[Maja]
Wtorek, 1 maja 2012
Obudziłam
się, słysząc jakieś nieznane mi głosy. Otworzyłam niepewnie oczy i ujrzałam
obrzydliwie różową ścianę i biały sufit, z którego zwisały pojedyncze pajęczyny
i który był bardzo blisko mnie. Przekręciłam się na drugi bok i wreszcie
przypomniałam sobie, gdzie jestem.
Dojechaliśmy do Krakowa nad ranem,
zgodnie z planem Anity, która jeszcze w domu zadzwoniła do znalezionego w
Internecie schroniska młodzieżowego, aby zarezerwować pokój dla pięciu osób.
Była to najtańsza możliwa oferta, a poza tym znaleźć coś wolnego w środku
majówki graniczy z cudem, więc ucieszyliśmy się, że nam się udało. Moja młodsza
siostra negocjowała z recepcjonistką przez dłuższą chwilę, co dało dobry
rezultat. Nawet namówiła ją, do nagięcia specjalnie dla nas regulaminu, który
zakładał, że o północy schronisko jest zamykane. Nie miałam pojęcia, że jest
taką dobrą negocjatorką, ale to dobrze. Może jej uda się w szybkim tempie
przekonać pozostałe siostry do naszych racji.
W pociągu nawet się wyspałam, ale nie pogardziłabym
jeszcze kilkoma godzinami snu, więc z pełnym entuzjazmem udaliśmy się do
schroniska. Przy dworcu wsiedliśmy w ostatni autobus nocny linii sześćset osiem
i jechaliśmy nim przez około dziesięć minut, po czym szliśmy chwilę pieszo.
Budynek nie wyglądał okazale, wiało od niego na kilometr Peerelem. Środek
wyglądał, jakby czas w nim zatrzymał się w nim dwadzieścia lat temu. Mógłby
spokojnie robić za scenerię do filmu historycznego. Recepcjonistka przysypiała
za swoją ladą, w przerwach czytając jakąś gazetę. Spisała nasze dane z dowodów
osobistych, a Mikołaja z legitymacji szkolnej. Kolejną rzeczą, jaką
wynegocjowała Anita telefonicznie było to, że nasze rzeczy mogły zostać w
pokoju przez cały jutrzejszy dzień, a gdyby nie udało nam się z najstarszą siostrą
– Emilią, możemy przedłużyć pobyt o jeszcze jedną noc. Akurat na ten pokój nie
było zbyt wielu chętnych i szybko dowiedzieliśmy się, dlaczego.
Cena była bardzo przystępna, jak na
nasze studenckie możliwości, ale warunki zdecydowanie odpowiadały cenie. Całość
utrzymana była w okropnym buraczkowym kolorze, miejscami przechodzącym w róż.
Na podłodze leżała szara wykładzina, która nie wyglądała na zbyt czystą.
Podłużny pokój miał może piętnaście metrów kwadratowych i stały w nim trzy
piętrowe łóżka, dwie szafki i mały stolik z trzema krzesłami. Luśka piszczała
przez dłuższą chwilę, że na pewno wszędzie są karaluchy i mnóstwo innego
robactwa. Dopiero po chwili, gdy zajrzała w każdy zakątek i zauważyła tylko
pajęczyny na suficie, postanowiła, że będzie spać na dole. Niech jej będzie,
chociaż raz. Właściwie, co mi szkodzi, jedną noc mogę się przespać na górze.
Kuba chyba też doszedł do tego wniosku, bo wspiął się po drabince, układając
się nad Luśką. Ja zajęłam miejsce nad Mikołajem i tym samym głowami niemal
stykałam się z Kubą. Anicie przypadł ten luksus, że nie miała nikogo nad sobą,
a jej łóżko, jako jedyne stało pod drugą ścianą. Nasze plecaki położyliśmy na
podłodze, zamknęliśmy pokój od środka i zasnęliśmy, nawet się nie myjąc.
Zerknęłam na zegarek w telefonie.
Dochodziła dwunasta, więc wypadało się ogarnąć. Zeszłam po drabince najciszej
jak potrafiłam. Łóżko trochę zaskrzypiało, ale nikt się nie obudził. Wzięłam z
plecaka rzeczy na przebranie, ręcznik i kosmetyczkę i poszłam do łazienki się
umyć. Były dwie na piętro – damska i męska, ale w tych godzinach nikt nie
korzystał, więc spokojnie mogłam wziąć prysznic i zrobić wreszcie porządny
makijaż. Stałam pod prysznicem, a woda powoli spływała po moim ciele. Nie była
jakoś specjalnie ciepła, a ciśnienie właściwie nie istniało, ale zawsze to było
coś. Patrzyłam tępo na kolorową zasłonkę i myślałam o wszystkim. Podjęłam w
nocy decyzję. Dopóki nie spotkam się z Adamem, nie będę przewidywać, co się
stanie. Spędzałam zdecydowanie za dużo czasu z Kubą, ale uznałam, że to jest
nawet zdrowe podejście. Na razie najważniejszą sprawą jest odnalezienie
pozostałych dwóch sióstr i powrót do domu. A później będę myśleć o wszystkim
innym i się tym przejmować. Chwilę później z prysznica zaczęła lecieć lodowata
woda, więc wytarłam się ręcznikiem i włożyłam na siebie jedne z ostatnich
czystych ubrań, które mi zostały. Rozsmarowałam na twarzy trochę podkładu i
lekko wytuszowałam rzęsy. Na zewnątrz było zbyt ciepło na mocny makijaż, bo i
tak wszystko spływało razem z potem. Czułam, jakby było lato i właściwie to
mnie cieszyło, motywowało do działania. Lubiłam ładną pogodę, tym samym
zastanawiając się, jaki udział ma w tym Kuba. Bo na pewno maczał w tym palce.
Wypłukałam w wodzie z mydłem ubrania,
które już nosiłam, z zamiarem wywieszenia ich na drabince piętrowego łóżka i z
nadzieją, że jeśli wpuszczę trochę powietrza do pokoju, to zdążą wyschnąć.
Wróciłam do pokoju i zastałam moich
towarzyszy w takich samych pozycjach, w jakich widziałam ich poprzednio.
Wszyscy spali i wcale im się nie dziwiłam. Przewiesiłam ubrania przez
balustradę łóżka i przeszłam na palcach przez pokój. Chwyciłam notes Kuby, w
którym miał zapisane wszystkie adresy sióstr. Nie zamierzałam ich budzić, więc
postanowiłam wybrać się na małą przechadzkę po mieście. Zamierzałam kupić mapę
i popytać ludzi o coś odnośnie dojazdu do mieszkania Emilii. Niby Anita coś
próbowała ogarnąć, jeszcze u siebie w domu, ale nie do końca jej to wyszło.
Założyłam trampki i krokiem, który
można byłoby uznać za radosny, wyszłam ze schroniska. Nie wiedziałam nawet, w
którą stronę mam pójść, aby gdziekolwiek trafić, dlatego na początek
postanowiłam iść po prostu przed siebie. Znalazłam się na wąskiej drodze, po
której obu stronach stało sporo samochodów. W pewnym momencie została zagrodzona
szlabanem, ale nie zważałam na to. Przeszłam bokiem i dalej kroczyłam przed
siebie. W końcu dotarłam do czegoś w rodzaju rozwidlenia. Wyczytałam, że
budynek po mojej prawej stronie to Muzeum Narodowe, a po lewej mam Bibliotekę
Jagiellońską. Nie zastanawiałam się, w którą stronę pójść. Coś mówiło mi, że
bardziej opłaci mi się skręcić w lewo. Sama nie wiem, dlaczego. Przeszłam przez
przejście dla pieszych i wypatrywałam jakiejkolwiek tablicy z nazwą ulicy,
którą szłam, ale była jedynie tabliczka z nazwą bocznej, która też nic mi nie
powiedziała. Zauważyłam przystanek autobusowy i zielony kiosk. Podeszłam bliżej
i okazało się, że niestety jest zamknięty, więc nie było opcji, aby kupić tam
mapę. Przystanek nazywał się AGH, chociaż za nim był Uniwersytet Rolniczy, a
nie Akademia Górniczo-Hutnicza. Zajrzałam do budki i sprawdziłam trasy
autobusów, które stąd odjeżdżały, ale nie znalazłam nic, co kojarzyłoby mi się
z miejscem, w którym miała mieszkać moja siostra. Schemat komunikacji był
zamazany, więc postanowiłam iść dalej.
Słońce paliło moje ramiona, ale nie
przejmowałam się tym. Najwyżej, jeśli opalę się na czerwono i pojawią mi się
kolejne piegi, to do końca wakacji będę ukrywać się pod bluzą i grubą warstwą
najjaśniejszego podkładu, jaki istnieje. Już nie raz zdarzyło mi się stosować
takie triki to i teraz to przeżyję. Minęłam fontannę, do której miałam ochotę
wskoczyć, a później słup ogłoszeniowy i budkę telefoniczną. Nic, co by mi się
przydało. Minęłam jakiś parczek odgrodzony niskim, przystrzyżonym żywopłotem,
na którym oczywiście stały tablice z billboardami. Nie rozumiałam, dlaczego
władze miejskie tak często pozwalały na stawianie tak szpetnych reklam w tak
ładnej części miasta. Przeszłam przez kolejne przejście dla pieszych i wreszcie
dowiedziałam się, gdzie jestem. Znajdowałam się na skrzyżowania ulicy Reymonta
z Aleją Adama Mickiewicza. Pięknie. Znów przypomniałam sobie o Adasiu, ale
szybko odgoniłam od siebie te myśli. Tylko, że i tak coś w środku mi się
ścisnęło. Zauważyłam otwarty kiosk po drugiej stronie ulicy i korzystając z
okazji, że w tym miejscu było też przejście, postanowiłam go odwiedzić.
- Czy dostanę może u pana mapę miasta? –
zapytałam, patrząc mężczyźnie siedzącemu w środku w oczy i uśmiechnęłam się
uprzejmie.
- Niestety nie – powiedział kręcąc
głową. Zamrugałam kilkukrotnie oczami, a uśmiech spełzł mi z ust.
- To niedobrze – powiedziałam z
wyczuwalnym zawiedzeniem w głosie, po czym popatrzyłam na kioskarza jeszcze
raz. – A zna pan może w miarę dobrze miasto? – Uśmiechnęłam się z nadzieją.
- A co potrzebujesz wiedzieć? – zapytał.
- Muszę dojechać pod ten adres – podałam
mu karteczkę. Podrapał się przez chwilę po głowie i zmrużył jedno oko.
Zaczął mi tłumaczyć trasę na przystanek
autobusowy, z którego miałam jechać, nie było to daleko, a autobus z założenia
miał być bezpośredni. Ale przecież nie pojadę tam sama.
- Muszę się jeszcze wrócić na Oleandry
po rzeczy i nie byłoby nic bliżej z tamtych okolic? – zapytałam.
- Wtedy chyba z przystanku Cracovia
Błonia, to w sumie niedaleko i linią numer sto pięćdziesiąt dwa powinnaś
dojechać.
- Dzięki wielkie – powiedziałam, po czym
zrobiłam coś, w co nawet mi samej było trudno uwierzyć. Kupiłam pierwszą w
życiu paczkę fajek i zapalniczkę. Próbowałam sobie to jakoś wytłumaczyć tym, że
to w podzięce kioskarzowi za to, że mi pomógł albo, że teraz żyję w stresie,
więc mam prawo zapalić od czasu do czasu. Ale to nie był żaden argument.
Przeszłam szybkim krokiem na przystanek
autobusowy, który nie był aż tak daleko. Spojrzałam na rozkład jazdy autobusu,
którym miałam jechać i faktycznie zatrzymywał się na przystanku o nazwie
osiedla, na którym miała mieszkać moja siostra. Przestudiowałam schemat
komunikacji miejskiej i dowiedziałam się, jak można dojechać tam z Oleandry. To
zupełnie inna trasa, ale miałam nadzieję, że moi towarzysze sobie poradzą. Do
odjazdu zostało mi jeszcze dziesięć minut, więc zadzwoniłam do Kuby.
- Halo? – Usłyszałam w słuchawce zaspany
męski głos.
- Wyspany? – zapytałam, choć chyba
znałam odpowiedź. – Czekam właśnie na autobus i jadę do Emilii – powiedziałam.
– Więc za pół godziny widzimy się pod jej blokiem, zbierajcie się.
- Maja, popier… znaczy, wszystko okej? –
zapytał. – Skąd wiesz, jak tam dojechać?
- No jasne – odpowiedziałam. – W
przeciwieństwie do niektórych wstaję o normalnej porze i mam czas na wycieczki
po mieście. – Usłyszałam głos Luśki, a zaraz po tym wyrwała mu telefon.
- To jak mamy tam dojechać? – zapytała
jadowicie. – Mieliśmy jechać wszyscy razem, jak się wyśpimy, a ciebie chyba
pogrzało zupełnie – powiedziała.
- No, ciepło jest, to fakt –
odpowiedziałam, po czym zaczęłam jej tłumaczyć gdzie ma iść i jak dojechać. Nie
było to zbyt blisko i zastanawiałam się, dlaczego nie zajęliśmy się tym u
Anity.
Zauważyłam, że na przystanek podjeżdża
niebieski autobus linii, którą miałam jechać, więc pożegnałam się dość szybko i
wsiadłam do pojazdu. Kupiłam bilet u kierowcy i usiadłam na ostatnim wolnym
miejscu siedzącym. Spojrzałam za okno i zamyśliłam się na moment. Nasza
wycieczka dobiegała właściwie półmetku. Zebrałyśmy dwie siostry, dwie
pozostały. Nie było właściwie tak źle, jak sobie to wyobrażałam i nawet udało
mi się w miarę dogadać z Kubą.
Zmrużyłam na chwilę oczy i szczerze
mówiąc zaczynałam zasypiać. Mimo, że dzisiaj wydawało mi się, że czuję się
wyspana, po tylu dniach w podróży po prostu zmęczenie dało o sobie znać.
Słyszałam już przytłumione głosy ludzi i zaczynało mi się coś śnić. Nie
powinnam spać, ale każda próba znalezienia ciekawszego zajęcia kończyła się
niepowodzeniem. Próbowałam myśleć o Emilii, zastanawiając się, jaka ona będzie
i ile godzin spędzimy na przekonywaniu jej, że jest naszą siostrą. Kolejny
interesujący moment. Znów zamknęłam oczy, a obudziło mnie stukanie w ramię. I
nie było delikatne.
- Ustąp mi miejsca – powiedziała jakaś
kobieta głosem, który nie znosił sprzeciwu. Nie była stara, nie wyglądała na
chorą. A ja jestem zmęczona. Nie ma mowy.
- What? – zapytałam po angielsku. – I
don’t understand – dodałam. Miałam nadzieję, że się odczepi i będę mieć spokój.
Zaczęła się na mnie wydzierać, jaka to niekulturalna jest dzisiejsza młodzież i
powinnam ją szanować, nawet jeśli jestem z innego kraju. Patrzyłam na nią z
wytrzeszczonymi oczami i tylko wzruszałam ramionami, gdy coś do mnie mówiła.
I właściwie nie wiem, po co jej było
miejsce siedzące, bo wysiadła na następnym przystanku i wreszcie mogłam znów
się wyłączyć na chwilę. Cały czas starałam pilnować, aby nie przegapić miejsca,
w którym miałam wysiąść. Mój organizm zaczął domagać się kawy i śniadania,
którego nie miałam okazji zjeść wcześniej.
Autobus zatrzymał się na przystanku, po
którego prawej stronie widziałam tylko pole. Wytężyłam wzrok, próbując
zobaczyć, gdzie jestem i niemal nie staranowałam połowy pasażerów. To tutaj!
Wybiegłam na zewnątrz, odczekałam chwilę, aż autobus odjedzie i rozejrzałam się
na boki. Po drugiej stronie ulicy, w oddali, malowało się szare blokowisko.
Doszłam do wniosku, że skoro mój ojciec dość długo nie kontaktował się ze mną i
moimi siostrami, to bardzo możliwym było, że Emilia mieszkała w starym bloku, a
nie w tym nowo wybudowanym, który widziałam po lewej stronie.
Prosta droga do osiedla ciągnęła się
niemiłosiernie, a żar lejący się z nieba spadał wprost na mnie, jakby z całą
swoją siłą. Powtarzałam sobie w myślach, że nigdy więcej czegoś takiego nie
zrobię. Przystanęłam i rozejrzałam się na boki, nigdzie nie widziałam żadnych
ludzi. Tak jakby nie istnieli, jakbym była w jakimś umarłym mieście.
Wyciągnęłam z kieszeni wcześniej zakupioną paczkę papierosów, wyciągnęłam
jednego i zapaliłam. Zaciągnęłam się kilkukrotnie i znów ruszyłam przed siebie.
- Ej, lala, masz dla mnie fajkę? –
Usłyszałam za sobą jakiś głos, który nie brzmiał w żaden sposób uprzejmie.
Odwróciłam się i zobaczyłam dresiarza, który mimo upału na sobie miał
ortalionowe spodnie z trzema paskami i bluzę tej samej firmy z kapturem
narzuconym na głowę. Nie wyglądał przyjaźnie, zdecydowanie. Ale w mojej głowie
zrodził się pewien plan.
- A co za to dostanę? – zapytałam
uśmiechając się do niego i mrugając rzęsami niczym jakaś głupia gwiazdeczka z
Hollywood do podstarzałego reżysera, gdy stara się o rolę w filmie. – Albo
inaczej – dodałam, zmieniając ton głosu. – Dam ci dwie fajki, a ty mnie
zaprowadzisz pod ten adres – powiedziałam, podtykając mu pod nos kartkę z
adresem Emilii.
- O, spoko, właśnie tam idę –
odpowiedział mi i wyciągnął wielką dłoń po papierosy. Podałam mu dwie sztuki.
Jednego schował do lewej kieszeni spodni, a z prawej wyciągnął zapalniczkę i
odpalił. – Czego tu szukasz, młoda? – zapytał, gdy szliśmy przez osiedle. Moim
oczom ukazał się market, ale stwierdziłam, że wstąpię do niego dopiero później.
Nie będę tracić szansy na dowiedzenie się, gdzie dokładnie mieszka moja
siostra.
- Szukamy ze znajomymi mieszkania do
wynajęcia. – Wymyśliłam na poczekaniu. – I umówiłam się z właścicielką, aby je
obejrzeć.
- No spoko. Za kim jesteś? – Zmienił
temat, a mnie wmurowało i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie miał szalika,
więc nie miałam pojęcia, komu kibicuje. Ups. Będzie źle, jeśli nic nie wymyślę.
Będzie bardzo źle.
- Za Wisłą – odpowiedziałam. Spojrzał na
mnie wzrokiem mordercy, a uśmiech spełzł z jego twarzy, zastąpiony jakimś
nieprzyjemnym grymasem. Rzucił fajkę i zacisnął dłonie w pięści. Cholera, chyba
wypadałoby uciekać. Tylko dokąd? Czy będę w stanie biec tak szybko, aby mnie
nie dogonił? Jeśli mu przywalę i zacznę biec, to chyba się nie zorientuje tak
szybko, prawda? Zbliżał się do mnie, a z jego ust już niemal ciekła piana.
Zaraz mnie pobije. Aaa!!!
Potrząsnęłam głową i wyrwałam się z tych
strasznych myśli. To się jeszcze nie stało, muszę wymyślić coś innego,
cokolwiek. Odetchnęłam ciężko, nadal nie miałam pomysłu, co mu odpowiedzieć.
- Za naszymi – spróbowałam i miałam
ogromną nadzieję, że taka odpowiedź przejdzie. Oby.
- No i dobrze – odpowiedział. Chyba nie
ogarnął, że nawet nie wiedziałam, o jakich naszych chodzi. Zaczął coś opowiadać
o jakimś minionym meczu, a ja mu tylko przytakiwałam. Wywnioskowałam, że
kibicuje Cracovii, która dla mnie – osoby, która w ogóle nie interesuje się
piłką była po prostu nazwą jednej z krakowskich drużyn.
Przeszliśmy przez osiedle i stanęliśmy
przed jednym z szarych wysokich bloków z płyty. Spojrzałam na dresiarza i
uśmiechnęłam się.
- Dzięki – powiedziałam i już wchodziłam
na klatkę schodową, gdy mnie zatrzymał.
- Zajebiście mi się z tobą gada, dałabyś
mi swój numer? – zapytał. – Skoczylibyśmy na jakiś mecz, co sądzisz, mała? –
Uśmiechnęłam się głupio i podrapałam się po głowie. Nigdy w życiu.
- Wiesz co? Zmieniałam ostatnio numer i
nie pamiętam tego nowego, a telefon mi się rozładował przed chwilą. Więc możesz
mi podać swój, a ja oddzwonię, jak uda mi się naładować – powiedziałam. Lubiłam
improwizować, bo zwykle całkiem nieźle mi to wychodziło. Wyrwałam jakąś kartkę
z notesu i podałam mu razem z długopisem. Napisał dziewięć cyfr i podpisał
„Damian” dość niezgrabnym pismem.
- To ja spadam, zadzwoń – powiedział. –
Nara, mała.
Odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
Nikt z mojej wesołej ekipy się nie odzywał, więc pewnie w ogóle nie przyjadą
albo dopiero się ogarniają. Pewnie pojawią się nie wcześniej niż za pół
godziny. Weszłam na klatkę, aby zorientować się, gdzie dokładnie mieszka moja
siostra. Jaka będzie? Czy będzie ją tak ciężko przekonać jak Luśkę, czy może
uwierzy od razu, tak jak Anita? Znalazłam się pod drzwiami jej mieszkania, ale
doszłam do wniosku, że zapukam dopiero, gdy reszta dojedzie. Wiedziałam, że
sama nic nie wskóram. Wyszłam z bloku i skierowałam się do marketu drogą, którą
szłam wcześniej. Kupiłam jogurt pitny i dwie bułki z ziarnami. Nie był to jakiś
szczyt wyrafinowania, ale nadawało się do zjedzenia, więc było dobrze. Usiadłam
na ławeczce i zaczęłam jeść. Po jakimś czasie zadzwonił do mnie znów Kuba z
pytaniem czy wiem jak trafić do mieszkania Emilii. Odpowiedziałam mu twierdząco
i poinstruowałam jak tam trafić. Powinni po drodze mnie minąć, więc dalszą część
trasy pokonamy razem. Serce zaczęło mi bić szybciej, jakby spotkanie ze starszą
siostrą miało nie przybrać oczekiwanego przebiegu. Plan był taki, aby
przedstawić jej wszystkie argumenty i namówić na podróż jak najszybciej. Jak
wyjdzie, dowiemy się później. Zamknęłam na chwilę oczy i wystawiłam twarz ku
słońcu, wdychając świeże powietrze.
Kilkanaście minut później zauważyłam
przed sobą zdezorientowaną grupkę ludzi. Kuba szedł z Anitą na czele, a za nim
Luśka z Mikim. Niepewność można było wyczuć na kilometr. Nie orientowali się w
ogóle, gdzie są i dokąd powinni iść.
- Jakub! – zawołałam. – Tutaj! – Wstałam
z ławki i pomachałam im.
Podeszli do mnie. Kuba spojrzał mnie
spode łba i zagryzł wargi, jakby starał się, aby z jego ust nie popłynęła
wiązka przekleństw w moją stronę i tym samym szukał odpowiednich słów, aby
jakoś mnie zjechać, będąc tym samym miły. Nie ma opcji, kiedyś przegra ten
zakład. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Nigdy więcej tego nie rób, dobra? –
powiedział dość stanowczym tonem.
- Ale czego mam nie robić? – zadałam
pytanie. – Przecież chyba o to chodziło, abyśmy znaleźli miejsce, w którym
mieszka moja siostra, prawda? – zapytałam.
- Mieliśmy to zrobić razem – wtrąciła
Luśka.
- To trzeba było wstać przed dwunastą, a
nie wylegiwać się niewiadomo ile czasu w łóżku – odparłam i westchnęłam ciężko.
Odwróciłam się i poszłam w kierunku
bloku, którego adres był podany w zapiskach mojego ojca. Chcąc, nie chcąc
pomaszerowali za mną. Luśka kłóciła się o coś z Mikołajem. Nadal byłam ciekawa,
czy ona wie, że on też kontaktował się wcześniej z moim ojcem i dostał coś od
niego. Nie widziałam innej przyczyny, dla której od początku się z Kubą nie
lubili i dlaczego postanowił z nami jechać. Kiedyś go o to zapytam, ale to, że
był cały czas w towarzystwie mojej siostry, utrudniało mi to. Właściwie, to on
też powinien chociaż próbować ogarniać co i jak, a nie tylko chodzić za
Leokadią. Bo tak to wyglądało. Zastanawiałam się też, jaka sprawa skłoniła go
do zwrócenia się o pomoc do mojego ojca. Trzymał się na uboczu, nie wiedziałam
o nim nic. Wyglądał na swojego człowieka, słuchał praktycznie tej samej muzyki,
co ja, ale jakoś mu nie ufałam. Był zupełnym przeciwieństwem Kuby, więc
właściwie powinnam go lubić, ale nie miałam szans go lepiej poznać.
Weszliśmy na klatkę szarego bloku i
powolnym krokiem wtoczyliśmy się na piętro, na którym było mieszkanie Emilii.
Przypomniałam sobie wszystkie informacje, jakie udało mi się wyczytać z notatek
Kuby. Zdjęcie sprzed kilku lat ukazywało ładną blondynkę, która była starsza
ode mnie o dwa lata. Jako jedyna z nas miała na nazwisko Streich, tak jak
ojciec. Cały czas zastanawiałam się, jaka będzie i czy uda nam się ją
przekonać, że jest naszą siostrą.
Gdy znaleźliśmy się pod drzwiami, Anita
nacisnęła przycisk dzwonka. Kuba, który wypchnął mnie i Luśkę do przodu,
dzierżył w dłoniach swoją magiczną teczkę ze wszystkimi danymi. Przez około
minutę nie było słychać żadnych dźwięków z mieszkania, nikt nam nie otwierał.
Pomyślałam, że może adres, który miał mój ojciec jest nieaktualny i po prostu
moja siostra się wyprowadziła. Przestąpiłam z nogi na nogę. Co jeśli w tym
mieszkaniu nikt nie mieszka? I jeśli po prostu nikt nam nie otworzy, nikt o
takiej dziewczynie nie słyszał, ani jej nie widział? Ewentualnie mogła wyjechać
na Majówkę, ale to też nas zupełnie nie urządzało.
- Chyba jej nie ma – powiedziała Luśka i
spojrzała na Kubę. – Co teraz zrobisz, superbohaterze? – zapytała jadowicie
Kubę. Wzruszył ramionami, jak zwykle.
- Poczekamy, a potem zobaczymy –
odpowiedział znaną mi dobrze formułką. Nie miał planu B, ale tym razem i ja go
nie miałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz