[Maja]
Poniedziałek, 30
kwietnia 2012
Wysiedliśmy z pociągu i
sprawdziliśmy, czy na pewno wzięliśmy wszystkie bagaże. Pociąg kończył bieg we
Wrocławiu, więc w razie przypadku mieliśmy kilka minut na wrócenie po coś
zapomnianego. Ale nic nie zginęło, póki co byliśmy na zero. Luśka już zaczęła
narzekać na swoją walizkę, choć peron, na którym się znaleźliśmy był świeżo po
remoncie. W przeciwieństwie do innych części dworca, choć nadzieja na
skończenie remontu przed Euro, była duża. Już pierwsze schody były ciężką
sprawą, ale oddała ją Mikołajowi i pozbyła się problemu. Wzięła od niego
gitarę, ale porównując jej wagę z walizką – była po prostu niczym. Czułam się
źle, zaczynał mi ciążyć kac moralny. Nie planowałam tego w ogóle i bałam się
każdego telefonu od Adama. Zrobiłam jedną głupotę, za którą najprawdopodobniej
przyjdzie mi zapłacić wysoką cenę. Coś, do czego nie doszłam jeszcze w relacji
z Adasiem. Będzie ciężko wytłumaczyć to wszystko tak, aby cokolwiek pozostało z
naszych dotychczasowych stosunków. Zniszczyłam związek przez jedną głupią
chwilę słabości. A co będzie potem, gdy będziemy musieli się spotkać? Nie mam
zielonego pojęcia. Cholera jasna.
Kuba miał mapę i szedł z przodu razem ze
mną, krok w krok. Mówił, że trochę się orientuje w tym mieście, więc powinniśmy
trafić. Leokadia szła z tyłu razem z Mikołajem. Nie wiedziałam, kto to jest,
choć po tym, w jaki sposób patrzył na Kubę i z jaką rezerwą się do siebie
odnosili, mogłam się domyślać. A więc jednak nie zaprzestał swojego zadania,
ale zaczął od Poznania i powolnym tempem zaczynał zaprzyjaźniać się z Luśką.
Dobry patent, na pewno lepszy niż terapia szokowa, którą zafundował mi Kuba.
Chociaż z drugiej strony, na jedno wychodziło. Kuba też próbował mnie podejść,
wytworzyć między nami jakąś więź. Tyle, że później zrujnował wszystko. Przecież
na początku nawet go lubiłam, podziwiałam jego styl bycia, a dopiero później
stwierdziłam, że nie jest wcale taki idealny, za jakiego go miałam. Owszem,
miał szczęście, że trafił na mojego ojca, ale nic więcej.
Doszliśmy na przystanek tramwajowy, a ja
zerknęłam na notatki Kuby. Tym razem chyba dość dobrze się przygotował. Miał
rozrysowaną całą trasę tramwaju, którym mieliśmy jechać i rozkład.
Skorzystaliśmy z biletomatu i wsiedliśmy do pierwszego tramwaju o numerze
dziewięć w kierunku Parku Południowego. Nie był niskopodłogowy, więc poczułam
się prawie jak u siebie. To znaczy, nadal byłam w obcym mieście i ufałam tylko
temu, że Kuba może jednak jest dobrym przewodnikiem, ale widząc Luśkę i jej
zmagania z walizką przy wsiadaniu znów poczułam, że to może być zabawny dzień.
Przestałam na chwilę przejmować się Adamem i Pawłem. Tramwajem, zgodnie z
rozkładem mieliśmy jechać jedenaście minut i po tym czasie wysiedliśmy na
przystanku nazwanym nazwiskiem jakiegoś Weigla, ktokolwiek to był. Przeszliśmy
przez przejście dla pieszych i skręciliśmy w ulicę Skierniewicką. Mijaliśmy
mniej i bardziej zadbane budynki, idąc wciąż prosto wąską uliczką, na której,
jakby było tego mało, stały zaparkowane samochody po obu stronach. Na
rozwidleniu poszliśmy w lewo, zgodnie ze znakiem – znaleźliśmy się na ulicy
Sudeckiej. Po naszej prawej stronie był jakiś ogromny park, a po lewej stronie
domy w różnym stanie utrzymania. Jeden dom dość się wyróżniał. Był ładny i
zadbany, ze spadzistym dachem i otaczało go dużo zieleni. Musiał w nim mieszkać
ktoś bogaty. Cicha okolica, park naprzeciwko, po prostu czego chcieć więcej?
Kuba przystanął właśnie pod tym domem. Cała nasza grupka zatrzymała się przy
furtce, która była zamknięta.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział
wpatrując się w swoje notatki. Nacisnął na domofon raz i drugi, ale nikt mu nie
odpowiedział. Tego się nie spodziewaliśmy, że nikogo nie będzie w domu.
Właściwie, to było głupie założenie. Anita Dębska, moja siostra mogła na
przykład wyjechać na majówkę i wrócić dopiero w poniedziałek, a my mielibyśmy
problem. Staliśmy chyba dziesięć minut, aż z posesji obok wyszedł mężczyzna,
który był na oko po sześćdziesiątce.
- Szukacie państwo kogoś? – zapytał.
Może nam pomoże. Liczyłam na to bardzo mocno.
- Czy zna pan może Anitę Dębską, która
podobno tutaj mieszka? – zapytał Kuba siląc się na uprzejmy ton.
- Ach tak, mieszka – powiedział i
zmierzył nas wszystkich wzrokiem. – To córka pani Dębskiej, która cały czas
pracuje i chyba nie ma czasu na wychowanie córki. Gdyby miała męża, to by może
ją jakoś przytrzymał, postawił do pionu – zamyślił się dziadek.
- Czyli rozumiem, że pani Dębska
pracuje, a co z jej córką Anitą? Wie pan, gdzie można ją znaleźć? – zapytałam,
uśmiechając się do mężczyzny. Może nie jest tak źle, jak przypuszczałam. Może
sąsiedzi wiedzą, co robi ta dziewczyna.
- Możecie spróbować na Wyspie Słodowej –
powiedział. – Wnuczka czasem tam jeździ i często ją widuje – dodał. No dobra,
skoro nie ma jej w domu, to i tak nie ma sensu koczować przed jej posesją.
Tylko teraz trzeba było sobie zadać pytanie: Gdzie to jest? Liczyłam na pomoc
wszechwiedzącego Kuby, ale on chyba również nie wiedział. Podziękowaliśmy
mężczyźnie, a ten się ulotnił.
- Wracamy na dworzec – zarządziłam, gdy
Kuba próbował coś wymyślić. Nie miał wydrukowanej na mapie tej części, w której
była ta wyspa. Ciekawe. Właściwe, zdziwiłabym się, gdyby miał. Pewnie nie
planował wycieczek turystycznych po Wrocławiu. Założył, że złapiemy Anitę w jej
domu i wtedy Kraków wita! Piękny
nierealny plan, w którym to ja jestem mózgiem całej operacji.
Wolnym krokiem wróciliśmy na przystanek
tramwajowy i zgodnie z tym, co wywnioskowaliśmy na rozkładzie jazdy, mogliśmy
jechać albo Dziewiątką albo Piętnastką, więc wsiedliśmy w pierwsze, co
przyjechało – Piętnastkę. Inne tramwaje w tym miejscu akurat nie jeździły, więc
nie mieliśmy szans się pomylić. Chociaż coś dobrego. Wysiedliśmy przy dworcu,
niezbyt wiedząc, co robić dalej. Nie widziałam w pobliżu żadnego kiosku, a
dworzec był w remoncie, więc nawet nie próbowałam szukać jakiejś informacji
miejskiej czy czegoś takiego.
- Sorki, wiesz może, jak dojechać na
Wyspę Słodową? – zapytałam pierwszego lepszego przechodnia, który wyglądał na
miejscowego. Miał około dwadzieścia pięć lat, więc powinien udzielić mi tej
informacji.
- Z tamtego przystanku, Ósemką,
Dziewiątką albo Jedenastką – powiedział uprzejmie. – Wysiadacie z tramwaju na
przystanku plac Bema i się kawałek wracacie. Za mostem w prawo i jesteście na
miejscu – dodał.
- Dzięki wielkie. – Uśmiechnęłam się do
niego i pomaszerowałam na przystanek, a moja wesoła grupka razem ze mną.
Nie wiedziałam nawet, czym jest ta
wyspa. Ogólnie, Wrocław nie był moim ulubionym miastem. Zawsze mnie przerażał,
ale raczej przez to, że był daleko i nigdy wcześniej tutaj nie byłam oraz nie
miałam tu nikogo znajomego. To miało się niebawem zmienić, ale na razie nie zapowiadało
się na to, abyśmy znaleźli moją siostrę w szybkim czasie. Jeśli tutaj się nie
uda, to może wieczorem ona wróci i ktoś nam otworzy. Byłam dobrej myśli, choć
ciężko było mi uwierzyć, że na jakiejś wyspie znajdziemy akurat ją. Ale ważne,
aby chociaż ktoś ją znał i miał do niej jakiś kontakt. Skoro tam bywa, to ktoś
musi ją znać! Każdą próbę trzeba podjąć, jeśli to pomoże osiągnąć cel, a nie
wymaga wielkich nakładów pracy. Koniec języka za przewodnika.
Pogoda dopisywała, więc gdy dojechaliśmy
tramwajem we wskazane miejsce i przeszliśmy na Wyspę Słodową, zauważyliśmy tam
sporo ludzi. Większość ławek było pozajmowane. Pomyślałam przez chwilę, bo
nawet nie wiedziałam, kogo mamy szukać. Anita była młodsza ode mnie o dwa lata,
więc czas spędza pewnie w grupie młodzieży. Wykluczyłam grupę pijących piwo
studentów siedzących na jednej z okrągłych ławek. Rodzice z dziećmi na trawie
również odpadali. Nieopodal, na drugiej okrągłej ławce siedziała dość kolorowa
grupka, która zachowywała się dosyć głośno. Sąsiad nie miał pochlebnego zdania
o tej dziewczynie, więc może należała akurat do tego towarzystwa? Spojrzałam na
Kubę, a potem na Leokadię i Mikołaja. Wszyscy wzruszyli ramionami. Czy to
zawsze ja muszę odwalać za nich całą robotę? Zrobiłam krok do przodu w kierunku
śmiejącej się grupki, a Kuba poszedł za mną. Luśka i Miki zostali z bagażami.
- Cześć – rzucił w ich kierunku. Ja z
moimi pocieniowanymi włosami i czarną koszulką może i nadawałabym się do
towarzystwa, ale Kuba w ogóle tutaj nie pasował. Śmiechy umilkły i wszyscy
spojrzeli na przybysza z zaciekawieniem. Przyjrzałam im się dokładniej. Siedem
dziewczyn, trzech chłopaków średniej urody. Dziewczyny w krótkich spódnicach i
koszulkach z nadrukami, a dwie z nich miały na głowach kocie uszka i wtulały
się w siebie, coś sobie szepcząc. Prawie wszystkie z nich miały kolorowe
pasemka na włosach, ewentualnie całość pofarbowaną na jakiś nienaturalny kolor,
na przykład niebieski. Gdzieś na bokach
leżały jakieś rysunki i książeczki z mangami. A ja z japońskimi kreskówkami
miałam jedynie tyle wspólnego, że w dzieciństwie oglądałam Czarodziejki z
Księżyca i Pokemony. – Znacie może Anitę Dębską? – zapytał. Spojrzeli na jedną
z nich, która właśnie się wtulała w koleżankę.
- To ja – powiedziała radosnym tonem,
jakby cieszyła się, że to akurat nią się zainteresowaliśmy. – A o co chodzi?
- Możemy pogadać na osobności? –
zapytałam. Przekrzywiła głowę, patrząc na znajomych i wstała. Była wyższa ode
mnie o jakieś pięć centymetrów i dość dobrze zbudowana. Przeskoczyła ławeczkę i
odeszła z nami parę kroków, do Luśki i Mikiego. Zmierzyła nas wzrokiem,
zastanawiając się chyba, o co nam chodzi. Byłam pewna, że nie będzie chciała na
dłużej zostawiać swojej wesołej grupki znajomych.
- Jesteś naszą siostrą – powiedziała
Luśka tonem, który brzmiał jak wyrok. Nie pałała entuzjazmem ku temu, że akurat
tak wygląda Anita. No nie wiem, mi się wydawało, że będzie po prostu zabawnie.
- Co? – zapytała ze zdziwieniem. – Ale
jak to? Was wszystkich? Jesteście rodzeństwem? Dlaczego? – Zasypała nas stertą
pytań. Wytłumaczyłam powoli, co i jak. Nabierałam wprawy w opowiadaniu historii
ojca. – Prosiłam mamę o siostrę, ale taką małą, wiecie, żeby się nią opiekować,
a nie o dorosłe rodzeństwo – powiedziała dość oskarżycielskim tonem, ale nie
mogła ukryć tego, że się cieszy. No proszę, proszę, nie spodziewałam się, że
ktokolwiek powita nas z takim entuzjazmem i uwierzy nam nawet bez wertowania
aktu urodzenia.
Wyściskała mnie i Luśkę, a potem objęła
Mikiego i Kubę. No, to jedna z głowy. Chociaż coś. Nie spodziewałam się nawet,
że znajdziemy ją tak szybko, moje pesymistyczne wizje przewidywały, że może
wieczorem się uda. A tu proszę – pierwsza grupka i znaleziona.
- Poczekacie tu chwilę? – zapytała. –
Pożegnam się z Inez i możemy jechać do mnie do domu.
Rozejrzałam się po reszcie moich
towarzyszy, wszyscy byli dość zdziwieni. Nieczęsto widzi się osoby, które
otwarcie przyznają się do swoich preferencji. Mi to nie robiło różnicy, miałam
na głowie i tak za dużo swoich problemów, aby jeszcze przejmować się czyimiś. Coś
sobie poszeptały, cmoknęły się w usta i Anita znów przybiegła do nas.
To było takie, no nie wiem,
niespotykane. Dziewczyna uwierzyła obcym ludziom w historię, która mogła być
zmyślona i właśnie ciągnęła ich do własnego domu. Coś mi tu nie grało. Poszło nam
zdecydowanie zbyt łatwo w porównaniu ze mną i Luśką. Ale tym razem jest nas
więcej, a łatwiej zaufać dwóm siostrom niż jednej czy dalekiemu kuzynowi. Byłam
naprawdę ciekawa, jak zareaguje na teleportację. Szłam obok Kuby, który zyskał
miano lidera naszej grupki, a po mojej drugiej stronie szła Anita. Za nami
powolnym krokiem wlekli się Luśka z Mikim, ciągnięta walizka widocznie ich
spowalniała. Poczekaliśmy chwilę na tramwaj linii numer dziewięć i wsiedliśmy
do niego. Był dość pusty, więc usiedliśmy i w milczeniu przejechaliśmy już
znajomą trasę do domu mojej siostry. Wysiedliśmy i znów piechotą przeszliśmy
ten kawałek od przystanku do jej domu. Otworzyła kluczem furtkę, a później
drzwi wejściowe. Wnętrze okazało się być jeszcze ładniejsze niż elewacja. Nawet
szafka na buty była jakimś antykiem, dębowa z bogatymi rzeźbieniami.
Zostawiliśmy plecaki w korytarzu i zdjęliśmy buty. Siostra zaprowadziła nas do
salonu, którego wnętrze wyglądało jak żywcem wyjęte z jakiegoś filmu. Masywny
rzeźbiony stół, ciemne rzeźbione meble, a na ścianie wisiał jakiś ogromny obraz
w konwencji sztuki nowoczesnej.
- Mama ma obsesję na punkcie antyków –
powiedziała Anita, widząc moje zainteresowanie meblami. – Wraca z delegacji,
włazi na aukcje i licytuje, co się da. – Uśmiechnęła się.
- Ładne – odpowiedziałam jej. Nie
interesowałam się zbytnio tym tematem, więc nie mogłam oceniać nic więcej. Nie
znałam się na starociach w ogóle. Poza tym, ceglany kominek dodawał
pomieszczeniu uroku, a ułożona pod nim biała skóra jakiegoś zwierzęcia
sprawiała, że wnętrze zdawało się być przytulne.
Anita usadziła nas przy stole i poszła
do kuchni. Uparła się, że zrobi nam herbatę i coś do jedzenia. Po kilku
minutach wniosła tacę z pięcioma herbatami i cukrem, a potem przyniosła dwa
duże talerze z kanapkami.
- Pewnie jesteście głodni po podróży –
dodała, chcąc tym samym zachęcić nas do jedzenia. Z taką gościnnością się
jeszcze nie spotkałam, więc było to dla mnie coś nowego. – Kiedy planujecie
jechać dalej? – zapytała chwilę później, gdy wszyscy zajęci byliśmy jedzeniem.
- Pewnie jutro rano – powiedział Kuba. –
Wyśpimy się i wsiadamy w pociąg – dodał. Spojrzałam na Anitę, która zmarszczyła
czoło, a uśmiech spełzł z jej twarzy.
- A nie możemy znaleźć jakiegoś pociągu
nocnego czy coś? – zapytała z nadzieją. – Moja matka wraca rano z delegacji i
może być niewesoło. Prawdopodobnie mnie nie puści, więc trzeba informować ją po
fakcie.
Spojrzeliśmy z Kubą po sobie,
zapowiadała się wesoła podróż. Dotarło do mnie, dlaczego Anita powitała nas z
takim entuzjazmem. Chciała zrobić coś szalonego, na złość zapracowanej matce.
Mimo wielu znajomych, była chyba samotna. A ja nie miałam prawa jej oceniać,
skoro jej w ogóle nie znałam.
Zjedliśmy, pogadaliśmy chwilę, a Luśka
siedząca naprzeciwko mnie, szturchnęła Mikiego i coś do niego wyszeptała.
Wzruszył ramionami w geście bezradności, więc zwróciła się do Anity.
- Macie może jakiś sklep turystyczny czy
coś w okolicy, gdzie mogłabym kupić plecak? – zapytała.
- Większość większych galerii jest na
drugim końcu miasta, ale jeśli pojedziesz Piętnastką i wysiądziesz na Arkadach,
to tam niedaleko kiedyś był sklep turystyczny i plecak powinni mieć. A jeśli
nie, to obok jest galeria i tam coś powinniście znaleźć. – Mikołaj spojrzał na
Anitę, a potem na Luśkę. – Ale radziłabym się spieszyć, bo nie wiem, do której
mają czynne – dodała.
- Pokażesz mi, jak to wygląda na mapie?
– zapytała Leokadia, a Anita potaknęła i zaprowadziła Luśkę i Mikiego na górę,
prawdopodobnie do komputera.
- Wiesz, że mamy przekopane? – zapytałam
szeptem Kubę. – Jeśli ona dowie się teraz, że podmieniliśmy jej buty to się
wkurzy.
- Przeżyje i jeszcze będzie nam
dziękować. – Uśmiechnął się. To był pierwszy jego uśmiech od dłuższego czasu w
tylko moim towarzystwie. Może jeszcze nie wszystko stracone i da się jeszcze
uratować to, że go polubiłam i zaczęłam traktować jak brata, zanim stało się to
wszystko, czego nie chciałabym oglądać ponownie?
Oparłam łokcie o stół, a twarz ukryłam w
dłoniach. Znów przypomniałam sobie to, co zrobiłam minionej nocy. Adam jeszcze
nie dzwonił, więc z minuty na minutę obawiałam się rozmowy z nim. Plan na razie
wyglądał tak, aby powiedzieć mu o wszystkim, gdy dojadę do domu. Nie lubiłam
rozmów telefonicznych w takich momentach. Spotkanie było o tyle dobre, że do
jego czasu mogłam wymyślić tysiąc wersji, jak mu to przekazać. Potrzebowałam
się komuś wygadać, zapytać o radę, ale najodpowiedniejszą osobą do tego była
Patrycja, która również była w Gdańsku.
- Co jest? – zapytał Kuba, po czym
odgarnął mi kosmyk włosów, który spadł mi na twarz. Mimowolnie spojrzałam mu w
oczy i wzruszyłam ramionami. Wykazuje troskę o mnie? On? Nieświadomie oczy
zaszkliły mi się łzami. Miałam ochotę mu wszystko powiedzieć, byle tylko pozbyć
się tego, co ciążyło mi na sercu. Nie było już ważne, że niezbyt się lubiliśmy
w ostatnich dniach. Był kimś, kto mógłby mnie zrozumieć.
Nie zdążyłam mu nawet odpowiedzieć, bo w
salonie znów pojawiła się Anita. Spoważniałam momentalnie i spojrzałam w jej
stronę. Wcześniej słyszałam z korytarza trzask zamykanych drzwi, więc Luśka i Miki
musieli wyjść do miasta.
- Sorki, że wam przerywam, ale
sprawdziliśmy pociągi i do Krakowa jedziemy nocnym z kuszetką. – Nie dotarł do
mnie zupełnie sens pierwszych słów, bo skupiłam się na drugiej części zdania. –
Leokadia i Mikołaj kupią bilety.
Zauważyłam, że Kuba lekko się skrzywił,
ale potem się rozpogodził.
- W takim razie, jest jeszcze jedna
sprawa, o której musisz wiedzieć – powiedział poważnym tonem i przybrał równie
poważną minę. Zaczyna się zabawa.
- Usiądź lepiej. – Uśmiechnęłam się do
niej.
Kuba wstał i odsunął Anicie krzesło w
taki sposób, aby miała widok na cały salon. Wyprostował się, po czym na chwilę
zamknął oczy. Wyciągnął lewą rękę w bok i znów zniknął, aby pojawić się jakieś
pięć metrów dalej. Stało się to dla mnie już normą, a Anita patrzyła na niego
jak urzeczona.
- Ale super – powiedziała. Takiej
reakcji też się nie spodziewałam. – Prawie jak Aizen w Bleachu – dodała. Kuba
spojrzał na mnie, a ja pokręciłam głową, co wyłapała Anita. – To takie anime. –
Nie miałam więcej pytań. Dobrze, że przynajmniej nam uwierzyła, a nie zeszła na
zawał. – Też się czegoś takiego nauczę?
- Najprawdopodobniej tak – powiedział
Kuba. – W Gdańsku wam pokażę, jak to wygląda z praktycznej strony.
- A czekaj, nie mogłeś mnie nauczyć tego
od razu, wtedy nie musielibyśmy się tłuc pociągami? – stwierdziłam.
Zastanawiałam się, dlaczego wcześniej na to nie wpadłam.
- To nie jest takie łatwe, jak się
wydaje – powiedział. – Pamiętasz, jak ci opowiadałem, za co wyleciałem z
uczelni? – zapytał wlepiając we mnie świdrujące spojrzenie. Spróbowałam
skojarzyć wszystkie fakty, które wiedziałam na jego temat.
- Teleportowałeś się do gabinetu i ci
się nie udało? – zapytałam. Czyli jednak nie był aż takim idiotą, za jakiego go
miałam.
- Zwykle, jeśli ktoś wychodzi z
gabinetu, to zamyka drzwi – powiedział. – Nie miałem innego wyboru. A budynek
był symetryczny ze wszystkich stron i pomyliły mi się kierunki. Cholerny wymysł
myśli inżynierskiej.
- Czyli bałeś się, że jak będziemy się
teleportować, to też się nie uda? – zapytałam.
- To jest duża odległość, a przy tym
jest potrzebna dokładność prawie co do milimetra, a poza tym, nie miałem
gwarancji, że nie trafimy na jakichś ludzi, którzy znaleźliby się przypadkowo w
naszym miejscu teleportacji.
- W parku jakoś ci to nie przeszkadzało
– powiedziałam. Anita patrzyła na nas z zaciekawieniem, ale jednocześnie nie
wymagała, abyśmy wytłumaczyli jej dokładnie, o co chodzi.
Zadzwonił telefon Anity i z tonu jej
głosu oraz z tego, co mówiła wywnioskowałam, że rozmawia ze swoją dziewczyną.
Pogadały przez chwilę, a moja siostra poinformowała ją, że jedzie nocnym
pociągiem do Krakowa. I na tym rozmowa się praktycznie skończyła, bo wychodziło
na to, że Inez tak się tym przejęła, że postanowiła jak najszybciej przyjechać.
Miałam jedynie nadzieję, że nie będzie kolejną osobą, która miałaby towarzyszyć
nam w podróży. Zaczynało robić się tłoczno.
Weszliśmy po schodach na piętro, gdzie
mieścił się pokój Anity. Był ogromny, wielkości trzech moich. Ściany były
pomalowane na fioletowo, a na jednej z nich wisiał ogromny rysunek
przedstawiający dwie długowłose całujące się postacie.
- Inez rysowała – powiedziała Anita,
jakby odpowiadając na moje pytanie, które zadałam sobie w myślach.
W kącie pokoju, za drzwiami stała
pokaźnych rozmiarów szafa, którą Anita otworzyła przekręcając kluczyk.
Wyciągnęła z niej duży plecak turystyczny i rzuciła go na dość pokaźnej
wielkości łóżko. Kazała nam usiąść.
- Na ile dni jedziemy? – zapytała. –
Jakieś specjalne rzeczy będą potrzebne, których normalnie się nie bierze?
- Myślę, że do końca majówki się
wyrobimy, więc możesz się spakować na sześć dni – powiedział Kuba.
- Poza ubraniami i czymś do mycia to
chyba nic – dodałam. – Żeby lekko się nosiło, a najwyżej dokupisz po drodze,
jak ci czegoś zabraknie.
Podeszła do drugiej szafy i zaczęła
wyjmować z niej idealnie złożone koszulki i spodnie. Na samo dno plecaka
wpakowała dwie pary trampków. Przynajmniej w jednej rzeczy byłyśmy zgodne.
Chwilę później zadzwonił jej telefon, a zaraz po tym dzwonek do drzwi. Anita
zbiegła po schodach na dół, a zaraz po tym pojawiła się z koleżanką, którą
widzieliśmy już na Wyspie Słodowej, trzymając ją za rękę.
- To jest Inez, a to są Maja i Kuba –
powiedziała Anita, przedstawiając nas. Podałam jej dłoń, a potem usiadły na
łóżku i o czymś zawzięcie dyskutowały.
- Mnie by w życiu matka nie puściła –
powiedziała dziewczyna. – Pewnie dostaniesz znowu szlaban. – Anita wzruszyła
ramionami. Już wiedziałam, która była tą bardziej rozważną połówką, ale nie
miałam w ogóle ochoty słuchać ich przekomarzań. Gdy patrzyłam na to, jakie obie
są ze sobą szczęśliwe i zżyte, przypominał mi się Adaś. A co się z tym wiąże,
również to, co zrobiłam ostatnio.
- Idziemy na spacer? – szepnęłam do
Kuby. Potrzebowałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Najchętniej poszłabym
pobiegać, ale nie miałam z kim, więc ta opcja odpadała. Nie lubiłam biegać sama
w nieznanych miejscach.
- Jak chcesz – powiedział, po czym
poklepał się po kieszeni, z której wystawał róg paczki papierosów.
- Chcę – szepnęłam i wstając pociągnęłam
go ze sobą. Powiedzieliśmy Anicie, gdzie idziemy i zeszliśmy na dół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz