niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział XVI cz. I



[Maja]
Wtorek, 1 maja 2012

            Obudziłam się, słysząc jakieś nieznane mi głosy. Otworzyłam niepewnie oczy i ujrzałam obrzydliwie różową ścianę i biały sufit, z którego zwisały pojedyncze pajęczyny i który był bardzo blisko mnie. Przekręciłam się na drugi bok i wreszcie przypomniałam sobie, gdzie jestem.
            Dojechaliśmy do Krakowa nad ranem, zgodnie z planem Anity, która jeszcze w domu zadzwoniła do znalezionego w Internecie schroniska młodzieżowego, aby zarezerwować pokój dla pięciu osób. Była to najtańsza możliwa oferta, a poza tym znaleźć coś wolnego w środku majówki graniczy z cudem, więc ucieszyliśmy się, że nam się udało. Moja młodsza siostra negocjowała z recepcjonistką przez dłuższą chwilę, co dało dobry rezultat. Nawet namówiła ją, do nagięcia specjalnie dla nas regulaminu, który zakładał, że o północy schronisko jest zamykane. Nie miałam pojęcia, że jest taką dobrą negocjatorką, ale to dobrze. Może jej uda się w szybkim tempie przekonać pozostałe siostry do naszych racji.
W pociągu nawet się wyspałam, ale nie pogardziłabym jeszcze kilkoma godzinami snu, więc z pełnym entuzjazmem udaliśmy się do schroniska. Przy dworcu wsiedliśmy w ostatni autobus nocny linii sześćset osiem i jechaliśmy nim przez około dziesięć minut, po czym szliśmy chwilę pieszo. Budynek nie wyglądał okazale, wiało od niego na kilometr Peerelem. Środek wyglądał, jakby czas w nim zatrzymał się w nim dwadzieścia lat temu. Mógłby spokojnie robić za scenerię do filmu historycznego. Recepcjonistka przysypiała za swoją ladą, w przerwach czytając jakąś gazetę. Spisała nasze dane z dowodów osobistych, a Mikołaja z legitymacji szkolnej. Kolejną rzeczą, jaką wynegocjowała Anita telefonicznie było to, że nasze rzeczy mogły zostać w pokoju przez cały jutrzejszy dzień, a gdyby nie udało nam się z najstarszą siostrą – Emilią, możemy przedłużyć pobyt o jeszcze jedną noc. Akurat na ten pokój nie było zbyt wielu chętnych i szybko dowiedzieliśmy się, dlaczego.
Cena była bardzo przystępna, jak na nasze studenckie możliwości, ale warunki zdecydowanie odpowiadały cenie. Całość utrzymana była w okropnym buraczkowym kolorze, miejscami przechodzącym w róż. Na podłodze leżała szara wykładzina, która nie wyglądała na zbyt czystą. Podłużny pokój miał może piętnaście metrów kwadratowych i stały w nim trzy piętrowe łóżka, dwie szafki i mały stolik z trzema krzesłami. Luśka piszczała przez dłuższą chwilę, że na pewno wszędzie są karaluchy i mnóstwo innego robactwa. Dopiero po chwili, gdy zajrzała w każdy zakątek i zauważyła tylko pajęczyny na suficie, postanowiła, że będzie spać na dole. Niech jej będzie, chociaż raz. Właściwie, co mi szkodzi, jedną noc mogę się przespać na górze. Kuba chyba też doszedł do tego wniosku, bo wspiął się po drabince, układając się nad Luśką. Ja zajęłam miejsce nad Mikołajem i tym samym głowami niemal stykałam się z Kubą. Anicie przypadł ten luksus, że nie miała nikogo nad sobą, a jej łóżko, jako jedyne stało pod drugą ścianą. Nasze plecaki położyliśmy na podłodze, zamknęliśmy pokój od środka i zasnęliśmy, nawet się nie myjąc.
Zerknęłam na zegarek w telefonie. Dochodziła dwunasta, więc wypadało się ogarnąć. Zeszłam po drabince najciszej jak potrafiłam. Łóżko trochę zaskrzypiało, ale nikt się nie obudził. Wzięłam z plecaka rzeczy na przebranie, ręcznik i kosmetyczkę i poszłam do łazienki się umyć. Były dwie na piętro – damska i męska, ale w tych godzinach nikt nie korzystał, więc spokojnie mogłam wziąć prysznic i zrobić wreszcie porządny makijaż. Stałam pod prysznicem, a woda powoli spływała po moim ciele. Nie była jakoś specjalnie ciepła, a ciśnienie właściwie nie istniało, ale zawsze to było coś. Patrzyłam tępo na kolorową zasłonkę i myślałam o wszystkim. Podjęłam w nocy decyzję. Dopóki nie spotkam się z Adamem, nie będę przewidywać, co się stanie. Spędzałam zdecydowanie za dużo czasu z Kubą, ale uznałam, że to jest nawet zdrowe podejście. Na razie najważniejszą sprawą jest odnalezienie pozostałych dwóch sióstr i powrót do domu. A później będę myśleć o wszystkim innym i się tym przejmować. Chwilę później z prysznica zaczęła lecieć lodowata woda, więc wytarłam się ręcznikiem i włożyłam na siebie jedne z ostatnich czystych ubrań, które mi zostały. Rozsmarowałam na twarzy trochę podkładu i lekko wytuszowałam rzęsy. Na zewnątrz było zbyt ciepło na mocny makijaż, bo i tak wszystko spływało razem z potem. Czułam, jakby było lato i właściwie to mnie cieszyło, motywowało do działania. Lubiłam ładną pogodę, tym samym zastanawiając się, jaki udział ma w tym Kuba. Bo na pewno maczał w tym palce.
Wypłukałam w wodzie z mydłem ubrania, które już nosiłam, z zamiarem wywieszenia ich na drabince piętrowego łóżka i z nadzieją, że jeśli wpuszczę trochę powietrza do pokoju, to zdążą wyschnąć.
            Wróciłam do pokoju i zastałam moich towarzyszy w takich samych pozycjach, w jakich widziałam ich poprzednio. Wszyscy spali i wcale im się nie dziwiłam. Przewiesiłam ubrania przez balustradę łóżka i przeszłam na palcach przez pokój. Chwyciłam notes Kuby, w którym miał zapisane wszystkie adresy sióstr. Nie zamierzałam ich budzić, więc postanowiłam wybrać się na małą przechadzkę po mieście. Zamierzałam kupić mapę i popytać ludzi o coś odnośnie dojazdu do mieszkania Emilii. Niby Anita coś próbowała ogarnąć, jeszcze u siebie w domu, ale nie do końca jej to wyszło.
            Założyłam trampki i krokiem, który można byłoby uznać za radosny, wyszłam ze schroniska. Nie wiedziałam nawet, w którą stronę mam pójść, aby gdziekolwiek trafić, dlatego na początek postanowiłam iść po prostu przed siebie. Znalazłam się na wąskiej drodze, po której obu stronach stało sporo samochodów. W pewnym momencie została zagrodzona szlabanem, ale nie zważałam na to. Przeszłam bokiem i dalej kroczyłam przed siebie. W końcu dotarłam do czegoś w rodzaju rozwidlenia. Wyczytałam, że budynek po mojej prawej stronie to Muzeum Narodowe, a po lewej mam Bibliotekę Jagiellońską. Nie zastanawiałam się, w którą stronę pójść. Coś mówiło mi, że bardziej opłaci mi się skręcić w lewo. Sama nie wiem, dlaczego. Przeszłam przez przejście dla pieszych i wypatrywałam jakiejkolwiek tablicy z nazwą ulicy, którą szłam, ale była jedynie tabliczka z nazwą bocznej, która też nic mi nie powiedziała. Zauważyłam przystanek autobusowy i zielony kiosk. Podeszłam bliżej i okazało się, że niestety jest zamknięty, więc nie było opcji, aby kupić tam mapę. Przystanek nazywał się AGH, chociaż za nim był Uniwersytet Rolniczy, a nie Akademia Górniczo-Hutnicza. Zajrzałam do budki i sprawdziłam trasy autobusów, które stąd odjeżdżały, ale nie znalazłam nic, co kojarzyłoby mi się z miejscem, w którym miała mieszkać moja siostra. Schemat komunikacji był zamazany, więc postanowiłam iść dalej.
Słońce paliło moje ramiona, ale nie przejmowałam się tym. Najwyżej, jeśli opalę się na czerwono i pojawią mi się kolejne piegi, to do końca wakacji będę ukrywać się pod bluzą i grubą warstwą najjaśniejszego podkładu, jaki istnieje. Już nie raz zdarzyło mi się stosować takie triki to i teraz to przeżyję. Minęłam fontannę, do której miałam ochotę wskoczyć, a później słup ogłoszeniowy i budkę telefoniczną. Nic, co by mi się przydało. Minęłam jakiś parczek odgrodzony niskim, przystrzyżonym żywopłotem, na którym oczywiście stały tablice z billboardami. Nie rozumiałam, dlaczego władze miejskie tak często pozwalały na stawianie tak szpetnych reklam w tak ładnej części miasta. Przeszłam przez kolejne przejście dla pieszych i wreszcie dowiedziałam się, gdzie jestem. Znajdowałam się na skrzyżowania ulicy Reymonta z Aleją Adama Mickiewicza. Pięknie. Znów przypomniałam sobie o Adasiu, ale szybko odgoniłam od siebie te myśli. Tylko, że i tak coś w środku mi się ścisnęło. Zauważyłam otwarty kiosk po drugiej stronie ulicy i korzystając z okazji, że w tym miejscu było też przejście, postanowiłam go odwiedzić.
- Czy dostanę może u pana mapę miasta? – zapytałam, patrząc mężczyźnie siedzącemu w środku w oczy i uśmiechnęłam się uprzejmie.
- Niestety nie – powiedział kręcąc głową. Zamrugałam kilkukrotnie oczami, a uśmiech spełzł mi z ust.
- To niedobrze – powiedziałam z wyczuwalnym zawiedzeniem w głosie, po czym popatrzyłam na kioskarza jeszcze raz. – A zna pan może w miarę dobrze miasto? – Uśmiechnęłam się z nadzieją.
- A co potrzebujesz wiedzieć? – zapytał.
- Muszę dojechać pod ten adres – podałam mu karteczkę. Podrapał się przez chwilę po głowie i zmrużył jedno oko.
Zaczął mi tłumaczyć trasę na przystanek autobusowy, z którego miałam jechać, nie było to daleko, a autobus z założenia miał być bezpośredni. Ale przecież nie pojadę tam sama.
- Muszę się jeszcze wrócić na Oleandry po rzeczy i nie byłoby nic bliżej z tamtych okolic? – zapytałam.
- Wtedy chyba z przystanku Cracovia Błonia, to w sumie niedaleko i linią numer sto pięćdziesiąt dwa powinnaś dojechać.
- Dzięki wielkie – powiedziałam, po czym zrobiłam coś, w co nawet mi samej było trudno uwierzyć. Kupiłam pierwszą w życiu paczkę fajek i zapalniczkę. Próbowałam sobie to jakoś wytłumaczyć tym, że to w podzięce kioskarzowi za to, że mi pomógł albo, że teraz żyję w stresie, więc mam prawo zapalić od czasu do czasu. Ale to nie był żaden argument.
 Przeszłam szybkim krokiem na przystanek autobusowy, który nie był aż tak daleko. Spojrzałam na rozkład jazdy autobusu, którym miałam jechać i faktycznie zatrzymywał się na przystanku o nazwie osiedla, na którym miała mieszkać moja siostra. Przestudiowałam schemat komunikacji miejskiej i dowiedziałam się, jak można dojechać tam z Oleandry. To zupełnie inna trasa, ale miałam nadzieję, że moi towarzysze sobie poradzą. Do odjazdu zostało mi jeszcze dziesięć minut, więc zadzwoniłam do Kuby.
- Halo? – Usłyszałam w słuchawce zaspany męski głos.
- Wyspany? – zapytałam, choć chyba znałam odpowiedź. – Czekam właśnie na autobus i jadę do Emilii – powiedziałam. – Więc za pół godziny widzimy się pod jej blokiem, zbierajcie się.
- Maja, popier… znaczy, wszystko okej? – zapytał. – Skąd wiesz, jak tam dojechać?
- No jasne – odpowiedziałam. – W przeciwieństwie do niektórych wstaję o normalnej porze i mam czas na wycieczki po mieście. – Usłyszałam głos Luśki, a zaraz po tym wyrwała mu telefon.
- To jak mamy tam dojechać? – zapytała jadowicie. – Mieliśmy jechać wszyscy razem, jak się wyśpimy, a ciebie chyba pogrzało zupełnie – powiedziała.
- No, ciepło jest, to fakt – odpowiedziałam, po czym zaczęłam jej tłumaczyć gdzie ma iść i jak dojechać. Nie było to zbyt blisko i zastanawiałam się, dlaczego nie zajęliśmy się tym u Anity.
Zauważyłam, że na przystanek podjeżdża niebieski autobus linii, którą miałam jechać, więc pożegnałam się dość szybko i wsiadłam do pojazdu. Kupiłam bilet u kierowcy i usiadłam na ostatnim wolnym miejscu siedzącym. Spojrzałam za okno i zamyśliłam się na moment. Nasza wycieczka dobiegała właściwie półmetku. Zebrałyśmy dwie siostry, dwie pozostały. Nie było właściwie tak źle, jak sobie to wyobrażałam i nawet udało mi się w miarę dogadać z Kubą.
Zmrużyłam na chwilę oczy i szczerze mówiąc zaczynałam zasypiać. Mimo, że dzisiaj wydawało mi się, że czuję się wyspana, po tylu dniach w podróży po prostu zmęczenie dało o sobie znać. Słyszałam już przytłumione głosy ludzi i zaczynało mi się coś śnić. Nie powinnam spać, ale każda próba znalezienia ciekawszego zajęcia kończyła się niepowodzeniem. Próbowałam myśleć o Emilii, zastanawiając się, jaka ona będzie i ile godzin spędzimy na przekonywaniu jej, że jest naszą siostrą. Kolejny interesujący moment. Znów zamknęłam oczy, a obudziło mnie stukanie w ramię. I nie było delikatne.
- Ustąp mi miejsca – powiedziała jakaś kobieta głosem, który nie znosił sprzeciwu. Nie była stara, nie wyglądała na chorą. A ja jestem zmęczona. Nie ma mowy.
- What? – zapytałam po angielsku. – I don’t understand – dodałam. Miałam nadzieję, że się odczepi i będę mieć spokój. Zaczęła się na mnie wydzierać, jaka to niekulturalna jest dzisiejsza młodzież i powinnam ją szanować, nawet jeśli jestem z innego kraju. Patrzyłam na nią z wytrzeszczonymi oczami i tylko wzruszałam ramionami, gdy coś do mnie mówiła.
I właściwie nie wiem, po co jej było miejsce siedzące, bo wysiadła na następnym przystanku i wreszcie mogłam znów się wyłączyć na chwilę. Cały czas starałam pilnować, aby nie przegapić miejsca, w którym miałam wysiąść. Mój organizm zaczął domagać się kawy i śniadania, którego nie miałam okazji zjeść wcześniej.
Autobus zatrzymał się na przystanku, po którego prawej stronie widziałam tylko pole. Wytężyłam wzrok, próbując zobaczyć, gdzie jestem i niemal nie staranowałam połowy pasażerów. To tutaj! Wybiegłam na zewnątrz, odczekałam chwilę, aż autobus odjedzie i rozejrzałam się na boki. Po drugiej stronie ulicy, w oddali, malowało się szare blokowisko. Doszłam do wniosku, że skoro mój ojciec dość długo nie kontaktował się ze mną i moimi siostrami, to bardzo możliwym było, że Emilia mieszkała w starym bloku, a nie w tym nowo wybudowanym, który widziałam po lewej stronie.
Prosta droga do osiedla ciągnęła się niemiłosiernie, a żar lejący się z nieba spadał wprost na mnie, jakby z całą swoją siłą. Powtarzałam sobie w myślach, że nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię. Przystanęłam i rozejrzałam się na boki, nigdzie nie widziałam żadnych ludzi. Tak jakby nie istnieli, jakbym była w jakimś umarłym mieście. Wyciągnęłam z kieszeni wcześniej zakupioną paczkę papierosów, wyciągnęłam jednego i zapaliłam. Zaciągnęłam się kilkukrotnie i znów ruszyłam przed siebie.
- Ej, lala, masz dla mnie fajkę? – Usłyszałam za sobą jakiś głos, który nie brzmiał w żaden sposób uprzejmie. Odwróciłam się i zobaczyłam dresiarza, który mimo upału na sobie miał ortalionowe spodnie z trzema paskami i bluzę tej samej firmy z kapturem narzuconym na głowę. Nie wyglądał przyjaźnie, zdecydowanie. Ale w mojej głowie zrodził się pewien plan.
- A co za to dostanę? – zapytałam uśmiechając się do niego i mrugając rzęsami niczym jakaś głupia gwiazdeczka z Hollywood do podstarzałego reżysera, gdy stara się o rolę w filmie. – Albo inaczej – dodałam, zmieniając ton głosu. – Dam ci dwie fajki, a ty mnie zaprowadzisz pod ten adres – powiedziałam, podtykając mu pod nos kartkę z adresem Emilii.
- O, spoko, właśnie tam idę – odpowiedział mi i wyciągnął wielką dłoń po papierosy. Podałam mu dwie sztuki. Jednego schował do lewej kieszeni spodni, a z prawej wyciągnął zapalniczkę i odpalił. – Czego tu szukasz, młoda? – zapytał, gdy szliśmy przez osiedle. Moim oczom ukazał się market, ale stwierdziłam, że wstąpię do niego dopiero później. Nie będę tracić szansy na dowiedzenie się, gdzie dokładnie mieszka moja siostra.
- Szukamy ze znajomymi mieszkania do wynajęcia. – Wymyśliłam na poczekaniu. – I umówiłam się z właścicielką, aby je obejrzeć.
- No spoko. Za kim jesteś? – Zmienił temat, a mnie wmurowało i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie miał szalika, więc nie miałam pojęcia, komu kibicuje. Ups. Będzie źle, jeśli nic nie wymyślę. Będzie bardzo źle.
- Za Wisłą – odpowiedziałam. Spojrzał na mnie wzrokiem mordercy, a uśmiech spełzł z jego twarzy, zastąpiony jakimś nieprzyjemnym grymasem. Rzucił fajkę i zacisnął dłonie w pięści. Cholera, chyba wypadałoby uciekać. Tylko dokąd? Czy będę w stanie biec tak szybko, aby mnie nie dogonił? Jeśli mu przywalę i zacznę biec, to chyba się nie zorientuje tak szybko, prawda? Zbliżał się do mnie, a z jego ust już niemal ciekła piana. Zaraz mnie pobije. Aaa!!!
Potrząsnęłam głową i wyrwałam się z tych strasznych myśli. To się jeszcze nie stało, muszę wymyślić coś innego, cokolwiek. Odetchnęłam ciężko, nadal nie miałam pomysłu, co mu odpowiedzieć.
- Za naszymi – spróbowałam i miałam ogromną nadzieję, że taka odpowiedź przejdzie. Oby.
- No i dobrze – odpowiedział. Chyba nie ogarnął, że nawet nie wiedziałam, o jakich naszych chodzi. Zaczął coś opowiadać o jakimś minionym meczu, a ja mu tylko przytakiwałam. Wywnioskowałam, że kibicuje Cracovii, która dla mnie – osoby, która w ogóle nie interesuje się piłką była po prostu nazwą jednej z krakowskich drużyn.
Przeszliśmy przez osiedle i stanęliśmy przed jednym z szarych wysokich bloków z płyty. Spojrzałam na dresiarza i uśmiechnęłam się.
- Dzięki – powiedziałam i już wchodziłam na klatkę schodową, gdy mnie zatrzymał.
- Zajebiście mi się z tobą gada, dałabyś mi swój numer? – zapytał. – Skoczylibyśmy na jakiś mecz, co sądzisz, mała? – Uśmiechnęłam się głupio i podrapałam się po głowie. Nigdy w życiu.
- Wiesz co? Zmieniałam ostatnio numer i nie pamiętam tego nowego, a telefon mi się rozładował przed chwilą. Więc możesz mi podać swój, a ja oddzwonię, jak uda mi się naładować – powiedziałam. Lubiłam improwizować, bo zwykle całkiem nieźle mi to wychodziło. Wyrwałam jakąś kartkę z notesu i podałam mu razem z długopisem. Napisał dziewięć cyfr i podpisał „Damian” dość niezgrabnym pismem.
- To ja spadam, zadzwoń – powiedział. – Nara, mała.
Odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Nikt z mojej wesołej ekipy się nie odzywał, więc pewnie w ogóle nie przyjadą albo dopiero się ogarniają. Pewnie pojawią się nie wcześniej niż za pół godziny. Weszłam na klatkę, aby zorientować się, gdzie dokładnie mieszka moja siostra. Jaka będzie? Czy będzie ją tak ciężko przekonać jak Luśkę, czy może uwierzy od razu, tak jak Anita? Znalazłam się pod drzwiami jej mieszkania, ale doszłam do wniosku, że zapukam dopiero, gdy reszta dojedzie. Wiedziałam, że sama nic nie wskóram. Wyszłam z bloku i skierowałam się do marketu drogą, którą szłam wcześniej. Kupiłam jogurt pitny i dwie bułki z ziarnami. Nie był to jakiś szczyt wyrafinowania, ale nadawało się do zjedzenia, więc było dobrze. Usiadłam na ławeczce i zaczęłam jeść. Po jakimś czasie zadzwonił do mnie znów Kuba z pytaniem czy wiem jak trafić do mieszkania Emilii. Odpowiedziałam mu twierdząco i poinstruowałam jak tam trafić. Powinni po drodze mnie minąć, więc dalszą część trasy pokonamy razem. Serce zaczęło mi bić szybciej, jakby spotkanie ze starszą siostrą miało nie przybrać oczekiwanego przebiegu. Plan był taki, aby przedstawić jej wszystkie argumenty i namówić na podróż jak najszybciej. Jak wyjdzie, dowiemy się później. Zamknęłam na chwilę oczy i wystawiłam twarz ku słońcu, wdychając świeże powietrze.
Kilkanaście minut później zauważyłam przed sobą zdezorientowaną grupkę ludzi. Kuba szedł z Anitą na czele, a za nim Luśka z Mikim. Niepewność można było wyczuć na kilometr. Nie orientowali się w ogóle, gdzie są i dokąd powinni iść.
- Jakub! – zawołałam. – Tutaj! – Wstałam z ławki i pomachałam im.
Podeszli do mnie. Kuba spojrzał mnie spode łba i zagryzł wargi, jakby starał się, aby z jego ust nie popłynęła wiązka przekleństw w moją stronę i tym samym szukał odpowiednich słów, aby jakoś mnie zjechać, będąc tym samym miły. Nie ma opcji, kiedyś przegra ten zakład. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Nigdy więcej tego nie rób, dobra? – powiedział dość stanowczym tonem.
- Ale czego mam nie robić? – zadałam pytanie. – Przecież chyba o to chodziło, abyśmy znaleźli miejsce, w którym mieszka moja siostra, prawda? – zapytałam.
- Mieliśmy to zrobić razem – wtrąciła Luśka.
- To trzeba było wstać przed dwunastą, a nie wylegiwać się niewiadomo ile czasu w łóżku – odparłam i westchnęłam ciężko.
Odwróciłam się i poszłam w kierunku bloku, którego adres był podany w zapiskach mojego ojca. Chcąc, nie chcąc pomaszerowali za mną. Luśka kłóciła się o coś z Mikołajem. Nadal byłam ciekawa, czy ona wie, że on też kontaktował się wcześniej z moim ojcem i dostał coś od niego. Nie widziałam innej przyczyny, dla której od początku się z Kubą nie lubili i dlaczego postanowił z nami jechać. Kiedyś go o to zapytam, ale to, że był cały czas w towarzystwie mojej siostry, utrudniało mi to. Właściwie, to on też powinien chociaż próbować ogarniać co i jak, a nie tylko chodzić za Leokadią. Bo tak to wyglądało. Zastanawiałam się też, jaka sprawa skłoniła go do zwrócenia się o pomoc do mojego ojca. Trzymał się na uboczu, nie wiedziałam o nim nic. Wyglądał na swojego człowieka, słuchał praktycznie tej samej muzyki, co ja, ale jakoś mu nie ufałam. Był zupełnym przeciwieństwem Kuby, więc właściwie powinnam go lubić, ale nie miałam szans go lepiej poznać.
Weszliśmy na klatkę szarego bloku i powolnym krokiem wtoczyliśmy się na piętro, na którym było mieszkanie Emilii. Przypomniałam sobie wszystkie informacje, jakie udało mi się wyczytać z notatek Kuby. Zdjęcie sprzed kilku lat ukazywało ładną blondynkę, która była starsza ode mnie o dwa lata. Jako jedyna z nas miała na nazwisko Streich, tak jak ojciec. Cały czas zastanawiałam się, jaka będzie i czy uda nam się ją przekonać, że jest naszą siostrą.
Gdy znaleźliśmy się pod drzwiami, Anita nacisnęła przycisk dzwonka. Kuba, który wypchnął mnie i Luśkę do przodu, dzierżył w dłoniach swoją magiczną teczkę ze wszystkimi danymi. Przez około minutę nie było słychać żadnych dźwięków z mieszkania, nikt nam nie otwierał. Pomyślałam, że może adres, który miał mój ojciec jest nieaktualny i po prostu moja siostra się wyprowadziła. Przestąpiłam z nogi na nogę. Co jeśli w tym mieszkaniu nikt nie mieszka? I jeśli po prostu nikt nam nie otworzy, nikt o takiej dziewczynie nie słyszał, ani jej nie widział? Ewentualnie mogła wyjechać na Majówkę, ale to też nas zupełnie nie urządzało.
- Chyba jej nie ma – powiedziała Luśka i spojrzała na Kubę. – Co teraz zrobisz, superbohaterze? – zapytała jadowicie Kubę. Wzruszył ramionami, jak zwykle.
- Poczekamy, a potem zobaczymy – odpowiedział znaną mi dobrze formułką. Nie miał planu B, ale tym razem i ja go nie miałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy