środa, 25 marca 2015

Rozdział XIX cz. IV

Nawet nie usłyszałam, jak Julia, Mi i Anita kolejno odnajdywały nas w tym ogromnym mieszkaniu. Gdy byłyśmy już wszystkie, wróciłyśmy do punktu zero – czyli na środek klatki schodowej – i znikałyśmy po kolei, obracając układ współrzędnych niemal do góry nogami. W mieszkaniu czekali na nas podekscytowani Miki i Piotr, którzy koniecznie chcieli wszystko wiedzieć.
Marzyłam o tym, aby dali mi spokój. Miśka wyglądała, jakby tylko tego także pragnęła. Wpatrywała się w telefon, jakby był jakąś wyrocznią i miał decydować o jej przyszłości.
– Zadzwoń do niego – odezwała się Julia, siadając na boku kanapy obok Miśki.
– Mówisz? – zapytała zdziwiona Miśka, spoglądając na Julię a potem na mnie, gdy zauważyła, że ją obserwuję. Pokiwałam głową, gdy Jula dodała:
– Jasne.
Wyszła do kuchni, a my po raz pierwszy z Julią spojrzałyśmy na siebie bez dystansu. Miałyśmy wspólny cel – pogodzić Miśkę z Adamem – i potrafiłyśmy się zjednoczyć. Choćbym nie wiem, jak za sobą nie przepadały zazwyczaj.
Miśka wyszła z kuchni po pięciu minutach, a w oczach miała łzy.
– Nie odebrał, a potem wyłączył telefon – szepnęła do nas, aby nikt inny nie usłyszał, choć Kuba przypatrywał nam się intensywnie.
Ubrała się i wyszła. Chciałam ją dogonić, ale wiedziałam, że nie mam szans. Bałam się także, że mój zły humor może na nią jeszcze bardziej wpłynąć. Zaraz za nią Miki i Julia zaczęli się zbierać, twierdząc, że idą obejrzeć zachód słońca nad morzem. Zapytali, czy ktoś nie chce iść z nimi, ale wszyscy milczeli z wyczuciem. Było piętnaście minut przed dwudziestą, a wszyscy znów postanowili się rozejść. Siedziałam i układałam pasjansa na laptopie Kuby, Anita razem z Piotrem gotowała coś dobrego na kolację, sądząc po zapachach dochodzących z kuchni, a Kuba i Mi dyskutowali o sprawach związanych z Radą.
W trakcie kolacji trwała dyskusja, z której nie wyniosłam nic. Trzy zabłąkane owieczki nie wróciły do mieszkania, mimo iż dochodziła dwudziesta druga i zaczęłam się nieco obawiać o ich bezpieczeństwo, zwłaszcza Mikiego, choć Julia była w gorszej sytuacji niż on. Byłam poddenerwowana, a gdy Kuba zaczął mi jeszcze narzekać nad uchem na to, że jutro musimy jechać do notariusza, że jest tak wiele papierów i spraw, nad którymi on musi panować, trafił mnie szlag i to chyba dosłownie, bo wylałam szklankę herbatę na stół.
– Mogłeś się tego nie podejmować – rzuciłam w kierunku Kuby, wstając i biegnąc do kuchni po ręcznik. Gdy wróciłam, patrzył na mnie zdziwiony moim włączeniem się do dyskusji. – I nie sądzę, abyś się musiał specjalnie napracować. Poza tym...
– Podróż po Polsce i użeranie się z waszą piątką to nie jest ciężka praca twoim zdaniem?! – wtrącił w moją przemowę. Miałam ochotę rzucić w niego ręcznikiem, ale opanowałam się i zaczęłam dalej zbierać nieszczęsną herbatę.
– To taka straszna praca, faktycznie!
– Luśka, daj spokój, wiesz, że z jego perspektywy wygląda to inaczej... – Mi popatrzyła na mnie ostro, ale nie zamierzałam odpuszczać. Jeszcze czego! Uważa, że jak jest starsza to może prawić mi morały? Nigdy w życiu!
– Mieszkanie i powrót na studia za małą wycieczkę po Polsce! Daniel musiał być ostro walnięty, skoro na to poszedł! – Poszłam do łazienki, głośno tupiąc nogami, aby wyżymać ręcznik. Gdy wróciłam, Kuba był już bogaty w nowe argumenty pogrążające mnie razem z moją teorią.
– O zmarłych się źle nie mówi – powiedział tylko, ucinając temat. Po moim trupie!
– A co, dał ogłoszenie w gazecie, że chętnie odda komuś mieszkanie, kto zrobi dla niego to i owo? – zapytałam, opadając na dywan i wycierając do sucha stolik papierem toaletowym. – A może czyhasz na spadek? – Obróciłam się gwałtownie, celując w mężczyznę papierem toaletowym. – Na rękę by ci było, jakby kasa podzielona została na sześć części?
– Gdzieś mam waszą kasę! – Kuba podniósł się i ruszył wkurzony w moim kierunku. Mi złapała go za nadgarstek, zatrzymując w miejscu, ale ja profilaktycznie cofnęłam się o krok.
– Luśka, myślę, że przesadzasz – dodała Mi, gdy ja patrzyłam nieco przerażonym wzrokiem na Kubę i usiłowałam opanować swój instynkt ucieczki.
– A ja się Luśce wcale nie dziwię. – Anita zabrała głos w naszej dyskusji. Jedynym milczącym pozostał Piotr, który najwidoczniej doszedł do wniosku, że lubi swoje życie i nie zamierza brać udziału w tej krwawej walce. Szkoda, że sama nie miałam tyle rozsądku. – Jest wkurzona, bo nagle ma być kimś innym, niż była całe życie. To trochę przerażające.
– Nie masz żadnego prawa do spadku, więc dobrze, że go nie chcesz – odezwałam się chłodno, wykonując krok w jego kierunku, aby móc spojrzeć mu w oczy i dodać: – Nie był twoim ojcem, więc nie masz żadnych praw.
Dostrzegłam ból na jego twarzy chyba po raz pierwszy w życiu. Przez sekundę pomyślałam, że to może był cios poniżej pasa, ale tak się składa, że najczęściej najpierw mówiłam, potem dopiero myślałam. Pojawiły się palące wyrzuty sumienia, które zniknęły błyskawicznie, gdy Kuba zaczął mówić:
– A twoim ojcem był? Nawet go nie znałaś – zauważył, wymieniając kolejne fakty na moją niekorzyść. Podszedł do mnie, spojrzał na mnie z góry i zaczął mówić tak głośno, że prawie krzyczał: – Ja spędziłem u niego prawie pół życia! Byłem dla niego jak syn! Jeśli kiedykolwiek kochał którąś z was, to były to Mi i Miśka! Myślisz, że ciebie kochał?!
To pytanie zawisło w powietrzu niczym jakieś przekleństwo. Z twarzy Kuby stopniowo złość, a pojawiało się coś, czego nie umiałam określić. Po pewnym czasie jego twarz zamieniła się w maskę, a ja stałam wciąż z otwartymi ustami, nie wiedząc, co powiedzieć, gdy wykrzyczał mi całą bolesną prawdę prosto w oczy.
– Pewnie masz rację – powiedziałam twardo, przełykając ślinę i usiłując zapanować na sobą. Czułam, że w oczach mam łzy. – Nie mam tu czego szukać.
Zebrałam wszystkie swoje rzeczy i wrzuciłam je bez jakiegoś porządku do plecaka. Gdy szarpałam się z zamkiem, ten oburzony moim nadmiernym entuzjazmem, postanowił się popsuć. Z plecaka wysypało mi się kilka rzeczy. Uderzyłam w niego czołem, a potem wrzuciłam tylko kilka ważnych rzeczy do torebki, przewiesiłam sobie ją przez ramię i ruszyłam do wyjścia.
– Luśka, daj spokój. – Mi usiłowała mnie zatrzymać, a Anita zaraz do niej dołączyła. Nie bardzo wiedziały, co robić, gdy zaczęłam ubierać buty, kompletnie je ignorując. – Kuba, zrób coś! Ona nie może wyjechać!
– Niech robi co chce – mruknął cicho, patrząc na mnie. Wciąż stał w tym samym miejscu, z którego wykrzyczał mi wszystkie te okropne rzeczy.
– Kuba! – jęknęły jednocześnie.
Zasznurowałam drugiego buta i poprawiłam włosy. Ruszyłam w kierunku Kuby z taką miną, iż zapewne zaczął się zastanawiać, gdzie by tu uciec.
– Wiesz co? – Zmarszczyłam brwi, dziwiąc się samej sobie. – To głupie, nie, to idiotyczne! To idiotyczne, ale wtedy na plaży pomyślałam, że nawet cię lubię. Jakie żałosne, prawda? – Chciał coś powiedzieć, ale nagle zmienił zdanie. – Ale wiesz co? Teraz cię nienawidzę. – Mocne słowo. Przez chwilę miałam wrażenie, że przesadziłam, ale szybko oddaliłam od siebie wątpliwości. Faktem było, że nigdy nikomu tego nie powiedziałam. – Jestem chora z nienawiści! Nienawidzę cię tak, że aż mam ochotę krzyczeć.
Chciałam coś jeszcze dodać, ale nie miałam siły. Czułam, że łzy płyną mi po policzkach i nie chciałam się dalej pogrążać. Obróciłam się na pięcie, zignorowałam coś mówiącą do mnie Anitę i wyszłam z mieszkania, głośno trzaskając drzwiami. Zbiegłam po schodach, choć słabo je widziałam przez łzy, a gdy wypadłam na plac przed blokiem, oparłam się o ścianę i zapłakałam. Pozwoliłam sobie na pięć sekund użalania się nad sobą, a potem wyciągnęłam chusteczki, wytarłam twarz i ruszyłam na tramwaj.
Dobiegłam na ostatni i kupiłam bilet u motorniczego. Tramwaj był pełen ludzi, którzy wracali z plaży lub jechali na imprezę do centrum. Mnóstwo roześmianych i wesołych par, grupek znajomych, zadowolonych z życia, beztroskich, normalnych. Poczułam się jak dziwoląg, choć kiedyś to ja taka byłam – w pełni pozytywna. Zatęskniłam za tamtym życiem, choć chyba bardziej tęskniłam za życiem sprzed dwóch tygodni. Nie żałowałam straty Radka, bo gdy straciłam Radosława, zyskałam Mikiego, co było bezsprzecznie wymianą na lepsze. Jakbym zamieniła zwykłego faceta na kogoś niezwykłego, kto potrafił urządzić konkurs w parku i nie przejmować się tym, co o nas pomyślą.
Dworzec Główny nie był cichym miejscem, jak się spodziewałam. Wiele osób, które miały wyjechać, już wyjechały, ale i tak mnóstwo ludzi biegało w tę i z powrotem z bagażami. Trudno się dziwić – był piątek. Zegar na wieży pokazywał piętnaście minut przed północą. Z któregoś z peronów odjechał pociąg do Krakowa, którym zapewne mogłabym przesunąć się nieco na południe Polski, dojechać do Bydgoszczy, ale nie chciało mi się na niego biec. Najbliższy bezpośredni pociąg do Poznania odjeżdżał za piętnaście piąta, co dawało mi pięć godzin siedzenia na ławeczce. Wybrałam taką możliwie najbardziej oddaloną od dworca i tych wszystkich wesołych ludzi, jedną ze zniszczonych na peronie pierwszym. Niestety gorąco w maju bywa tylko w dzień, więc już po pięciu minutach zaczęłam marznąć w krótkich spodenkach i cienkim sweterku, który na sobie miałam. Zacisnęłam zęby, objęłam nogi ramionami i usiłowałam nie wybuchnąć płaczem.
Co oczywiście mi się nie udało. Po dwudziestu minutach gapienia się w betonowy peron wymiękłam. Marzyłam o powrocie do ciepłego mieszkania Kuby, choć zraniona duma mi na to nie pozwalała. Ciągle dzwoniący telefon wcale mi w tym nie pomagał, bo na zmianę dobijała się do mnie Miśka, Anita, Mi lub od czasu do czasu Piotr (wymieniliśmy się numerami ostatecznie). Gdy zadzwonił Miki, skapitulowałam i odebrałam.
Nawet nie krzyczał. Zapytał tylko, gdzie jestem, a potem się rozłączył. Zaczęłam jeszcze głośniej płakać, aż zwróciłam na siebie uwagę jakiejś pary przechodzącej po sąsiednim peronie z bagażami. Pewnie był tak zajęty Julią, że tyko musiał upewnić się, czy żyję, a potem mógł mieć już spokój. Miałam wrażenie, że zaraz trafi mnie szlag przez tę dziewczynę.
– Mogłaś się chociaż cieplej ubrać – zauważył ktoś tuż nad moim uchem. Głos należał do Mikiego, choć trudno było mi uwierzyć, że...
Obróciłam głowę i spotkałam jego granatowe oczy wpatrujące się w moje. Uśmiech mimowolnie wpłynął na moją twarz. Czułam się tak, jakby nagle wybuchło we mnie kilka fajerwerków. Roześmiałam się na myśl, że mnie nie zostawił.
– Jesteś – powiedziałam, a w moim głosie kryło się pytanie, które od razu wyczuł.
– No jak widać.
Zajął miejsce obok mnie, przerzucając moją torebkę z jednej strony na drugą. Objął mnie ramieniem, a ja przytuliłam się do niego jak małe dziecko. Miałam wrażenie, że od razu nieco mniej wieje i temperatura w okolicach Mikiego jest wyższa o jakieś pięć stopni. Śmiał się, gdy mu o tym powiedziałam, a potem spoważniał nagle i zaczął zachowywać się jak starszy brat – czego szczerze nie znosiłam. Ciągle zapominał, że z naszej dwójki to ja jestem starsza – cóż, patrząc na nasze rozmiary, rzeczywiście można było zapomnieć – i zaczynał zachowywać się nad wyraz odpowiedzialnie. Nie żeby nie zachowywał się tak na co dzień – Miki należał do osób nad wiek dojrzałych – ale tylko momentami strasznie mnie to denerwowało.
– Gdzie zamierzałaś uciec? – zapytał, marszcząc czoło i usiłując okiełznać moje fruwające w powietrzu włosy, gdy któryś kosmyk usiłował mu wejść do oka. Dziw, że jeszcze nie kupił nożyczek i nie usiłował mnie ostrzyc.
– Do domu – mruknęłam pod nosem, przytulając policzek do jego barku, a potem podniosłam się szybko, tym razem bez większych szkód dla zdrowia swojego czy chłopaka. – Do Poznania. W sumie to nie wiem, czy mogę to miejsce nazywać domem.
– To czemu tu siedzisz?
– Pociąg mi uciekł – odpowiedziałam, bawiąc się telefonem komórkowym i ponownie układając się na Mikim. – Wszystkie pociągi do domu już odjechały. Następny jest dopiero przed piątą.
– Mam poczekać do rana i cię pożegnać?
– No jak chcesz – szepnęłam i wzruszyłam ramionami, nie spodziewając się takiego pytania. Parsknęłam pod nosem poirytowana. – Tyle, że ja już sama nie wiem, gdzie jest mój dom – dodałam cicho. – Do domu. Do rodziców czy do mieszkania? Do Poznania? Skoro urodziłam się w Gdańsku. Do tamtego życia? Ale czy ono wciąż jest moje? Ja już nawet nie wiem, gdzie mam wracać, Miki. Ja już kompletnie nic nie wiem. Kuba uświadomił mi, że to nowe życie nigdy nie będzie w pełni moje. Żadne życie już nie jest moje. Czuję się, jakbym nie miała życia, jakbym nie miała domu, jakbym nie miała siebie. Zupełnie się pogubiłam. Znowu.
– Errare humanum est[1] – wtrącił Miki w moje słowa. Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem. Miał rację, ale i tak czułam się niekomfortowo. – Kubie zrobimy krzywdę, jak tylko go zobaczymy, dobrze? – zapytał, opierając brodę na mojej głowie. Uśmiechnęłam się szeroko i wyraziłam ochoczo swoją zgodę. – Gdzieś kiedyś przeczytałem, że dom jest tam, gdzie serce twoje.
– W takim razie, gdzie jest twój dom, Miki? – zapytałam, zastanawiając się nad tym, co powiedział.
– W Poznaniu – odpowiedział cicho, całując mnie w czubek głowy. – Tam gdzie są moi rodzice i tam, gdzie jesteś ty.
Zamknęłam oczy, uśmiechając się do samej siebie. Uświadomiłam sobie nagle, że on nigdy nie zostawiłby mnie dla Julii. Te dwie relacje różniły się od siebie diametralnie, ale nigdy nie zrezygnowałby ze mnie dla mojej siostry. Ja także nigdy nie wymagałabym od niego podobnego poświęcenia.
Dom. Gdzie jest mój dom? W Poznaniu. To miasto kochałam całym sercem i duszą. Dom utożsamiałam z rodzicami, z miejscem, w którym spędziłam prawie całe swoje życie. Las dookoła naszej działki, sąsiedzi mieszkający za daleko. Zagracone mieszkanie dziadka, które ostatnio stało się całym moim życiem i ludzie, których kochałam. Mama i tata. Anastazja. I Mikołaj. Oni byli moim domem.



[1]Łac. Błądzić jest rzeczą ludzką. (Seneka Starszy)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy