poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział XV cz. II

Szykowałam się do ucieczki, gdy drzwi się otworzyły i do przedziału weszła niczego nie spodziewająca się Miśka. Zatrzymała się prawie na nas, co błyskawicznie wykorzystałam jako moment do przesunięcia się tak, aby między mną a Kubą znajdował się jakiś biedny śmiertelnik. Wykorzystałam w tym celu moją siostrę bliźniaczkę.
– Pierdzielę, jakie to życie jest posrane – rzuciła w bliżej nieokreślonym kierunku.
Miśka, kocham cię! Gotowa byłam jej nawet wybaczyć podmienienie moich szpilek na adidasy! Uratowanie mi życia znaczyło dla mnie więcej niż buty. Znacznie więcej!
– Co się stało? – zapytałam, stając na palcach i usiłując spojrzeć jej ponad ramieniem na wyświetlacz telefonu komórkowego.
Zauważyła moje dziwne ruchy i schowała telefon do kieszeni. Spojrzałam na nią oceniającym wzrokiem, usiłując zrozumieć, dlaczego w taki negatywny sposób podsumowała nasze życie.
Właściwie to nie rozumiem, dlaczego jest tak źle nastawiona. Jedziemy pociągiem. Jest nam ciepło, mamy się gdzie położyć. Nic nam nie pada na głowę, nikt nam nie hałasuje. Jedziemy w podróż swojego życia z najbliższą rodziną i przyjaciółmi, bez których nie umiemy żyć. Zwiedzimy szereg pięknych miast, których zapewne nigdy bym nie odwiedziła, gdyby nie ta wyprawa. Majówka jest ciepła, ja jestem wolna, zdrowa i młoda. Czego chcieć od życia więcej?
Prawdę mówiąc, czułam się, jakby ktoś uderzył mnie mocno w głowę. Wypadek spowodował utratę pamięci. Obudziłam się i widzę wokół siebie szereg obcych ludzi, którzy nagle każą mi być dla siebie najważniejsi. Dostałam życie, którego nie znam i w którym nie umiem się poruszać.
Miki był jedynym stałym punktem.
– Nieważne – mruknęła Miśka, wdrapując się na swoją kuszetkę nad kuszetką Kuby. Zerknęłam na niego w tym samym momencie, w którym on spojrzał na mnie. Pora zyskać bezpieczny dystans, o tak. Miki chyba czytał mi w myślach, bo przesunął się tak, abym mogła zwinąć się w kłębek tuż obok niego na moim miejscu. – W sumie, pokłóciłam się z facetem. Choć nawet nie wiem, czy mogę go wciąż tak nazywać. Właściwie to niczego już nie wiem. Zadowolona?
– Przepraszam, że zapytałam! – rzuciłam ze złością w jej kierunku, wdrapując się na swoje miejsce. – Nigdy więcej już tego nie zrobię, przysięgam! O jaka ja zła, o jaka ja okropna, że ośmieliłam się zadać ci pytanie dotyczące twojego życia!
Rozkręciłam się i nawet nie zauważyłam ciszy, która zapadła w przedziale i czterech par oczu wbitych we mnie. Właściwie, należy rozpatrzyć wady i zalety urządzonej przeze mnie histerii. Nita najpewniej zapomni o naszym knuciu i próbach podsłuchiwania. Kuba zapomni o tym, że planował morderstwo, zaś Miśka to, że wykorzystałam ją jako tarczę. Choć wątpię, aby w ogóle zadawała sobie z tego sprawę. Miki... Miki, no właśnie, Miki. Pewnie poczuje ulgę, że skoro już się wyżyłam i wylałam swoją złość, przestanę na niego warczeć przy każdej nadarzającej się okazji. Same zalety.
Celem spełnienia powyższych założeń, kontynuowałam swoją histerię, aż Miki nie stracił cierpliwości – jak to możliwe, że względem mnie jest ona taka niewielka, a w stosunku do Kuby większa niż Atlantyk? Mówiłam dalej, aż nie poczułam dłoni chłopaka zasłaniającej mi usta. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym o mojej kapitulacji. Dopiero wtedy zabrał rękę.
– Ja rozumiem, że nikt nie jest zachwycony sytuacją, w której się znajdujemy – zaczął Kuba tonem rasowego polityka, który usiłuje przekonać wyborców, aby oddali na niego swój głos. Zgodnie z wszelkimi przewidywaniami, gdy już oddam swój głos, polityk ten będzie za podwyższeniem podatków, zlikwiduje ulgę na dzieci i kupi sobie nowy samochód. Oczywiście służbowy. Czyli tak mnie więcej wierzyłam w to, co Kuba do nas mówił. – W pociągu jest trochę za zimno. – Fakt, powinni wymienić okno, strasznie od niego wieje. – Ale momentami jest za ciepło.
– Masz menopauzę? – zapytałam i momentalnie zakryłam usta dłońmi. Powiedziałam to na głos?!
– Nie, ale widzę, że tak doskonale znasz objawy, pewnie z własnego doświadczenia – odpowiedział, uśmiechając się niewinnie. – Jak kiedyś przyjdzie mi zmierzyć się z owym problemem, niezwłocznie się do ciebie zgłoszę. Jasne?
– Jak słońce. – Wzruszyłam ramionami i wdrapałam się w końcu na swoje miejsce. Postanowiłam już dziś się nie odzywać. Tak będzie dla mnie lepiej, jeśli on zamierzał za każdym razem robić ze mnie kretynkę.
– Jak już mówiłem, nikt nie jest zachwycony sytuacją. Nie musimy udawać, że się kochamy, bo wiadome jest, że to kłamstwo. – Oj, nawet nie zamierzałam udawać, że cię kocham. Prawdę mówiąc, nawet nie zamierzałam udawać odrobiny sympatii. Zamierzałam zachowywać się zgodnie z prawdą. A była ona taka, że nie mogłam wytrzymać z Kubą więcej niż piętnastu minut i strasznie go nie cierpiałam. – Zapewne każde z was miało swoje plany na tę majówkę. I wiem, że jesteście poirytowane.
– Jesteście poirytowani, zapomniałeś o Mikim – wtrąciłam, ku oburzeniu Miśki i Nity. Naprawdę słuchały tego, co mówił?
– Przestań mu przerywać, bo nigdy nie skończy! – warknęła Miśka.
– Jesteście poirytowane. – Rzucił mi twarde spojrzenie. Wzruszyłam ramionami. – Ja pewnie też wolałbym swoje stare życie, a nie takie z czterema siostrami, spadkiem ojca i...
– Upierdliwym kuzynem na głowie...
Anita i Miśka usiłowały zabić mnie spojrzeniem.
– ...i bez jakiejś Rady, czymkolwiek ona jest. Bez tego wszystkiego. Więc słuchajcie. Musimy przetrwać ze sobą do niedzieli... – Mamy poniedziałek. To strasznie dużo czasu do niedzieli. – Każda z was odbierze swój spadek, podpisze kilka dokumentów i możecie się więcej na oczy nie oglądać.
– Ani ciebie, tak?
– Ani mnie. Ani nikogo, kogo nie chcecie. Rozumiecie?
– Jasne – odpowiedziała Anita.
– Mnie pasuje – dodała Miśka. – Choć do ciebie osobiście nic nie mam, a że mieszkamy niedaleko od siebie i studiujemy na jednej uczelni, pewnie i tak będziemy się widywać – powiedziała z uśmiechem.
To nie jest tak, że jestem uprzedzona. Naprawdę chciałabym polubić Kubę. Nie oceniam ludzi po kilku spotkaniach z nimi. Zazwyczaj zachowuję rozsądek i wychodzę z założenia, że każdy zasługuje na drugą szansę. Chciałabym myśleć tak w związku z Kubą. Naprawdę. Ale nie mogłam nic poradzić na to, że gdy tylko się odzywa, ja mam ochotę go zakneblować. Czy też udowodnić mu, że jest kretynem. Po prostu strasznie drażniło mnie to, co mówił i to, jak się zachowywał. Drażniło mnie na tyle, że przestawałam nad sobą panować i pokazywałam, na co mnie stać. A również potrafiłam być niemiła, gdy tylko tego chciałam. Lub gdy nie mogłam się powstrzymać.
– A odpowiadając na twoje pytanie, pokłóciłam się z Adamem – wytłumaczyła mi Miśka. Nie było ani grama złości w jej głosie, może trochę zmęczenia i rezygnacji. Nie wiem dlaczego, ale chciałam jej pomóc. Nie miałam jak, więc postanowiłam jej wysłuchać. Chciałam, aby mi o tym opowiedziała. Dziwne uczucie, gdy po prostu chce się coś zrobić dla kogoś innego zupełnie bezinteresownie. Zdarzało mi się, to jasne, ale nie względem obcej osoby. Choć ta osoba była teraz moją rodziną, ale to już inna sprawa.
– O co poszło? – zapytałam, zastanawiając się, czy jakbym była na jej miejscu, to bym odpowiedziała.
– Właściwie to nie chcę o tym mówić. – Wykręciła się tak, jak przewidywałam. – Muszę mu coś powiedzieć, co wiem, że mu się nie spodoba i boję się, że mnie zostawi. – To i tak więcej niż się spodziewałam. I więcej niż sama bym powiedziała.
– Jeśli cię kocha, to zrozumie – stwierdziła Anita, rozkładając się wygodniej obok Kuby na najniższym miejscu. – Wszystko mu wyjaśnisz, przecież nikogo nie zabiłaś, ani nie zrobiłaś nie wiadomo czego, prawda?
– No nie wiem... – Miśka się zawahałam, ale to i tak już postęp. Postanowiłam pomóc trochę mojej młodszej siostrze.
– Poza tym, co byś nie zrobiła, każdy zasługuje na drugą szansę. – Zorientowałam się nagle, jaka to hipokryzja z mojej strony. Nie chciałam kłamać, więc dodałam: – Choć ja sama swojemu byłemu chłopakowi nie chciałam dać drugiej szansy, to...
Miśka, Anita i Miki spojrzeli na mnie urażeni. Pewnie woleli, abym darowała sobie tym razem tę szczerość i pominęła ostatnie zdanie.
– Nawet jeśli się rozstaniecie, to on nie był ciebie wart – podsumował Miki. – To nie koniec świata. Miśka, jesteś wspaniałą dziewczyną. Mądrą i ładną. Dlaczego myślisz, że rozstanie z nim to koniec świata? Ja rozumiem, że pewnie bolałoby cię to jakiś czas, ale nie ma rzeczy, której czas nie potrafi naprawić. Wszystko kiedyś przechodzi. Wszystkie rany kiedyś przestają boleć.
Patrzyłam na Mikiego ze zdumieniem. Miał rację, ale nie wspomniał o czymś istotnym. A mianowicie o tym, że każda rana zostaje. Wszystko, co się wydarzyło w naszym życiu, co spowodowało ból i cierpienie, morze wylanych łez i rozpacz bez dna, wszystko pozostawia w nas ślad. Zmienia nasz sposób patrzenia na życie i oddziałuje na nas. Przeszłość wpływa na teraźniejszość, na nasze decyzje i czyny w danym momencie. Jeśli ktoś złamie mi raz serce, minie sporo czasu, zanim zaufam komuś na nowo.
– Miki, nie jesteś czasem do wzięcia? – zapytała Miśka, a ja wyrwałam się z własnych myśli i spojrzałam na nią z oburzeniem. Miki do wzięcia, też coś! Miki nie ma nawet siedemnastu lat i na pewno nie jest do wzięcia przez dwudziestolatkę!
– Ja w ogóle nie rozumiem, po co wy wierzycie w tę całą miłość – rzucił na koniec Kuba. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, bojąc się jego kolejnej rewelacji. – Poważnie. Rozumiem Mikiego, rozumiem Anitę, to w gruncie rzeczy jeszcze dzieciaki. Ale wy? – Zwrócił się do mnie i do Miśki. – Powinnyście mieć trochę więcej rozumu. Miłość nie istnieje, pora się obudzić! Ding dong, ding dong! Budzik zadzwonił, pora wstać i przestać marzyć! – Wymachiwał rękami z takim zaangażowaniem, że Anita odsunęła się od niego na tyle, ile mogła. – Miłość z samej definicji powinna być: raz, że wzajemna, a dwa, że raczej coś na kształt niezniszczalna. A tymczasem zazwyczaj wzajemna nie jest, w dodatku jak Miki powiedział – wszystko kiedyś przechodzi.
– Miałem na myśli złamane serce. – Miki się oburzył i obrócił tak, aby móc spojrzeć na Kubę z irytacją.
– No, ale dlaczego to nie miałoby się tyczyć tej waszej wyśnionej miłości? Ludzie, litości, ogarnijcie się. Prędzej czy później każdy was zostawi.
– Nie oceniaj wszystkich związków miarą swoich, ok? – wtrąciła Miśka, krzywiąc się. – To, że twoje nigdy nie wypaliły, nie znaczy...
– Ale jakich moich związków? – wpadł jej w słowo Kuba. – Dajcie spokój, mówiłem już. Nie bawi mnie miłość, więc nie bawią mnie także związki.
– Czyli chcesz powiedzieć, że nie miałeś nigdy dziewczyny? – zapytała Nita.
Kuba przyjrzał się po kolei każdemu z nas. Byliśmy przeciwko niemu. Czworo na jednego. Jednak wcale nie zamierzał skapitulować, ba, liczył, że to on przekona nas do swoich racji.
– Miewałem – odpowiedział Kuba. – Dziewczyny nie są po to, aby brać z nimi ślub czy obiecywać im miłość aż po grób – jakkolwiek bardzo tego pragną – tylko po to, aby się dobrze bawić.
– Nie mam siły się kłócić – stwierdziła po dłuższej chwili milczenia Miśka. – On ma swoje zdanie, ja swoje. Na szczęście istnieją jeszcze faceci, którzy są gotowi popełnić taką zbrodnię i wierzyć w miłość aż po grób!
– No jasne. – Przyznałam jej rację. – Wiesz, Miśka, nie wszyscy są tak płytcy jak Kuba.
Kuba zaczął się śmiać. Gdy spojrzałyśmy na niego ostro, zamilkł, ale uśmiech nie schodził z jego twarzy. Wstał i zaczął przestawiać nasze rzeczy. Uniosłam ze zdziwieniem brwi, a Miśka zadała pytanie, które i mnie chodziło po głowie.
– Co ty robisz?
Nawet się nie odwrócił.
– Wy wiecie swoje, ja wiem swoje. Ta konwersacja nie ma sensu. – Co, może zaraz mi powie, że nie jestem na jego poziomie intelektualnym, aby ze mną rozmawiać? – W związku z czym idę spać. No, chyba że spanie w jednym przedziale z takim płytkimi człowiekiem jak ja uważacie za niedopuszczalne.
Miałyśmy ochotę mu przywalić. Tym razem wszystkie trzy.

Wtorek, 1 maja 2012

Jak już wspominałam, z naszym rozłożeniem było trochę zabawy. Miśka z Kubą mieli takie tempo wskakiwania do tego przedziału, że niestety nie starczyło dla mniej miejsca na dole. Zajęli dwie najniższe kuszetki, mnie zaś przypadła ta środkowa nad Miśką. Anita zajęła miejsce na Kubą, a Miki zgłosił się, że popilnuje rzeczy. Nikt nie oponował, wszyscy byliśmy potwornie zmęczeni. Można powiedzieć, że dość dużo rzeczy dziś zrobiliśmy. Zaczęliśmy się nawet obawiać, że wybranie jednej osoby do pilnowania rzeczy – bo jakoś nie ufaliśmy po prostu zamkniętym drzwiom – będzie musiało się odbyć na zasadzie zawodów w „papier–nożyce–kamień”. A tymczasem ku naszemu zbiorowemu zaskoczeniu Miki sam się zgodził. Po naszej rozmowie na temat miłości szepnął mi na ucho, że pewnie i tak kuszetka byłaby za krótka i zniknął za drzwiami, zostawiając nas w przedziale samych.
Jak sobie pomyślę, że jeszcze rano byłam w Poznaniu, po południu we Wrocławiu, teraz jechaliśmy do Krakowa... Strasznie dużo kilometrów. We Wrocławiu poszło nam zaskakująco dobrze, podziwiałam Anitę za taki dystans do wszystkiego dookoła. Przewróciłam się na drugi bok, twarzą do niej i zastanawiałam się, jak to możliwe, że dotychczas każda z nas – a byłyśmy dopiero trzy – była tak różna od pozostałych. Ciekawe, dlaczego charakteryzował ją taki dystans do otoczenia. Żałowałam, że znam ją tak kiepsko i obiecałam sobie w myślach poznać je lepiej – całą czwórkę. W końcu były moją rodziną, jakkolwiek irracjonalnie to brzmiało.
Wyglądałam za okno i miałam wrażenie, że pociąg mknie prosto w ścianę lub w przepaść. Ciemność rozstępowała się przed nim, a on wjeżdżał w nią bez żadnego problemu. Przez sekundę myślałam, że zaraz nastąpi jakieś bolesne zderzenie pociągu z przeszkodą; na szczęście się myliłam.
Położyłam się razem z resztą. Minęło raptem dopiero dziesięć minut, a Kuba już wydawał z siebie charakterystyczne dźwięki dla osób z problemami oddechowymi. Chrapał jak mało kto. Anita też spała, co wnioskowałam po regularnym oddechu. Maja to samo. I wcale nie chodziło o to, że przez Kubę nie mogłam zasnąć. Byłam wykończona i powinnam zasnąć, gdy tylko się położę. Pociąg przyjemnie kołysał, ale także irytująco hałasował i w tym dostrzegłam przyczynę mojej bezsenności.
Po dziesięciu minutach zaczęłam gapić się za okno. Po dwudziestu uchyliłam lekko drzwi od naszego przedziału i dostrzegłam Mikiego, który siedział na rozkładanym krzesełku i również patrzył za okno, tyle że z drugiej strony pociągu. W brudnej szybie ukazywały mi się nasze krzywe odbicia. Raz na jakiś czas pojawiał się jakiś jasny punkcik. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałam, że to światła latarń mijanych dróg lub światła z budynków, które zostawiliśmy już daleko w tyle. Było późno, prawie pierwsza, więc więcej ludzi cierpi na bezsenność niż mogło mi się wydawać. Oparłam się wygodniej o drzwi naszego przedziału. W ciszy mijały minuty, a mnie się wydawało, że ulotnych światełek jest coraz mniej.
– Dlaczego nie śpisz? – zapytał Miki.
Drgnęłam zaskoczona. Po tylu minutach milczenia jego głos wydawał się być pewnym dziwactwem. Potrząsnęłam głową, usiłując wyrzucić z niej mijające światełka i skupić się na chłopaku. Chwilę mi zajęło zrozumienie, o co w ogóle mnie zapytał.
– Nie mogę zasnąć – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Kuba chrapie, pociąg hałasuje... Mogę cię zastąpić – zaoferowałam. – Nie ma sensu, abyśmy oboje całą noc czuwali. Wyspałbyś się i w ogóle.
– Nie chce mi się spać – mruknął w kierunku szyby, nawet na mnie nie spoglądając.
Przyjrzałam się jego twarzy, szukając na niej jakiś oznak zmęczenia. W moim przypadku zapewne byłyby to fioletowe cienie pod oczami i rumieńce na policzkach, ale on miał ciemną skórę i wyglądał jak zawsze. Oczy szeroko otwarte, wpatrzone w jakiś nieistniejący punkt, mrugające co chwile. Usta ściągnięte, lekko zaciśnięte. W całej jego postaci wyczuwałam jakieś napięcie, ale nie potrafiłam znaleźć jego źródła. Coś go trapiło.
– Dlaczego z nami jedziesz? – Spróbowałam nawiązać kontakt jeszcze raz. Bezowocnie.
Zaczęłam się irytować. Trochę się pokłóciliśmy we Wrocławiu, ale to nie znaczy, że teraz może traktować mnie jak ducha. Cywilizowani ludzie rozmawiają i wyjaśniają nieporozumienia. Miałam ochotę mu powiedzieć, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko.
– Co robisz? – Zadałam ostatnie pytanie, a złość we mnie mieszała się z troską o niego. Może rzeczywiście przesadzałam i jedyną odpowiednią rzeczą, jaką mogłam teraz zrobić, to odwrócić się na pięcie i wrócić do przedziału.
Spojrzał na mnie krótko.
– Myślę – szepnął, tak jakby głośniejszy ton mógł przegonić myśli.
Za każdym pytaniem trafiałam na mur, którym się otoczył. Nigdy mi się to nie zdarzyło, aby zamykał się przede mną. Widziałam dystans, z jakim traktował Anitę, różnych ludzi, ale nigdy nie mnie. Usiłowałam przebić ten mur, pokonać dystans, ale na próżno. Miki nie zawsze się tak zachowywał. Coś musiało się stać, ale byłam zbyt zła, aby się nad tym dalej zastanawiać.
Odwróciłam się zdenerwowana i bez słowa oparłam na drzwiach od przedziału. Gdy poczułam, jak się przesuwają i udało mi się je otworzyć, dłoń Mikiego zacisnęła się na mojej, zatrzymując mnie w miejscu. Nie odwróciłam się, po prostu stałam, nie ruszając się.
– Zostań, Luśka – powiedział znowu szeptem.
Spojrzałam na niego przez ramię. Szukał mojego wzroku, a gdy już odnalazł, uśmiechnął się. Jednak było w tym grymasie coś sztucznego, uśmiech nie objął jego granatowych oczu. Chciałam tu z nim zostać, całą noc, stać i gadać o głupotach, ale momentami jego zachowanie... Nawet nie tyle irytowało, co przerażało. I uciekałam. Byle dalej od niego i od jego nastroju, który mnie udzielał się błyskawicznie.
Chciałam uciec od dziwnego nastroju Mikiego. Chciałam. Ale nie mogłam go zostawić. On też mnie nie zostawił, byłam mu to winna. Nawet jeśli będziemy gapić się za okno następne kilka godzin i żadne z nas nie odezwie się słowem.
– Czasami się po prostu boje – wyjaśnił mi, jakby była to największa oczywistość na świecie. Niczego nie zrozumiałam.
– Czego?
– Że nigdy nie będę po prostu szczęśliwy. – Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad kontekstem. Miki dostrzegł nieme pytanie w moich oczach, więc dodał: – Boję się, że zawsze będę dla kogoś przyjacielem, kolegą, synem, ale nigdy nie będę dla kogoś wszystkim.
– I to cię martwi? – zapytałam, automatycznie zastanawiając się na sobą.
Popatrzyłam na niego. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego martwił się tym teraz, skoro miał raptem siedemnaście lat. Przed nim było całe życie, tyle lat, aby się ożenić, mieć dzieci, znaleźć swoje wymarzone szczęście. Nie wiedziałam, kim będzie za dziesięć lat, ale wiedziałam, że jest dobrą osobą, a dobrych ludzi prędzej czy później spotykają dobre rzeczy.
Miki zawsze martwił się o jutro. Dla mnie życie było proste, a jutro ograniczało się do następnych dwudziestu czterech godzin. A i tak nad nimi nie panowałam. Miki myślał długodystansowo. Jutro oznaczało dla niego całe życie. Godziłam się z tym, że życie jest nieprzewidywalne, on nie. Ja – poukładana do granic możliwości, żyjąca według kalendarza, ograniczając się do dnia następnego i on – spontaniczny do bólu, roztrzepany, dla którego jutro znaczyło mnóstwo czasu, uważający, że każdy dzień może być ostatnim. Stanowiliśmy całą gamę swoich przeciwieństw.
– Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – zapytał znienacka, puszczając moją dłoń.
Odwróciłam się zdziwiona. Po naszej wymianie zdań we Wrocławiu była to ostatnia rzecz, jakiej bym się spodziewała. Zresztą – byliśmy przeciwieństwami, które zgodnie z logiką nigdy nie będą mogły być przyjaciółmi. A jednak ładnie to brzmiało.
– Jesteśmy – odpowiedziałam wbrew logice. Patrzył na mnie dziwnie, nie znałam tego spojrzenia – a znałam ich wiele. Miałam wrażenie, jakby nie wierzył w to, co powiedziałam. Kilka dni temu pomyślałam sobie, że Miki chyba zajął miejsce Anastazji w moim życiu. Teraz byłam tego pewna. Był mi najbliższą osobą. Bez problemu mogłam dodać całą resztę, bo naprawdę w to wierzyłam. – Będziemy nimi zawsze. Jutro, za miesiąc, pięćdziesiąt lat, aż do śmierci.
Pokiwał głową usatysfakcjonowany, a potem parsknął cicho pod nosem, jakby tłumił śmiech. Uniosłam pytająco brwi.
– Myślę, że szybko w takim razie się mnie pozbędziesz – powiedział, tym razem naprawdę chichocząc.
– Co masz na myśli? – Nie zrozumiałam.
Wpatrywał się we mnie takim wzrokiem, że momentalnie pojęłam, że coś jest nie tak. Nie wiem, czy chciałam wiedzieć. Zapragnęłam uciec, przeczuwając, że odpowiedź na to pytanie mnie – nas – zniszczy. Odpowiedział, mimo mojego niemego sprzeciwu.
– Mam raka, Luśka.
Świat skurczył się do rozmiarów tej jednej chwili, a potem uciekł mi spod nóg. Mentalna ja właśnie zaliczyła jeden z boleśniejszych upadków w swoim życiu, ze zgrozą wciąż spadając w dół, a ta prawdziwa musiała się chwycić ściany, aby odzyskać równowagę. Bałam się zapytać jakiego. Dla mentalnej ja nie miałoby to znaczenia, ale bardziej bałam się o tę prawdziwą, bo ze zmęczenia ledwie stałam na nogach. Poczułam niewyobrażalny strach, który mimowolnie od siebie odgoniłam i przybrałam tę pewną siebie minę, którą miałam zawsze, gdy mówiłam coś, czego nie byłam do końca pewna. Powinnam być, ale strach zalęgł się w moim sercu i wypuszczał już pierwsze pędy.
– Mój tata cię wyleczy – powiedziałam z pewnością siebie, a wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Dotychczas myślałam... Właściwie nie wiem, co myślałam. Wiedziałam, jaką specjalizację ma mój ojciec, ale nigdy nie zastanawiałam się, dlaczego Miki go odwiedza. Nie zaprzątałam sobie tym głowy, moje myśli miały krótki dystans i większości dotyczyły tylko mnie.
– To dość oporna sztuka – zaczął Miki melancholijnym, zmęczonym tonem. Ciekawe, ile razy tłumaczył to już różnym ludziom. – Kilka lat temu miałem radioterapię i chemioterapię. Ale on wrócił. Zawzięty jest.
– Tak jak ty – wtrąciłam, opierając się plecami do drzwi. – Ale ty bardziej.
Popatrzył na mnie z powątpiewaniem, a potem odwrócił wzrok w kierunku brudnego okna. Obiecałam sobie, że gdy tylko wrócę do domu, przycisnę tatę, aby mi wszystko powiedział. I nie obchodzi mnie tajemnica lekarska. Musze wiedzieć, w jaki sposób zamierza leczyć Mikiego.
Podeszłam do niego i chwyciłam jego twarz w dłonie, zmuszając, aby na mniej spojrzał. Jego wzrok był pełen chmur, granatowy jak niebo po burzy. Burzowe oczy wpatrywały się w moje, a ja uśmiechałam się lekko, szukając jakiegoś punktu zaczepienia i optymistycznego spojrzenia na jutro.
– Będzie dobrze. – Pokiwał lekko głową. – Idź spać, zastąpię cię.
Nachyliłam się i musnęłam wargami jego czoło. Potem go puściłam, a on bez słowa, bez głupiego „dobranoc”, wstał i wszedł do przedziału. Zajęłam rozkładane krzesełko, które wcześniej on zajmował. Wpatrywałam się za okno z tą samą melancholią, teraz nie widząc już nic poza sobą.
– Chciałbym oczu twoich chmurność, ocalić od zapomnienia[1] – szepnęłam do samej siebie, przypominając sobie słowa piosenki.
W ciszy mijały minuty, z minutami kolejne przejazdy kolejowe i kilometry przemierzanej przez nas Polski. Wraz z nimi uświadamiałam sobie, że go ocalę. Wyleczę, uratuje, cokolwiek. Nawet jeśli miałabym stać się cudotwórczynią lub dostać się na audiencję u Boga. Nie pozwolę mu odejść. Ocalę te burzowe spojrzenie, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.



[1]Marek Grechuta – Ocalić od zapomnienia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy