środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział XXI

/Lai: Wzbraniałam się przed dodaniem tego rozdziału rękoma i nogami, ale w końcu kiedyś trzeba...
Jeszcze jedna notka będzie./

[Leokadia]
Niedziela, 6 maja 2012

W mieszkaniu unosił się zapach kawy. Siedzieliśmy niczym zombie na podłodze w kółeczku, z każdą minutą upodabniając się do żywych trupów. Połowa z nas dzierżyła w dłoniach kubek z kawą, druga połowa szklanki z herbatą. Budzik w kolorach tęczy tykał zawzięcie, przyprawiając nas o ból głowy. Jeszcze jedna minuta i wybije ósmą. Milczeliśmy, wsłuchując się w nasze oddechy.
Krakowianie mieli pociąg kilka minut po siódmej. Umówiliśmy się dzień wcześniej, że pożegnamy ich wszyscy razem. Gdy o szóstej czyjaś komórka zaczęła wyć, Mi i Piotr wstali i zaczęli się ubierać. Nas nikt nie wywalił z łóżek, koców lub śpiworów, w zależności od tego, kto w czym spał. Pożegnali się, wyściskali nas i uciekli. O wpół do ósmej zjawiła się wkurzona Miśka wraz z Anitą, krzycząc od progu (na przemian), że mogliśmy im napisać, to one także nie wstawałby i nie pojawiły by się na dworcu. Jak już przyszły, zabrały mnie i Mikiemu koc, Julii poduszkę, Kubie kołdrę, odsłoniły okna, pootwierały drzwi i puściły głośną muzykę. Głośniej to chyba tylko rozmawiały ze sobą. Skapitulowaliśmy. Gdy już każde z nas wstało, umyło się i ubrało (a kolejność wejścia do łazienki ustalaliśmy za pomocą rzutu kostką sześcienną), zaopatrzyliśmy się w kawę lub herbatę, opadliśmy na dywan i wpadliśmy w stan grupowej hibernacji. Wspominałam, że poszliśmy spać niemalże nad ranem?
Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, w pokoju miała miejsce seria zawałów. Kuba podskoczył wystraszony, choć podskoczył to za dużo powiedziane; trudno było raczej wystrzelić w górę z pozycji siedzącej. Jula krzyknęła cicho, Miśka chyba właśnie się obudziła, a Anita wylała na siebie trochę kawy (choć sądząc po skutkach zniszczeń i panice, jaka wybuchła potem – wylała pół kubka). Miki chwycił szklankę z herbatą tak mocno, że zbielały mu kłykcie, a ja doszłam do wniosku – gdy dźwięk się powtórzył – że chyba trzeba by otworzyć drzwi. Kuba podał mi mechanicznie klucze ze stolika, wzięłam je i skierowałam się ku drzwiom frontowym. Po dłuższej chwili wygrałam bitwę z zamkami i otworzyłam drzwi.
– Taaaaaaak? – zapytałam, ziewając i nawet nie zasłaniając ust ręką. Zamrugałam i otworzyłam szerzej oczy. Właściwie to nie wiem, kogo chciałam ujrzeć, niemniej osoby stojącej na brązowej wycieraczce z napisem: "O shit. Not you again." nie znałam.
– Ty musisz być Leokadia – rzekł przybysz z niezaprzeczalną pewnością siebie, dzięki której w końcu przejrzałam na oczy, zyskałam kilka szarych komórek lub też mówiąc wprost – obudziłam się.
Spojrzałam na niego ze zdumieniem. Nie znałam tego mężczyzny. Sprawiał wrażenie wyższego od Kuby choć niższego od Mikiego. Miał czarne włosy, związane gumką z tyłu i gdy z mojej strony nie nastąpiła żadna reakcja, zmierzył mnie wzrokiem. Zaczęłam się zastanawiać – wołać Mikiego czy Kubę – gdy Miśka wyszła zza ściany i spojrzała na nieznajomego z równie głupim wyrazem twarzy co ja.
– Hm. – Nieznajomy podrapał się po głowie. – Ciebie nie tak łatwo określić. Strzelam, Anita?
– Ale kim ty w ogóle jesteś? – zapytała Miśka, gdy ja w głowie przekalkulowałam wszelkie za i przeciw i ryknęłam:
– KUBA! – W końcu było to jego mieszkanie, więc facet zapewne przyszedł do niego. Choć znajomość naszych imion była bardzo niepokojąca.
– Kacper Kolenda – przedstawił się, wyciągając rękę w kierunku Miśki. Uścisnęła ją niemal mechanicznie – chyba jeszcze spała – a potem zmarszczyła czoło i coś sobie przypomniała.
– Maja Falkiewicz.
– A więc to wy jesteście bliźniaczkami. Nie jesteście do siebie jakoś specjalnie podobne.
Wzrok rzekomego Kacpra z nas przeniósł się gdzieś dalej, więc obie jak na komendę obróciłyśmy się. Kuba stał w progu pokoju i patrzył na nieznajomego wyczekująco, wręcz ze złością.
– Szakal – odezwał się chłodnym tonem.
– Witaj, Kocie.
Kuba ruszył w naszym kierunku, a za nim pojawiła się ciekawska głowa Mikiego tuż nad głową Anity. Patrzyłam raz na jednego, raz na drugiego, kompletnie nic nie rozumiejąc. Co to za dziwne określenia? I kim on do diabła jest? Spojrzałam na jego włosy i w głowie zapaliła mi się lampka – Kuba wspominał o jakiś kumplu brunecie, więc może miał tego na myśli. Zmierzyłam go wzrokiem i doszłam do wniosku, że w dzisiejszych czasach faceci chyba boją się chodzić do fryzjera.
– Jaki Szakal?
– Więc to ty jesteś Szakal?! – krzyknęła Miśka.
– Słyszałaś o mnie?
– Ale o co w ogóle chodzi?
– Co ty tu robisz?!
Przekrzykiwaliśmy się nawzajem, ku coraz większemu zdziwieniu Mikiego. Do momentu, w który Julii udało się w końcu przedostać przed Mikiego i zobaczyła, co się dzieje na korytarzu. Wówczas wydała z siebie mrożący krew w żyłach okrzyk.
– KACPER! – ryknęła.
Popchnęła Anitę i walnęła Kubę. Gdy z Miśką zrozumiałyśmy, co się dzieje – ona wskoczyła do kuchni, ja przykleiłam się do ściany. I tylko to nas uchroniło przez staranowaniem, gdy Julia pokonywała kolejne metry z prędkością dźwięku, aby w końcu rzucić się nieznajomemu na szyję.
One nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.
Takie poranki powinny być zakazane. Za wizyty w okolicach ósmej rano powinny być kary. Grzywna, chłosta lub powieszenie. Ludzie nie mogą tak po prostu szokować innych ludzi, bo o ile Kuba był wściekły, Julia wniebowzięta, rzekomy Kacper już w ogóle był całkiem przytomny, reszta tego wspaniałego towarzystwa ze mną włącznie wciąż lekko drzemała.
Kacper wszedł do środka, jakby był co najmniej u siebie. Kuba ciskał gromy z oczu, więc wszyscy woleliśmy zejść mu z drogi. Jedynie Julia przylepiła się do Kacpra niczym rzep do psiego ogona, a Miki zdawał się być równie poirytowany co Jakub. Myślę, że celem zabicia nieznajomego mogliby nawet zjednoczyć siły i zgodzić się w czymkolwiek.
Obsługa all inclusive. Miśka zrobiła herbatę, ja posprzątałam trochę w pokoju, Anita zabawiała naszego gościa rozmową, a Julia wpatrywała się w niego niczym zauroczona. Resztę obrazka radości i szczęścia dopełniali chłopcy, sztuk dwie, siedzący obok siebie na kanapie z obrażonymi minami i fochem na cały świat.
Historia Kacpra była bardzo skrócona, ale domyślałam się niektórych rzeczy. Opowiedział nam, jak Daniela polecił im obu nas odszukać, a że przypadkiem się rozdzielili, to już inna sprawa. Nie chcieli powiedzieć, o co im poszło i dlaczego tak się nienawidzą, ale miałam wrażenie, że to tylko urażona duma. Trzymali się na dystans, który topniał z każdymi wymienianymi przez nas zdaniami.
– Jak w ogóle poznałeś Julię? – zapytała Miśka, prostując nogi i opierając się plecami o kanapę, którą wciąż zajmowała męska część naszego grona. Przekręciłam się w fotelu, aby móc widzieć twarz Kacpra a nie szare niebo za oknem.
– Spotkaliśmy się przypadkiem – powiedział ostrożnie Kacper, ważąc słowa. – Znaczy się, to było zaplanowane z mojej strony, ale...
– Kacper dołączył w marcu do naszego chóru kościelnego – oznajmiła z dumą Julia, posyłając rzeczonemu śpiewakowi olśniewający uśmiech, za który miałam ochotę wydrapać jej oczy, gdy szczerzyła się tak do Mikiego. Kacper był zażenowany, a później, gdy Kuba się odezwał, myślałam, że zapadnie się piętro niżej ze wstydu.
– Chór kościelny?! Chór?! Kościelny? KOŚCIELNY?! Stary, chciałbym widzieć, jak śpiewasz KOLENDY! – Kuba chichotał, jakby dostał jakiegoś ataku. Dobre pięć minut czekaliśmy, aż się uspokoi. Cały swój wybuch podsumował dość epicko, atakując czołem ścianę. To wyjaśniało, dlaczego ma takie popękane ściany.
Kacper był poirytowany tym odniesieniem do jego nazwiska, a Julia wyglądała, jakby zaraz miała wstać i uderzyć Kubę. Polecam wpakować mu pięść w żołądek, działa!
– Co ci nie pasuje w chórze kościelnym? – zapytała takim głosem, że poczułam się, jakbym była w kostnicy. Atmosfera momentalnie z dzikiego wybuchu radości zmieniła się  w grobowe milczenie.
– Nic, nic! – Kuba uniósł ręce do góry w obronnym geście. – Jest pewnie absolutnie wspaniały, ale rozumiesz, Kacper i chór...
– On dobrze śpiewa – oburzyła się Jula.
Tego było dla Kuby za wiele. Wstał i powiedział, że musi się udać do łazienki, odprowadzany przez nasze spojrzenia. Gdy wrócił po dziesięciu minutach, graliśmy w pokera. W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że talentem Kacpra jest telekineza, co wykorzystywał w nieczystych zagraniach. Kusiło mnie, aby się teleportować za jego plecy i zerknąć mu w karty, ale było z tym za dużo zachodu. Stawką były żelki, które znaleźliśmy zakamuflowane w szafce Kuby. Gdy Anita zaczęła wygrywać, Kuba oznajmił, że trzeba się zbierać, bo pociąg Julii odjeżdża o pół do dwunastej. Wybraliśmy delegację pożegnalną, do której Miki wcisnął mnie siłą. Oprócz naszej trójki chęć przejechania się tramwajem wyraził także Kuba oraz Kacper, który i tak musiał się już zbierać. O ile przeciw temu drugiemu nic nie miałam, do tego pierwsze odzywałam się tylko, gdy musiałam i czułam ogromną niechęć po wydarzeniach z piątku.
Gdańsk żegnał nas deszczem i wiatrem. Gdy tylko wyszliśmy z bloku, zaczęliśmy żałować, że parasol miała tylko Julia. Trudno było mi nazwać to deszczem, to była ulewa. Minione, ciepłe dni wydawały się być jedynie złudzeniem i chyba naprawdę tego bym chciała – aby nie istniały. Cofnąć czas, zostać w Poznaniu, wieść swoje stare, kochane życie.
Julia wpatrywała się za okno tramwaju z tą samą melancholią co ja i Miki. Kacper dyskutował o czymś z Kubą, a wszelkie spory między nimi zostały jakoś chwilowo pominięte. Julia była nam wdzięczna, że nie zmuszamy jej do samotnej podróży, ale połowy – jak nie większości – z nas chętnie by się pozbyła, na czele ze mną i z Kubą.
Dotarliśmy na dworzec i Julia kupiła sobie bilet powrotny. Potem uścisnęła każde z nas, choć Mikiego dość niechętnie. Wciąż nie mogłam z niego wydusić, o co się pokłócili w piątek i ile wypił z Miśką. Kacper również się pożegnał i odszedł w kierunku przejścia podziemnego, a Kuba odetchnął z ulgą. Wsadziliśmy Julię do pociągu i zamierzaliśmy wracać do mieszkania, gdy Kubie przypomniało się, że musi coś załatwić jeszcze. Zostawił nas poirytowanych na trzecim peronie, a sam zniknął.
Pogrążyłam się w myślach, patrząc na pociąg Julii. Czas płynął bardzo wolno. Co będzie, gdy już wrócę do domu? Miałam pociąg po czternastej i jechałam razem z Mikim i Anitą. Pojawię się u rodziców, ale kiedy? Dziś? Jutro? Kiedy dojrzeję do tego, aby z nimi szczerze porozmawiać? Lub też uzbieram w sobie wystarczającą ilość odwagi? Czy cokolwiek się zmieni między nami? Pewnie wszystko, ale...
– Luśka – odezwał mi Miki gdzieś za moimi plecami. Podskoczyłam wystraszona. Zupełnie zapomniałam, że on wciąż tam stoi w patrzy na sąsiedni peron. Pięćdziesiąt metrów dalej stał stary pociąg. – Luśka, ja ją kocham.
Musiałam dać sobie chwilę na powrót do rzeczywistości. Dopiero wówczas dotarło do mnie, co powiedział Miki. Odwróciłam się, zakładając ręce na piersi i wbiłam w niego uważne spojrzenie. Patrzył ponad moją głową na stojące wagony. Wokół nas panował szum, na który składały się ludzkie głosy i hałas wjeżdżających lub wyjeżdżających pociągów. Byłam pewna, że dla Mikiego w tej chwili nie istniało nic poza czerwonym wagonem, który mógł jeszcze pamiętać czasy drugiej wojny światowej – i wcale bym się nie zdziwiła.
– To co ty tu robisz? – zapytała go, uśmiechając się kącikami ust. – Nie powinieneś być teraz z nią?
Oboje spojrzeliśmy na wielki zegar znajdujący się na wieży dworca. Wskazywał dwadzieścia osiem minut po godzinie jedenastej. Miki zerknął na mnie, potem na zegar, na pociąg i znów na zegar. Dostrzegłam na jego twarzy jakąś zmianę – najwyraźniej podjął decyzję. Uśmiechnęłam się szerzej, rozpoznając determinację.
– Nie pozwól jej odjechać – szepnęłam do powietrza, bo Miki ruszył prędko w kierunku podziemnych schodów. – Frajer – dodałam, obserwując jak biegnie, dociera do stopni, a potem znika mi z oczu. Nawet biegał śmiesznie. Odwróciłam się w kierunku peronu drugiego, przy którym stała lokomotywa.
– Może i frajer – usłyszałam głos za plecami. Kuba. Znów się wystraszyłam. Doprawdy, czy wszyscy muszą się tak skradać? Czy ktoś nie mógłby normalnie do mnie podejść? – Ale szczęśliwy frajer, czego nie można powiedzieć o tobie.
– Zamknij się – mruknęłam, nawet się nie odwracając. Kuba stanął zaraz za mną, dotykając mojego ramienia. – Zabieraj łapska. – Prychnął i wziął dłoń. Nie miałam zamiaru z nim rozmawiać o Mikim. Nie zamierzałam z nim rozmawiać o czymkolwiek. Piątek poważnie uświadomił mi jego stosunek do mnie i vice versa. Byliśmy dwoma przeciwnymi punktami, które wraz z kolejnymi wydarzeniami tylko oddalały się od siebie. Nie mamy szans zostać znajomymi, a co dopiero mówić o przyjaźni. Ja i on to coś, co nie istnieje.
Miki wybiegł z tunelu. Zatrzymał się naprzeciwko nas i popatrzył na zegar. Została mu minuta, ale konduktor chodził i zamykał już drzwi. Gdybym tylko mogła, walnęłabym go mocno w plecy, popychając do działania.
– Nie zdążę – krzyknął do nas. Miałam ochotę warknąć ze złości.
– ZDĄŻYSZ! – ryknęłam. Wszyscy dookoła obejrzeli się na mnie. Kuba się odsunął ode mnie, pewnie aby udawać, że nie zna tej wariatki.
W ogromnym szoku byłam, gdy Kuba, zamiast uciec gdzie pieprz rośnie, stanął obok mnie, ramię w ramię i krzyknął:
– Miki! Bądź facetem i się nie poddawaj!
Spojrzałam na niego i nie mogłam powstrzymać wdzięczności malującej mi się na twarzy.
– Na co czekasz! Łap ją!
Chłopak spojrzał na mnie, pokiwał głową i zaczął biec. Dobrze, że miał długie nogi, mógł robić większe kroki niż ktoś inny, na przykład ja.
– Miki, Miki! – krzyczałam za nim, licząc że to mu jakoś pomoże.
– Dasz radę, Miki! – Kuba darł się razem ze mną.
Właściwie nie wiem, który z nich mnie zadziwiał bardziej. Nagłe wyznanie Mikołaja czy może Kuba, który porzucił swój cynizm i dystans, a stał teraz ze mną na peronie trzecim dworca Gdańsk Główny i krzyczał, robiąc z siebie kompletnego kretyna. Przez chwilę żałowałam, że niczego to między nami nie zmienia, ale ból był zbyt świeży i zbyt mocno mnie zranił, abym mogła ot tak o wszystkim zapomnieć, nawet jeśli mówił to w złości.
Miki wskoczył do pociągu ostatnimi drzwiami. Konduktor czekał specjalnie na niego. Sekundę później rozległ się gwizdek, a pociąg ruszył z miejsca, kierując się do Warszawy. Miałam nadzieję, że Miki możliwie najszybciej znajdzie Julię i że ona czuje do niego to samo. Jeśli by tak nie było, osobiście zamordowałabym ją za złamanie mu serca.
– Luśka – zaczął Kuba, ale ja nawet na niego nie spojrzałam. Próbowałam wymyślić, jak dostać się na przystanek tramwajowy i nie wyglądać jak zmokła kura. – Luśka, przepraszam za piątek.
Zatrzymałam się w połowie ruchu, mierząc w niego parasolem, który zostawiła nam Julia. Nie używałam go jako broni, choć nasza poza przypomniała mi pewną sytuację z marca. Mierzyłam do nagiego Radka bukietem róż jak teraz do Kuby parasolem, ale, dzięki Bogu, ten drugi miał na sobie kompletną garderobę.
– Nie ma sprawy – mruknęłam cicho pod nosem, rozkładając parasol i prawie zabijając nim mężczyznę. Oczywiście przypadkiem. Wyciągnął rękę po rączkę, aby go nieść, gdy będziemy przedzierać się przez kałuże. Oddałam mu go z pewnym wahaniem. – Przyjęłam przeprosiny. Ale to niczego nie zmienia.
Dodałam i ruszyłam przed siebie, zostawiając Kubę z parasolem na peronie. Dogonił mnie i trzymał go wysoko nad naszymi głowami. Poprawka, nad moją głową. Spodnie robiły mi się mokre, gdy usiłowałam przeskoczyć kolejną kałużę. Tramwaj przyjechał od razu, ale był dość pełen, więc aby nie przytulać się do Kuby, jakaś rura wbijała mi się w plecy. Wysiedliśmy, gdy przestało tak mocno padać, teraz jedynie lekko kropiło. Gdy dochodziliśmy do mieszkania, zadzwonił mój telefon.
Wieści były, cóż... zaskakujące. Miki siedział właśnie w Tczewie, z mandatem w ręce i jedyne co miał przy sobie to telefon komórkowy. Dobrze, że chociaż coś nosił w kieszeniach, ale nie powiem, portfel nie był chyba takim obciążeniem, aby nie zabierać go ze sobą. Stanęłam na charakterystycznej wycieraczce Kuby i musiałam wziąć kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić.
Oczywiście po niego pojechałam. Uciekł nam w ten sposób pociąg po czternastej, którym mieliśmy jechać z Anitą. Czułam się lekko przytłoczona tymi wszystkimi podróżami. W ciągu ostatniego tygodnia korzystałam z PKP częściej niż w całym swoim dwudziestoletnim życiu. I wątpiłam, abym wróciła do pociągów. Stanowczo zostanę przy samolotach. Tam chociaż gwarantowali mi miejsce siedzące, a nie pół wiszące, pół stojące, jak w pociągu powrotnym z Tczewa do Gdańska, którym mieliśmy okazję z Mikim jechać.
Do mieszkania Kuby dotarliśmy dopiero przed piętnastą. Najpierw pociąg miał opóźnienie. Zapewne gdzieś na trasie minęliśmy się z Anitą, która siedziała już w pociągu do Wrocławia. Staliśmy dobre pół godziny w kolejce, a potem kupiliśmy obiad na wynos.
Kawalerka na Hallera wydawała się być dziwnie wyludniona. Kuba też odnosił takie wrażenie. Miśka przyniosła talerze, a potem zjedliśmy jeszcze ciepły obiad w pokoju. Żadne z nas nie było skore do rozmów, choć Miśka przez chwilę żartowała z przygotowanego na wszystko Mikiego, który nawet portfela przy sobie nie nosi, a bilety tramwajowe latają mu luzem po kieszeniach kurtki. Sprawdziliśmy godzinę odjazdu następnego pociągu. W Poznaniu mieliśmy być kilkanaście minut przed dwudziestą trzecią. Kibicowałam Mikiemu, gdy dzwonił do rodziców, z zapytanie, czy go odbiorą. Umówili się na dwudziestą trzecią, abym miała kilka minut na ucieczkę. Najpierw musiałam przeżyć spotkanie ze swoimi rodzicami, dopiero później mogłam walczyć z rodzicami Mikiego.
– No to do widzenia – powiedziała Miśka, obejmując mnie, a potem przytulając jakoś koślawo wysokiego Mikiego. – Pewnie się kiedyś tam spotkamy.
– No wiesz, Miśka, jeszcze spotkanie Rady was czeka, więc prędzej czy później zobaczycie się w piątkę ponownie – odezwał się Kuba, ściskając rękę Mikiego, a potem podchodząc do mnie.      Wyciągnął ręce tak, jakby chciał mnie przytulić, ale czym prędzej wcisnęłam swoją dłoń w jego, uścisnęłam i w popłochu odsunęłam się, grzebiąc coś przy plecaku. Podniosłam wzrok, ale nie mogłam odczytać jego spojrzenia. Zalała mnie wściekłość, że ten kretyn uważa się za mojego znajomego po tym wszystkim, co mi powiedział w piątek. Dawno do nikogo nie miałam takiego urazu.
– Mam nadzieję, że załatwimy to jak najszybciej. Byle mieć do z głowy – dodałam, zakładając z pomocą Mikiego plecak. Podał mi ramiączko, w które nie mogłam trafić. Potem pozbierał swoje bagaże, zabrał ode mnie gitarę i ruszył w stronę drzwi, machając tylko ręką reszcie.
– Dzięki za gościnę – powiedział Miki w kierunku zostającej dwójki.
Kuba otworzył nam drzwi. Miki schylił się i wyszedł na klatkę schodową. Zatrzymałam się w progu, obracając głowę. Miśka uśmiechała się do mnie lekko, a na jej twarzy widziałam takie samo zdezorientowanie, jakie musiało widnieć na mojej. Rzuciłam jeszcze spojrzeniem na Kubę, który się we mnie wpatrywał, a potem wyszłam za Mikim, pomachałam ręką i zniknęłam na schodach, jednocześnie słysząc, jak drzwi od mieszkania się zamykają.
Pociąg zaczynał swój bieg w Gdyni, a po tym, jak pasażerowie z Gdańska się do niego wcisnęli, sprawiał wrażenie wypchanego do granic możliwości. Ludzie wracali znad morza, z długiego weekendu, z urlopów. W większości byli równie zmęczeni co my i woleli milczeć, zamiast grać na gitarze czy prowadzić burzliwe dyskusje. Po dwudziestej na zewnątrz zrobiło się ciemno, więc wpatrywanie się za okno przestało mieć taki sens jak wcześniej. Miki usiadł na swojej torbie, zostawiając mi połowę miejsca. Nogi zaczęły mnie boleć, a gdy kolejny przeciskający się do toalety człowiek zmusił mnie do przytulenia się do ściany, doszłam do wniosku, że może i warto rozważyć propozycje Mikiego. Opadłam na torbę tuż obok niego, opierając plecy o ścianę pod oknem i układając głowę na ramieniu Mikiego. Wsunęłam rękę pod jego rękę i przewróciłam się trochę na bok.
Cieszyła mnie melancholia, która opanowała nasz pociąg. Ludzie w większości mieli zamknięte oczy. Niektórzy sprawiali wrażenie zamyślonych, inni smutnych, a jedna czy dwie osoby ucięły sobie drzemkę, gdy udało im się znaleźć w miarę wygodną pozycję na korytarzu. Mnie także opanował pewnego rodzaju spokój i nie czułam już takiej presji jak wcześniej. Powrót do domu przedstawiał się mniej apokaliptycznie i zaczęłam wierzyć, że może uda mi się to wszystko unormować. Połączyć życie Leokadii Ratki z życiem Leokadii Streich, odzyskać sympatię rodziców Mikiego, studiować dalej medycynę, mogąc się teleportować z miejsca na miejsce. Rada na razie była gdzieś daleko na liście moich problemów, znacznie wyżej znajdowała się na przykład choroba Mikiego czy pytanie, kim tak właściwie się stałam.
– O co pokłóciłaś się z Kubą? – zapytał mnie nagle Mikołaj, gdy pociąg ruszał po dwudziestominutowym postoju w Bydgoszczy. – Chodzi mi o ten piątek. Wtedy nie chciałem pytać, myślałem, że to jakaś błahostka, ale ty wciąż się do niego nie odzywasz, a on ma z tego powodu wyrzuty sumienia.
– Co ma? – Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Z tej odległości widziałam każdy pojedynczy włos na jego twarzy. – Wyrzuty sumienia? On? Daj spokój. W to akurat nie uwierzę. Jemu tylko nie pasuje to, że nagle nie może się ze mnie nabijać, bo mnie to nie obchodzi. On nie znosi obojętności. Już woli, gdy go nienawidzisz. Nienawidzisz lub kochasz. Obojętność go niszczy.
– Jak każdego z nas, Luśka – mruknął Miki, kręcąc głową, jakby się ze mną nie zgadzał. Zmarszczyłam czoło, nadal się w niego wpatrując. – Obojętność jest nieludzka. Uczucia są podstawą tego, że żyjesz. Osoby, które ich nie mają, tak, jakby nie żyły. – Odwrócił się i popatrzył mi w oczy. Przez chwilę myślałam, że mówi o mnie, ale nie zgadzało mi się to. Wzruszyłam ramionami i oparłam głowę na jego ramieniu, nie mogąc znieść tego oskarżycielskiego spojrzenia.
– Kuba powiedział mi, że Daniel nigdy mnie nie kochał – wróciłam do pierwszego tematu, bo był bezpieczniejszy niż tamten. Pamiętałam, co stało się na balkonie, gdy zbyt mocno weszliśmy w dyskusje na tematy egzystencjalne. Nasze różnice poglądów bywały niebezpiecznie.
– On tak nie myśli. Na pewno nie. – Miki broniący Kuby to była dla mnie nowość. Rozum podpowiadał mi, że Kuba powiedział to tylko ze złości, ale w sercu wciąż miałam niepewność. Co jeśli? Właściwie nie byłoby to nic dziwnego, ale jednak wolę myśleć, że powodem oddania nas – mnie – była troska, a nie niechęć wychowywania mnie.
– Co powiedziała ci Julia? – Znów zmieniłam temat. Lawirowałam między nimi ze zręcznością, o którą siebie nie podejrzewałam, a Miki mi na to pozwalał. Nie drążył, nie zadawał zbędnych pytań, miał niezwykłe wyczucie, za które go uwielbiałam. I którego mu zazdrościłam.
– Najpierw była zdumiona, co ja tu robię. Potem się wściekła, że nie zdążę na pociąg. Gdy w końcu zdobyłem się na odwagę i wszystko jej powiedziałem, była... chyba szczęśliwa. Bała się, że przez własną głupotę, nigdy nie dowie się, co ja czuję do niej. Zabrakło jej odwagi, aby zaryzykować. – Mnie też by zabrakło. Zazdrościłam Mikiemu, że zebrał się na taki szaleńczy czyn, ale w jego przypadku ryzyko opłaciło się niesamowicie. – Później dostała ataku paniki, jak my to wszystko ogarniemy, w końcu ona mieszka w Warszawie a ja w Poznaniu. A gdy przyszedł konduktor, chciała mi pożyczyć na bilet, ale się nie zgodziłem. Powiedziałem, że wiem już wszystko, czego chciałem się dowiedzieć. Resztę historii znasz. Wykopali mnie z pociągu w Tczewie.
– Brzmi to niesamowicie, niczym opowieść z jakiegoś filmu o miłości – podsumowałam, lekko odpływając do krainy marzeń. Że też mnie się takie rzeczy nie przydarzają. Mnie spotyka tylko standardowy schemat – facet zdradza mnie z moją przyjaciółką.
– Wiesz, historie z filmów to nic jak podrasowane historie z życia.
– Wiem, ale i tak brzmi to niewiarygodnie. – Przesunęłam nogi, gdy znowu ktoś przechodził do łazienki. Gdy tylko dziewczyna odeszła od nas kawałek, Miki mruknął pod nosem:
– Ci ludzie to chyba wszyscy cierpią na zapalenie pęcherza moczowego, serio. Luśka, dobrze, że ty nie masz takiego problemu, bo chyba szlag by mnie tu trafił.
Roześmiałam się mimowolnie, choć byłam nieco skonsternowana Mikołajem, który rozważa stan mojego pęcherza moczowego.
– Jakoś to wymyślicie – dodałam jeszcze. – Julia może się teleportować, a w razie czego ja mogę ciebie przenieść do niej. Ale nie przyzwyczajaj się! Tylko w nagłych przypadkach, typu jej urodziny. Gdybyś chciał zrobić jej niespodziankę.
– Wszystko na początku wydaje się takie przerażające, a okazuje się całkiem normalne.
Moja przyszłość też wydawała mi się teraz przerażająca. Miałam dwa życia i musiałam coś z tym zrobić. Zdecydować, które z nich wybrać, albo połączyć je w jedno. Bez zastanowienia wybrałam drugą opcję, bo nie chciałabym zrezygnować z niczego. Rezygnacja z życia oznaczałaby rezygnację z ludzi, na którą nie mogłam sobie pozwolić.
Rodzice bali się, że stracą mnie na rzecz córki Daniela, ale przecież nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego. Może i w moich żyłach nie płynęła ich krew, ale kochałam ich najbardziej na świecie. Byli wszystkim, co znałam, moimi pierwszymi wspomnieniami, nauczycielami, towarzyszami. Nie zamierzałam porzucać dziedzictwa, które chcąc czy nie chcąc – raczej to drugie – dostałam. Będę ćwiczyć teleportację, będę wspierać Mi w kierowaniu całą naszą rodziną. Nie mogłam zostawić jej samej. Była w końcu moją siostrą. Wszystkie były.
Najbardziej przerażała mnie choroba Mikiego, o której, wstyd się przyznać, ale nie miałam zbyt wielkiego pojęcia. Tata zapewne będzie wiedział wszystko na ten temat, a jeśli nie będzie chciał mi powiedzieć, co za problem teleportować się do jego gabinetu i przejrzeć akta pacjentów? Wątpię, aby prawo zakazywało teleportacji, pewnie w ogóle nie ma o niej pojęcia. Kartę w bibliotece już miałam, czas też, więc mogłam sama zrozumieć wszelkie medyczne terminy, które zapewne znajdę w dokumentach.
Próbowałam rozważyć miniony tydzień w kategoriach: „warto” i „nie warto”. Zaryzykowałam, wsiadłam do pociągu, przejechałam całą Polskę i teraz znów wracam do domu. Zatoczyłam pełne koło. Rzec można by, że wracam do punktu wyjścia, ale nie jest to już ten sam punkt. Coś się zmieniło, choć najpewniej byłam to ja. Zmieniło się moje podejście do życia. Spotkałam się z wieloma rzeczami, które nie były ani czarne, ani białe i musiałam się do nich ustosunkować.
Podjęte ryzyko zapewniło mi sporo wspomnień, ale także dodało do mojego życia kilka nowych osób. Zyskałam cztery siostry, kilku znajomych i wiedziałam, że było warto. Każda z tych osób wpłynęła na mnie, wpłynęła na to, jak się zmieniłam. Może wydawać się to dziwne, w końcu minął raptem tydzień, ale czułam się jak zupełnie inna osoba. Miałam inne życie, którego wartość zależała właśnie od osób, które były w nim obecne. Znaczyło to, że moje życie jest całkiem znaczące i naprawdę wiele warte.
Miki poruszył się niespokojnie, przez co aż podskoczyłam ze strachu. Potrząsnął głową i przetarł oczy. Zupełnie, jakby zaczął drzemać i nagle zorientował się, że nie może, bo musi pilnować tego, gdzie jesteśmy. Przyglądałam mu się z niepokojem. Wyczuwając moje spojrzenie, przekręcił głowę i uśmiechnął się.
– Chyba trochę przysnąłem – powiedział coś, czego sama zdążyłam się domyślić. – A tymczasem musimy pilnować stacji. Luśka, rozumiesz, to koniec. Koniec tego wszystkiego. – Ziewnął, zasłaniając dłonią usta. Nie miałam takiego samego zdania jak on.
– Nie, Miki, to dopiero początek – zaoponowałam, zaciskając usta i prostując się na torbie. Wyświetlacz telefonu komórkowego wskazywał kilkanaście minut po dwudziestej drugiej.
– Byłem ciekaw, czy to powiesz, czy też się ze mną zgodzisz – mruknął bezczelnym tonem. Miałam ochotę go udusić.
– Problem w tym, że muszę ogarnąć teraz cały ten bałagan, jaki po sobie zostawiłam. A wyobraź sobie, jak wygląda moje mieszkanie. Matko Boska! Lucyfer spędził tydzień praktycznie w samotności. To będzie ruina.
– Dasz radę, Luśka. Nie może być chyba aż tak źle. – Miki chichotał pod nosem, choć starał się powiedzieć to poważnie.
– A pomożesz mi? Pomożesz posprzątać mi w mieszkaniu? – Zadawałam kolejne pytania, wahając się przed ostatnim. – Pomożesz mi poukładać od nowa swoje życie?
Uśmiechnął się i pokręcił głową, wywracając oczami.
– Zawsze, Lusiu. Zawsze ci pomogę – odpowiedział cicho, opierając czoło na mojej głowie. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując przypływ czułości do tego specyficznego człowieka i strach, że kiedykolwiek mogłoby go nie być.
Jedna prosta rzecz. Byłam zależna od ludzi, którzy znajdowali się wokół mnie. Zdawaliśmy się być połączeni niewidzialnymi nitkami i wpływać na siebie. Byłam łącznikiem między innymi, na przykład między Mikim a Julią. Jeśli wokół mnie nie żyli inni ludzie, ja także nie żyłam.

Koniec tomu I

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy