wtorek, 16 grudnia 2014

Rozdział XI

[Leokadia]
Sobota, 28 kwietnia 2012

Będę za nim tęsknić. Naprawdę. Nie wiem, jak długo go nie będzie, ale już bardzo mi go brak. Chociaż wciąż przy mnie stał, odczuwałam żal. Ale może od początku.
Obudziłam się za dziesięć dziewiąta. Nie pogardziłabym jeszcze dwoma lub trzema godzinami snu – w końcu wczoraj nie poszłam spać razem z dobranocką – ale nie było mi to dane. Obiecałam mamie, że wpadnę na majówkę. A poza tym – co miałabym robić w Poznaniu, gdy wszyscy powyjeżdżali do domów? Gdy zerknęłam za okno, stwierdziłam, że ktoś sobie chyba stroi żarty. Upewnił mnie w tym wskaźnik na termometrze. Było piętnaście stopni, a było dopiero rano! Nie oglądałam telewizji, o prognozie pogody nie wspominając. Irytowały mnie zawsze uśmiechnięte i sztuczne pogodynki. A jak pojawiał się pogodynek, to już w ogóle miałam ochotę wyrzucić telewizor za okno. Nie wiem, czy bardziej bawił mnie ten facet na ekranie czy nazwa. Pogodynek.
Wrzuciłam kilka losowych ubrań do małej walizki, niektóre podręczniki wypożyczone z biblioteki oraz laptopa wraz z ładowarką. Przeleciałam się po mieszkaniu i powrzucałam trochę losowych rzeczy, które zapewne mi się przydadzą. Wczoraj jakoś nie miałam głowy do pakowania się. I nie żebym była pijana – wróciłam trzeźwa jak z mało której imprezy, ale po prostu... Przyszłam, położyłam się i zasnęłam w ciuchach. Nie było mi zbyt wygodnie. Najważniejsze, że miałam dość przytomności, aby ustawić budzik.
W filmach musi być coś prawdziwego. Ile to scen było, w których bohaterka jednocześnie ubiera się, szczotkuje zęby, podgryza kanapkę (i nie ma tu o dziwo żadnej sprzeczności!), pakuje się i szuka kluczyków od samochodu? Całe mnóstwo. A najzabawniejsze jest to, że takie rzeczy naprawdę się zdarzają. Nie wiem, jak było to w przypadku innych kobiet, ale ja umiałam robić to wszystko jednocześnie. Z małą poprawką – śniadanie tylko uszykowałam; ułożyłam kanapkę na kanapce i zamierzałam wziąć je ze sobą do samochodu, aby podgryzać na skrzyżowaniach. Nie wiem, czy można dostać za to mandat, ale widziałam już bardziej zdolne ode mnie osoby, które potrafiły malować rzęsy w lusterku wstecznym, zmieniać kurtkę na marynarkę czy czytać gazetę. Chociaż ostatnio modne staje się dłubanie w nosie. Fuj.
Wyskoczyłam z mieszkania, licząc na pokojowy humor Lucka. Kiedyś po każdym powrocie do domu, zastawałam moje kwiatki kompletnie zjedzone. W ramach wojny, którą kiedyś wytoczyłam kotu, zaopatrzyłam się w same kaktusy. Widać były ciężkostrawne, bo zastawałam je nietknięte. A Lucyfer, ku mojemu zadowoleniu, nawet nie lubił się do nich zbliżać na odległość mniejszą niż dziesięć centymetrów. Pewnie kiedyś spróbował podgryźć któregoś, nadział się i ma teraz uraz na psychice. I dobrze mu tak. Rozumiem, jakbym go głodziła, ale na Boga, miskę zawsze zostawiam mu pełną! Ba, nawet dwie! Chociaż mam wrażenie, że ostatnio przytył.
Zbiegłam po schodach i doskoczyłam do samochodu. Stał zaraz pod kamienicą, za co byłam wdzięczna sąsiadom. Widać wszyscy postanowili wyjechać na majówkę już w piątek. Nacisnęłam autopilota, otworzyłam bagażnik w wersji mini (w moim garbusie wszystko było w wersji mini), wcisnęłam tam walizkę i wsiadłam. Zmieniłam buty ze szpilek na baleriny, które wygrzebałam spod siedzenia pasażera. Zapaliłam go, ale zgasł.
Przekręciłam kolejny raz i nic. Próbowałam tak kilka razy. Czasem wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk, raz nawet udało mi się wrzucić wsteczny i migacz, zanim zgasł. Zaczęłam się irytować i spróbowałam podejść go w inny sposób.
– No dalej, słońce, dasz radę.
Słońce dawało radę, ale bynajmniej nie chodziło tu o mój samochód. To na niebie grzało, jakby ktoś za mocno je podkręcił. W samochodzie było gorąco jak w piekle. Westchnęłam z bezsilności. Samochód odmówił współpracy.
– Co ja ci takiego zrobiłam, co?! – zapytałam go, zła do granic możliwości. A miał to być taki piękny dzień. Pierwsze nieszczęście zaliczone. Obawiałam się reszty dnia, bo jak wiadomo, nieszczęścia chodzą stadami. Może powinnam iść spać i obudzić się za dwadzieścia cztery godziny? – No co?! Zawsze lałam ci najlepszą benzynę! I olej! Nie dociskałam gazu, jeździłam zawsze spokojnie i nigdy cię nie zarysowałam! To nie fair! Ja chcę wrócić do domu! – Wydarłam się i szybko rozejrzałam dookoła.
Jakaś starsza pani z kamienicy naprzeciwko patrzyła na mnie ze swojego okna, znajdującego się na parterze. Skrzywiłam się i poszukałam w schowku listy z numerami, którą – jak podejrzewałam – tata zostawił tu na wszelki wypadek. Numer po pomoc drogową był pierwszy na liście. Zadzwoniłam, zamówiłam lawetę i wysiadłam. Na zewnątrz mogłam liczyć chociaż na jakiś podmuch wiatru.
Przyjechali po trzydziestu minutach. Widać nie mieli zbyt dużo ruchu, chociaż narzekali, że akurat w sobotę musiał popsuć mi się samochód. Doprawdy, jakbym to ja o tym decydowała. Nie moja wina, że po dwóch latach małżeństwa, garbus postanowił mnie zdradzić i nie odpalić. Przecież ja go do tego nie namawiałam!
Wróciłam do mieszkania, przebrałam się i zaczęłam sprzątać z nudów. Zadzwoniłam wcześniej do mamy, że nie przyjadę. Wspólnie ustaliłyśmy, że zabiorę się w poniedziałek z tatą, gdy będzie wracał ze szpitala. Nikt nie chciał po mnie dziś przyjechać. I tu kończy się ofiarność moich rodziców.
Wolałam nie wychodzić na zewnątrz. Miałam wprawdzie w planach jakieś niewielkie zakupy, zarówno spożywcze jak i poszukiwanie sandałków na lato, ale to było zbyt ryzykowne. Nieszczęścia chodzą stadami. W domu miałam mniejsze szanse na spotkanie któregoś z nich. Wolałam się sama pod nogi im nie pchać. A nuż przejechałby mnie tramwaj albo wpadłabym pod taksówkę. Choć nie był to piątek trzynastego, wszystko może się dziś zdarzyć. Siedziałam w domu, bo głęboko wątpiłam, aby nieszczęście postanowiło same do mnie przyjść.
Odkurzyłam dywany, starłam meble do połysku, a potem zabrałam się za umycie podłóg. Około trzynastej, gdy zaczęłam robić sobie obiad, miałam już posprzątane w szafie z ubraniami i szafce na buty. Siedząc w kuchni i jedząc obiad, zerknęłam na regał. Ciekawe, jak bardzo jestem zdesperowana. Sprzątanie regału to już skrajna desperacja. Co tydzień nawet się do niego nie zbliżam. Zazwyczaj nie robię tego raz na miesiąc. Ani kwartał. Ani pół roku. Po prostu... ten regał, choć zajmuje pół ściany na korytarzu, ma w sobie coś takiego... Fakt faktem, plakat mój i Wery zaczął powoli pokrywać się kurzem, ale nie zamierzałam go tknąć. Było na nim wszystko, co potrzebowałam – jak i tona rzeczy zupełnie zbędnych, ale przełożenie choćby jednego przedmiotu burzyło jego harmonię, którą potem i krwią (może w mniejszym stopniu) wypracowałam. Ja wiedziałam, gdzie jest co i po omacku mogłabym trafić. Porządek wszystko by popsuł.
Zjadłam obiad i zaczęłam myć okna. Pogoda była iście wakacyjna. W moim mieszkaniu nie było tego aż tak czuć. Miałam okna od strony podwórza, czyli od wschodu. Dopiero, gdy uderzyło we mnie ciepłe powietrze, odczułam temperaturę. A termometr udowodnił mi, że mam rację – było niecałe trzydzieści stopni. W kwietniu! Niecały miesiąc temu zamarzałam z zimna, teraz byłam bliska zmiany stanu w ciekły. Komuś coś się pomyliło.
Szorowałam właśnie okno w kuchni, gdy zadzwonił dzwonek. Odłożyłam płyn do szyb i ruszyłam do drzwi. Zatrzymałam się i spojrzałam w lustro. O matko boska. Włosy, które tylko i wyłącznie cudem wyprostowałam dziś rano, teraz sterczały każdy w inną stronę. Oczywiście, tyle ile mogły, zważywszy na ich długość i ciężar. Rozmazałam przypadkiem tusz na policzku. Nienawidziłam swoich rudych rzęs. W dresie i rozciągniętym podkoszulku z flagą Wielkiej Brytanii prezentowałam się całkiem apetycznie. Otworzyłam drzwi, nie zerkając w wizjer.
Pierwszym co rzuciło mi się w oczy, było to, że dwójka ludzi u mojego progu wyglądała, jakby właśnie uciekła z domu i szukała u mnie schronienia. W Poznaniu było kilka tanich schronisk, nie żebym pamiętała gdzie, ale co to za problem znaleźć je w Internecie.
– Tak? – zapytałam, a w tym samym czasie odezwała się dziewczyna:
– Tak właśnie wyglądały moje włosy, zanim je pofarbowałam. – Machnęła ręką w kierunku mojej głowy. Zmarszczyłam czoło zdezorientowana, a ona kontynuowała niewzruszona: – Miło znów zobaczyć swój kolor. – Posłała mi uśmiech.
– W czym mogę pomóc? – zapytałam z lekka poirytowana.
– Leokadia Ratka? – zapytała dziewczyna, dzierżąc czarną teczkę niczym broń. Udało mi się zapuścić żurawia na jakiś plan, który trzymała na niej. Dopiero po chwili zorientowałam się, że jest to mapa z zaznaczoną trasą do mojego domu z dworca głównego. Najprawdopodobniej dziewczę było wielką fanką Google Maps, bo widziałam nawet ich znaczek firmowy.
– Mama zakazała przedstawiać mi się nieznajomym – odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami, robiąc smutną minkę. Chłopak westchnął ciężko, a ja pierwszy raz zwróciłam na niego uwagę. Miał duży, podróżny plecak jak dziewczyna. Był od niej o pół głowy wyższy, dobrze zbudowany i przystojny. Oczywiście gdyby nie to, że wyglądał podejrzanie.
– Przecież to oczywiste, że to ona – mruknął. – Pasują włosy na przykład.
– Chłopie, wiesz ile jest rudych dziewczyn?! – Dziewczyna na niego warknęła. – Tego kwiata może być pół świata!
Nie zamierzałam uczestniczyć w kłótni jakiejś najprawdopodobniej nawalonej pary. Zapewne pomylili mieszkania, albo zbyt dosłownie potraktowali wizję majówki wolnej od nauki, pracy, rodziny i wszystkiego innego i upili się jeszcze w pociągu. Jednak wydruk z mapą miałam ochotę im wyrwać. Strasznie miałam na to ochotę.
– Chyba pomyliliście adres – powiedziałam zamiast tego i miałam zamiar zamknąć drzwi.
Dziewczyna przytrzymała je, uniemożliwiając mi to. W sercu zaczął kiełkować mi niepokój. Rozejrzałam się i z przerażeniem uświadomiłam sobie, że moja ukochana listwa wciąż jest w sypialni. Byłam sama przeciwko dwójce. Chłopak bez problemu mógłby pokonać nas obie, a jeśli dołączyć do niego dziewczynę, moja sytuacja nie przedstawiała się lepiej niż sytuacja mrówki podczas spotkania z człowiekiem. Lucyfer nie postanowił mi pomóc, bo nawet nie wyszedł z kuchni. Już widzę te nagłówki gazet. „Studentka zamordowana w swoim mieszkaniu z zimną krwią!” „Na Wildzie jednak mieszka szatan, studentka zamordowana! Nie złapano sprawców!”
Potrząsnęłam lekko głową, aby zebrać myśli. Szatan? Na Wildzie? Za dużo Mikiego. Stanowczo za dużo Mikiego.
– Słuchaj, nie mam czasu na dyrdymały – odezwała się dziewczyna, a ja poszukałam wzrokiem czegoś twardego. Lustro? Ile może zająć mi demontaż lustra, aby móc wykorzystać je jako narzędzie do samoobrony? Pewnie dużo czasu. – Jestem twoją siostrą. Wpuść mnie, a wszystko ci opowiem.
Od razu pomyślałam o Anastazji. Dziewczyna może i miała ciemne włosy, ale proste jak druty, nie  kręcone jak Any, zaś jej oczy z pewnością nie były ciemnobrązowe a niebieskie. Poczułam się poirytowana i wkurzona, że ktoś śmie mówić takie bzdety, podczas gdy moja kochana siostra została zabita przed jakiegoś kretyna, który w ogóle nie powinien dostać prawa jazdy.
– Ja nie mam siostry – odpowiedziałam automatycznie. Wszystkim tak mówiłam. Nigdy nie powiedziałam: „moja siostra nie żyje”, bo narażałam się wtedy na fałszywe wyrazy współczucia, które jedynie wytrącały mnie z równowagi. A poza tym, nie zwierzam się obcym.
Dziewczyna usiłowała przejść obok mnie i wślizgnąć się do mieszkania. Popisałam się refleksem i zastawiłam jej wejście sobą. Nie zdążyła zareagować i uderzyła we mnie. Odepchnęłam ją z siłą, której się po sobie nie spodziewałam. Ona też nie, a dodając do tego ciężar plecaka, poleciała do tyłu, wpadając na chłopaka. Odskoczyłam do tyłu, złapałam drzwi i zatrzasnęłam je. Z zabójczą prędkością dopadłam do nich i zamknęłam je na wszystkie zamki, jakie tylko mój dziadek tu zainstalował.
– Ty wariatko! – Usłyszałam krzyk nieznajomej dziewczyny. Miałam nadzieję, że któryś z moich sąsiadów postanowi przypadkiem wezwać policję i zgłosić naruszanie spokoju. Albo sama to zrobię, jak oni się nie ewakuują.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, jaka jestem przerażona. Niby oddzielała mnie od nich gruba ściana, ale to i tak było za mało. Pobiegłam do sypialni i zadzwoniłam do Mikiego.
– Miki! – krzyknęłam do słuchawki, a gdy sobie przypomniałam o dwójce nieznajomych, od razu przyciszyłam głos. Nie chciałam, aby ci z korytarza mnie słyszeli. Chłopak coś do mnie mówił, ale nie słuchałam go. Podeszłam na paluszkach do drzwi i spojrzałam przez wizjer. Dwójka nieznajomych kłóciła się. Różnice zdań odnośnie sposobu zamordowania mnie? – Miki! Co mówiłeś?
– Pytałem, co się stało – odpowiedział.
– Słuchaj, przed moimi drzwiami czatuje dwójka walniętych ludzi. Dziewczyna twierdzi, że jest moją siostrą, a w dodatku jest jakaś nieprzewidywalna, usiłowała mi siłą wejść do mieszkania. Miki, Boże, jak się boję. A co, jeśli oni nie pójdą? Albo w końcu uda im się wejść do środka? Przecież nikt mi nie pomoże, a...
– Luśka. – Zamilkłam. – Mam przyjechać?
Pokiwałam głową i zaraz dodałam:
– Tak.
Pożegnał się i rozłączył. Poszukałam drewnianej listwy, którą miałam gdzieś w sypialni. Zerknęłam na nią, a potem mimowolnie parsknęłam śmiechem, gdy pomyślałam, że może i patelnia byłaby lepsza. Bardziej wytrzymała. Chociaż osobiście nie pogardziłabym kamizelką kuloodporną i prywatnym ochroniarzem. Podeszłam znowu do wizjera z listwą – chłopak siedział na szczycie schodów, prowadzących w dół, a dziewczyna gdzieś zniknęła. Rozejrzałam się, ile mogłam, ale nigdzie jej nie znalazłam.
Stałam i obserwowałam go z pół godziny. Dawno nikt mnie tak nie wystraszył. Jeszcze jakby oni byli normalni, to bym jakoś to przeżyła. Ale oni są nieobliczalni, skoro dziewczyna twierdzi, że jest moją siostrą i szczerze w to wierzy. Nieprzewidywalni ludzie są najniebezpieczniejsi.
Gdy zadzwonił domofon, prawie dostałam zawału. Podniosłam słuchawkę i wpuściłam Mikiego do kamienicy. Stałam i patrzyłam przez wizjer, aż dotrze na drugie piętro. Gdy mijał siedzącego mężczyznę, rzucił mu spojrzenie, po którym ja obróciłabym się w pył. Nigdy nie widziałam, aby na kogoś patrzył z większa niechęcią. Nie dowiem się pewnie nigdy, czy nieznajomy odwdzięczył mu się tym samym. Otworzyłam drzwi i wpuściłam Mikiego do środka, a chłopak odwrócił się i obserwował nas w przerwie między kolejnymi kęsami kanapki.
– To on, tak? – zapytał Miki, gdy zamknęłam drzwi. Doskoczyłam do niego i zasłoniłam mu dłonią usta. Gdy zamilkł, położyłam palec na swoich ustach, gestem nakazując milczenie i kazałam mu iść za mną. Skierowałam się do mojego pokoju, bo było to pomieszczenie najbardziej oddalone od klatki schodowej.
– Tak, on – powiedziałam, zrzucając ubrania z kanapy na łóżko, aby Miki miał gdzie usiąść. – Dziewczyna zniknęła krótko po mojej rozmowie z tobą. Chcesz coś do picia?
– Herbatę – mruknął, rzucając resztę moich rzeczy. O zgrozo, czy dobrze dostrzegłam w niej koronkowe majtki? Miałam głęboką nadzieję, że Miki ich nie zauważył.
Podreptałam do kuchni i zrobiłam herbatę. Tym razem obie zwykłe. Zaniosłam do pokoju, dziękując w myślach Mikiemu za posprzątanie na stoliku. Nigdy nie byłam bałaganiarą, kiedyś potrafiłam mieć wszystko perfekcyjnie poukładane, ale teraz jakoś przestało mi zależeć. Wprawdzie dziś po południu sporo posprzątałam, jednak swojego pokoju nie tknęłam.
Siedzieliśmy z Mikim godzinę i opowiadaliśmy sobie różne rzeczy. Dochodziła osiemnasta. Zupełnie zapomniałam o nieznajomym mężczyźnie, który jeszcze godzinę temu zawzięcie okupował moją klatkę schodową. Miki potrafił oderwać mnie od problemów jak mało kto.
Przypomniał mi dzwonek do drzwi. Wstałam, zabrałam listwę z pokoju i ruszyłam śmiało przed siebie. Krótkie zerknięcie w wizjer upewniło mnie w przewidywaniach. Chłopak stał przed moimi drzwiami, trzymając w ręce skórkę od banana i folię aluminiową, w którą najprawdopodobniej owinięta była zjedzona przez niego kanapka. Mając za plecami blisko dwumetrowego człowieka, poczułam nagły przypływ odwagi. Otworzyłam drzwi i wyszłam z listwą na klatkę.
– Hej, mógłbym tylko wyrzu... – urwał w połowie słowa. Nie wiem, czy na widok mojej listwy czy miny. Ale obie były równie skuteczne. – Dobra, dobra! – Uniósł ręce w pokojowym geście, gdy zbliżyłam się do niego. Cofnął się. – Poszukam jakiegoś śmietnika na mieście!
– Czego ty w ogóle chcesz? – zapytałam poirytowana. – Sterczysz tu od ponad dwóch godzin. Nie dotarło, gdy powiedziałam to pierwszy raz? – Zerknęłam przez ramię, aby mieć pewność, że Miki za mną stoi i pilnuje. – Nie mam siostry. Nie potrzebuje siostry. Jeśli twoja towarzyszka wybrała się w podróż życia celem odnalezienia swoich korzeni, to najwidoczniej – a raczej na pewno – pomyliła adres. Mieszkanie, kamienicę, ulicę, cokolwiek.
– Niczego nie pomyliła – odezwał się zmęczonym tonem. – Boże, nie sądziłem, że będziemy musieli się z tobą tyle użerać – dodał jeszcze ciszej, ale i tak usłyszałam.
– Wynoś się. – Pogroziłam mu listwą, tak jak kiedyś groziłam Radkowi bukietem róż. Tym razem zamiast niepewności w oczach potencjalnej ofiary dostrzegłam kpinę i głębokie powątpiewanie. Nie wierzył, że jestem w stanie mu tym przyłożyć.
– Luśka. – Usłyszałam gdzieś za plecami głos Mikiego. Zrobiłam smutną minkę i zaczęłam opuszczać listwę.
– To twój kochaś? – zapytał nieznajomy mężczyzna, a ja zamachnęłam się, zanim zdążyłam pomyśleć.
Nie wiem, kto z nas miał więcej szczęścia i refleksu. Ja, ponieważ uderzyłam z prędkością, której się po sobie nie spodziewałam. Miki, bo zdążył złapać mnie za rękę czy nieznajomy, bo prędkość, z jaką się odsunął, pobiła tę, z którą się zamachnęłam. Na szczęście. Gdyby nieznajomy się nie odsunął, najprawdopodobniej miałby trochę spłaszczoną czaszkę z jednej strony a ja sprawę o pobicie w sądzie.
Mężczyzna był trochę oszołomiony. Trzeba to przyznać. Miki był zdenerwowany, a ja kompletnie się pogubiłam. Zarejestrowałam, jak Miki zwraca się do mnie i mówi:
– Nie warto.
I potem już przestałam myśleć. Chłopak zagarnął mnie ramieniem i siłą wepchnął z powrotem do mieszkania, odbierając mi listwę przy okazji. Pewnie chodziło o względy bezpieczeństwa.
– Spadaj, albo wezwę policję – powiedział do nieznajomego, a ten skinął głową. Tak mi się przynajmniej wydawało, choć nie byłam pewna.
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Prawie uderzyłam człowieka kawałkiem drewna. Grożenie czymś a prawie zrobienie tego to kolosalna różnica. O Boże, co się ze mną stało?
Nie rozumiałam tego, co się dookoła mnie dzieje. Miałam wrażenie, jakbym była kimś innym przez ostatni miesiąc a może dwa. To nie byłam ja. Ja, którą znałam, miała fajnego i kochanego faceta, Radka, świetne przyjaciółki. Chodziła na wszystkie zajęcia, była jedną z najlepszych osób na roku i nigdy nie imprezowała w tygodniu. Do rodziców jechałam przykładowo co weekend albo i częściej. Czasami nawet u nich spałam, gdy miałam zajęcia na późniejszą godzinę. Nie biegałam w szpilkach, nie krzyczałam, nie spałam z drewnianą listwą.
A dziś? Zupełne przeciwieństwo. Byłam antagonistyczną wersją samej siebie. Nie mam chłopaka, przyjaciół, nie chodzę na wykłady, ciągle imprezuje, robię jedno, podczas gdy myślę drugie. Jestem jakąś walniętą masochistką. Nie mam czasu na nic, rzucam się na ludzi, krzyczę i nie panuje nad swoimi emocjami. Więcej, nie pasuje nad sobą. Przerażała mnie ta zmiana. Bardzo.
– Miki, nie panuje nad swoim życiem – powiedziałam, stając przed łóżkiem i padając na nie twarzą. – Boże, to jakaś kompletna katastrofa. – Wcisnęłam twarz w bluzę, aby Miki nie widział moich łez.
– Lusiu – szepnął cicho Miki. Aż podniosłam głowę. Nikt nigdy tak do mnie nie powiedział. – Ty się po prostu trochę pogubiłaś. Radek, Kaśka, teraz ta dziewczyna. Przestałaś ogarniać – zawyrokował.
Pokiwałam powoli głową. Miki kucnął przed łóżkiem na mojej wysokości. Wyciągnął dłoń w moim kierunku, a następnie starł łzy z moich policzków. Po chwili podał mi chusteczki. Znowu widział, jak płaczę. Kiedyś robiłam to naprawdę rzadko a teraz coraz częściej.
– A co, jeśli to prawda?
Miki pokręcił głową. Usiadłam na łóżku, co on zaraz wykorzystał i się dosiadł. Objął mnie, więc się w niego wtuliłam i przestałam płakać. W głowie trwała mi szalona gonitwa myśli. A jeśli to prawda? Co wtedy? Gdybym miała siostrę... Gdybym ją miała. Miałam kiedyś Anastazję. A ta skąd by się wzięła? Rodzice oddali ją do adopcji? Bez sensu. Rozdzielono nas przypadkiem przy porodzie? Odpada. A może ja i Ana byłyśmy adoptowane? I rodzice adoptowali jedynie dwójkę z trzech... Nie mogłam w to uwierzyć, bo byłyśmy z Aną zbyt podobne do ojca. Ona fizycznie, ja z charakteru.

Nie zamierzałam jednak pozwolić, aby tamta nieznajoma dalej szerzyła swoje głupie teorie. Skoro tak uważa, musi mieć jakieś przesłanki. Nie podzieliłam się tą wiadomością z Mikim, ale postanowiłam jutro z nią porozmawiać i skonfrontować informację. Miałam zamiar jej udowodnić, że się myli i że miałam tylko jedną siostrę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy