tłumaczył się kontrolerom biletów. I wtedy wpadł mi do głowy nieco szalony pomysł, skoro i tak nie miałam nic do roboty.
- Dzień dobry, Dzwonię z Zakładów Wielobranżowych Renoma. Dzwonię do pana, ponieważ nie uiścił pan w terminie siedmiu dni opłaty dodatkowej za brak biletu lub brak ważnego biletu w tramwaju linii numer trzy. Czy jest pan świadom popełnionego błędu i zobowiązuje się do uiszczenia opłaty w wysokości stu siedemdziesięciu złotych? – powiedziałam ze śmiertelną powagą w głosie. Potrafiłam wymyślać na bieżąco treść i za to siebie lubiłam.
- Przecież zapłaciłem dzień po otrzymaniu mandatu – powiedział zdenerwowanym głosem. – Jak macie taki burdel w firmie, to się nie dziwię, że ludzie nie kupują biletów. W ogóle, skąd wy macie do jasnej cholery mój prywatny numer telefonu, skoro wam go nie podawałem?
- Dzięki ogromnemu wkładowi pracy naszych pracowników, posiadamy wszystkie potrzebne informacje o naszych klientach – odpowiedziałam spokojnym i słodkim głosem. – Pana uwagi zostaną przekazane do działu marketingu i wszelkie wnioski z tego wynikające zostaną podjęte. – Mruknął coś niezrozumiałego, a ja kontynuowałam. – Przepraszam w takim razie za niepokojenie w to sobotnie popołudnie i żegnam pana serdecznie. Jednak proszę się nie rozłączać, ponieważ mam panu do zadania jeszcze jedno pytanie.
- Jakie? – zainteresował się. – W ogóle, dlaczego wy pracujecie w soboty?
- Czy kojarzy pan dziewczynę, której wcisnął pan numer telefonu w tramwaju linii numer pięć? – zapytałam.
- A dlaczego pani pyta? – zapytał. – Co jej zrobiliście? – dodał z jakimś przejęciem w głosie. Nie wytrzymałam i szczerze się roześmiałam.
- Bo właśnie z nią rozmawiasz i zostałeś wkręcony, drogi kolego – powiedziałam.
- Ja pierdolę… – powiedział. – Dziewczyno, wiesz ile mi strachu narobiłaś?
- Jak się bilecików nie kasuje, to tak jest – odpowiedziałam.
- Dasz się w takim razie zaprosić na piwo albo na kawę? – zapytał. Zastanowiłam się przez chwilę.
- Czy ja wiem… może. A co za to dostanę?
- Za takie żarty, to droga koleżanko, nie powinnaś dostać nic, a przepraszać na kolanach. – Zaśmiał się.
- Na kolanach, powiadasz?
- No, jeśli bardzo chcesz, to możesz na leżąco – powiedział i zaśmiał się.
- Czy mam wyczuwać w tym jakiś podtekst? – zapytałam. Rozmawialiśmy sobie tak luźno, jak nigdy z Adasiem.
- O co ty mnie podejrzewasz? – zapytał. – Mnie chodziło o takie błaganie, jak w średniowiecznej ikonografii, wiesz, król siedzi na tronie, poddani składają mu hołd na leżąco.
- Co ty ćpasz? – zapytałam. – A wracając do tematu, osiemnasta pod Lotem?
- Może być – odpowiedział. Właściwie nie wiedziałam nawet, czy chciało mi się spacerować po tłumnej starówce. Ale i nie miałam innego pomysłu na ciekawe miejsce spotkania. To był taki neutralny grunt, bezpieczna pozycja. W ogóle, co to za pomysł, spotykać się z nieznajomym facetem, którego widuje się jedynie w tramwaju, podczas gdy mam Adasia i gdy wreszcie zaczęło nam się układać?
Z działki wróciłyśmy jakoś po koło siedemnastej, stojąc w gigantycznym korku przed Gdańskiem. Zachciało się łatać drogi w weekendy… Przebrałam się i wzięłam prysznic. Nie wiedziałam, jakie buty założyć. Szpilki odpadały, bo zupełnie nie nadawały się do chodzenia po brukowanych ulicach starówki, a w trampkach byłam zbyt niska. Spojrzałam na glany, które miały jeszcze na sobie ślady soli i zimowej chlapy. Jakieś cztery centymetry podeszwy, może być. Przyda im się, gdy je trochę ponoszę. A są tak wygodne, że nawet jak przespacerujemy z Gdańska do Gdyni to nic mnie nie obetrze. No i będę wyglądać bojowo, trochę groźnie. Mimo, że dobrze nam się rozmawiało przez telefon, obawiałam się tego spotkania. I zawsze w takich przypadkach swą siłę charakteru wyrażałam przez glany. Zawsze.
Wsiadłam w piątkę, bo przyjechała najszybciej, musiałam później przesiąść się przy Politechnice, ale nie robiło mi to już różnicy. Miałam nadzieję jedynie nie ujrzeć Kuby już w tramwaju. Nie było go. Może pojechał wcześniejszą Trójką, albo czymś. Z pewnością, nie chciałoby mu się przesiadać. Świetnie, wyrobiłam sobie o nim opinię po jednej rozmowie telefonicznej. Przesiadłam się do Szóstki, którą dojechałam do samej Bramy Wyżynnej. Jak zwykle ciężko było przebić się przez tłum chcący wsiąść do tramwaju. Po tym boju skierowałam się do tunelu i chwilę później wyszłam z niego przy budynku Lotu, który, według internautów, był jedynym w Polsce budynkiem, którego zdjęcia wyglądały jak w sepii. To kultowe miejsce spotkań miało podobno już niedługo zniknąć z mapy Gdańska. Fakt, nie pasowało w ogóle do zabytkowej zabudowy, ale dla mnie, mieszkającej tutaj od urodzenia był nieodłącznym elementem starego Gdańska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy