Szykowałam się do ucieczki, gdy drzwi się
otworzyły i do przedziału weszła niczego nie spodziewająca się Miśka.
Zatrzymała się prawie na nas, co błyskawicznie wykorzystałam jako moment do
przesunięcia się tak, aby między mną a Kubą znajdował się jakiś biedny
śmiertelnik. Wykorzystałam w tym celu moją siostrę bliźniaczkę.
–
Pierdzielę, jakie to życie jest posrane – rzuciła w bliżej nieokreślonym
kierunku.
Miśka,
kocham cię! Gotowa byłam jej nawet wybaczyć podmienienie moich szpilek na
adidasy! Uratowanie mi życia znaczyło dla mnie więcej niż buty. Znacznie
więcej!
–
Co się stało? – zapytałam, stając na palcach i usiłując spojrzeć jej ponad
ramieniem na wyświetlacz telefonu komórkowego.
Zauważyła
moje dziwne ruchy i schowała telefon do kieszeni. Spojrzałam na nią oceniającym
wzrokiem, usiłując zrozumieć, dlaczego w taki negatywny sposób podsumowała
nasze życie.
Właściwie
to nie rozumiem, dlaczego jest tak źle nastawiona. Jedziemy pociągiem. Jest nam
ciepło, mamy się gdzie położyć. Nic nam nie pada na głowę, nikt nam nie
hałasuje. Jedziemy w podróż swojego życia z najbliższą rodziną i przyjaciółmi,
bez których nie umiemy żyć. Zwiedzimy szereg pięknych miast, których zapewne nigdy
bym nie odwiedziła, gdyby nie ta wyprawa. Majówka jest ciepła, ja jestem wolna,
zdrowa i młoda. Czego chcieć od życia więcej?
Prawdę
mówiąc, czułam się, jakby ktoś uderzył mnie mocno w głowę. Wypadek spowodował
utratę pamięci. Obudziłam się i widzę wokół siebie szereg obcych ludzi, którzy
nagle każą mi być dla siebie najważniejsi. Dostałam życie, którego nie znam i w
którym nie umiem się poruszać.
Miki
był jedynym stałym punktem.
–
Nieważne – mruknęła Miśka, wdrapując się na swoją kuszetkę nad kuszetką Kuby.
Zerknęłam na niego w tym samym momencie, w którym on spojrzał na mnie. Pora
zyskać bezpieczny dystans, o tak. Miki chyba czytał mi w myślach, bo przesunął
się tak, abym mogła zwinąć się w kłębek tuż obok niego na moim miejscu. – W
sumie, pokłóciłam się z facetem. Choć nawet nie wiem, czy mogę go wciąż tak
nazywać. Właściwie to niczego już nie wiem. Zadowolona?
–
Przepraszam, że zapytałam! – rzuciłam ze złością w jej kierunku, wdrapując się
na swoje miejsce. – Nigdy więcej już tego nie zrobię, przysięgam! O jaka ja
zła, o jaka ja okropna, że ośmieliłam się zadać ci pytanie dotyczące twojego
życia!
Rozkręciłam
się i nawet nie zauważyłam ciszy, która zapadła w przedziale i czterech par
oczu wbitych we mnie. Właściwie, należy rozpatrzyć wady i zalety urządzonej
przeze mnie histerii. Nita najpewniej zapomni o naszym knuciu i próbach
podsłuchiwania. Kuba zapomni o tym, że planował morderstwo, zaś Miśka to, że
wykorzystałam ją jako tarczę. Choć wątpię, aby w ogóle zadawała sobie z tego
sprawę. Miki... Miki, no właśnie, Miki. Pewnie poczuje ulgę, że skoro już się
wyżyłam i wylałam swoją złość, przestanę na niego warczeć przy każdej
nadarzającej się okazji. Same zalety.
Celem
spełnienia powyższych założeń, kontynuowałam swoją histerię, aż Miki nie stracił
cierpliwości – jak to możliwe, że względem mnie jest ona taka niewielka, a w
stosunku do Kuby większa niż Atlantyk? Mówiłam dalej, aż nie poczułam dłoni
chłopaka zasłaniającej mi usta. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na niego
wzrokiem mówiącym o mojej kapitulacji. Dopiero wtedy zabrał rękę.
–
Ja rozumiem, że nikt nie jest zachwycony sytuacją, w której się znajdujemy –
zaczął Kuba tonem rasowego polityka, który usiłuje przekonać wyborców, aby
oddali na niego swój głos. Zgodnie z wszelkimi przewidywaniami, gdy już oddam
swój głos, polityk ten będzie za podwyższeniem podatków, zlikwiduje ulgę na
dzieci i kupi sobie nowy samochód. Oczywiście służbowy. Czyli tak mnie więcej
wierzyłam w to, co Kuba do nas mówił. – W pociągu jest trochę za zimno. – Fakt,
powinni wymienić okno, strasznie od niego wieje. – Ale momentami jest za
ciepło.
–
Masz menopauzę? – zapytałam i momentalnie zakryłam usta dłońmi. Powiedziałam to
na głos?!
–
Nie, ale widzę, że tak doskonale znasz objawy, pewnie z własnego doświadczenia
– odpowiedział, uśmiechając się niewinnie. – Jak kiedyś przyjdzie mi zmierzyć
się z owym problemem, niezwłocznie się do ciebie zgłoszę. Jasne?
–
Jak słońce. – Wzruszyłam ramionami i wdrapałam się w końcu na swoje miejsce.
Postanowiłam już dziś się nie odzywać. Tak będzie dla mnie lepiej, jeśli on
zamierzał za każdym razem robić ze mnie kretynkę.
–
Jak już mówiłem, nikt nie jest zachwycony sytuacją. Nie musimy udawać, że się
kochamy, bo wiadome jest, że to kłamstwo. – Oj, nawet nie zamierzałam udawać,
że cię kocham. Prawdę mówiąc, nawet nie zamierzałam udawać odrobiny sympatii.
Zamierzałam zachowywać się zgodnie z prawdą. A była ona taka, że nie mogłam
wytrzymać z Kubą więcej niż piętnastu minut i strasznie go nie cierpiałam. –
Zapewne każde z was miało swoje plany na tę majówkę. I wiem, że jesteście
poirytowane.
–
Jesteście poirytowani, zapomniałeś o Mikim – wtrąciłam, ku oburzeniu Miśki i
Nity. Naprawdę słuchały tego, co mówił?
–
Przestań mu przerywać, bo nigdy nie skończy! – warknęła Miśka.
–
Jesteście poirytowane. – Rzucił mi twarde spojrzenie. Wzruszyłam ramionami. –
Ja pewnie też wolałbym swoje stare życie, a nie takie z czterema siostrami,
spadkiem ojca i...
–
Upierdliwym kuzynem na głowie...
Anita
i Miśka usiłowały zabić mnie spojrzeniem.
–
...i bez jakiejś Rady, czymkolwiek ona jest. Bez tego wszystkiego. Więc
słuchajcie. Musimy przetrwać ze sobą do niedzieli... – Mamy poniedziałek. To
strasznie dużo czasu do niedzieli. – Każda z was odbierze swój spadek, podpisze
kilka dokumentów i możecie się więcej na oczy nie oglądać.
–
Ani ciebie, tak?
–
Ani mnie. Ani nikogo, kogo nie chcecie. Rozumiecie?
–
Jasne – odpowiedziała Anita.
–
Mnie pasuje – dodała Miśka. – Choć do ciebie osobiście nic nie mam, a że
mieszkamy niedaleko od siebie i studiujemy na jednej uczelni, pewnie i tak
będziemy się widywać – powiedziała z uśmiechem.
To
nie jest tak, że jestem uprzedzona. Naprawdę chciałabym polubić Kubę. Nie
oceniam ludzi po kilku spotkaniach z nimi. Zazwyczaj zachowuję rozsądek i
wychodzę z założenia, że każdy zasługuje na drugą szansę. Chciałabym myśleć tak
w związku z Kubą. Naprawdę. Ale nie mogłam nic poradzić na to, że gdy tylko się
odzywa, ja mam ochotę go zakneblować. Czy też udowodnić mu, że jest kretynem.
Po prostu strasznie drażniło mnie to, co mówił i to, jak się zachowywał.
Drażniło mnie na tyle, że przestawałam nad sobą panować i pokazywałam, na co
mnie stać. A również potrafiłam być niemiła, gdy tylko tego chciałam. Lub gdy
nie mogłam się powstrzymać.
–
A odpowiadając na twoje pytanie, pokłóciłam się z Adamem – wytłumaczyła mi
Miśka. Nie było ani grama złości w jej głosie, może trochę zmęczenia i
rezygnacji. Nie wiem dlaczego, ale chciałam jej pomóc. Nie miałam jak, więc
postanowiłam jej wysłuchać. Chciałam, aby mi o tym opowiedziała. Dziwne uczucie,
gdy po prostu chce się coś zrobić dla kogoś innego zupełnie bezinteresownie.
Zdarzało mi się, to jasne, ale nie względem obcej osoby. Choć ta osoba była
teraz moją rodziną, ale to już inna sprawa.
–
O co poszło? – zapytałam, zastanawiając się, czy jakbym była na jej miejscu, to
bym odpowiedziała.
–
Właściwie to nie chcę o tym mówić. – Wykręciła się tak, jak przewidywałam. –
Muszę mu coś powiedzieć, co wiem, że mu się nie spodoba i boję się, że mnie
zostawi. – To i tak więcej niż się spodziewałam. I więcej niż sama bym
powiedziała.
–
Jeśli cię kocha, to zrozumie – stwierdziła Anita, rozkładając się wygodniej
obok Kuby na najniższym miejscu. – Wszystko mu wyjaśnisz, przecież nikogo nie
zabiłaś, ani nie zrobiłaś nie wiadomo czego, prawda?
–
No nie wiem... – Miśka się zawahałam, ale to i tak już postęp. Postanowiłam
pomóc trochę mojej młodszej siostrze.
–
Poza tym, co byś nie zrobiła, każdy zasługuje na drugą szansę. – Zorientowałam
się nagle, jaka to hipokryzja z mojej strony. Nie chciałam kłamać, więc
dodałam: – Choć ja sama swojemu byłemu chłopakowi nie chciałam dać drugiej
szansy, to...
Miśka,
Anita i Miki spojrzeli na mnie urażeni. Pewnie woleli, abym darowała sobie tym
razem tę szczerość i pominęła ostatnie zdanie.
–
Nawet jeśli się rozstaniecie, to on nie był ciebie wart – podsumował Miki. – To
nie koniec świata. Miśka, jesteś wspaniałą dziewczyną. Mądrą i ładną. Dlaczego
myślisz, że rozstanie z nim to koniec świata? Ja rozumiem, że pewnie bolałoby
cię to jakiś czas, ale nie ma rzeczy, której czas nie potrafi naprawić.
Wszystko kiedyś przechodzi. Wszystkie rany kiedyś przestają boleć.
Patrzyłam
na Mikiego ze zdumieniem. Miał rację, ale nie wspomniał o czymś istotnym. A
mianowicie o tym, że każda rana zostaje. Wszystko, co się wydarzyło w naszym
życiu, co spowodowało ból i cierpienie, morze wylanych łez i rozpacz bez dna,
wszystko pozostawia w nas ślad. Zmienia nasz sposób patrzenia na życie i
oddziałuje na nas. Przeszłość wpływa na teraźniejszość, na nasze decyzje i
czyny w danym momencie. Jeśli ktoś złamie mi raz serce, minie sporo czasu,
zanim zaufam komuś na nowo.
–
Miki, nie jesteś czasem do wzięcia? – zapytała Miśka, a ja wyrwałam się z
własnych myśli i spojrzałam na nią z oburzeniem. Miki do wzięcia, też coś! Miki
nie ma nawet siedemnastu lat i na pewno nie jest do wzięcia przez
dwudziestolatkę!
–
Ja w ogóle nie rozumiem, po co wy wierzycie w tę całą miłość – rzucił na koniec
Kuba. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, bojąc się jego kolejnej rewelacji.
– Poważnie. Rozumiem Mikiego, rozumiem Anitę, to w gruncie rzeczy jeszcze
dzieciaki. Ale wy? – Zwrócił się do mnie i do Miśki. – Powinnyście mieć trochę
więcej rozumu. Miłość nie istnieje, pora się obudzić! Ding dong, ding dong!
Budzik zadzwonił, pora wstać i przestać marzyć! – Wymachiwał rękami z takim
zaangażowaniem, że Anita odsunęła się od niego na tyle, ile mogła. – Miłość z
samej definicji powinna być: raz, że wzajemna, a dwa, że raczej coś na kształt
niezniszczalna. A tymczasem zazwyczaj wzajemna nie jest, w dodatku jak Miki
powiedział – wszystko kiedyś przechodzi.
–
Miałem na myśli złamane serce. – Miki się oburzył i obrócił tak, aby móc
spojrzeć na Kubę z irytacją.
–
No, ale dlaczego to nie miałoby się tyczyć tej waszej wyśnionej miłości?
Ludzie, litości, ogarnijcie się. Prędzej czy później każdy was zostawi.
–
Nie oceniaj wszystkich związków miarą swoich, ok? – wtrąciła Miśka, krzywiąc
się. – To, że twoje nigdy nie wypaliły, nie znaczy...
–
Ale jakich moich związków? – wpadł jej w słowo Kuba. – Dajcie spokój, mówiłem
już. Nie bawi mnie miłość, więc nie bawią mnie także związki.
–
Czyli chcesz powiedzieć, że nie miałeś nigdy dziewczyny? – zapytała Nita.
Kuba
przyjrzał się po kolei każdemu z nas. Byliśmy przeciwko niemu. Czworo na
jednego. Jednak wcale nie zamierzał skapitulować, ba, liczył, że to on przekona
nas do swoich racji.
–
Miewałem – odpowiedział Kuba. – Dziewczyny nie są po to, aby brać z nimi ślub
czy obiecywać im miłość aż po grób – jakkolwiek bardzo tego pragną – tylko po
to, aby się dobrze bawić.
–
Nie mam siły się kłócić – stwierdziła po dłuższej chwili milczenia Miśka. – On
ma swoje zdanie, ja swoje. Na szczęście istnieją jeszcze faceci, którzy są
gotowi popełnić taką zbrodnię i wierzyć w miłość aż po grób!
–
No jasne. – Przyznałam jej rację. – Wiesz, Miśka, nie wszyscy są tak płytcy jak
Kuba.
Kuba
zaczął się śmiać. Gdy spojrzałyśmy na niego ostro, zamilkł, ale uśmiech nie
schodził z jego twarzy. Wstał i zaczął przestawiać nasze rzeczy. Uniosłam ze
zdziwieniem brwi, a Miśka zadała pytanie, które i mnie chodziło po głowie.
–
Co ty robisz?
Nawet
się nie odwrócił.
–
Wy wiecie swoje, ja wiem swoje. Ta konwersacja nie ma sensu. – Co, może zaraz
mi powie, że nie jestem na jego poziomie intelektualnym, aby ze mną rozmawiać?
– W związku z czym idę spać. No, chyba że spanie w jednym przedziale z takim
płytkimi człowiekiem jak ja uważacie za niedopuszczalne.
Miałyśmy
ochotę mu przywalić. Tym razem wszystkie trzy.
Wtorek, 1 maja 2012
Jak
już wspominałam, z naszym rozłożeniem było trochę zabawy. Miśka z Kubą mieli
takie tempo wskakiwania do tego przedziału, że niestety nie starczyło dla mniej
miejsca na dole. Zajęli dwie najniższe kuszetki, mnie zaś przypadła ta środkowa
nad Miśką. Anita zajęła miejsce na Kubą, a Miki zgłosił się, że popilnuje
rzeczy. Nikt nie oponował, wszyscy byliśmy potwornie zmęczeni. Można
powiedzieć, że dość dużo rzeczy dziś zrobiliśmy. Zaczęliśmy się nawet obawiać,
że wybranie jednej osoby do pilnowania rzeczy – bo jakoś nie ufaliśmy po prostu
zamkniętym drzwiom – będzie musiało się odbyć na zasadzie zawodów w „papier–nożyce–kamień”.
A tymczasem ku naszemu zbiorowemu zaskoczeniu Miki sam się zgodził. Po naszej
rozmowie na temat miłości szepnął mi na ucho, że pewnie i tak kuszetka byłaby
za krótka i zniknął za drzwiami, zostawiając nas w przedziale samych.
Jak
sobie pomyślę, że jeszcze rano byłam w Poznaniu, po południu we Wrocławiu,
teraz jechaliśmy do Krakowa... Strasznie dużo kilometrów. We Wrocławiu poszło
nam zaskakująco dobrze, podziwiałam Anitę za taki dystans do wszystkiego
dookoła. Przewróciłam się na drugi bok, twarzą do niej i zastanawiałam się, jak
to możliwe, że dotychczas każda z nas – a byłyśmy dopiero trzy – była tak różna
od pozostałych. Ciekawe, dlaczego charakteryzował ją taki dystans do otoczenia.
Żałowałam, że znam ją tak kiepsko i obiecałam sobie w myślach poznać je lepiej
– całą czwórkę. W końcu były moją rodziną, jakkolwiek irracjonalnie to
brzmiało.
Wyglądałam
za okno i miałam wrażenie, że pociąg mknie prosto w ścianę lub w przepaść.
Ciemność rozstępowała się przed nim, a on wjeżdżał w nią bez żadnego problemu.
Przez sekundę myślałam, że zaraz nastąpi jakieś bolesne zderzenie pociągu z
przeszkodą; na szczęście się myliłam.
Położyłam
się razem z resztą. Minęło raptem dopiero dziesięć minut, a Kuba już wydawał z
siebie charakterystyczne dźwięki dla osób z problemami oddechowymi. Chrapał jak
mało kto. Anita też spała, co wnioskowałam po regularnym oddechu. Maja to samo.
I wcale nie chodziło o to, że przez Kubę nie mogłam zasnąć. Byłam wykończona i
powinnam zasnąć, gdy tylko się położę. Pociąg przyjemnie kołysał, ale także
irytująco hałasował i w tym dostrzegłam przyczynę mojej bezsenności.
Po
dziesięciu minutach zaczęłam gapić się za okno. Po dwudziestu uchyliłam lekko
drzwi od naszego przedziału i dostrzegłam Mikiego, który siedział na
rozkładanym krzesełku i również patrzył za okno, tyle że z drugiej strony
pociągu. W brudnej szybie ukazywały mi się nasze krzywe odbicia. Raz na jakiś
czas pojawiał się jakiś jasny punkcik. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałam, że
to światła latarń mijanych dróg lub światła z budynków, które zostawiliśmy już
daleko w tyle. Było późno, prawie pierwsza, więc więcej ludzi cierpi na
bezsenność niż mogło mi się wydawać. Oparłam się wygodniej o drzwi naszego
przedziału. W ciszy mijały minuty, a mnie się wydawało, że ulotnych światełek
jest coraz mniej.
–
Dlaczego nie śpisz? – zapytał Miki.
Drgnęłam
zaskoczona. Po tylu minutach milczenia jego głos wydawał się być pewnym
dziwactwem. Potrząsnęłam głową, usiłując wyrzucić z niej mijające światełka i skupić
się na chłopaku. Chwilę mi zajęło zrozumienie, o co w ogóle mnie zapytał.
–
Nie mogę zasnąć – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Kuba chrapie, pociąg
hałasuje... Mogę cię zastąpić – zaoferowałam. – Nie ma sensu, abyśmy oboje całą
noc czuwali. Wyspałbyś się i w ogóle.
–
Nie chce mi się spać – mruknął w kierunku szyby, nawet na mnie nie spoglądając.
Przyjrzałam
się jego twarzy, szukając na niej jakiś oznak zmęczenia. W moim przypadku
zapewne byłyby to fioletowe cienie pod oczami i rumieńce na policzkach, ale on
miał ciemną skórę i wyglądał jak zawsze. Oczy szeroko otwarte, wpatrzone w
jakiś nieistniejący punkt, mrugające co chwile. Usta ściągnięte, lekko
zaciśnięte. W całej jego postaci wyczuwałam jakieś napięcie, ale nie potrafiłam
znaleźć jego źródła. Coś go trapiło.
–
Dlaczego z nami jedziesz? – Spróbowałam nawiązać kontakt jeszcze raz.
Bezowocnie.
Zaczęłam
się irytować. Trochę się pokłóciliśmy we Wrocławiu, ale to nie znaczy, że teraz
może traktować mnie jak ducha. Cywilizowani ludzie rozmawiają i wyjaśniają
nieporozumienia. Miałam ochotę mu powiedzieć, że zachowuje się jak
rozkapryszone dziecko.
–
Co robisz? – Zadałam ostatnie pytanie, a złość we mnie mieszała się z troską o
niego. Może rzeczywiście przesadzałam i jedyną odpowiednią rzeczą, jaką mogłam
teraz zrobić, to odwrócić się na pięcie i wrócić do przedziału.
Spojrzał
na mnie krótko.
–
Myślę – szepnął, tak jakby głośniejszy ton mógł przegonić myśli.
Za
każdym pytaniem trafiałam na mur, którym się otoczył. Nigdy mi się to nie
zdarzyło, aby zamykał się przede mną. Widziałam dystans, z jakim traktował
Anitę, różnych ludzi, ale nigdy nie mnie. Usiłowałam przebić ten mur, pokonać
dystans, ale na próżno. Miki nie zawsze się tak zachowywał. Coś musiało się
stać, ale byłam zbyt zła, aby się nad tym dalej zastanawiać.
Odwróciłam
się zdenerwowana i bez słowa oparłam na drzwiach od przedziału. Gdy poczułam,
jak się przesuwają i udało mi się je otworzyć, dłoń Mikiego zacisnęła się na
mojej, zatrzymując mnie w miejscu. Nie odwróciłam się, po prostu stałam, nie
ruszając się.
–
Zostań, Luśka – powiedział znowu szeptem.
Spojrzałam
na niego przez ramię. Szukał mojego wzroku, a gdy już odnalazł, uśmiechnął się.
Jednak było w tym grymasie coś sztucznego, uśmiech nie objął jego granatowych
oczu. Chciałam tu z nim zostać, całą noc, stać i gadać o głupotach, ale
momentami jego zachowanie... Nawet nie tyle irytowało, co przerażało. I
uciekałam. Byle dalej od niego i od jego nastroju, który mnie udzielał się
błyskawicznie.
Chciałam
uciec od dziwnego nastroju Mikiego. Chciałam. Ale nie mogłam go zostawić. On
też mnie nie zostawił, byłam mu to winna. Nawet jeśli będziemy gapić się za
okno następne kilka godzin i żadne z nas nie odezwie się słowem.
–
Czasami się po prostu boje – wyjaśnił mi, jakby była to największa oczywistość
na świecie. Niczego nie zrozumiałam.
–
Czego?
–
Że nigdy nie będę po prostu szczęśliwy. – Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się
nad kontekstem. Miki dostrzegł nieme pytanie w moich oczach, więc dodał: – Boję
się, że zawsze będę dla kogoś przyjacielem, kolegą, synem, ale nigdy nie będę
dla kogoś wszystkim.
–
I to cię martwi? – zapytałam, automatycznie zastanawiając się na sobą.
Popatrzyłam
na niego. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego martwił się tym teraz, skoro miał
raptem siedemnaście lat. Przed nim było całe życie, tyle lat, aby się ożenić,
mieć dzieci, znaleźć swoje wymarzone szczęście. Nie wiedziałam, kim będzie za
dziesięć lat, ale wiedziałam, że jest dobrą osobą, a dobrych ludzi prędzej czy
później spotykają dobre rzeczy.
Miki
zawsze martwił się o jutro. Dla mnie życie było proste, a jutro ograniczało się
do następnych dwudziestu czterech godzin. A i tak nad nimi nie panowałam. Miki
myślał długodystansowo. Jutro oznaczało dla niego całe życie. Godziłam się z
tym, że życie jest nieprzewidywalne, on nie. Ja – poukładana do granic
możliwości, żyjąca według kalendarza, ograniczając się do dnia następnego i on
– spontaniczny do bólu, roztrzepany, dla którego jutro znaczyło mnóstwo czasu,
uważający, że każdy dzień może być ostatnim. Stanowiliśmy całą gamę swoich
przeciwieństw.
–
Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – zapytał znienacka, puszczając moją dłoń.
Odwróciłam
się zdziwiona. Po naszej wymianie zdań we Wrocławiu była to ostatnia rzecz,
jakiej bym się spodziewała. Zresztą – byliśmy przeciwieństwami, które zgodnie z
logiką nigdy nie będą mogły być przyjaciółmi. A jednak ładnie to brzmiało.
–
Jesteśmy – odpowiedziałam wbrew logice. Patrzył na mnie dziwnie, nie znałam
tego spojrzenia – a znałam ich wiele. Miałam wrażenie, jakby nie wierzył w to,
co powiedziałam. Kilka dni temu pomyślałam sobie, że Miki chyba zajął miejsce
Anastazji w moim życiu. Teraz byłam tego pewna. Był mi najbliższą osobą. Bez
problemu mogłam dodać całą resztę, bo naprawdę w to wierzyłam. – Będziemy nimi
zawsze. Jutro, za miesiąc, pięćdziesiąt lat, aż do śmierci.
Pokiwał
głową usatysfakcjonowany, a potem parsknął cicho pod nosem, jakby tłumił
śmiech. Uniosłam pytająco brwi.
–
Myślę, że szybko w takim razie się mnie pozbędziesz – powiedział, tym razem
naprawdę chichocząc.
–
Co masz na myśli? – Nie zrozumiałam.
Wpatrywał
się we mnie takim wzrokiem, że momentalnie pojęłam, że coś jest nie tak. Nie
wiem, czy chciałam wiedzieć. Zapragnęłam uciec, przeczuwając, że odpowiedź na
to pytanie mnie – nas – zniszczy. Odpowiedział, mimo mojego niemego sprzeciwu.
–
Mam raka, Luśka.
Świat
skurczył się do rozmiarów tej jednej chwili, a potem uciekł mi spod nóg.
Mentalna ja właśnie zaliczyła jeden z boleśniejszych upadków w swoim życiu, ze
zgrozą wciąż spadając w dół, a ta prawdziwa musiała się chwycić ściany, aby
odzyskać równowagę. Bałam się zapytać jakiego. Dla mentalnej ja nie miałoby to
znaczenia, ale bardziej bałam się o tę prawdziwą, bo ze zmęczenia ledwie stałam
na nogach. Poczułam niewyobrażalny strach, który mimowolnie od siebie odgoniłam
i przybrałam tę pewną siebie minę, którą miałam zawsze, gdy mówiłam coś, czego
nie byłam do końca pewna. Powinnam być, ale strach zalęgł się w moim sercu i
wypuszczał już pierwsze pędy.
–
Mój tata cię wyleczy – powiedziałam z pewnością siebie, a wszystkie elementy
układanki wskoczyły na swoje miejsce. Dotychczas myślałam... Właściwie nie
wiem, co myślałam. Wiedziałam, jaką specjalizację ma mój ojciec, ale nigdy nie
zastanawiałam się, dlaczego Miki go odwiedza. Nie zaprzątałam sobie tym głowy, moje
myśli miały krótki dystans i większości dotyczyły tylko mnie.
–
To dość oporna sztuka – zaczął Miki melancholijnym, zmęczonym tonem. Ciekawe,
ile razy tłumaczył to już różnym ludziom. – Kilka lat temu miałem radioterapię
i chemioterapię. Ale on wrócił. Zawzięty jest.
–
Tak jak ty – wtrąciłam, opierając się plecami do drzwi. – Ale ty bardziej.
Popatrzył
na mnie z powątpiewaniem, a potem odwrócił wzrok w kierunku brudnego okna.
Obiecałam sobie, że gdy tylko wrócę do domu, przycisnę tatę, aby mi wszystko
powiedział. I nie obchodzi mnie tajemnica lekarska. Musze wiedzieć, w jaki
sposób zamierza leczyć Mikiego.
Podeszłam
do niego i chwyciłam jego twarz w dłonie, zmuszając, aby na mniej spojrzał.
Jego wzrok był pełen chmur, granatowy jak niebo po burzy. Burzowe oczy
wpatrywały się w moje, a ja uśmiechałam się lekko, szukając jakiegoś punktu
zaczepienia i optymistycznego spojrzenia na jutro.
–
Będzie dobrze. – Pokiwał lekko głową. – Idź spać, zastąpię cię.
Nachyliłam
się i musnęłam wargami jego czoło. Potem go puściłam, a on bez słowa, bez
głupiego „dobranoc”, wstał i wszedł do przedziału. Zajęłam rozkładane
krzesełko, które wcześniej on zajmował. Wpatrywałam się za okno z tą samą
melancholią, teraz nie widząc już nic poza sobą.
–
Chciałbym oczu twoich chmurność, ocalić od zapomnienia[1]
– szepnęłam do samej siebie, przypominając sobie słowa piosenki.
W
ciszy mijały minuty, z minutami kolejne przejazdy kolejowe i kilometry
przemierzanej przez nas Polski. Wraz z nimi uświadamiałam sobie, że go ocalę.
Wyleczę, uratuje, cokolwiek. Nawet jeśli miałabym stać się cudotwórczynią lub
dostać się na audiencję u Boga. Nie pozwolę mu odejść. Ocalę te burzowe
spojrzenie, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
[1]Marek Grechuta – Ocalić od zapomnienia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz