Jeszcze jedna notka będzie./
[Leokadia]
Niedziela, 6 maja 2012
W
mieszkaniu unosił się zapach kawy. Siedzieliśmy niczym zombie na podłodze w
kółeczku, z każdą minutą upodabniając się do żywych trupów. Połowa z nas
dzierżyła w dłoniach kubek z kawą, druga połowa szklanki z herbatą. Budzik w
kolorach tęczy tykał zawzięcie, przyprawiając nas o ból głowy. Jeszcze jedna
minuta i wybije ósmą. Milczeliśmy, wsłuchując się w nasze oddechy.
Krakowianie
mieli pociąg kilka minut po siódmej. Umówiliśmy się dzień wcześniej, że
pożegnamy ich wszyscy razem. Gdy o szóstej czyjaś komórka zaczęła wyć, Mi i
Piotr wstali i zaczęli się ubierać. Nas nikt nie wywalił z łóżek, koców lub
śpiworów, w zależności od tego, kto w czym spał. Pożegnali się, wyściskali nas
i uciekli. O wpół do ósmej zjawiła się wkurzona Miśka wraz z Anitą, krzycząc od
progu (na przemian), że mogliśmy im napisać, to one także nie wstawałby i nie
pojawiły by się na dworcu. Jak już przyszły, zabrały mnie i Mikiemu koc, Julii
poduszkę, Kubie kołdrę, odsłoniły okna, pootwierały drzwi i puściły głośną
muzykę. Głośniej to chyba tylko rozmawiały ze sobą. Skapitulowaliśmy. Gdy już
każde z nas wstało, umyło się i ubrało (a kolejność wejścia do łazienki
ustalaliśmy za pomocą rzutu kostką sześcienną), zaopatrzyliśmy się w kawę lub
herbatę, opadliśmy na dywan i wpadliśmy w stan grupowej hibernacji.
Wspominałam, że poszliśmy spać niemalże nad ranem?
Gdy
zadzwonił dzwonek do drzwi, w pokoju miała miejsce seria zawałów. Kuba
podskoczył wystraszony, choć podskoczył to za dużo powiedziane; trudno było
raczej wystrzelić w górę z pozycji siedzącej. Jula krzyknęła cicho, Miśka chyba
właśnie się obudziła, a Anita wylała na siebie trochę kawy (choć sądząc po
skutkach zniszczeń i panice, jaka wybuchła potem – wylała pół kubka). Miki
chwycił szklankę z herbatą tak mocno, że zbielały mu kłykcie, a ja doszłam do
wniosku – gdy dźwięk się powtórzył – że chyba trzeba by otworzyć drzwi. Kuba
podał mi mechanicznie klucze ze stolika, wzięłam je i skierowałam się ku
drzwiom frontowym. Po dłuższej chwili wygrałam bitwę z zamkami i otworzyłam
drzwi.
–
Taaaaaaak? – zapytałam, ziewając i nawet nie zasłaniając ust ręką. Zamrugałam i
otworzyłam szerzej oczy. Właściwie to nie wiem, kogo chciałam ujrzeć, niemniej
osoby stojącej na brązowej wycieraczce z napisem: "O shit. Not you
again." nie znałam.
–
Ty musisz być Leokadia – rzekł przybysz z niezaprzeczalną pewnością siebie,
dzięki której w końcu przejrzałam na oczy, zyskałam kilka szarych komórek lub
też mówiąc wprost – obudziłam się.
Spojrzałam
na niego ze zdumieniem. Nie znałam tego mężczyzny. Sprawiał wrażenie wyższego
od Kuby choć niższego od Mikiego. Miał czarne włosy, związane gumką z tyłu i
gdy z mojej strony nie nastąpiła żadna reakcja, zmierzył mnie wzrokiem.
Zaczęłam się zastanawiać – wołać Mikiego czy Kubę – gdy Miśka wyszła zza ściany
i spojrzała na nieznajomego z równie głupim wyrazem twarzy co ja.
–
Hm. – Nieznajomy podrapał się po głowie. – Ciebie nie tak łatwo określić.
Strzelam, Anita?
–
Ale kim ty w ogóle jesteś? – zapytała Miśka, gdy ja w głowie przekalkulowałam
wszelkie za i przeciw i ryknęłam:
–
KUBA! – W końcu było to jego mieszkanie, więc facet zapewne przyszedł do niego.
Choć znajomość naszych imion była bardzo niepokojąca.
–
Kacper Kolenda – przedstawił się, wyciągając rękę w kierunku Miśki. Uścisnęła
ją niemal mechanicznie – chyba jeszcze spała – a potem zmarszczyła czoło i coś
sobie przypomniała.
–
Maja Falkiewicz.
–
A więc to wy jesteście bliźniaczkami. Nie jesteście do siebie jakoś specjalnie
podobne.
Wzrok
rzekomego Kacpra z nas przeniósł się gdzieś dalej, więc obie jak na komendę
obróciłyśmy się. Kuba stał w progu pokoju i patrzył na nieznajomego wyczekująco,
wręcz ze złością.
–
Szakal – odezwał się chłodnym tonem.
–
Witaj, Kocie.
Kuba
ruszył w naszym kierunku, a za nim pojawiła się ciekawska głowa Mikiego tuż nad
głową Anity. Patrzyłam raz na jednego, raz na drugiego, kompletnie nic nie
rozumiejąc. Co to za dziwne określenia? I kim on do diabła jest? Spojrzałam na
jego włosy i w głowie zapaliła mi się lampka – Kuba wspominał o jakiś kumplu
brunecie, więc może miał tego na myśli. Zmierzyłam go wzrokiem i doszłam do
wniosku, że w dzisiejszych czasach faceci chyba boją się chodzić do fryzjera.
–
Jaki Szakal?
–
Więc to ty jesteś Szakal?! – krzyknęła Miśka.
–
Słyszałaś o mnie?
–
Ale o co w ogóle chodzi?
–
Co ty tu robisz?!
Przekrzykiwaliśmy
się nawzajem, ku coraz większemu zdziwieniu Mikiego. Do momentu, w który Julii
udało się w końcu przedostać przed Mikiego i zobaczyła, co się dzieje na
korytarzu. Wówczas wydała z siebie mrożący krew w żyłach okrzyk.
–
KACPER! – ryknęła.
Popchnęła
Anitę i walnęła Kubę. Gdy z Miśką zrozumiałyśmy, co się dzieje – ona wskoczyła
do kuchni, ja przykleiłam się do ściany. I tylko to nas uchroniło przez
staranowaniem, gdy Julia pokonywała kolejne metry z prędkością dźwięku, aby w
końcu rzucić się nieznajomemu na szyję.
One
nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.
Takie
poranki powinny być zakazane. Za wizyty w okolicach ósmej rano powinny być
kary. Grzywna, chłosta lub powieszenie. Ludzie nie mogą tak po prostu szokować
innych ludzi, bo o ile Kuba był wściekły, Julia wniebowzięta, rzekomy Kacper
już w ogóle był całkiem przytomny, reszta tego wspaniałego towarzystwa ze mną
włącznie wciąż lekko drzemała.
Kacper
wszedł do środka, jakby był co najmniej u siebie. Kuba ciskał gromy z oczu,
więc wszyscy woleliśmy zejść mu z drogi. Jedynie Julia przylepiła się do Kacpra
niczym rzep do psiego ogona, a Miki zdawał się być równie poirytowany co Jakub.
Myślę, że celem zabicia nieznajomego mogliby nawet zjednoczyć siły i zgodzić
się w czymkolwiek.
Obsługa
all inclusive. Miśka zrobiła herbatę, ja posprzątałam trochę w pokoju, Anita
zabawiała naszego gościa rozmową, a Julia wpatrywała się w niego niczym
zauroczona. Resztę obrazka radości i szczęścia dopełniali chłopcy, sztuk dwie,
siedzący obok siebie na kanapie z obrażonymi minami i fochem na cały świat.
Historia
Kacpra była bardzo skrócona, ale domyślałam się niektórych rzeczy. Opowiedział
nam, jak Daniela polecił im obu nas odszukać, a że przypadkiem się rozdzielili,
to już inna sprawa. Nie chcieli powiedzieć, o co im poszło i dlaczego tak się
nienawidzą, ale miałam wrażenie, że to tylko urażona duma. Trzymali się na
dystans, który topniał z każdymi wymienianymi przez nas zdaniami.
–
Jak w ogóle poznałeś Julię? – zapytała Miśka, prostując nogi i opierając się
plecami o kanapę, którą wciąż zajmowała męska część naszego grona. Przekręciłam
się w fotelu, aby móc widzieć twarz Kacpra a nie szare niebo za oknem.
–
Spotkaliśmy się przypadkiem – powiedział ostrożnie Kacper, ważąc słowa. –
Znaczy się, to było zaplanowane z mojej strony, ale...
–
Kacper dołączył w marcu do naszego chóru kościelnego – oznajmiła z dumą Julia,
posyłając rzeczonemu śpiewakowi olśniewający uśmiech, za który miałam ochotę
wydrapać jej oczy, gdy szczerzyła się tak do Mikiego. Kacper był zażenowany, a
później, gdy Kuba się odezwał, myślałam, że zapadnie się piętro niżej ze wstydu.
–
Chór kościelny?! Chór?! Kościelny? KOŚCIELNY?! Stary, chciałbym widzieć, jak
śpiewasz KOLENDY! – Kuba chichotał, jakby dostał jakiegoś ataku. Dobre pięć
minut czekaliśmy, aż się uspokoi. Cały swój wybuch podsumował dość epicko,
atakując czołem ścianę. To wyjaśniało, dlaczego ma takie popękane ściany.
Kacper
był poirytowany tym odniesieniem do jego nazwiska, a Julia wyglądała, jakby
zaraz miała wstać i uderzyć Kubę. Polecam wpakować mu pięść w żołądek, działa!
–
Co ci nie pasuje w chórze kościelnym? – zapytała takim głosem, że poczułam się,
jakbym była w kostnicy. Atmosfera momentalnie z dzikiego wybuchu radości
zmieniła się w grobowe milczenie.
–
Nic, nic! – Kuba uniósł ręce do góry w obronnym geście. – Jest pewnie
absolutnie wspaniały, ale rozumiesz, Kacper i chór...
–
On dobrze śpiewa – oburzyła się Jula.
Tego
było dla Kuby za wiele. Wstał i powiedział, że musi się udać do łazienki,
odprowadzany przez nasze spojrzenia. Gdy wrócił po dziesięciu minutach,
graliśmy w pokera. W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że talentem Kacpra jest
telekineza, co wykorzystywał w nieczystych zagraniach. Kusiło mnie, aby się
teleportować za jego plecy i zerknąć mu w karty, ale było z tym za dużo
zachodu. Stawką były żelki, które znaleźliśmy zakamuflowane w szafce Kuby. Gdy
Anita zaczęła wygrywać, Kuba oznajmił, że trzeba się zbierać, bo pociąg Julii
odjeżdża o pół do dwunastej. Wybraliśmy delegację pożegnalną, do której Miki
wcisnął mnie siłą. Oprócz naszej trójki chęć przejechania się tramwajem wyraził
także Kuba oraz Kacper, który i tak musiał się już zbierać. O ile przeciw temu
drugiemu nic nie miałam, do tego pierwsze odzywałam się tylko, gdy musiałam i
czułam ogromną niechęć po wydarzeniach z piątku.
Gdańsk
żegnał nas deszczem i wiatrem. Gdy tylko wyszliśmy z bloku, zaczęliśmy żałować,
że parasol miała tylko Julia. Trudno było mi nazwać to deszczem, to była ulewa.
Minione, ciepłe dni wydawały się być jedynie złudzeniem i chyba naprawdę tego
bym chciała – aby nie istniały. Cofnąć czas, zostać w Poznaniu, wieść swoje
stare, kochane życie.
Julia
wpatrywała się za okno tramwaju z tą samą melancholią co ja i Miki. Kacper
dyskutował o czymś z Kubą, a wszelkie spory między nimi zostały jakoś chwilowo
pominięte. Julia była nam wdzięczna, że nie zmuszamy jej do samotnej podróży,
ale połowy – jak nie większości – z nas chętnie by się pozbyła, na czele ze mną
i z Kubą.
Dotarliśmy
na dworzec i Julia kupiła sobie bilet powrotny. Potem uścisnęła każde z nas,
choć Mikiego dość niechętnie. Wciąż nie mogłam z niego wydusić, o co się
pokłócili w piątek i ile wypił z Miśką. Kacper również się pożegnał i odszedł w
kierunku przejścia podziemnego, a Kuba odetchnął z ulgą. Wsadziliśmy Julię do
pociągu i zamierzaliśmy wracać do mieszkania, gdy Kubie przypomniało się, że
musi coś załatwić jeszcze. Zostawił nas poirytowanych na trzecim peronie, a sam
zniknął.
Pogrążyłam
się w myślach, patrząc na pociąg Julii. Czas płynął bardzo wolno. Co będzie,
gdy już wrócę do domu? Miałam pociąg po czternastej i jechałam razem z Mikim i
Anitą. Pojawię się u rodziców, ale kiedy? Dziś? Jutro? Kiedy dojrzeję do tego,
aby z nimi szczerze porozmawiać? Lub też uzbieram w sobie wystarczającą ilość
odwagi? Czy cokolwiek się zmieni między nami? Pewnie wszystko, ale...
–
Luśka – odezwał mi Miki gdzieś za moimi plecami. Podskoczyłam wystraszona.
Zupełnie zapomniałam, że on wciąż tam stoi w patrzy na sąsiedni peron.
Pięćdziesiąt metrów dalej stał stary pociąg. – Luśka, ja ją kocham.
Musiałam
dać sobie chwilę na powrót do rzeczywistości. Dopiero wówczas dotarło do mnie,
co powiedział Miki. Odwróciłam się, zakładając ręce na piersi i wbiłam w niego
uważne spojrzenie. Patrzył ponad moją głową na stojące wagony. Wokół nas
panował szum, na który składały się ludzkie głosy i hałas wjeżdżających lub
wyjeżdżających pociągów. Byłam pewna, że dla Mikiego w tej chwili nie istniało
nic poza czerwonym wagonem, który mógł jeszcze pamiętać czasy drugiej wojny
światowej – i wcale bym się nie zdziwiła.
–
To co ty tu robisz? – zapytała go, uśmiechając się kącikami ust. – Nie powinieneś
być teraz z nią?
Oboje
spojrzeliśmy na wielki zegar znajdujący się na wieży dworca. Wskazywał
dwadzieścia osiem minut po godzinie jedenastej. Miki zerknął na mnie, potem na
zegar, na pociąg i znów na zegar. Dostrzegłam na jego twarzy jakąś zmianę –
najwyraźniej podjął decyzję. Uśmiechnęłam się szerzej, rozpoznając
determinację.
–
Nie pozwól jej odjechać – szepnęłam do powietrza, bo Miki ruszył prędko w
kierunku podziemnych schodów. – Frajer – dodałam, obserwując jak biegnie,
dociera do stopni, a potem znika mi z oczu. Nawet biegał śmiesznie. Odwróciłam
się w kierunku peronu drugiego, przy którym stała lokomotywa.
–
Może i frajer – usłyszałam głos za plecami. Kuba. Znów się wystraszyłam.
Doprawdy, czy wszyscy muszą się tak skradać? Czy ktoś nie mógłby normalnie do
mnie podejść? – Ale szczęśliwy frajer, czego nie można powiedzieć o tobie.
–
Zamknij się – mruknęłam, nawet się nie odwracając. Kuba stanął zaraz za mną,
dotykając mojego ramienia. – Zabieraj łapska. – Prychnął i wziął dłoń. Nie
miałam zamiaru z nim rozmawiać o Mikim. Nie zamierzałam z nim rozmawiać o
czymkolwiek. Piątek poważnie uświadomił mi jego stosunek do mnie i vice versa.
Byliśmy dwoma przeciwnymi punktami, które wraz z kolejnymi wydarzeniami tylko
oddalały się od siebie. Nie mamy szans zostać znajomymi, a co dopiero mówić o
przyjaźni. Ja i on to coś, co nie istnieje.
Miki
wybiegł z tunelu. Zatrzymał się naprzeciwko nas i popatrzył na zegar. Została
mu minuta, ale konduktor chodził i zamykał już drzwi. Gdybym tylko mogła,
walnęłabym go mocno w plecy, popychając do działania.
–
Nie zdążę – krzyknął do nas. Miałam ochotę warknąć ze złości.
–
ZDĄŻYSZ! – ryknęłam. Wszyscy dookoła obejrzeli się na mnie. Kuba się odsunął
ode mnie, pewnie aby udawać, że nie zna tej wariatki.
W
ogromnym szoku byłam, gdy Kuba, zamiast uciec gdzie pieprz rośnie, stanął obok
mnie, ramię w ramię i krzyknął:
–
Miki! Bądź facetem i się nie poddawaj!
Spojrzałam
na niego i nie mogłam powstrzymać wdzięczności malującej mi się na twarzy.
–
Na co czekasz! Łap ją!
Chłopak
spojrzał na mnie, pokiwał głową i zaczął biec. Dobrze, że miał długie nogi,
mógł robić większe kroki niż ktoś inny, na przykład ja.
–
Miki, Miki! – krzyczałam za nim, licząc że to mu jakoś pomoże.
–
Dasz radę, Miki! – Kuba darł się razem ze mną.
Właściwie
nie wiem, który z nich mnie zadziwiał bardziej. Nagłe wyznanie Mikołaja czy
może Kuba, który porzucił swój cynizm i dystans, a stał teraz ze mną na peronie
trzecim dworca Gdańsk Główny i krzyczał, robiąc z siebie kompletnego kretyna.
Przez chwilę żałowałam, że niczego to między nami nie zmienia, ale ból był zbyt
świeży i zbyt mocno mnie zranił, abym mogła ot tak o wszystkim zapomnieć, nawet
jeśli mówił to w złości.
Miki
wskoczył do pociągu ostatnimi drzwiami. Konduktor czekał specjalnie na niego.
Sekundę później rozległ się gwizdek, a pociąg ruszył z miejsca, kierując się do
Warszawy. Miałam nadzieję, że Miki możliwie najszybciej znajdzie Julię i że ona
czuje do niego to samo. Jeśli by tak nie było, osobiście zamordowałabym ją za
złamanie mu serca.
–
Luśka – zaczął Kuba, ale ja nawet na niego nie spojrzałam. Próbowałam wymyślić,
jak dostać się na przystanek tramwajowy i nie wyglądać jak zmokła kura. –
Luśka, przepraszam za piątek.
Zatrzymałam
się w połowie ruchu, mierząc w niego parasolem, który zostawiła nam Julia. Nie
używałam go jako broni, choć nasza poza przypomniała mi pewną sytuację z marca.
Mierzyłam do nagiego Radka bukietem róż jak teraz do Kuby parasolem, ale,
dzięki Bogu, ten drugi miał na sobie kompletną garderobę.
–
Nie ma sprawy – mruknęłam cicho pod nosem, rozkładając parasol i prawie
zabijając nim mężczyznę. Oczywiście przypadkiem. Wyciągnął rękę po rączkę, aby
go nieść, gdy będziemy przedzierać się przez kałuże. Oddałam mu go z pewnym
wahaniem. – Przyjęłam przeprosiny. Ale to niczego nie zmienia.
Dodałam
i ruszyłam przed siebie, zostawiając Kubę z parasolem na peronie. Dogonił mnie
i trzymał go wysoko nad naszymi głowami. Poprawka, nad moją głową. Spodnie
robiły mi się mokre, gdy usiłowałam przeskoczyć kolejną kałużę. Tramwaj
przyjechał od razu, ale był dość pełen, więc aby nie przytulać się do Kuby,
jakaś rura wbijała mi się w plecy. Wysiedliśmy, gdy przestało tak mocno padać,
teraz jedynie lekko kropiło. Gdy dochodziliśmy do mieszkania, zadzwonił mój
telefon.
Wieści
były, cóż... zaskakujące. Miki siedział właśnie w Tczewie, z mandatem w ręce i
jedyne co miał przy sobie to telefon komórkowy. Dobrze, że chociaż coś nosił w
kieszeniach, ale nie powiem, portfel nie był chyba takim obciążeniem, aby nie
zabierać go ze sobą. Stanęłam na charakterystycznej wycieraczce Kuby i musiałam
wziąć kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić.
Oczywiście
po niego pojechałam. Uciekł nam w ten sposób pociąg po czternastej, którym
mieliśmy jechać z Anitą. Czułam się lekko przytłoczona tymi wszystkimi
podróżami. W ciągu ostatniego tygodnia korzystałam z PKP częściej niż w całym
swoim dwudziestoletnim życiu. I wątpiłam, abym wróciła do pociągów. Stanowczo
zostanę przy samolotach. Tam chociaż gwarantowali mi miejsce siedzące, a nie
pół wiszące, pół stojące, jak w pociągu powrotnym z Tczewa do Gdańska, którym
mieliśmy okazję z Mikim jechać.
Do
mieszkania Kuby dotarliśmy dopiero przed piętnastą. Najpierw pociąg miał
opóźnienie. Zapewne gdzieś na trasie minęliśmy się z Anitą, która siedziała już
w pociągu do Wrocławia. Staliśmy dobre pół godziny w kolejce, a potem kupiliśmy
obiad na wynos.
Kawalerka
na Hallera wydawała się być dziwnie wyludniona. Kuba też odnosił takie
wrażenie. Miśka przyniosła talerze, a potem zjedliśmy jeszcze ciepły obiad w
pokoju. Żadne z nas nie było skore do rozmów, choć Miśka przez chwilę żartowała
z przygotowanego na wszystko Mikiego, który nawet portfela przy sobie nie nosi,
a bilety tramwajowe latają mu luzem po kieszeniach kurtki. Sprawdziliśmy
godzinę odjazdu następnego pociągu. W Poznaniu mieliśmy być kilkanaście minut
przed dwudziestą trzecią. Kibicowałam Mikiemu, gdy dzwonił do rodziców, z
zapytanie, czy go odbiorą. Umówili się na dwudziestą trzecią, abym miała kilka
minut na ucieczkę. Najpierw musiałam przeżyć spotkanie ze swoimi rodzicami,
dopiero później mogłam walczyć z rodzicami Mikiego.
–
No to do widzenia – powiedziała Miśka, obejmując mnie, a potem przytulając
jakoś koślawo wysokiego Mikiego. – Pewnie się kiedyś tam spotkamy.
–
No wiesz, Miśka, jeszcze spotkanie Rady was czeka, więc prędzej czy później
zobaczycie się w piątkę ponownie – odezwał się Kuba, ściskając rękę Mikiego, a
potem podchodząc do mnie. Wyciągnął
ręce tak, jakby chciał mnie przytulić, ale czym prędzej wcisnęłam swoją dłoń w
jego, uścisnęłam i w popłochu odsunęłam się, grzebiąc coś przy plecaku.
Podniosłam wzrok, ale nie mogłam odczytać jego spojrzenia. Zalała mnie
wściekłość, że ten kretyn uważa się za mojego znajomego po tym wszystkim, co mi
powiedział w piątek. Dawno do nikogo nie miałam takiego urazu.
–
Mam nadzieję, że załatwimy to jak najszybciej. Byle mieć do z głowy – dodałam,
zakładając z pomocą Mikiego plecak. Podał mi ramiączko, w które nie mogłam
trafić. Potem pozbierał swoje bagaże, zabrał ode mnie gitarę i ruszył w stronę
drzwi, machając tylko ręką reszcie.
–
Dzięki za gościnę – powiedział Miki w kierunku zostającej dwójki.
Kuba
otworzył nam drzwi. Miki schylił się i wyszedł na klatkę schodową. Zatrzymałam
się w progu, obracając głowę. Miśka uśmiechała się do mnie lekko, a na jej
twarzy widziałam takie samo zdezorientowanie, jakie musiało widnieć na mojej.
Rzuciłam jeszcze spojrzeniem na Kubę, który się we mnie wpatrywał, a potem
wyszłam za Mikim, pomachałam ręką i zniknęłam na schodach, jednocześnie
słysząc, jak drzwi od mieszkania się zamykają.
Pociąg
zaczynał swój bieg w Gdyni, a po tym, jak pasażerowie z Gdańska się do niego
wcisnęli, sprawiał wrażenie wypchanego do granic możliwości. Ludzie wracali
znad morza, z długiego weekendu, z urlopów. W większości byli równie zmęczeni
co my i woleli milczeć, zamiast grać na gitarze czy prowadzić burzliwe
dyskusje. Po dwudziestej na zewnątrz zrobiło się ciemno, więc wpatrywanie się
za okno przestało mieć taki sens jak wcześniej. Miki usiadł na swojej torbie,
zostawiając mi połowę miejsca. Nogi zaczęły mnie boleć, a gdy kolejny
przeciskający się do toalety człowiek zmusił mnie do przytulenia się do ściany,
doszłam do wniosku, że może i warto rozważyć propozycje Mikiego. Opadłam na
torbę tuż obok niego, opierając plecy o ścianę pod oknem i układając głowę na
ramieniu Mikiego. Wsunęłam rękę pod jego rękę i przewróciłam się trochę na bok.
Cieszyła
mnie melancholia, która opanowała nasz pociąg. Ludzie w większości mieli
zamknięte oczy. Niektórzy sprawiali wrażenie zamyślonych, inni smutnych, a
jedna czy dwie osoby ucięły sobie drzemkę, gdy udało im się znaleźć w miarę
wygodną pozycję na korytarzu. Mnie także opanował pewnego rodzaju spokój i nie
czułam już takiej presji jak wcześniej. Powrót do domu przedstawiał się mniej
apokaliptycznie i zaczęłam wierzyć, że może uda mi się to wszystko unormować.
Połączyć życie Leokadii Ratki z życiem Leokadii Streich, odzyskać sympatię
rodziców Mikiego, studiować dalej medycynę, mogąc się teleportować z miejsca na
miejsce. Rada na razie była gdzieś daleko na liście moich problemów, znacznie
wyżej znajdowała się na przykład choroba Mikiego czy pytanie, kim tak właściwie
się stałam.
–
O co pokłóciłaś się z Kubą? – zapytał mnie nagle Mikołaj, gdy pociąg ruszał po
dwudziestominutowym postoju w Bydgoszczy. – Chodzi mi o ten piątek. Wtedy nie
chciałem pytać, myślałem, że to jakaś błahostka, ale ty wciąż się do niego nie
odzywasz, a on ma z tego powodu wyrzuty sumienia.
–
Co ma? – Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Z tej odległości widziałam
każdy pojedynczy włos na jego twarzy. – Wyrzuty sumienia? On? Daj spokój. W to
akurat nie uwierzę. Jemu tylko nie pasuje to, że nagle nie może się ze mnie
nabijać, bo mnie to nie obchodzi. On nie znosi obojętności. Już woli, gdy go
nienawidzisz. Nienawidzisz lub kochasz. Obojętność go niszczy.
–
Jak każdego z nas, Luśka – mruknął Miki, kręcąc głową, jakby się ze mną nie
zgadzał. Zmarszczyłam czoło, nadal się w niego wpatrując. – Obojętność jest
nieludzka. Uczucia są podstawą tego, że żyjesz. Osoby, które ich nie mają, tak,
jakby nie żyły. – Odwrócił się i popatrzył mi w oczy. Przez chwilę myślałam, że
mówi o mnie, ale nie zgadzało mi się to. Wzruszyłam ramionami i oparłam głowę
na jego ramieniu, nie mogąc znieść tego oskarżycielskiego spojrzenia.
–
Kuba powiedział mi, że Daniel nigdy mnie nie kochał – wróciłam do pierwszego
tematu, bo był bezpieczniejszy niż tamten. Pamiętałam, co stało się na
balkonie, gdy zbyt mocno weszliśmy w dyskusje na tematy egzystencjalne. Nasze
różnice poglądów bywały niebezpiecznie.
–
On tak nie myśli. Na pewno nie. – Miki broniący Kuby to była dla mnie nowość.
Rozum podpowiadał mi, że Kuba powiedział to tylko ze złości, ale w sercu wciąż
miałam niepewność. Co jeśli? Właściwie nie byłoby to nic dziwnego, ale jednak
wolę myśleć, że powodem oddania nas – mnie – była troska, a nie niechęć
wychowywania mnie.
–
Co powiedziała ci Julia? – Znów zmieniłam temat. Lawirowałam między nimi ze
zręcznością, o którą siebie nie podejrzewałam, a Miki mi na to pozwalał. Nie
drążył, nie zadawał zbędnych pytań, miał niezwykłe wyczucie, za które go
uwielbiałam. I którego mu zazdrościłam.
–
Najpierw była zdumiona, co ja tu robię. Potem się wściekła, że nie zdążę na
pociąg. Gdy w końcu zdobyłem się na odwagę i wszystko jej powiedziałem, była...
chyba szczęśliwa. Bała się, że przez własną głupotę, nigdy nie dowie się, co ja
czuję do niej. Zabrakło jej odwagi, aby zaryzykować. – Mnie też by zabrakło.
Zazdrościłam Mikiemu, że zebrał się na taki szaleńczy czyn, ale w jego
przypadku ryzyko opłaciło się niesamowicie. – Później dostała ataku paniki, jak
my to wszystko ogarniemy, w końcu ona mieszka w Warszawie a ja w Poznaniu. A
gdy przyszedł konduktor, chciała mi pożyczyć na bilet, ale się nie zgodziłem.
Powiedziałem, że wiem już wszystko, czego chciałem się dowiedzieć. Resztę
historii znasz. Wykopali mnie z pociągu w Tczewie.
–
Brzmi to niesamowicie, niczym opowieść z jakiegoś filmu o miłości –
podsumowałam, lekko odpływając do krainy marzeń. Że też mnie się takie rzeczy
nie przydarzają. Mnie spotyka tylko standardowy schemat – facet zdradza mnie z
moją przyjaciółką.
–
Wiesz, historie z filmów to nic jak podrasowane historie z życia.
–
Wiem, ale i tak brzmi to niewiarygodnie. – Przesunęłam nogi, gdy znowu ktoś
przechodził do łazienki. Gdy tylko dziewczyna odeszła od nas kawałek, Miki
mruknął pod nosem:
–
Ci ludzie to chyba wszyscy cierpią na zapalenie pęcherza moczowego, serio.
Luśka, dobrze, że ty nie masz takiego problemu, bo chyba szlag by mnie tu
trafił.
Roześmiałam
się mimowolnie, choć byłam nieco skonsternowana Mikołajem, który rozważa stan
mojego pęcherza moczowego.
–
Jakoś to wymyślicie – dodałam jeszcze. – Julia może się teleportować, a w razie
czego ja mogę ciebie przenieść do niej. Ale nie przyzwyczajaj się! Tylko w
nagłych przypadkach, typu jej urodziny. Gdybyś chciał zrobić jej niespodziankę.
–
Wszystko na początku wydaje się takie przerażające, a okazuje się całkiem
normalne.
Moja
przyszłość też wydawała mi się teraz przerażająca. Miałam dwa życia i musiałam
coś z tym zrobić. Zdecydować, które z nich wybrać, albo połączyć je w jedno.
Bez zastanowienia wybrałam drugą opcję, bo nie chciałabym zrezygnować z
niczego. Rezygnacja z życia oznaczałaby rezygnację z ludzi, na którą nie mogłam
sobie pozwolić.
Rodzice
bali się, że stracą mnie na rzecz córki Daniela, ale przecież nigdy nie
zrobiłabym czegoś takiego. Może i w moich żyłach nie płynęła ich krew, ale
kochałam ich najbardziej na świecie. Byli wszystkim, co znałam, moimi
pierwszymi wspomnieniami, nauczycielami, towarzyszami. Nie zamierzałam porzucać
dziedzictwa, które chcąc czy nie chcąc – raczej to drugie – dostałam. Będę
ćwiczyć teleportację, będę wspierać Mi w kierowaniu całą naszą rodziną. Nie
mogłam zostawić jej samej. Była w końcu moją siostrą. Wszystkie były.
Najbardziej
przerażała mnie choroba Mikiego, o której, wstyd się przyznać, ale nie miałam
zbyt wielkiego pojęcia. Tata zapewne będzie wiedział wszystko na ten temat, a
jeśli nie będzie chciał mi powiedzieć, co za problem teleportować się do jego
gabinetu i przejrzeć akta pacjentów? Wątpię, aby prawo zakazywało teleportacji,
pewnie w ogóle nie ma o niej pojęcia. Kartę w bibliotece już miałam, czas też,
więc mogłam sama zrozumieć wszelkie medyczne terminy, które zapewne znajdę w
dokumentach.
Próbowałam
rozważyć miniony tydzień w kategoriach: „warto” i „nie warto”. Zaryzykowałam,
wsiadłam do pociągu, przejechałam całą Polskę i teraz znów wracam do domu.
Zatoczyłam pełne koło. Rzec można by, że wracam do punktu wyjścia, ale nie jest
to już ten sam punkt. Coś się zmieniło, choć najpewniej byłam to ja. Zmieniło
się moje podejście do życia. Spotkałam się z wieloma rzeczami, które nie były
ani czarne, ani białe i musiałam się do nich ustosunkować.
Podjęte
ryzyko zapewniło mi sporo wspomnień, ale także dodało do mojego życia kilka
nowych osób. Zyskałam cztery siostry, kilku znajomych i wiedziałam, że było
warto. Każda z tych osób wpłynęła na mnie, wpłynęła na to, jak się zmieniłam.
Może wydawać się to dziwne, w końcu minął raptem tydzień, ale czułam się jak
zupełnie inna osoba. Miałam inne życie, którego wartość zależała właśnie od
osób, które były w nim obecne. Znaczyło to, że moje życie jest całkiem znaczące
i naprawdę wiele warte.
Miki
poruszył się niespokojnie, przez co aż podskoczyłam ze strachu. Potrząsnął
głową i przetarł oczy. Zupełnie, jakby zaczął drzemać i nagle zorientował się,
że nie może, bo musi pilnować tego, gdzie jesteśmy. Przyglądałam mu się z
niepokojem. Wyczuwając moje spojrzenie, przekręcił głowę i uśmiechnął się.
–
Chyba trochę przysnąłem – powiedział coś, czego sama zdążyłam się domyślić. – A
tymczasem musimy pilnować stacji. Luśka, rozumiesz, to koniec. Koniec tego
wszystkiego. – Ziewnął, zasłaniając dłonią usta. Nie miałam takiego samego
zdania jak on.
–
Nie, Miki, to dopiero początek – zaoponowałam, zaciskając usta i prostując się
na torbie. Wyświetlacz telefonu komórkowego wskazywał kilkanaście minut po
dwudziestej drugiej.
–
Byłem ciekaw, czy to powiesz, czy też się ze mną zgodzisz – mruknął bezczelnym
tonem. Miałam ochotę go udusić.
–
Problem w tym, że muszę ogarnąć teraz cały ten bałagan, jaki po sobie
zostawiłam. A wyobraź sobie, jak wygląda moje mieszkanie. Matko Boska! Lucyfer
spędził tydzień praktycznie w samotności. To będzie ruina.
–
Dasz radę, Luśka. Nie może być chyba aż tak źle. – Miki chichotał pod nosem,
choć starał się powiedzieć to poważnie.
–
A pomożesz mi? Pomożesz posprzątać mi w mieszkaniu? – Zadawałam kolejne
pytania, wahając się przed ostatnim. – Pomożesz mi poukładać od nowa swoje
życie?
Uśmiechnął
się i pokręcił głową, wywracając oczami.
–
Zawsze, Lusiu. Zawsze ci pomogę – odpowiedział cicho, opierając czoło na mojej
głowie. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując przypływ czułości do tego
specyficznego człowieka i strach, że kiedykolwiek mogłoby go nie być.
Jedna
prosta rzecz. Byłam zależna od ludzi, którzy znajdowali się wokół mnie.
Zdawaliśmy się być połączeni niewidzialnymi nitkami i wpływać na siebie. Byłam
łącznikiem między innymi, na przykład między Mikim a Julią. Jeśli wokół mnie
nie żyli inni ludzie, ja także nie żyłam.
Koniec tomu I
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz