czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział XIV cz. I

[Maja]

Poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Wysiedliśmy z pociągu i sprawdziliśmy, czy na pewno wzięliśmy wszystkie bagaże. Pociąg kończył bieg we Wrocławiu, więc w razie przypadku mieliśmy kilka minut na wrócenie po coś zapomnianego. Ale nic nie zginęło, póki co byliśmy na zero. Luśka już zaczęła narzekać na swoją walizkę, choć peron, na którym się znaleźliśmy był świeżo po remoncie. W przeciwieństwie do innych części dworca, choć nadzieja na skończenie remontu przed Euro, była duża. Już pierwsze schody były ciężką sprawą, ale oddała ją Mikołajowi i pozbyła się problemu. Wzięła od niego gitarę, ale porównując jej wagę z walizką – była po prostu niczym. Czułam się źle, zaczynał mi ciążyć kac moralny. Nie planowałam tego w ogóle i bałam się każdego telefonu od Adama. Zrobiłam jedną głupotę, za którą najprawdopodobniej przyjdzie mi zapłacić wysoką cenę. Coś, do czego nie doszłam jeszcze w relacji z Adasiem. Będzie ciężko wytłumaczyć to wszystko tak, aby cokolwiek pozostało z naszych dotychczasowych stosunków. Zniszczyłam związek przez jedną głupią chwilę słabości. A co będzie potem, gdy będziemy musieli się spotkać? Nie mam zielonego pojęcia. Cholera jasna.
Kuba miał mapę i szedł z przodu razem ze mną, krok w krok. Mówił, że trochę się orientuje w tym mieście, więc powinniśmy trafić. Leokadia szła z tyłu razem z Mikołajem. Nie wiedziałam, kto to jest, choć po tym, w jaki sposób patrzył na Kubę i z jaką rezerwą się do siebie odnosili, mogłam się domyślać. A więc jednak nie zaprzestał swojego zadania, ale zaczął od Poznania i powolnym tempem zaczynał zaprzyjaźniać się z Luśką. Dobry patent, na pewno lepszy niż terapia szokowa, którą zafundował mi Kuba. Chociaż z drugiej strony, na jedno wychodziło. Kuba też próbował mnie podejść, wytworzyć między nami jakąś więź. Tyle, że później zrujnował wszystko. Przecież na początku nawet go lubiłam, podziwiałam jego styl bycia, a dopiero później stwierdziłam, że nie jest wcale taki idealny, za jakiego go miałam. Owszem, miał szczęście, że trafił na mojego ojca, ale nic więcej.
Doszliśmy na przystanek tramwajowy, a ja zerknęłam na notatki Kuby. Tym razem chyba dość dobrze się przygotował. Miał rozrysowaną całą trasę tramwaju, którym mieliśmy jechać i rozkład. Skorzystaliśmy z biletomatu i wsiedliśmy do pierwszego tramwaju o numerze dziewięć w kierunku Parku Południowego. Nie był niskopodłogowy, więc poczułam się prawie jak u siebie. To znaczy, nadal byłam w obcym mieście i ufałam tylko temu, że Kuba może jednak jest dobrym przewodnikiem, ale widząc Luśkę i jej zmagania z walizką przy wsiadaniu znów poczułam, że to może być zabawny dzień. Przestałam na chwilę przejmować się Adamem i Pawłem. Tramwajem, zgodnie z rozkładem mieliśmy jechać jedenaście minut i po tym czasie wysiedliśmy na przystanku nazwanym nazwiskiem jakiegoś Weigla, ktokolwiek to był. Przeszliśmy przez przejście dla pieszych i skręciliśmy w ulicę Skierniewicką. Mijaliśmy mniej i bardziej zadbane budynki, idąc wciąż prosto wąską uliczką, na której, jakby było tego mało, stały zaparkowane samochody po obu stronach. Na rozwidleniu poszliśmy w lewo, zgodnie ze znakiem – znaleźliśmy się na ulicy Sudeckiej. Po naszej prawej stronie był jakiś ogromny park, a po lewej stronie domy w różnym stanie utrzymania. Jeden dom dość się wyróżniał. Był ładny i zadbany, ze spadzistym dachem i otaczało go dużo zieleni. Musiał w nim mieszkać ktoś bogaty. Cicha okolica, park naprzeciwko, po prostu czego chcieć więcej? Kuba przystanął właśnie pod tym domem. Cała nasza grupka zatrzymała się przy furtce, która była zamknięta.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział wpatrując się w swoje notatki. Nacisnął na domofon raz i drugi, ale nikt mu nie odpowiedział. Tego się nie spodziewaliśmy, że nikogo nie będzie w domu. Właściwie, to było głupie założenie. Anita Dębska, moja siostra mogła na przykład wyjechać na majówkę i wrócić dopiero w poniedziałek, a my mielibyśmy problem. Staliśmy chyba dziesięć minut, aż z posesji obok wyszedł mężczyzna, który był na oko po sześćdziesiątce.
- Szukacie państwo kogoś? – zapytał. Może nam pomoże. Liczyłam na to bardzo mocno.
- Czy zna pan może Anitę Dębską, która podobno tutaj mieszka? – zapytał Kuba siląc się na uprzejmy ton.
- Ach tak, mieszka – powiedział i zmierzył nas wszystkich wzrokiem. – To córka pani Dębskiej, która cały czas pracuje i chyba nie ma czasu na wychowanie córki. Gdyby miała męża, to by może ją jakoś przytrzymał, postawił do pionu – zamyślił się dziadek.
- Czyli rozumiem, że pani Dębska pracuje, a co z jej córką Anitą? Wie pan, gdzie można ją znaleźć? – zapytałam, uśmiechając się do mężczyzny. Może nie jest tak źle, jak przypuszczałam. Może sąsiedzi wiedzą, co robi ta dziewczyna.
- Możecie spróbować na Wyspie Słodowej – powiedział. – Wnuczka czasem tam jeździ i często ją widuje – dodał. No dobra, skoro nie ma jej w domu, to i tak nie ma sensu koczować przed jej posesją. Tylko teraz trzeba było sobie zadać pytanie: Gdzie to jest? Liczyłam na pomoc wszechwiedzącego Kuby, ale on chyba również nie wiedział. Podziękowaliśmy mężczyźnie, a ten się ulotnił.
- Wracamy na dworzec – zarządziłam, gdy Kuba próbował coś wymyślić. Nie miał wydrukowanej na mapie tej części, w której była ta wyspa. Ciekawe. Właściwe, zdziwiłabym się, gdyby miał. Pewnie nie planował wycieczek turystycznych po Wrocławiu. Założył, że złapiemy Anitę w jej domu i wtedy Kraków wita!  Piękny nierealny plan, w którym to ja jestem mózgiem całej operacji.
Wolnym krokiem wróciliśmy na przystanek tramwajowy i zgodnie z tym, co wywnioskowaliśmy na rozkładzie jazdy, mogliśmy jechać albo Dziewiątką albo Piętnastką, więc wsiedliśmy w pierwsze, co przyjechało – Piętnastkę. Inne tramwaje w tym miejscu akurat nie jeździły, więc nie mieliśmy szans się pomylić. Chociaż coś dobrego. Wysiedliśmy przy dworcu, niezbyt wiedząc, co robić dalej. Nie widziałam w pobliżu żadnego kiosku, a dworzec był w remoncie, więc nawet nie próbowałam szukać jakiejś informacji miejskiej czy czegoś takiego.
- Sorki, wiesz może, jak dojechać na Wyspę Słodową? – zapytałam pierwszego lepszego przechodnia, który wyglądał na miejscowego. Miał około dwadzieścia pięć lat, więc powinien udzielić mi tej informacji.
- Z tamtego przystanku, Ósemką, Dziewiątką albo Jedenastką – powiedział uprzejmie. – Wysiadacie z tramwaju na przystanku plac Bema i się kawałek wracacie. Za mostem w prawo i jesteście na miejscu – dodał.
- Dzięki wielkie. – Uśmiechnęłam się do niego i pomaszerowałam na przystanek, a moja wesoła grupka razem ze mną.
Nie wiedziałam nawet, czym jest ta wyspa. Ogólnie, Wrocław nie był moim ulubionym miastem. Zawsze mnie przerażał, ale raczej przez to, że był daleko i nigdy wcześniej tutaj nie byłam oraz nie miałam tu nikogo znajomego. To miało się niebawem zmienić, ale na razie nie zapowiadało się na to, abyśmy znaleźli moją siostrę w szybkim czasie. Jeśli tutaj się nie uda, to może wieczorem ona wróci i ktoś nam otworzy. Byłam dobrej myśli, choć ciężko było mi uwierzyć, że na jakiejś wyspie znajdziemy akurat ją. Ale ważne, aby chociaż ktoś ją znał i miał do niej jakiś kontakt. Skoro tam bywa, to ktoś musi ją znać! Każdą próbę trzeba podjąć, jeśli to pomoże osiągnąć cel, a nie wymaga wielkich nakładów pracy. Koniec języka za przewodnika.
Pogoda dopisywała, więc gdy dojechaliśmy tramwajem we wskazane miejsce i przeszliśmy na Wyspę Słodową, zauważyliśmy tam sporo ludzi. Większość ławek było pozajmowane. Pomyślałam przez chwilę, bo nawet nie wiedziałam, kogo mamy szukać. Anita była młodsza ode mnie o dwa lata, więc czas spędza pewnie w grupie młodzieży. Wykluczyłam grupę pijących piwo studentów siedzących na jednej z okrągłych ławek. Rodzice z dziećmi na trawie również odpadali. Nieopodal, na drugiej okrągłej ławce siedziała dość kolorowa grupka, która zachowywała się dosyć głośno. Sąsiad nie miał pochlebnego zdania o tej dziewczynie, więc może należała akurat do tego towarzystwa? Spojrzałam na Kubę, a potem na Leokadię i Mikołaja. Wszyscy wzruszyli ramionami. Czy to zawsze ja muszę odwalać za nich całą robotę? Zrobiłam krok do przodu w kierunku śmiejącej się grupki, a Kuba poszedł za mną. Luśka i Miki zostali z bagażami.
- Cześć – rzucił w ich kierunku. Ja z moimi pocieniowanymi włosami i czarną koszulką może i nadawałabym się do towarzystwa, ale Kuba w ogóle tutaj nie pasował. Śmiechy umilkły i wszyscy spojrzeli na przybysza z zaciekawieniem. Przyjrzałam im się dokładniej. Siedem dziewczyn, trzech chłopaków średniej urody. Dziewczyny w krótkich spódnicach i koszulkach z nadrukami, a dwie z nich miały na głowach kocie uszka i wtulały się w siebie, coś sobie szepcząc. Prawie wszystkie z nich miały kolorowe pasemka na włosach, ewentualnie całość pofarbowaną na jakiś nienaturalny kolor, na przykład niebieski.  Gdzieś na bokach leżały jakieś rysunki i książeczki z mangami. A ja z japońskimi kreskówkami miałam jedynie tyle wspólnego, że w dzieciństwie oglądałam Czarodziejki z Księżyca i Pokemony. – Znacie może Anitę Dębską? – zapytał. Spojrzeli na jedną z nich, która właśnie się wtulała w koleżankę.
- To ja – powiedziała radosnym tonem, jakby cieszyła się, że to akurat nią się zainteresowaliśmy. – A o co chodzi?
- Możemy pogadać na osobności? – zapytałam. Przekrzywiła głowę, patrząc na znajomych i wstała. Była wyższa ode mnie o jakieś pięć centymetrów i dość dobrze zbudowana. Przeskoczyła ławeczkę i odeszła z nami parę kroków, do Luśki i Mikiego. Zmierzyła nas wzrokiem, zastanawiając się chyba, o co nam chodzi. Byłam pewna, że nie będzie chciała na dłużej zostawiać swojej wesołej grupki znajomych.
- Jesteś naszą siostrą – powiedziała Luśka tonem, który brzmiał jak wyrok. Nie pałała entuzjazmem ku temu, że akurat tak wygląda Anita. No nie wiem, mi się wydawało, że będzie po prostu zabawnie.
- Co? – zapytała ze zdziwieniem. – Ale jak to? Was wszystkich? Jesteście rodzeństwem? Dlaczego? – Zasypała nas stertą pytań. Wytłumaczyłam powoli, co i jak. Nabierałam wprawy w opowiadaniu historii ojca. – Prosiłam mamę o siostrę, ale taką małą, wiecie, żeby się nią opiekować, a nie o dorosłe rodzeństwo – powiedziała dość oskarżycielskim tonem, ale nie mogła ukryć tego, że się cieszy. No proszę, proszę, nie spodziewałam się, że ktokolwiek powita nas z takim entuzjazmem i uwierzy nam nawet bez wertowania aktu urodzenia.
Wyściskała mnie i Luśkę, a potem objęła Mikiego i Kubę. No, to jedna z głowy. Chociaż coś. Nie spodziewałam się nawet, że znajdziemy ją tak szybko, moje pesymistyczne wizje przewidywały, że może wieczorem się uda. A tu proszę – pierwsza grupka i znaleziona.
- Poczekacie tu chwilę? – zapytała. – Pożegnam się z Inez i możemy jechać do mnie do domu.
Rozejrzałam się po reszcie moich towarzyszy, wszyscy byli dość zdziwieni. Nieczęsto widzi się osoby, które otwarcie przyznają się do swoich preferencji. Mi to nie robiło różnicy, miałam na głowie i tak za dużo swoich problemów, aby jeszcze przejmować się czyimiś. Coś sobie poszeptały, cmoknęły się w usta i Anita znów przybiegła do nas.
To było takie, no nie wiem, niespotykane. Dziewczyna uwierzyła obcym ludziom w historię, która mogła być zmyślona i właśnie ciągnęła ich do własnego domu. Coś mi tu nie grało. Poszło nam zdecydowanie zbyt łatwo w porównaniu ze mną i Luśką. Ale tym razem jest nas więcej, a łatwiej zaufać dwóm siostrom niż jednej czy dalekiemu kuzynowi. Byłam naprawdę ciekawa, jak zareaguje na teleportację. Szłam obok Kuby, który zyskał miano lidera naszej grupki, a po mojej drugiej stronie szła Anita. Za nami powolnym krokiem wlekli się Luśka z Mikim, ciągnięta walizka widocznie ich spowalniała. Poczekaliśmy chwilę na tramwaj linii numer dziewięć i wsiedliśmy do niego. Był dość pusty, więc usiedliśmy i w milczeniu przejechaliśmy już znajomą trasę do domu mojej siostry. Wysiedliśmy i znów piechotą przeszliśmy ten kawałek od przystanku do jej domu. Otworzyła kluczem furtkę, a później drzwi wejściowe. Wnętrze okazało się być jeszcze ładniejsze niż elewacja. Nawet szafka na buty była jakimś antykiem, dębowa z bogatymi rzeźbieniami. Zostawiliśmy plecaki w korytarzu i zdjęliśmy buty. Siostra zaprowadziła nas do salonu, którego wnętrze wyglądało jak żywcem wyjęte z jakiegoś filmu. Masywny rzeźbiony stół, ciemne rzeźbione meble, a na ścianie wisiał jakiś ogromny obraz w konwencji sztuki nowoczesnej.
- Mama ma obsesję na punkcie antyków – powiedziała Anita, widząc moje zainteresowanie meblami. – Wraca z delegacji, włazi na aukcje i licytuje, co się da. – Uśmiechnęła się.
- Ładne – odpowiedziałam jej. Nie interesowałam się zbytnio tym tematem, więc nie mogłam oceniać nic więcej. Nie znałam się na starociach w ogóle. Poza tym, ceglany kominek dodawał pomieszczeniu uroku, a ułożona pod nim biała skóra jakiegoś zwierzęcia sprawiała, że wnętrze zdawało się być przytulne.
Anita usadziła nas przy stole i poszła do kuchni. Uparła się, że zrobi nam herbatę i coś do jedzenia. Po kilku minutach wniosła tacę z pięcioma herbatami i cukrem, a potem przyniosła dwa duże talerze z kanapkami.
- Pewnie jesteście głodni po podróży – dodała, chcąc tym samym zachęcić nas do jedzenia. Z taką gościnnością się jeszcze nie spotkałam, więc było to dla mnie coś nowego. – Kiedy planujecie jechać dalej? – zapytała chwilę później, gdy wszyscy zajęci byliśmy jedzeniem.
- Pewnie jutro rano – powiedział Kuba. – Wyśpimy się i wsiadamy w pociąg – dodał. Spojrzałam na Anitę, która zmarszczyła czoło, a uśmiech spełzł z jej twarzy.
- A nie możemy znaleźć jakiegoś pociągu nocnego czy coś? – zapytała z nadzieją. – Moja matka wraca rano z delegacji i może być niewesoło. Prawdopodobnie mnie nie puści, więc trzeba informować ją po fakcie.
Spojrzeliśmy z Kubą po sobie, zapowiadała się wesoła podróż. Dotarło do mnie, dlaczego Anita powitała nas z takim entuzjazmem. Chciała zrobić coś szalonego, na złość zapracowanej matce. Mimo wielu znajomych, była chyba samotna. A ja nie miałam prawa jej oceniać, skoro jej w ogóle nie znałam.
Zjedliśmy, pogadaliśmy chwilę, a Luśka siedząca naprzeciwko mnie, szturchnęła Mikiego i coś do niego wyszeptała. Wzruszył ramionami w geście bezradności, więc zwróciła się do Anity.
- Macie może jakiś sklep turystyczny czy coś w okolicy, gdzie mogłabym kupić plecak? – zapytała.
- Większość większych galerii jest na drugim końcu miasta, ale jeśli pojedziesz Piętnastką i wysiądziesz na Arkadach, to tam niedaleko kiedyś był sklep turystyczny i plecak powinni mieć. A jeśli nie, to obok jest galeria i tam coś powinniście znaleźć. – Mikołaj spojrzał na Anitę, a potem na Luśkę. – Ale radziłabym się spieszyć, bo nie wiem, do której mają czynne – dodała.
- Pokażesz mi, jak to wygląda na mapie? – zapytała Leokadia, a Anita potaknęła i zaprowadziła Luśkę i Mikiego na górę, prawdopodobnie do komputera.
- Wiesz, że mamy przekopane? – zapytałam szeptem Kubę. – Jeśli ona dowie się teraz, że podmieniliśmy jej buty to się wkurzy.
- Przeżyje i jeszcze będzie nam dziękować. – Uśmiechnął się. To był pierwszy jego uśmiech od dłuższego czasu w tylko moim towarzystwie. Może jeszcze nie wszystko stracone i da się jeszcze uratować to, że go polubiłam i zaczęłam traktować jak brata, zanim stało się to wszystko, czego nie chciałabym oglądać ponownie?
Oparłam łokcie o stół, a twarz ukryłam w dłoniach. Znów przypomniałam sobie to, co zrobiłam minionej nocy. Adam jeszcze nie dzwonił, więc z minuty na minutę obawiałam się rozmowy z nim. Plan na razie wyglądał tak, aby powiedzieć mu o wszystkim, gdy dojadę do domu. Nie lubiłam rozmów telefonicznych w takich momentach. Spotkanie było o tyle dobre, że do jego czasu mogłam wymyślić tysiąc wersji, jak mu to przekazać. Potrzebowałam się komuś wygadać, zapytać o radę, ale najodpowiedniejszą osobą do tego była Patrycja, która również była w Gdańsku.
- Co jest? – zapytał Kuba, po czym odgarnął mi kosmyk włosów, który spadł mi na twarz. Mimowolnie spojrzałam mu w oczy i wzruszyłam ramionami. Wykazuje troskę o mnie? On? Nieświadomie oczy zaszkliły mi się łzami. Miałam ochotę mu wszystko powiedzieć, byle tylko pozbyć się tego, co ciążyło mi na sercu. Nie było już ważne, że niezbyt się lubiliśmy w ostatnich dniach. Był kimś, kto mógłby mnie zrozumieć.
Nie zdążyłam mu nawet odpowiedzieć, bo w salonie znów pojawiła się Anita. Spoważniałam momentalnie i spojrzałam w jej stronę. Wcześniej słyszałam z korytarza trzask zamykanych drzwi, więc Luśka i Miki musieli wyjść do miasta.
- Sorki, że wam przerywam, ale sprawdziliśmy pociągi i do Krakowa jedziemy nocnym z kuszetką. – Nie dotarł do mnie zupełnie sens pierwszych słów, bo skupiłam się na drugiej części zdania. – Leokadia i Mikołaj kupią bilety.
Zauważyłam, że Kuba lekko się skrzywił, ale potem się rozpogodził.
- W takim razie, jest jeszcze jedna sprawa, o której musisz wiedzieć – powiedział poważnym tonem i przybrał równie poważną minę. Zaczyna się zabawa.
- Usiądź lepiej. – Uśmiechnęłam się do niej.
Kuba wstał i odsunął Anicie krzesło w taki sposób, aby miała widok na cały salon. Wyprostował się, po czym na chwilę zamknął oczy. Wyciągnął lewą rękę w bok i znów zniknął, aby pojawić się jakieś pięć metrów dalej. Stało się to dla mnie już normą, a Anita patrzyła na niego jak urzeczona.
- Ale super – powiedziała. Takiej reakcji też się nie spodziewałam. – Prawie jak Aizen w Bleachu – dodała. Kuba spojrzał na mnie, a ja pokręciłam głową, co wyłapała Anita. – To takie anime. – Nie miałam więcej pytań. Dobrze, że przynajmniej nam uwierzyła, a nie zeszła na zawał. – Też się czegoś takiego nauczę?
- Najprawdopodobniej tak – powiedział Kuba. – W Gdańsku wam pokażę, jak to wygląda z praktycznej strony.
- A czekaj, nie mogłeś mnie nauczyć tego od razu, wtedy nie musielibyśmy się tłuc pociągami? – stwierdziłam. Zastanawiałam się, dlaczego wcześniej na to nie wpadłam.
- To nie jest takie łatwe, jak się wydaje – powiedział. – Pamiętasz, jak ci opowiadałem, za co wyleciałem z uczelni? – zapytał wlepiając we mnie świdrujące spojrzenie. Spróbowałam skojarzyć wszystkie fakty, które wiedziałam na jego temat.
- Teleportowałeś się do gabinetu i ci się nie udało? – zapytałam. Czyli jednak nie był aż takim idiotą, za jakiego go miałam.
- Zwykle, jeśli ktoś wychodzi z gabinetu, to zamyka drzwi – powiedział. – Nie miałem innego wyboru. A budynek był symetryczny ze wszystkich stron i pomyliły mi się kierunki. Cholerny wymysł myśli inżynierskiej.
- Czyli bałeś się, że jak będziemy się teleportować, to też się nie uda? – zapytałam.
- To jest duża odległość, a przy tym jest potrzebna dokładność prawie co do milimetra, a poza tym, nie miałem gwarancji, że nie trafimy na jakichś ludzi, którzy znaleźliby się przypadkowo w naszym miejscu teleportacji.
- W parku jakoś ci to nie przeszkadzało – powiedziałam. Anita patrzyła na nas z zaciekawieniem, ale jednocześnie nie wymagała, abyśmy wytłumaczyli jej dokładnie, o co chodzi.
Zadzwonił telefon Anity i z tonu jej głosu oraz z tego, co mówiła wywnioskowałam, że rozmawia ze swoją dziewczyną. Pogadały przez chwilę, a moja siostra poinformowała ją, że jedzie nocnym pociągiem do Krakowa. I na tym rozmowa się praktycznie skończyła, bo wychodziło na to, że Inez tak się tym przejęła, że postanowiła jak najszybciej przyjechać. Miałam jedynie nadzieję, że nie będzie kolejną osobą, która miałaby towarzyszyć nam w podróży. Zaczynało robić się tłoczno.
Weszliśmy po schodach na piętro, gdzie mieścił się pokój Anity. Był ogromny, wielkości trzech moich. Ściany były pomalowane na fioletowo, a na jednej z nich wisiał ogromny rysunek przedstawiający dwie długowłose całujące się postacie.
- Inez rysowała – powiedziała Anita, jakby odpowiadając na moje pytanie, które zadałam sobie w myślach.
W kącie pokoju, za drzwiami stała pokaźnych rozmiarów szafa, którą Anita otworzyła przekręcając kluczyk. Wyciągnęła z niej duży plecak turystyczny i rzuciła go na dość pokaźnej wielkości łóżko. Kazała nam usiąść.
- Na ile dni jedziemy? – zapytała. – Jakieś specjalne rzeczy będą potrzebne, których normalnie się nie bierze?
- Myślę, że do końca majówki się wyrobimy, więc możesz się spakować na sześć dni – powiedział Kuba.
- Poza ubraniami i czymś do mycia to chyba nic – dodałam. – Żeby lekko się nosiło, a najwyżej dokupisz po drodze, jak ci czegoś zabraknie.
Podeszła do drugiej szafy i zaczęła wyjmować z niej idealnie złożone koszulki i spodnie. Na samo dno plecaka wpakowała dwie pary trampków. Przynajmniej w jednej rzeczy byłyśmy zgodne. Chwilę później zadzwonił jej telefon, a zaraz po tym dzwonek do drzwi. Anita zbiegła po schodach na dół, a zaraz po tym pojawiła się z koleżanką, którą widzieliśmy już na Wyspie Słodowej, trzymając ją za rękę.
- To jest Inez, a to są Maja i Kuba – powiedziała Anita, przedstawiając nas. Podałam jej dłoń, a potem usiadły na łóżku i o czymś zawzięcie dyskutowały.
- Mnie by w życiu matka nie puściła – powiedziała dziewczyna. – Pewnie dostaniesz znowu szlaban. – Anita wzruszyła ramionami. Już wiedziałam, która była tą bardziej rozważną połówką, ale nie miałam w ogóle ochoty słuchać ich przekomarzań. Gdy patrzyłam na to, jakie obie są ze sobą szczęśliwe i zżyte, przypominał mi się Adaś. A co się z tym wiąże, również to, co zrobiłam ostatnio.
- Idziemy na spacer? – szepnęłam do Kuby. Potrzebowałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Najchętniej poszłabym pobiegać, ale nie miałam z kim, więc ta opcja odpadała. Nie lubiłam biegać sama w nieznanych miejscach.
- Jak chcesz – powiedział, po czym poklepał się po kieszeni, z której wystawał róg paczki papierosów.
- Chcę – szepnęłam i wstając pociągnęłam go ze sobą. Powiedzieliśmy Anicie, gdzie idziemy i zeszliśmy na dół.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy