Nawet nie usłyszałam, jak Julia, Mi i Anita
kolejno odnajdywały nas w tym ogromnym mieszkaniu. Gdy byłyśmy już wszystkie,
wróciłyśmy do punktu zero – czyli na środek klatki schodowej – i znikałyśmy po
kolei, obracając układ współrzędnych niemal do góry nogami. W mieszkaniu
czekali na nas podekscytowani Miki i Piotr, którzy koniecznie chcieli wszystko
wiedzieć.
Marzyłam
o tym, aby dali mi spokój. Miśka wyglądała, jakby tylko tego także pragnęła.
Wpatrywała się w telefon, jakby był jakąś wyrocznią i miał decydować o jej
przyszłości.
–
Zadzwoń do niego – odezwała się Julia, siadając na boku kanapy obok Miśki.
–
Mówisz? – zapytała zdziwiona Miśka, spoglądając na Julię a potem na mnie, gdy
zauważyła, że ją obserwuję. Pokiwałam głową, gdy Jula dodała:
–
Jasne.
Wyszła
do kuchni, a my po raz pierwszy z Julią spojrzałyśmy na siebie bez dystansu.
Miałyśmy wspólny cel – pogodzić Miśkę z Adamem – i potrafiłyśmy się zjednoczyć.
Choćbym nie wiem, jak za sobą nie przepadały zazwyczaj.
Miśka
wyszła z kuchni po pięciu minutach, a w oczach miała łzy.
–
Nie odebrał, a potem wyłączył telefon – szepnęła do nas, aby nikt inny nie
usłyszał, choć Kuba przypatrywał nam się intensywnie.
Ubrała
się i wyszła. Chciałam ją dogonić, ale wiedziałam, że nie mam szans. Bałam się
także, że mój zły humor może na nią jeszcze bardziej wpłynąć. Zaraz za nią Miki
i Julia zaczęli się zbierać, twierdząc, że idą obejrzeć zachód słońca nad
morzem. Zapytali, czy ktoś nie chce iść z nimi, ale wszyscy milczeli z
wyczuciem. Było piętnaście minut przed dwudziestą, a wszyscy znów postanowili
się rozejść. Siedziałam i układałam pasjansa na laptopie Kuby, Anita razem z
Piotrem gotowała coś dobrego na kolację, sądząc po zapachach dochodzących z
kuchni, a Kuba i Mi dyskutowali o sprawach związanych z Radą.
W
trakcie kolacji trwała dyskusja, z której nie wyniosłam nic. Trzy zabłąkane
owieczki nie wróciły do mieszkania, mimo iż dochodziła dwudziesta druga i
zaczęłam się nieco obawiać o ich bezpieczeństwo, zwłaszcza Mikiego, choć Julia
była w gorszej sytuacji niż on. Byłam poddenerwowana, a gdy Kuba zaczął mi
jeszcze narzekać nad uchem na to, że jutro musimy jechać do notariusza, że jest
tak wiele papierów i spraw, nad którymi on musi panować, trafił mnie szlag i to
chyba dosłownie, bo wylałam szklankę herbatę na stół.
–
Mogłeś się tego nie podejmować – rzuciłam w kierunku Kuby, wstając i biegnąc do
kuchni po ręcznik. Gdy wróciłam, patrzył na mnie zdziwiony moim włączeniem się
do dyskusji. – I nie sądzę, abyś się musiał specjalnie napracować. Poza tym...
–
Podróż po Polsce i użeranie się z waszą piątką to nie jest ciężka praca twoim
zdaniem?! – wtrącił w moją przemowę. Miałam ochotę rzucić w niego ręcznikiem,
ale opanowałam się i zaczęłam dalej zbierać nieszczęsną herbatę.
–
To taka straszna praca, faktycznie!
–
Luśka, daj spokój, wiesz, że z jego perspektywy wygląda to inaczej... – Mi
popatrzyła na mnie ostro, ale nie zamierzałam odpuszczać. Jeszcze czego! Uważa,
że jak jest starsza to może prawić mi morały? Nigdy w życiu!
–
Mieszkanie i powrót na studia za małą wycieczkę po Polsce! Daniel musiał być
ostro walnięty, skoro na to poszedł! – Poszłam do łazienki, głośno tupiąc
nogami, aby wyżymać ręcznik. Gdy wróciłam, Kuba był już bogaty w nowe argumenty
pogrążające mnie razem z moją teorią.
–
O zmarłych się źle nie mówi – powiedział tylko, ucinając temat. Po moim trupie!
–
A co, dał ogłoszenie w gazecie, że chętnie odda komuś mieszkanie, kto zrobi dla
niego to i owo? – zapytałam, opadając na dywan i wycierając do sucha stolik
papierem toaletowym. – A może czyhasz na spadek? – Obróciłam się gwałtownie,
celując w mężczyznę papierem toaletowym. – Na rękę by ci było, jakby kasa
podzielona została na sześć części?
–
Gdzieś mam waszą kasę! – Kuba podniósł się i ruszył wkurzony w moim kierunku.
Mi złapała go za nadgarstek, zatrzymując w miejscu, ale ja profilaktycznie
cofnęłam się o krok.
–
Luśka, myślę, że przesadzasz – dodała Mi, gdy ja patrzyłam nieco przerażonym
wzrokiem na Kubę i usiłowałam opanować swój instynkt ucieczki.
–
A ja się Luśce wcale nie dziwię. – Anita zabrała głos w naszej dyskusji.
Jedynym milczącym pozostał Piotr, który najwidoczniej doszedł do wniosku, że
lubi swoje życie i nie zamierza brać udziału w tej krwawej walce. Szkoda, że
sama nie miałam tyle rozsądku. – Jest wkurzona, bo nagle ma być kimś innym, niż
była całe życie. To trochę przerażające.
–
Nie masz żadnego prawa do spadku, więc dobrze, że go nie chcesz – odezwałam się
chłodno, wykonując krok w jego kierunku, aby móc spojrzeć mu w oczy i dodać: –
Nie był twoim ojcem, więc nie masz żadnych praw.
Dostrzegłam
ból na jego twarzy chyba po raz pierwszy w życiu. Przez sekundę pomyślałam, że
to może był cios poniżej pasa, ale tak się składa, że najczęściej najpierw
mówiłam, potem dopiero myślałam. Pojawiły się palące wyrzuty sumienia, które
zniknęły błyskawicznie, gdy Kuba zaczął mówić:
–
A twoim ojcem był? Nawet go nie znałaś – zauważył, wymieniając kolejne fakty na
moją niekorzyść. Podszedł do mnie, spojrzał na mnie z góry i zaczął mówić tak
głośno, że prawie krzyczał: – Ja spędziłem u niego prawie pół życia! Byłem dla
niego jak syn! Jeśli kiedykolwiek kochał którąś z was, to były to Mi i Miśka!
Myślisz, że ciebie kochał?!
To
pytanie zawisło w powietrzu niczym jakieś przekleństwo. Z twarzy Kuby stopniowo
złość, a pojawiało się coś, czego nie umiałam określić. Po pewnym czasie jego
twarz zamieniła się w maskę, a ja stałam wciąż z otwartymi ustami, nie wiedząc,
co powiedzieć, gdy wykrzyczał mi całą bolesną prawdę prosto w oczy.
–
Pewnie masz rację – powiedziałam twardo, przełykając ślinę i usiłując zapanować
na sobą. Czułam, że w oczach mam łzy. – Nie mam tu czego szukać.
Zebrałam
wszystkie swoje rzeczy i wrzuciłam je bez jakiegoś porządku do plecaka. Gdy
szarpałam się z zamkiem, ten oburzony moim nadmiernym entuzjazmem, postanowił
się popsuć. Z plecaka wysypało mi się kilka rzeczy. Uderzyłam w niego czołem, a
potem wrzuciłam tylko kilka ważnych rzeczy do torebki, przewiesiłam sobie ją
przez ramię i ruszyłam do wyjścia.
–
Luśka, daj spokój. – Mi usiłowała mnie zatrzymać, a Anita zaraz do niej
dołączyła. Nie bardzo wiedziały, co robić, gdy zaczęłam ubierać buty,
kompletnie je ignorując. – Kuba, zrób coś! Ona nie może wyjechać!
–
Niech robi co chce – mruknął cicho, patrząc na mnie. Wciąż stał w tym samym
miejscu, z którego wykrzyczał mi wszystkie te okropne rzeczy.
–
Kuba! – jęknęły jednocześnie.
Zasznurowałam
drugiego buta i poprawiłam włosy. Ruszyłam w kierunku Kuby z taką miną, iż
zapewne zaczął się zastanawiać, gdzie by tu uciec.
–
Wiesz co? – Zmarszczyłam brwi, dziwiąc się samej sobie. – To głupie, nie, to
idiotyczne! To idiotyczne, ale wtedy na plaży pomyślałam, że nawet cię lubię.
Jakie żałosne, prawda? – Chciał coś powiedzieć, ale nagle zmienił zdanie. – Ale
wiesz co? Teraz cię nienawidzę. – Mocne słowo. Przez chwilę miałam wrażenie, że
przesadziłam, ale szybko oddaliłam od siebie wątpliwości. Faktem było, że nigdy
nikomu tego nie powiedziałam. – Jestem chora z nienawiści! Nienawidzę cię tak,
że aż mam ochotę krzyczeć.
Chciałam
coś jeszcze dodać, ale nie miałam siły. Czułam, że łzy płyną mi po policzkach i
nie chciałam się dalej pogrążać. Obróciłam się na pięcie, zignorowałam coś
mówiącą do mnie Anitę i wyszłam z mieszkania, głośno trzaskając drzwiami.
Zbiegłam po schodach, choć słabo je widziałam przez łzy, a gdy wypadłam na plac
przed blokiem, oparłam się o ścianę i zapłakałam. Pozwoliłam sobie na pięć
sekund użalania się nad sobą, a potem wyciągnęłam chusteczki, wytarłam twarz i
ruszyłam na tramwaj.
Dobiegłam
na ostatni i kupiłam bilet u motorniczego. Tramwaj był pełen ludzi, którzy
wracali z plaży lub jechali na imprezę do centrum. Mnóstwo roześmianych i
wesołych par, grupek znajomych, zadowolonych z życia, beztroskich, normalnych.
Poczułam się jak dziwoląg, choć kiedyś to ja taka byłam – w pełni pozytywna.
Zatęskniłam za tamtym życiem, choć chyba bardziej tęskniłam za życiem sprzed
dwóch tygodni. Nie żałowałam straty Radka, bo gdy straciłam Radosława, zyskałam
Mikiego, co było bezsprzecznie wymianą na lepsze. Jakbym zamieniła zwykłego
faceta na kogoś niezwykłego, kto potrafił urządzić konkurs w parku i nie
przejmować się tym, co o nas pomyślą.
Dworzec
Główny nie był cichym miejscem, jak się spodziewałam. Wiele osób, które miały
wyjechać, już wyjechały, ale i tak mnóstwo ludzi biegało w tę i z powrotem z
bagażami. Trudno się dziwić – był piątek. Zegar na wieży pokazywał piętnaście
minut przed północą. Z któregoś z peronów odjechał pociąg do Krakowa, którym
zapewne mogłabym przesunąć się nieco na południe Polski, dojechać do
Bydgoszczy, ale nie chciało mi się na niego biec. Najbliższy bezpośredni pociąg
do Poznania odjeżdżał za piętnaście piąta, co dawało mi pięć godzin siedzenia
na ławeczce. Wybrałam taką możliwie najbardziej oddaloną od dworca i tych
wszystkich wesołych ludzi, jedną ze zniszczonych na peronie pierwszym. Niestety
gorąco w maju bywa tylko w dzień, więc już po pięciu minutach zaczęłam marznąć
w krótkich spodenkach i cienkim sweterku, który na sobie miałam. Zacisnęłam
zęby, objęłam nogi ramionami i usiłowałam nie wybuchnąć płaczem.
Co
oczywiście mi się nie udało. Po dwudziestu minutach gapienia się w betonowy
peron wymiękłam. Marzyłam o powrocie do ciepłego mieszkania Kuby, choć zraniona
duma mi na to nie pozwalała. Ciągle dzwoniący telefon wcale mi w tym nie
pomagał, bo na zmianę dobijała się do mnie Miśka, Anita, Mi lub od czasu do
czasu Piotr (wymieniliśmy się numerami ostatecznie). Gdy zadzwonił Miki,
skapitulowałam i odebrałam.
Nawet
nie krzyczał. Zapytał tylko, gdzie jestem, a potem się rozłączył. Zaczęłam
jeszcze głośniej płakać, aż zwróciłam na siebie uwagę jakiejś pary
przechodzącej po sąsiednim peronie z bagażami. Pewnie był tak zajęty Julią, że
tyko musiał upewnić się, czy żyję, a potem mógł mieć już spokój. Miałam
wrażenie, że zaraz trafi mnie szlag przez tę dziewczynę.
–
Mogłaś się chociaż cieplej ubrać – zauważył ktoś tuż nad moim uchem. Głos
należał do Mikiego, choć trudno było mi uwierzyć, że...
Obróciłam
głowę i spotkałam jego granatowe oczy wpatrujące się w moje. Uśmiech mimowolnie
wpłynął na moją twarz. Czułam się tak, jakby nagle wybuchło we mnie kilka
fajerwerków. Roześmiałam się na myśl, że mnie nie zostawił.
–
Jesteś – powiedziałam, a w moim głosie kryło się pytanie, które od razu wyczuł.
–
No jak widać.
Zajął
miejsce obok mnie, przerzucając moją torebkę z jednej strony na drugą. Objął mnie
ramieniem, a ja przytuliłam się do niego jak małe dziecko. Miałam wrażenie, że
od razu nieco mniej wieje i temperatura w okolicach Mikiego jest wyższa o
jakieś pięć stopni. Śmiał się, gdy mu o tym powiedziałam, a potem spoważniał
nagle i zaczął zachowywać się jak starszy brat – czego szczerze nie znosiłam.
Ciągle zapominał, że z naszej dwójki to ja jestem starsza – cóż, patrząc na
nasze rozmiary, rzeczywiście można było zapomnieć – i zaczynał zachowywać się
nad wyraz odpowiedzialnie. Nie żeby nie zachowywał się tak na co dzień – Miki
należał do osób nad wiek dojrzałych – ale tylko momentami strasznie mnie to
denerwowało.
–
Gdzie zamierzałaś uciec? – zapytał, marszcząc czoło i usiłując okiełznać moje
fruwające w powietrzu włosy, gdy któryś kosmyk usiłował mu wejść do oka. Dziw,
że jeszcze nie kupił nożyczek i nie usiłował mnie ostrzyc.
–
Do domu – mruknęłam pod nosem, przytulając policzek do jego barku, a potem
podniosłam się szybko, tym razem bez większych szkód dla zdrowia swojego czy
chłopaka. – Do Poznania. W sumie to nie wiem, czy mogę to miejsce nazywać
domem.
–
To czemu tu siedzisz?
–
Pociąg mi uciekł – odpowiedziałam, bawiąc się telefonem komórkowym i ponownie
układając się na Mikim. – Wszystkie pociągi do domu już odjechały. Następny
jest dopiero przed piątą.
–
Mam poczekać do rana i cię pożegnać?
–
No jak chcesz – szepnęłam i wzruszyłam ramionami, nie spodziewając się takiego
pytania. Parsknęłam pod nosem poirytowana. – Tyle, że ja już sama nie wiem,
gdzie jest mój dom – dodałam cicho. – Do domu. Do rodziców czy do mieszkania?
Do Poznania? Skoro urodziłam się w Gdańsku. Do tamtego życia? Ale czy ono wciąż
jest moje? Ja już nawet nie wiem, gdzie mam wracać, Miki. Ja już kompletnie nic
nie wiem. Kuba uświadomił mi, że to nowe życie nigdy nie będzie w pełni moje.
Żadne życie już nie jest moje. Czuję się, jakbym nie miała życia, jakbym nie
miała domu, jakbym nie miała siebie. Zupełnie się pogubiłam. Znowu.
–
Errare humanum est[1] –
wtrącił Miki w moje słowa. Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem. Miał rację,
ale i tak czułam się niekomfortowo. – Kubie zrobimy krzywdę, jak tylko go
zobaczymy, dobrze? – zapytał, opierając brodę na mojej głowie. Uśmiechnęłam się
szeroko i wyraziłam ochoczo swoją zgodę. – Gdzieś kiedyś przeczytałem, że dom
jest tam, gdzie serce twoje.
–
W takim razie, gdzie jest twój dom, Miki? – zapytałam, zastanawiając się nad
tym, co powiedział.
–
W Poznaniu – odpowiedział cicho, całując mnie w czubek głowy. – Tam gdzie są
moi rodzice i tam, gdzie jesteś ty.
Zamknęłam
oczy, uśmiechając się do samej siebie. Uświadomiłam sobie nagle, że on nigdy
nie zostawiłby mnie dla Julii. Te dwie relacje różniły się od siebie
diametralnie, ale nigdy nie zrezygnowałby ze mnie dla mojej siostry. Ja także
nigdy nie wymagałabym od niego podobnego poświęcenia.
Dom.
Gdzie jest mój dom? W Poznaniu. To miasto kochałam całym sercem i duszą. Dom
utożsamiałam z rodzicami, z miejscem, w którym spędziłam prawie całe swoje
życie. Las dookoła naszej działki, sąsiedzi mieszkający za daleko. Zagracone
mieszkanie dziadka, które ostatnio stało się całym moim życiem i ludzie,
których kochałam. Mama i tata. Anastazja. I Mikołaj. Oni byli moim domem.
[1]Łac. Błądzić jest rzeczą ludzką. (Seneka
Starszy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz