[Leokadia]
Niedziela, 29 kwietnia 2012
Usiłowałam
teleportować się do domu. Naprawdę. Marzyłam o powrocie do mieszkania, chociaż
wszystko dopiero miało się zacząć. Podświadomie się bałam i szukałam w okolicy
co jakiś czas Mikiego, ale dobrze wiedziałam, że nie ma go ze mną. Zadzwoniłam
wcześniej do niego i opowiedziałam mu wszystko. Nie do końca popierał moją
decyzję o tym szaleńczym wyjeździe, ale nie mógł protestować. A sposobu jak
mnie powstrzymać, widać nie znalazł.
Chciałam,
aby był przy mnie. Czułam się jak pierwszego dnia na uczelni, gdzie nie znałam
prawie nikogo, a musiałam sama trafić na wszystkie zajęcia, odnaleźć salę na
czas i nie pomylić się z rozczytaniem planu zajęć. Nie, czułam się gorzej. To
było w pewien sposób coś świetnego. Jestem pewna, że kiedyś będę się cieszyć z
faktu posiadania czterech sióstr w różnych częściach kraju i teleportacji,
którą rzekomo umiałam – choć w tym przypadku uwierzyłam, bo było to łatwiejsze
niż analizowanie. Tymczasem myśl o innym życiu kompletnie mnie przerażała. I
wzbudzała we mnie złość na rodziców. Ja bym chyba powiedziała swojemu dziecku,
że jest adoptowane. Byłam ciekawa, czy Anastazja również była adoptowana, bo
wiedziałam, że moją biologiczną siostrą nie jest. Maja nie miała żadnej Anastazji
w swoich magicznych dokumentach.
Jechaliśmy tramwajem. Numer dwanaście.
Dochodziła godzina dwudziesta, a ja chciałam wrócić do domu. Jechałam sama w
nieznane! Skoro Maja twierdziła, że umiem się teleportować, dlaczego teraz nie
chciało mi to wyjść? A próbowałam!
Do
mieszkania kolegi Mai dotarłyśmy dziesięć minut później. Właściwie nie wiem, co
ona sobie wyobrażała. Chociaż nie powiem – urocze spotkanie zaplanował jej
irytujący kolega, Kuba, który chyba liczył na jakieś zacieśnienie więzi
rodzinnych czy coś takiego. W jeszcze większym szoku byłam, gdy dowiedziałam
się, że ten kretyn – bo tak w myślach zaczęłam go nazywać – jest moim kuzynem
stopnia dziesiątego do potęgi piątej, czyli – mówiąc kolokwialnie – piąta woda
po kisielu. Och, błagam, a jeśli któraś z moich sióstr okaże się podobna do
niego? Dostawać nową rodzinę w wieku dwudziestu lat to równie fajne co... Nawet
nie umiałam znaleźć porównania. Po prostu do ludzi się przyzwyczajasz, a tu
nagle bum! Dostałam cztery siostry, kuzyna i jakiegoś ojca, który łaskawie nie
mógł powiedzieć, że jest moim ojcem, gdy z nim rozmawiałam. Jedna z moich
sióstr – ba, moja siostra bliźniaczka – chyba nie należała do
najnormalniejszych. Nie żebym siebie uważała za okaz przeciętnego obywatela,
ale no bez przesady. Farbowała włosy, których kolor ja po pewnym czasie
zaczęłam uwielbiać, chodziła całą dobę w trampkach i... zachowywała się
dziwnie. Chociaż muszę przyznać, że całkiem przyjemnie mi się z nią gadało. Nie
była głupia, co bardzo mnie cieszyło. A co, jeśli któraś z moich sióstr, będzie
farbowała włosy na platynowy blond, chodziła w różowych ubraniach, białych
kozaczkach i kurtce w panterkę? Boże, błagam, tylko nie to. Myślę jednak, że
Maja nie miałaby nic przeciwko wydziedziczeniu takiego rodzeństwa.
Szykowała
się interesująca majówka.
Paweł
był przystojnym i wysokim brunetem, więc pierwsze co zrobiłam, to rzuciłam
oceniające spojrzenie jemu i Mai celem określenia ich relacji. W końcu byłam
singlem, czyż nie? Maja niedługo wyjedzie, a on tu studiuje, przystojnych
kolegów nigdy nie za wiele. Taką filozofię miała Wera, a ja ze zgrozą
zorientowałam się, że zaczynam ją przejmować.
Podałam
mu siatkę z zakupami, które zrobiliśmy w sklepie naprzeciw mojej kamienicy.
Dopiero wtedy zwrócił na mnie uwagę.
–
Pewnie jesteś siostrą Falki, co? – Domyśliłam się, że Falka to przezwisko Mai.
Pokiwałam głową, potwierdzając jego przypuszczenia. – Nawet jesteście podobne.
–
Ona dostała jaśniejszy odcień rudego i idealną cerę – wtrąciła się moja siostra
bliźniaczka, kładąc rękę na moich plecach i wpychając mnie dalej do mieszkania.
Prychnęłam z oburzenia, ale posłusznie się przesunęłam.
–
Fakt, nie chciałabym mieć twoich piegów – stwierdziłam, patrząc na jej nos. –
Ale pewnie na czerwono też się opalasz?
–
A jakby inaczej. – Maja wzruszyła ramionami i przesunęła się trochę, by móc
przejrzeć się w lustrze. – A niech to, podkład mi z nosa zszedł i widać mi
piegi. – Zrobiła niezadowoloną minę, a ja pokiwałam głową bezlitośnie. –
Podkładu!
Kubie
skończyła się cierpliwość i przepchnął się między nami do dużego pokoju. Chyba
jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Maja go tak nie znosi. Był bezczelny,
upierdliwy i działał zadziwiająco źle na moje nerwy. To ten typ człowieka,
który – mimo iż potrafi być szarmancki i bardzo uprzejmy – wkurza wszystkich
dookoła. Liczyłam na jak najmniej wspólnie spędzonego czasu. Po majówce nie
zobaczy mnie na oczy. Chyba że przywleką mnie do niego siłą. Spojrzałam na jego plecy,
zastanawiając się, do czego byłby zdolny.
–
Maja... – zaczęłam, ale uniosła rękę i mi przerwała.
–
Miśka jak już. Przywykłam do Miśki.
Pokiwałam
głową, stwierdzając, że głupie pytania zostawię sobie na później.
Współlokatorzy
eks chłopaka mojej siostry bliźniaczki – przed chwilą się tego dowiedziałam –
wyjechali na majówkę, a on – biedaczek – miał jakieś kolokwium jeszcze w
poniedziałek. Wysłał nas zatem do dużego pokoju, a sam zniknął w kuchni, aby
wysypać paluszki i chipsy, które ze sobą przyniosłam, do miseczek. Chciałam mu
iść pomóc, ale Maja mnie uprzedziła i w ten oto sposób zostałam sama w pokoju z
Kubą, który był zainteresowany wszystkim tylko nie odezwaniem się do mnie.
–
Grzeczność zabrania ci rozmowy ze mną? – zapytałam, patrząc za okno jak on. Gdy
spojrzał na mnie, zauważyłam, że ma jasnobrązowe oczy. Ale inne niż ja. Tak
samo zauważyłam, że Maja ma błękitne oczy, co wykluczało nas jako bliźniaczki
jednojajowe. Nie wiem, czy przynosiło to jakąkolwiek ulgę. Nie była taka jak
ja. Nawet fizycznie się sporo różniłyśmy, chociaż im więcej czasu z nią
spędzałam, tym więcej podobieństw widziałam. Ten sam kształt oczu czy nos.
–
Testuje twoją cierpliwość – odezwał się tym wszystkowiedzącym tonem. –
Przekonanie kolejnych trzech dziewczyn, że mają po cztery siostry, może być
dość czasochłonnym zadaniem, więc przyda się pewna wytrzymałość. – Uśmiechnął
się do mnie od ucha do ucha. Gdybym nie była taka zła, pewnie zauważyłabym, że
bardzo ładny ma ten uśmiech.
–
Myślę, że winą jest tu raczej słabe przygotowanie naszego przewodnika. –
Zastanowiłam się, a potem spojrzałam na niego, unosząc sugestywnie brwi i
odwzajemniając uśmiech. Błyskawicznie zniknął on z jego twarzy.
–
Może tak, a może nie. – Parsknął śmiechem. – A co, poczułaś się ignorowana
przeze mnie? Uraziłem twoją dumę? Ego? Wybacz, nigdy więcej nie będę ci zaniżał
samooceny.
Otwarłam
usta ze zdumienia. Powinnam warknąć coś w styl: „Nie zmieniaj tematu,
kretynie!”, ale mnie zatkało. Uśmiechnął się z satysfakcją, a ja odstawiłam
szklankę z hukiem na drewniany stoliczek, wstałam, obrzuciłam go kolejnym
spojrzeniem – drań cały czas się do mnie szczerzył – i ruszyłam do kuchni,
krzycząc od progu:
–
Paweł, potrzebuje do łazienki! Gdzie jest łazienka?!
Pokazał
mi, a następnie zamknęłam się w niej na dobre piętnaście minut, aby mieć
pewność, że Miśka z Pawłem już wrócili do pokoju. Umyłam ręce i wyszłam,
zamykając cicho drzwi za sobą. Gdy stanęłam w progu, Kuba zauważył mnie
pierwszy. Uśmiechnął się bezczelnie.
–
Naprawdę nie wiem, jak mogłeś pomyśleć, że ignorancja z twojej strony może
obniżyć mi samoocenę – rzuciłam w jego kierunku, siadając na fotelu. Tym bliżej
Miśki. Z całego towarzystwa jej ufałam najbardziej. Pewnie zależało to od
jakiejś puli wspólnych genów.
–
A ten wniosek to jedna z mądrości, które nachodzą człowieka na toalecie? –
zapytał. Miśka i Paweł nie wiedzieli o co chodzi, patrząc raz na mnie, raz na
Kubę.
–
Nie wiem, co cię inspiruje, ale moje
źródła są w miarę normalne.
Zamknął
się. Miśka parsknęła pewnie z powodu własnego skojarzenia, a Paweł z sekundowym
opóźnieniem wybuchł śmiechem. Kuba wyglądał, jakbym przed chwilą przywaliła mu
wałkiem do ciasta. Nie kontynuował tematu. Była to głupota, ale czułam się
bardzo szczęśliwa z wygranej. Posłałam mu triumfujące spojrzenie, ale nie
zmieszał się, jak się spodziewałam.
–
Jeden do zera, poczekajmy do następnej rundy – stwierdził po prostu.
Majówka
zapowiadała się naprawdę interesująco.
Siedzieliśmy
u Pawła ze dwie godziny, gadając o wszystkim i o niczym. Paweł opowiedział nam
o urokach studiowania na Politechnice Poznańskiej, a Maja nie mogła się
powstrzymać, aby nie porównać naszej Politechniki z jej Gdańską. Właściwie
byłam wyjątkiem w tym towarzystwie jako studentka uczelni medycznej. Kuba
również był z Politechniki, tylko dla odmiany Łódzkiej. Nie potrafiłam zgadnąć,
co robi w takim razie w Gdańsku, a gdy o to zapytałam, zbył mnie. Ale Maja
sprawiała wrażenie, jakby wiedziała, więc zamierzałam ją przycisnąć. Tak samo
jak przycisnęłyśmy wcześniej Kubę, aby wyjawił nam nieco więcej informacji. Na
przykład o rzekomej teleportacji – wciąż w nią nie wierzyłam – Radzie, czy
spadku, który miałyśmy otrzymać.
Zrobiło
się późno, a nam czas przy kolejnych piwach leciał coraz szybciej. I coraz
fajniej nam się gadało. Chętnie zostałabym dłużej, ale musiałam jutro rano
stawić się u taty w szpitalu. Nawet nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć.
Mieliśmy jechać do domu. A tymczasem ja jutro jadę do Wrocławia. Bałam się tej
rozmowy.
Wycieczka
z Mikim przydała się, bo przynajmniej udało mi się dojechać do domu przed
dwudziestą trzecią. Normalnie chyba jeszcze nigdy nie jeździłam po Ratajach
tramwajem. Nie moje rejony. Czasami zdarzyło mi się jechać tamtędy do domu, ale
tylko wtedy, gdy musiałam jeszcze wjechać do taty.
Otworzyłam
kluczem bramę – właściwie to od kiedy ją zamykają? Połowę czasu, gdy tu
mieszkam, brama jest otwarta, a domofon jedynie sprawia wrażenie, że po coś
jest. Weszłam na podwórze i rozejrzałam się. Nigdy się nad tym nie skupiałam,
ale było całkiem przerażające. Rodem z jakiegoś filmu o złej młodzieży. Brudno,
szaro, popękane betonowe płyty i dwa szare koty, które patrzyły na mnie z
krzaków. Przyjrzałam im się, ale żaden z nich nie wyglądał na ewentualne
potomstwo mojego kota. Weszłam po schodach na drugie piętro i otworzyłam drzwi.
Lucyfer
przyszedł do mnie i łaskawie dał się pogłaskać. Ostatnio moje mieszkanie
przeżywało nawał obcych ludzi, więc kot zazwyczaj chował się na najwyższej
półce regału i nie chciał do nikogo przyjść. Wyjątkiem był Miki, ale tego
ostatnio tu nie było. Miśka robiła wszystko, aby Lucek do niej przyszedł, ale
on obrócił się jedynie tyłem i miał ją gdzieś. Słowo daję, usiłowałam się nie
śmiać. I to wcale nie moja wina, że jest taki rozpieszczony. On po prostu żyje
własnym życiem.
Zrobiłam
sobie jeszcze herbatę i przebrałam się w pidżamę. Weszłam na komputer, ale Miki
się nie odzywał. Zerknęłam na telefon – cisza. Rozmawiałam z nim kilka godzin
wcześniej i mimo iż wtedy nie był raczej zadowolony z moich planów, teraz je
zaakceptował. Podreptałam do łazienki i umyłam się. Ta majówka była jakaś
wyjątkowa. Miałam okna pootwierane na oścież, ale ani podmuch nie chciał wpaść
mi do mieszkania. Otworzyłam szafę ze zrezygnowaniem i przebrałam się w jakąś
starą bluzeczkę na cienkich ramiączkach i dziko krótkie spodenki. Postawiłam
herbatę obok łóżka, zerknęłam jeszcze na zegarek – dochodziła północ – i
zagrzebałam się w kołdrze. Jak przyjemnie było w końcu znaleźć się w łóżku i
odpocząć.
Poniedziałek, 30 kwietnia 2012
Śniły
mi się jakieś głupoty, gdy ktoś zadzwonił na mój telefon. Początkowo mój mózg
załączył dźwięk do snu, ale gdy muzyka nie ustawała, w końcu się obudziłam. Nie
za bardzo wiedziałam, o co chodzi, gdy wstałam i poszłam do kuchni, w której
zostawiłam telefon. Jakiś nieznajomy numer. A było po północy! Jęknęłam i z
krzywą miną odebrałam.
–
Hmm? – zamruczałam do słuchawki, trąc ręką oczy i z trudem tłumiąc ziewnięcie.
–
Cześć. Z tej strony Kuba. Słuchaj, jest taka sprawa... – On mówił dalej, ale ja
go nie słuchałam. Z pewnym opóźnieniem dotarło do mnie, jaki Kuba dzwoni.
–
OSZALAŁEŚ?! – wydarłam się do telefonu, rozbudzając się do końca. Co ten wariat
sobie wyobrażał?!
–
O, więc... – Cisza. Zerknęłam w telefon. Połączenie zostało przerwane.
Odetchnęłam z ulgą, a gdy usłyszałam Kuby głos ponownie, pomyślałam, że to
chyba jednak kara za grzechy. Zmarszczyłam brwi – mój telefon właśnie sam się
zablokował, a Kubę wciąż słyszałam. Boże, to jakaś paranoja.
–
Luśka! – Kolejny krzyk. – Wyjrzyj przez okno!
Wyjrzałam
i jęknęłam. Stał na moim podwórku. No kto otworzył bramę, gdy powinna być
zamknięta?! No kto?! Ale widać ktoś musiał zamknąć mu drzwi, bo nie mógł wejść
na klatkę i dobijać się do drzwi mieszkania.
–
Cześć, Luśka! – Pewnie się uśmiechnął, ale ja słabo go widziałam w ciemności. –
Mogę wpaść?
–
Idź do diabła! – warknęłam, starając się nie krzyczeć i nie obudzić sąsiadów.
–
Byłem – odpowiedział. Już miałam zamknąć okno, gdy zatrzymałam się w połowie
ruchu i spojrzałam na niego z zainteresowaniem.
–
I co ci powiedział?
–
Kazał cię pozdrowić!
Zatrzasnęłam
okno z hukiem. Ruszyłam do kolejnego, w sypialni, ale on wciąż coś wrzeszczał.
Zaraz obudzi wszystkich sąsiadów i wezwą policję. I wtedy to pewnie ja dostanę
mandat za zakłócanie ciszy nocnej, bo on do tego momentu zdąży się ulotnić.
Nigdy nie byłam specjalnie lubiana przez sąsiadów – i to zasługa Lucyfera –
więc nie miałam ochoty na kolejną porcję niechęci, jaką sprezentują mi ludzie,
obudzeni o wpół do pierwsze w nocy.
–
O, Leooookaaaadioo! – Kuba zawodził pod moim oknem, a ja stwierdziłam, że chyba
za dużo wypili u Pawła. – Spuść tu swoje włooosy! – Bez przesady. Mam włosy
długie, bo do pasa, ale to nie znaczy, aby traktować mnie jak Roszpunkę.
–
Zamknij dziób, ty kretynie, bo wezwę policję! – Popukałam się palcem w czoło,
pokazując mu, co myślę o jego zachowaniu. Do niego nic nie docierało.
–
Luśka, błagam. – Usiadł na krawężniku. Wyglądał na zrezygnowanego. –
Przepraszam za to ego – powiedział.
–
Daj sobie spokój, nie przekupisz mnie – odpowiedziałam, zakładając ręce i
opierając się wygodniej o okno.
–
Po prostu... nie mam gdzie się podziać. – Wzruszył ramionami, nawet na mnie nie
patrząc. – Maja wykopała mnie z mieszkania Pawła, a ja niestety nie mam byłych
dziewczyn w każdym mieście – przyznał z żalem w głosie. – Luśka, proszę. Wpuść
mnie. Obiecuję nie robić problemów. Prześpię się na kanapie, rano zniknę. Mogę
ci opowiedzieć o twoim ojcu – zaoferował.
Już
odsuwałam się od okna, ale ta ostatnia informacja mnie zatrzymała. Prawdę
mówiąc, nie zamierzałam go ignorować. Nie miałam serca i byłam zbyt niewyspana,
aby użerać się z nim całą noc. I tak bym go wpuściła, ale jeśli miałabym dostać
coś w zamian... Dlaczego by nie?
–
Moment – rzuciłam tylko do niego, a potem poleciałam do szafy.
Poszukałam
szlafrok i ubrałam go, zawiązując mocno. Kolejny, dawno nie używany element
ubioru – kapcie – znalazłam pod łóżkiem. Przygładziłam włosy i w duchu modląc
się, aby nie wpaść na nikogo na klatce schodowej, przekręciłam zamki w
drzwiach, wzięłam pęk kluczy i ruszyłam na parter. Otworzyłam mu drzwi.
Przyjrzał się mnie ze zdumieniem.
–
Przepraszam, że cię obudziłem. – W głosie miał autentyczny żal, że gdybym nie
znała go z dzisiejszego popołudnia, to pewnie bym mu uwierzyła. Ciekawe, ile
ludzi jeszcze zrobiło coś dla niego, choć na to nie zasługiwał, tylko dlatego,
że był dobrym aktorem. Chyba zauważył powątpiewanie na mojej twarzy, bo
powiedział: – Naprawdę przepraszam. Ale byłem zdesperowany.
–
Wchodzisz, czy mam zmienić zdanie?
Oczywiście
wszedł. Szłam za nim, zamykając wszystko po drodze. Gdy znaleźliśmy się w
mieszkaniu, kazałam mu rzeczy zostawić w kuchni. Zamknęłam drzwi od mojego
pokoju i poszłam do mniejszego, który robił za graciarnię. Poszedł za mną i
pomógł mi odkopać stojące tam łóżko. W jego oczach widziałam wdzięczność i po
raz pierwszy nie czułam do niego niechęci. Mogłabym go nawet polubić, gdyby nie
był taki irytująco bezczelny.
–
Herbaty? – zapytałam, kierując się do kuchni. Pokiwał głową.
Wyprzedził
mnie i zablokował mi sobą dostęp do czajnika. Spojrzałam na niego ze
zmęczeniem.
–
Ja ci się zwalam na głowę, więc siadaj. – Wyminął mnie, podszedł do stołu i odsunął
mi jedno z krzeseł. Uniosłam brwi, przez sekundę nie dowierzając w to, co
widzę, a potem usiadłam. A nuż zaczynałam mieć halucynacje z powodu
niewyspania. – A ja nam zrobię.
–
Ja już mam – mruknęłam i zaczęłam się podnosić. Zatrzymał mnie gestem, wstawiając
wodę na swoją.
–
Przyniosę ci – zaoferował.
Nie
wypadało odmówić. Usiadłam i obserwowałam go, jak uwija się po mojej kuchni, co
jakiś czas jedynie pokazując mu kolejną szafkę, w której może znaleźć herbatę,
cukier czy w końcu łyżeczkę. Poruszał się w taki zwinny i cichy sposób, który
zauważa się dopiero, jak się komuś przyjrzy. Był wysoki i dobrze zbudowany. Jak
się nudził, stukał palcami w blat szafki. Nerwowy i niecierpliwy. I gdy się
zrelaksuje, przestaje ciągle mieć taką pewną siebie minę. Podejrzewałam, że to
jego bycie irytującym i bezczelnym dupkiem, który ciągle pławi się w sarkazmie
i ironii, to tylko gra, ale nie miałam pewności.
–
Powiedziałeś, że opowiesz mi o moim ojcu – powiedziałam, gdy już siedział i
usiłował wypić herbatę, używając do tego małej łyżeczki.
–
Tak go nazywasz? – zapytał. Nie zrozumiałam. – Myślałam, że nie jest dla ciebie
nikim więcej niż mężczyzną wpisanym w twój akt urodzenia na miejscu ojciec. I
że prawdziwym ojcem dla ciebie jest ten człowiek, który cię adoptował.
Zamknęłam
oczy i zacisnęłam usta. Nie zastanawiałam się nad tym. Cały czas odczuwałam
jedynie złość do taty – a może nie powinnam go już tak nazywać? Złość za to, że
mnie okłamał. Nigdy nie myślałam, kim tak naprawdę się dla mnie teraz staje i
czy rodzice przestają być nagle moimi rodzicami tylko dlatego, że nie jestem
ich biologicznym dzieckiem. Kuba zauważył moje wahanie, ale nie zadawał więcej
pytań. Chyba czuł, że sama nie znam jeszcze odpowiedzi.
–
Daniel Streich był dla mnie jak ojciec – powiedział cicho, zamykając oczy.
Jakby chciał wrócić do wspomnień z dzieciństwa, gdy wszystko było takie proste.
– Spędziłem u niego połowę dzieciństwa. Właściwie zawdzięczam mu życie – dodał
cicho.
Otworzyłam
szeroko oczy. Nie wiedziałam, w jaki sposób Daniel mógłby uratować Kubę, ale
sposób, w jaki chłopak o nim mówił... Właściwie Kuba nie wyglądał mi na
chłopaka, ale nieważne. Mówił o moim biologicznym ojcu z nutką czułości i żalu,
pewnie dlatego, że już nie żyje, czego dowiedziałam się dziś po południu.
–
Każda z rodzin ma inny talent – zaczął opowieść, a ja musiałam sobie nieco
przypomnieć. Talenty, rodziny, Rada. Opowiadali mi o tym dziś, ale nie za
bardzo im wierzyłam. – Streich to rodzina z talentem teleportacji.
–
Z jakiej rodziny ty jesteś? – zapytałam.
–
Moja matka była zwykła, bez talentu. A przynajmniej tak myślała. Ona nie miała
talentu, jej matka też nie, ani babka. A mój ojciec wywodził się z rodziny,
której członkowie umieją wpływać na pogodę. No i ja też. Ale w moim przypadku
ujawnił się drugi talent. Teleportacja.
–
Dlatego mówiłeś, że jesteś moim kuzynem. Po prostu... Talent wyginął wraz z
powiększaniem się stopnia pokrewieństwa, tak? – Pokiwał głową, a ja dalej
wszystko układałam sobie w głowie. – Ale u ciebie się ujawnił, pewnie jakieś recesywne
geny o pradziadkach. I co w związku z tym, że masz dwa talenty?
–
Nikt nie może mieć dwóch talentów. – Wzruszył ramionami. – Zakazuje się mieszać
krew. Członkowie różnych rodzin nie mogą między sobą zawierać małżeństw.
–
Ale to bez sensu – zauważyłam, myśląc jako pasjonatka biologii a w
szczególności genetyki. – Możecie żenić się tylko z osobami bez talentów, tak?
– Pokiwał głową. – Ale wtedy krew się... rozrzedza i talent zanika, jak w
przypadku twojej matki. Więc jaki to ma sens?
–
Żaden – stwierdził krótko Kuba. – Ale tak jest. Każde dziecko jest zabijane. W
przypadku, gdy rodzice mają różny talent, zabija się nawet niemowlęta, bez
uprzedniego upewnienia się, że oba talenty odziedziczyły. – Mówił dalej
beznamiętnym tonem, a mnie przeszył dreszcz. Nie tego spodziewałam się w
historii o moim ojcu. – W przypadku starszych dzieci, gdy talent ten się
ujawni.
–
Byłeś starszym dzieckiem. – Zrozumiałam.
–
Bingo – powiedział Kuba. – Moja teleportacja ujawniła się, gdy miałem
trzynaście lat. Na pogodę umiałem wpływać od dawna. Ale teleportacja to była
niespodzianka. Moja matka zrobiła wszystko, aby mnie ocalić. Ojciec miał to
gdzieś. Udało jej się dostać do Daniela, który był już głową rodziny Streich i
członkiem Rady. Ulitował się nade mną, a całej Radzie – żądnej mojej śmieci –
udowodnił, że nie posiadam talentu teleportacji i że jestem wyłącznie od
pogody. I uratował mi życie, mimo iż to kłamstwo. Zakazał mi o tym komukolwiek
mówić i używać tego przy ludziach. Chociaż przynależność do rodziny Streich
dawałaby mi wiele więcej poważania, bo rodzina rodzinie nie równa. Tylko pięć
należy do Rady. Streich należą. A Daniel był głową rodziny. Wracając, Rada ma
trzy miesiące, aby wybrać następcę, którym zostaje najstarsze kolejne dziecko.
Twoja siostra, Emilia. Jest najstarsza.
Układałam
sobie wszystko w głowie, jednocześnie dziękując Bogu, że nie ja urodziłam się
pierwsza. Zaczęłam współczuć tej dziewczynie, gdy dowie się nie tylko o
talencie, ale również o tym, że czeka na nią miejsce w jakiejś dziwnej Radzie.
Biedna. Wypiłam pół herbaty, zauważając, że w trakcie swojego opowiadania Kuba
przerzucił się z picia herbaty łyżeczką na klasyczny sposób. Tak bardzo
zaaferowana byłam tym, co mówi, że nie rejestrowałam niczego z otoczenia. Nawet
Lucyfer przyszedł i siedział na szafce w kuchni, wpatrując się uważnie w mojego
gościa.
–
Dlaczego nas oddał? – zapytałam. – W sensie, Daniel.
–
Nie oddał. – Kuba pokręcił głową. – Zostawił was.
–
Co za różnica...
–
Cicho. – Położył mi palec na ustach. Zamilkłam, patrząc na niego szeroko
otwartymi ze zdumienia oczami. – Rodzina jest silna, jeśli trzyma się razem. –
Zabrał rękę. – Można powiedzieć, że twój dziadek miał poważanie wśród swojego
kuzynostwa, rodzeństwa i tak dalej. Miał również dwóch synów i córkę. Daniel
był najstarszy i najbardziej nieodpowiedzialny. Czas, w którym zazwyczaj uczysz
się wszystkiego o swojej przyszłej roli, poświęcił na zabawę i podróże po
kraju, świecie. Chociaż wiesz, im później przejmiesz władzę, tym lepiej. Daniel
miał to szczęście, że jego ojciec żył długo. Emilia ma pecha, bo jest raptem
dwa lata starsza od ciebie, a już czeka ją Rada. Ale nie o tym chciałem
powiedzieć. Rodzeństwo Daniela nie chciało go na miejscu głowy rodziny, więc
gdy ojciec go wybrał, odwrócili się i zostawili go samego. Sam był niemal
bezbronny. Przez cały ten czas, aż do momentu, w którym wypłynął temat
testamentu Daniela, Rada nie miała pojęcia, że on ma dzieci. A tym bardziej
pięć córek. Właściwie Emilia, Anita i Julia po prostu mieszkają z matkami. I
nie mają kontaktu z ojcem, który zatarł za sobą wszelkie ślady, aby nikt go nie
powiązał z nimi. Wy, bliźniaczki, to inna sprawa. Wasza matka zmarła, gdy
miałyście po dwa miesiące. Mają zaopiekowała się kuzynka waszej matki.
–
Dlaczego... Dlaczego zaopiekowała się tylko Mają? – zapytałam, mimo iż
odpowiedź można było łatwo zgadnąć. Łatwiej jest wychować jedno dziecko niż
dwójkę. Po prostu musiała wybrać.
–
Daniel zawsze podejrzewał, że... – Kuba rzucił mi oceniające spojrzenie, jakby
miał jakieś złe rewelacje do przekazania. Nie bałam się prawdy. – Zawsze
uważał, że Maja przypominała jej kuzynkę, dlatego zajęła się tylko nią. Ty
byłaś zbyt podobna do ojca, chociażby te oczy. Masz oczy po Danielu. Nie
chciała zająć się dwójką dzieci...
–
Więc oddała mnie do adopcji – dokończyłam.
–
Masz żal do ciotki albo do Daniela? – zapytał Kuba.
–
Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. Nie powinnam, bo dali mi w ten sposób nową,
wspaniałą rodzinę.
–
Dostałaś nowe życie, nową rodzinę i nie mów, że nie jesteś szczęśliwa. – Kuba
powiedział to, co ja pomyślałam. Zastanowiło mnie jeszcze jedno, gdy brałam
ostatni łyk herbaty.
–
A co, jeśli trafiłabym do jakiejś gorszej rodziny? Wiadomo, niektórzy traktują
dzieci lepiej i gorzej...
–
Myślisz, że Daniel tego nie kontrolował?
Zdziwiłam
się. Gdy zrzekał się praw rodzicielskich, raczej nie powinien wiedzieć, gdzie
trafia jego dziecko. W końcu mnie oddał. Uśmiechnęłam się lekko na myśl, że
Kuba miał rację. Daniel – nie wiem jakim cudem, ale jakoś mu się to udało –
cały czas miał nade mną kontrolę. Znał mojego ojca, znał rodzinę, która mnie
adoptuje. Nie zostawił mnie tak do końca.
–
Zostawił was, aby was chronić – powiedział Kuba, patrząc mi w oczy. Niechętnie
pokiwałam głową. Runął mój wielki mit o złym ojcu, który zostawia swoje dzieci,
bo mu przeszkadzają. Runęło wszystko. Cała moja złość na rodziców została
zastąpiona ledwie tlącym się żalem i czułością, że przez te wszystkie lata
potrafili kochać mnie tak, iż uwierzyłam w to życie. Uwierzyłam, że naprawdę
mogę mieć takich kochanych rodziców, siostrę, cudowne życie i przyszłość, jaką
sobie tylko wymarzę.
–
Jest późno. – Kuba zerknął na zegar. Ze zgrozą zauważyłam, że dochodzi trzecia,
a ja o ósmej musiałam wstać. – Idziemy spać.
Nie
trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Poszłam do swojego pokoju, kątem oka
rejestrując, jak Kuba gasi światło w kuchni. Zamknęłam drzwi i rzuciłam
szlafrok gdzieś na kanapę. Po chwili wstałam i zamknęłam się w sypialni na
klucz, a potem wskoczyłam do łóżka i po pięciu sekundach już spałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz