wtorek, 2 grudnia 2014

Rozdział IX cz. II

Nie tak dawno, bo może dwa i pół tygodnia temu, Radek zapewniał mnie, że jest we mnie szaleńczo zakochany. A tymczasem wystarczyło mu zaledwie kilkanaście dni, aby się odkochać i zakochać w Kaśce,
Zobaczyli mnie i przystanęli. Odwróciłam się na pięcie, zaciskając zęby i usiłując powstrzymać łzy, które zebrały mi się pod powiekami. Wpadłam niczym huragan do sali. Porwałam swoją kurtkę i ukryłam się za słupem. Poczekałam, aż ta dwójka wejdzie do pomieszczenia, a potem wymknęłam się cicho. Zdawałam sobie sprawę, że Wera za mną biegnie. Dopadła mnie tuż przy drzwiach frontowych.
– Luśka, nie zapraszałam ich – zaczęła się tłumaczyć, ale ja wiedziałam, że to zbyteczne. Nie zrobiłaby mi czegoś takiego. Byłam tego pewna. Wzruszyłam ramionami i wyszłam.
Chłodne powietrze orzeźwiło mnie. Zapięłam zamek i, przeklinając swoje obcasy, które mnie spowalniały, ruszyłam na przystanek tramwajowy. Usłyszałam, jak drzwi otwierają się po raz kolejny, a potem krzyk Mikiego, który kazał mi się zatrzymać. Przyspieszyłam, przeszłam na czerwonym świetle przez pasy i wskoczyłam do tramwaju. Drzwi zamknęły się, gdy Miki dotarł do przejścia dla pieszych. Patrzył na mnie, na tramwaj, gdy ten rusza, a potem znika mu między drzewami.
Przeszłam na początek wagonu i zobaczyłam, że jadę ósemką. Po pięciu minutach byłam już pod dworcem PKS. Nie chciałam iść do pustego domu. Przytłaczał mnie. Pewnie byłoby jak ostatnio. Weszłabym do środka, nawet nie zapaliwszy światła i siedziała w jednej pozycji pół nocy, od czasu do czasu drapiąc Lucka za uchem. Zegar nad budynkiem dworca pokazywał kilka minut po północy. Wyskoczyłam z tramwaju i rzuciłam się biegiem (jak na osobę w obcasach) w kierunku Międzynarodowych Targów Poznańskich. W połowie mostu oślepiły mnie łzy, skutecznie rozmywając obraz przed oczami. Zatrzymałam się i oparłam czoło o barierkę, kompletnie rozklejając.
Nawet nie wiem, dlaczego płakałam. Nad sobą? Przez Radka albo Kaśkę? Wydaje mi się, że najbardziej bolała mnie rzeczywistość. Ja wciąż nosiłam w pamięci wszystkie wspomnienia z nim związane, wciąż umiałam nazywać jego uśmiechy, podczas gdy on miał już nową dziewczynę. Zwierza się komuś innemu, żali, kupuje kwiaty, troszczy się, jest. Wymienił mnie niczym rzecz. A ja wciąż nie umiałam wyrzucić go ze swojej pamięci.
Podniosłam głowę, gdy usłyszałam kroki. Musiałam przetrzeć oczy, bo nie byłam pewna, czy dobrze widzę. Miki stał dwadzieścia metrów ode mnie i obserwował. Zacisnęłam usta, nie wiedząc, czy mam się cieszyć czy płakać jeszcze bardziej. W głębi duszy miałam jeszcze iskierki nadziei, że to jednak Radek zostawił Kaśkę i rzucił się za mną w pogoń, aby móc wyznać, że nigdy nie przestał mnie kochać.
Miki podszedł do mnie, a ja oparłam się bokiem o barierkę, patrząc na swój cień na chodniku. Chwycił mnie za brodę i nie siląc się na delikatność, podniósł moją głowę do góry, aby móc spojrzeć na mnie w świetle latarni.
– Wyglądasz okropnie – skomentował lakonicznie moje oblicze. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując pewnego rodzaju ulgę, że to nie Radek pobiegł za mną. Nie wiedziałabym, jak się zachować. Wszystko wybaczyć i poprosić o kolejną szansę (w imieniu swoim czy jego?), czy po prostu rzucić się do ucieczki.
Chłopak wziął ode mnie torebkę, a potem wyciągnął z niej paczkę chusteczek i lusterko. Podał mi chusteczki, a lusterko przytrzymał na wysokości moich oczu. Dopiero teraz siebie zobaczyłam. Trąc oczy, nie tylko rozmazywałam łzy, a także tusz do rzęs, więc miałam na policzkach malownicze, brązowe smugi. Włosy mi się potargały od wiatru, przynajmniej te, które miałam po bokach, a które były krótsze od tych z tyłu. Kosmyk przykleił mi się do spoconego czoła, gdy biegłam w tym szaleńczym tempie. Miki wyciągnął rękę i odgarnął mi włosy z twarzy.
– No dalej – pospieszył mnie. – Nie będę tak wiecznie trzymać tego lusterka.
Wytarłam całe oczy, nie tylko to, co zdążyłam rozmazać. Obawiałam się, że czeka na mnie jeszcze niejeden wybuch płaczu, więc wolałam oszczędzić sobie ciemnych plam. Miki oddał mi lusterko. Wrzuciłam wszystko do torebki, a potem zarzuciłam ją na ramię i odwróciłam się. Rozejrzałam się dookoła i ruszyłam przed siebie. Przeszłam nad taśmą ostrzegawczą, która zakazywała mi wstępu tutaj, a potem usiadłam na najwyższym stopniu schodów. Gdyby ktoś nas tutaj znalazł, zapewne zarobilibyśmy niezły wykład na temat bezpieczeństwa na budowie, ale nie obchodziło mnie o to. Obejrzałam się. Miki pokręcił głowę, a chwilę później również prześlizgnął się nad taśmą i stanął obok mnie. Rozglądał się; dobrze wiedziałam, że obserwuje, czy nie widać nas stąd z parkingu przed starym budynkiem dworca i czy po nowym, jeszcze nieskończonym, nikt nie chodzi. Widać obserwacje wypadły pozytywnie, bo zajął miejsce po mojej lewej stronie.
– Nie rozumiem – zaczął cicho, opierając łokcie na kolanach. Spojrzała na niego. Wyjaśnił: – Nie rozumiem, dlaczego za nim rozpaczasz, skoro sama kazałaś mu spadać.
Trafił w samo sedno. Nie powinnam tęsknić za kimś, kogo sama wyrzuciłam ze swojego życia. Problem w tym, że to nie takie proste. Wyrzuciłam go dla swojego dobra, bo wiedziałam, że jego obecność jedynie by mnie raniła. A poza tym wiedziałam, że na sto procent go nie kocham. Więc nie mógł być moim chłopakiem. Tęskniłam...
– Tak naprawdę, zawsze, gdy ktoś znika z twojego życia, tęsknisz za nim w stopniu większym czy mniejszym. Niezależnie od tego, czy znika za twoją sprawą czy bez. Po prostu... Zostawiamy za sobą tysiące wspomnień, setki łez i dziesiątki uśmiechów – powiedziałam, pociągając nosem. Z oczu popłynęły mi kolejne łzy. Objęłam się ramionami, jakbym nie mogła poradzić sobie z tym wszystkim, co czułam. Bo nie mogłam. To mnie za bardzo bolało. Mimo tego, że minął już miesiąc, to było zbyt świeże, abym mogła do tego podchodzić bez tylu emocji. – I Radek... On też. Mam z nim tysiące wspomnień, większych, czy mniejszych, kolekcjonowanych skrupulatnie w mojej głowie. I jak mam to wyrzucić ot tak? Może niektórzy to potrafią, ja nie. I uważam, że dobrze zrobiłam, ucinając to wszystko. Co nie znaczy, że to nie boli.
Teraz już nie tylko łzy leciały mi z oczu. Ja najzwyczajniej w świecie się rozpłakałam. Nie chciałam, aby Miki widział mnie w takim krytycznym momencie, ale nie umiałam się powstrzymać. Miałam ochotę krzyczeć, uderzyć w coś, aby zapomnieć o bólu, po prostu zrobić sobie krzywdę, czuć coś innego. Zagłuszyć ból bólem.
– Po prostu. Zakończyłam to, ale też straciłam kolejną osobę – szepnęłam, przygryzając mocno wargę. Opamiętałam się dopiero, gdy poczułam w ustach smak krwi. – Straciłam Radka. Wcześniej Anastazję. Całe to cholerne życie to po prostu tracenie kolejnych osób. – Spojrzałam na Mikiego niczym na jakąś wyrocznię i wymamrotałam niewyraźnie: – Obiecaj mi, że nie stracę już nikogo więcej.
– Nie mogę ci tego obiecać, bo nie mam nad tym kontroli – odpowiedział cicho.
Zapłakałam. Miki był chyba zdesperowany, bo objął mnie ramieniem. Trzęsłam się od płaczu, a on starał się mnie uspokoić w jakiś znany mu sposób. Wszystkie po kolei zawiodły. Gdy usiłował mnie zagadać, spojrzałam na niego z politowaniem. W końcu odpuścił. I to chyba było najlepsze rozwiązanie, bo po pięciu minutach sama przestałam płakać.
– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam i poczułam od razu, jak kręci głową. Nie wiedział, więc postanowiłam go oświecić. – Życie toczy się dalej. – Wzruszyłam ramionami, opierając głowę wygodniej na ramieniu chłopaka. – Jestem w kompletniej dziurze, Miki. Wpadłam w nią, przewróciłam się i najzwyczajniej nie chce mi się dalej biec przez to cholerne życie. Nie mam siły, ochoty, niczego. Ludzie mogą mnie zdeptać, ale nie mam zamiaru się podnosić.
– Bo tak to jest. – Miki westchnął. – Upadasz, przewracasz się, ale życie pędzi dalej. – Uśmiechnęłam się lekko. Doskonale zrozumiał, co miałam na myśli. – Zmusza cię do dalszego biegu, mimo iż nie jesteś w stanie dotrzymać mu tempa. Ludzie dookoła ciebie wciąż prą do przodu, nie zatrzymują się, nikt nikomu nie pomaga. W takim żyjemy świecie. Ale wiesz co? – Teraz to ja pokręciłam głową. – Zatrzymam się, podam ci rękę i pomogę wstać. A potem każde z nas wróci na swój tor i będziemy dalej gnać w tym pieprzonym wyścigu szczurów.
Uśmiechnęłam się, a potem powiedziałam, co jeszcze leży mi na sercu.
– A poza tym… W takich momentach mam wrażenie, że ludzie ciągle kłamią i nie należy im ufać. Bo czy nagle przestałam być... sobą? To, że z nim nie jestem, nie znaczy… Nie przestałam uważać, że jest przystojny, że świetny z niego facet. Chociaż to, co zrobił, raczej stawia w złym świetle moją opinię. Ale ludzie tak robią. Gdy tracisz z kimś kontakt, przestajesz uważać, że jest… dobrym człowiekiem, kimś wartościowym. Ja wciąż myślę, że jest przystojny, pomocny i to wszystko… Po prostu już go nie kocham. Ale wciąż jest dla mnie ważny. A ja dla niego nie. – Zacisnęłam usta, wzdychając ciężko.
Wyplątałam się spod jego ramienia i oparłam prawym bokiem o barierkę. Wcisnęłam dłonie do kieszeni i przesunęłam tak, aby móc patrzeć między szczebelkami na dworzec. Na peron czwarty właśnie podjechał jakiś pociąg. Nikt nie wysiadał, nikt nie wsiadał, wszyscy zdawali się trwać w tej podróży do celu, nie zmieniając po drodze zdania. Nie minęło pięć minut, a pociąg ruszył, równie cicho, jak przyjechał. Wsłuchałam się i stwierdziłam, że ten charakterystyczny dźwięk, gdy wagon przejeżdża po łączeniu torów, który kojarzył mi się tylko i wyłącznie z pociągami, może być usypiający. Wstałam i zaczęłam przechadzać się po Moście Dworcowym, a Miki podążał za mną niczym duch, albo anioł stróż, nie byłam pewna.
Za trzecim razem, będąc niemal pod dworcem PKS, zatrzymałam się i spojrzała na niego krytycznie. Zegar pokazywał, że za piętnaście minut będzie pierwsza. Czasem zapominałam, że Miki nie wraca do pustego domu. Jest ktoś, kto kontroluje jego powroty i wyjścia.
– Twoi rodzice nie będą się martwić? – Wskazałam głową na zegarek. Miki spojrzał na niego, jakby dopiero teraz go zauważył. I chyba nie chciał uwierzyć, że jest tak późno, bo wyciągnął z kieszeni komórkę i porównał godzinę z tą na wyświetlaczu.
– Moim rodzicom wystarczy, że jestem z tobą. Wiedzą, że jestem z córką profesora Ratki i na pewno nic złego mi się nie stanie – powiedział, uśmiechając się bezczelnie. Więc wykorzystywał mnie, aby gdzieś się wymknąć. Sprytny jest. Wystarczy powiedzieć, że jest się z Luśką, a rodzice na wszystko przymkną oko.
– No bez żartów – jęknęłam. – Serio? – Upewniłam się. Pokiwał głową. Jęknęłam ponownie. – Miałam kiedyś taką przyjaciółkę, która była nią tylko dlatego, że moi rodzice są lekarzami – powiedziałam zgodnie z prawdą, przypominając sobie tę dziewczynę i moją złość, gdy wyszło na jaw, że nie lubiła mnie samej, a moją rodzinę. – Uważała, że to dobrze wygląda, jak przyjaźni się z córką lekarzy. Małe miasteczko, wszyscy znali moich rodziców.
Miki odwrócił się do mnie, a potem podszedł i spojrzał na mnie z góry. Nienawidziłam, gdy tak robił. Nawet moje wysokie obcasy nie pozwalały mi być równego wzrostu. Wzrost kompletnie dyskryminuje kobiety.
– Ja taki nie jestem – mruknął cicho.
– Nie chcesz się ze mną zaprzyjaźnić tylko dlatego, że moi rodzice są lekarzami? – Upewniłam się.
Uśmiechnął się szeroko, jakby właśnie znajdując dziurę w mojej logice, którą będzie mógł wykorzystać do własnych celów. I tak zrobił.
– A kto powiedział, że chcę się z tobą zaprzyjaźnić?
No właśnie nikt. Nie wiem czemu, ale zaczęłam go poniekąd tak traktować. Jak przyjaciela. Zapominałam o wielu rzeczach, jak chociażby o tym, że jest niepełnoletni i nie ma takiej wolności co ja. Chociaż i tak może więcej niż ja w jego wieku.
– Ale jest późno, fakt. Muszę lecieć – mruknął i uśmiechnął się do mnie. Wyciągnął w moją stronę prawą dłoń, zaciśniętą w pięść. Wywrócił oczami, gdy nie wiedziałam co mam zrobić. – Zrób tak samo. – Powtórzyłam dziwny gest. – Żółwik – powiedział i stuknął swoją pięścią w moją. Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc. Wybuchł śmiechem. – Wpadniesz w niedzielę, jak sądzę?
Jęknęłam z udręki. Uznał to za swojego rodzaju „tak”.
– Napiszę jeszcze i dokładniej się umówimy – dodał. Pokiwałam głową, wyrażając swoją aprobatę dla jego pomysłu.
Odwrócił się i ruszył w kierunku przystanku tramwajowego. Stałam przez dwie minuty i patrzyłam, jak idzie, gdy nagle zerknął przez ramię do tyłu i dostrzegł mnie. Zatrzymał się, popatrzył i pomachał mi ręką. Nawet z tej odległości widziałam, że się do mnie uśmiecha. Zostawiamy za sobą dziesiątki uśmiechów, setki łez i tysiące wspomnień…
Ruszyłam w kierunku swojej kamienicy. Było ciemno i cicho. Raz na jakiś czas główną drogą przejechał samochód, ale im bardziej się od niej oddalałam, tym mniej je słyszałam. Rozejrzałam się dookoła. Pustka. Kawałki ulicy ciemniejsze, kawałki oświetlone latarniami, ale nigdzie żywego ducha. Bez wątpienia byłam tu sama. Towarzyszył mi jedynie księżyc, niczym wierny, bezpański pies, idący za równie samotnym człowiekiem.

Niedziela, 22 kwietnia 2012

Wpadłam do mieszkania niczym huragan. Jeszcze na dodatek nie mogłam znaleźć miejsca przed kamienicą, więc zmuszona byłam zaparkować na ulicy obok. Zerknęłam na zegarek – dochodziła piętnasta, a ja o szesnastej powinnam być u Mikiego. Niech to szlag!
W sobotę rano zadzwoniła Werka i zapytała, jak się czuję. Myślałam, że chodzi jej o zwykłą troskę, ale – jak wiadomo – bezinteresowność nie istnieje. Była ciekawa, czy wracam do domu, bo chętnie by się ze mną zabrała samochodem. Nie miałam serca jej odmówić. Nawet pojechałam prosto, zamiast skręcić jak zwykle do siebie, i odwiozłam ją do domu. Mieszkała w centrum małych Pobiedzisk. Nadrobiłam w ten sposób kawał drogi, ale te dwadzieścia minut mnie nie zbawiło. A na samą myśl, że miałaby ciągnąć walizkę po tym krzywym chodniku, zrobiło mi się jej żal.
Wczorajszy dzień nie różnił się specjalnie od innych sobót, jakie spędzam w domu. Może z tą różnicą, że tata kupił bilety do teatru i w sobotę wieczorem znów byłam w Poznaniu. Spałam w domu, do późna, a potem tak mnie skutecznie mama zagadała, że na śmierć zapomniałam o tym, że obiecałam Mikiemu dziś do niego wpaść.
Zostawiłam walizkę na korytarzu, przerzuciłam zawartość torebki do wygodniejszej torby na ramię. Zamieniłam szpilki na adidasy. Nie żebym jechała w obcasach, w samochodzie zawsze wożę awaryjną parę balerin, które zakładałam, gdy mam prowadzić. Nie pokusiłabym się prowadzić samochód w szpilkach. Nigdy w życiu. Spojrzałam w lustro, przeczesałam palcami włosy, zerknęłam na Lucka, który zdążył sobie zrobić z mojej walizki legowisko i wyskoczyłam z mieszkania. Po drodze złamałam na pewno kilka przepisów, chociażby ten o ograniczeniu prędkości czy zakazie przejeżdżania na czerwonym świetle. Ale nie było to jakieś gigantyczne skrzyżowanie, tylko skręt w prawo. Pewnie im się lampka z zieloną strzałką przepaliła, albo coś takiego, bo zawsze tam była. Nie miałam czasu czekać, aż się łaskawie zapali, zwłaszcza, że miałam wolne.
Za dziesięć czwarta dojechałam na Piątkowo. Czy on naprawdę nie mógłby mieszkać bliżej mnie? Miałam dziesięć minut, aby zaparkować i dotrzeć do drzwi. Miejsce znalazłam dość szybko, ale oczywiście dość daleko. Biegłam od samochodu do bloku. Miałam wrażenie, że gdy mi się spieszy, wskazówki zegara też przyspieszają. Na moje szczęście akurat ktoś wychodził, więc wślizgnęłam się do bloku bez dzwonienia w domofon. Dwie minuty...
Nieszczęścia nie chodzą parami. One chodzą stadami. Winda oczywiście nie działała, a druga była na samej górze. Nie miałam czasu czekać, aż łaskawie zjedzie z dziesiątego piętra, więc pognałam pieszo po schodach. Gdy udało mi się wdrapać na piętro piąte, miałam zadyszkę i musiałam odczekać chwilę, aż zyskam spokojniejszy oddech, zanim odważyłam się zadzwonić dzwonkiem.
Otworzył mi Miki. Jeden rzut oka na niego wystarczył, abym poczuła się dziwnie. Wbrew pozorom nie miał na sobie czarnej koszulki. Ubrany był w granatową koszulę, rękawy miał podwinięte do łokci, a materiał ładnie podkreślał kolor jego oczu. I byłabym ślepa, gdybym tego nie zauważyła. Spojrzałam wyżej. Niech mnie diabeł kopnie, czyżby się ogolił? Niesamowite! Po raz pierwszy w życiu mogłam zobaczyć, jak wyglądają jego policzki. Miał dość pociągnął i szczupłą twarz. Włosy opadały mu złotymi falami na ramiona, a kilka kosmyków spadło na twarz. Gdyby nie to, że wyglądał jak worek kości, byłby całkiem przystojny, pomyślałam. Zerknęłam na swoje wytarte dżinsy, adidasy i bluzę i poczułam się źle ubrana.
– Co się tak gapisz? – zapytał. Musiałam potrząsnąć głową, aby doprowadzić się do porządku. – Spóźniłaś się. – W jego głosie nie było oskarżenia, jedynie kpina i rozbawienie. Czyli mieszanka jak zwykle.
Jakaś kobieta wychyliła się z kuchni, aby sprawdzić kto przyszedł. Miała włosy takie same jak Miki, czyste złoto, więc bez trudno rozpoznałam w niej jego matkę. Poza tym widziałam ją już raz, w przychodni.
– Korki były – powiedziałam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Miki patrzył na mnie z powątpiewaniem. Korki? KORKI?! W niedzielę? O Jezu. – Na światłach – dodałam szybko, a chłopak usiłował nie parsknąć śmiechem.
Potulnie podreptałam za nim do kuchni. Jego mama zrobiła nam herbatę, a ja usiadłam na krześle znajdującym się najbliżej wyjścia. Powiesiłam kurtkę na oparciu. Miki zajął miejsce na szczycie stołu, a jego mama oparła się o stół.
– Jak się udała piątkowa impreza? – zapytała.
Posłałam Mikiemu pytające spojrzeniem, zanim udało mi się powstrzymać. Wiedziałam, że kobieta to zauważyła, ale nic nie mogłam poradzić. Ponadto, gdy przyłapano mnie na pierwszym kłamstwie, poprzysięgłam mówić prawdę i tylko prawdę. Trzymałam się tego postanowienia, więc powiedziałam:
– Beznadziejnie. – Widząc pytający wyraz twarzy, kontynuowałam: – Spotkałam byłego chłopaka z nową dziewczyną. Kompletna klapa.
Opowiedziałam jej kilka nieistotnych rzeczy, pomijając chociażby to, że spędziliśmy z Mikim półtorej godziny na Moście Dworcowym. Zostałam wypytana o studia, czy ciężkie, czy nie. Mama Mikiego myślała, że do Medycyny zostałam zmuszona, bo rodzice lekarze. Nie była to prawda, ja na serio chciałam być lekarzem i jej to powiedziałam. Chirurgia dziecięca mi się marzyła. Wypiłam już połowę herbaty. Gdy przeszliśmy do tematu zbliżającego się weekendu majowego, kobieta zapytała:
– A Mikołaj mówił ci, że wybiera się na majówkę do siostry męża do Krakowa?

Pokręciłam głową. Miki zawsze mało mówił o sobie. Większości się domyślałam. Chłopak pozwolił swojej mamie jeszcze z dziesięć minut mnie wypytywać i opowiadać jakieś zabawne anegdotki. W końcu stwierdził, że pora mi dać trochę przerwy od jego wiecznie gadającej mamy, na co ona posłała mu urażone spojrzenie i porwał mnie do siebie. Odetchnęłam z ulgą, bo czułam się jak na przesłuchaniu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy