sobota, 21 marca 2015

Rozdział XIX cz. III

Odwlekałyśmy temat rzekomej teleportacji w czasie, a Kuba zdawał się doskonale nas rozumieć. Nie naciskał, nie wspominał o tym częściej niż musiał, nie próbował nas uczyć – do czasu. Gdy już Anita pozmywała naczynia, stwierdził, że nie można tego dłużej omijać. Usiłowałam zrozumieć, jak to możliwe, że potrafimy robić takie cuda, ale Kuba odciągnął rozmowę (to była zażarta walka) od tematów genów, dziedziczenia i wszelkich podobnych, o których mówiłam, kierując się w stronę praktyki. Musiałyśmy się nauczyć. Kiedy? Najlepiej dziś, najlepiej teraz, zaraz. Spłynęło na nas przerażenie niczym łaska Boża.
Nie ma co marnować czasu. Piotr wraz z Mikim usiedli na łóżku, a po tym, jak się rozłożyli, sądzę, że kiepsko widzieli nasza naukę. Potrwa ona pewnie i kilka godzin, a przecież nie było już wcześnie, bo w szale przygotowań do obiadu i tym podobnym zrobiła się prawie szesnasta. Ustawiłyśmy się w rzędzie, patrząc pytająco na Kubę. Mi opierała się wygodnie o szafę, przybierając minę w stylu: „ja już wszystko wiem i umiem”. Miałyśmy ochotę wydrapać jej oczy.
– To wszystko wygląda tak, jakbym prowadził jakąś licytację młodych dam na wydaniu – odezwał się nagle Kuba, mierząc nas spojrzeniem. Stałyśmy obok siebie, chłopcy siedzieli, a on był sędzią. Brakowało mu tylko młotka.
– Kupuję tę blondynę! – zawołał Piotr, wyciągając ręce w kierunku Mi. – Cena nie gra roli.
Podbiegła do niego, pocałowała szybko i wróciła na swoje miejsce. Patrzyłyśmy we czwórkę na Kubę zniecierpliwione, bo nas jakoś nikt nie chciał wylicytować. Ale w pomieszczeniu panował wyraźny deficyt panów, to pewnie dlatego.
– No dobra, ale wracając do teleportacji. – Drażniło mnie samo to słowo. Tele–portacja. Portki i tele. Telefoniczne spodnie. – Luśka, słuchasz mnie w ogóle?
Oczywiście, że nie. Ale bez tortur się do tego nie przyznam. Pokiwałam głową, skupiając się na tym, co mówił dalej. A opowiadał mnóstwo bzdet. Czy do szczęścia naprawdę potrzebna jest mi znajomość podstawowych praw fizyki? Nie żebym gardziła tą wiedzą, zdawałam maturę rozszerzoną z fizyki, a po moim wyniku można sądzić, że już to wiem. Kuba tymczasem wczuwał się w rolę wykładowcy, który ma przed sobą bandę kretynów i musi im to wytłumaczyć na poziomie chyba ujemnym.
– Tytułem wstępu... – Ten wstęp to już od piętnastu minut trwa, ale nie żebym narzekała. – Wiecie, jak wygląda układ współrzędnych z trzema zmiennymi? – Czy on ma mnie za idiotkę?
– A oś z to jak idzie? Bo zawsze miałam z tym problem – odezwała się po mojej prawej stronie Anita. Miałam ochotę walnąć się dłonią w czoło.
– Moment, zaraz do tego dotrę. Masz układ xy. On jest płaski, ma tylko dwa wymiary. Jak jest płaski, to możesz położyć go, nie wiem, na przykład na kartce. Wyobraź sobie, że stajesz na przecięciu się osi, stoisz przodem do dodatnich wartości x, właściwie to są do ciebie prostopadłe. Ujemne masz za sobą. Prawa ręka to ujemne y, lewa to dodatnie y.
– Znalazłam kiedyś taką kartkę w starych dokumentach jakieś ustalenia z mechaniki relatywistycznej o osiach. I tam było napisane, że oś x to kierunek, w którym patrzysz – wtrąciła się Miśka tonem studenta Politechniki.
– Co to jest mechanika relatywistyczna? – Julia wymówiła te dwa słowa w taki sposób, jakby samo pomyślenie o nich mogło przywołać diabła, a wymówienie ich na głos skazywało cię na wieczne potępienie w piekle. Typowa humanistka.
– Taka teoria, w której maksymalna prędkość to prędkość światła. Poza tym zakłada, że istnieją cztery wymiary, czas oraz trzy wymiary przestrzeni – wyjaśniła Miśka. Jula przypatrywała się jej w zadumie.
– A czym się różni układ xy od rzeczywistości? – zapytał Kuba niczym w teleturnieju. Dobra odpowiedź – przechodzisz dalej, zła – odpadasz. Stawka to milion. Jest o co walczyć.
– Nie rób z tego jakiegoś konkursu – powiedziałam mimo to i dodałam: – Rzeczywistość jest trójwymiarowa, zatem należałoby wspomnieć jeszcze o osi z. Patrząc na układ z punktu widzenia przedstawionego przez Kubę, oś z przebiega równolegle z tobą i określa wysokość. Stopy, dokładniej punkt dotknięcia podeszwy z podłogą to zero. W dół masz z ujemne, w górę z dodatnie.
– Nie wiedziałam, że znasz się na fizyce – stwierdziła Miśka, obracając się w moją stronę. – Myślałam, że tylko biologia i chemia.
– Zdarzyło mi się pisać maturę rozszerzoną z fizyki. – Skrzywiłam się boleśnie na to wspomnienie. Nie przepadałam za fizyką, ale jeszcze bardziej nie znosiłam chemii, która również mi się przytrafiła.
– Zdawałaś rozszerzoną maturę z biologii, chemii i fizyki? – Miśka wydawała się zdumiona. Domyślałam się, że teraz zacznie uważać mnie za kompletnego kujona. Pogrążyłam się, dodając:
– I z angielskiego.
Kuba zagwizdał. Skupiliśmy na nim uwagę wszyscy, bo oprócz mnie i Miśki, także Jula i Anita zaczęły o czymś rozmawiać, Mi siedziała już obok Piotra, a Miki bawił się gitarą.
– Nie mamy czasu do stracenia – rzekł. Faktycznie, w grudniu koniec świata, trzeba czym prędzej nauczyć się teleportacji, aby móc dać nogę z potencjalnego miejsca, w które uderzy meteoryt czy coś podobnego.
Spodziewałam się skomplikowanych, fizycznych mechanizmów, ewentualnie machania różdżką, skupiania swojej czakry czy jakiś zaklęć po łacinie, które będę musiała wymówić z odpowiednim akcentem i intonacją. A tymczasem wszystko kręciło się tylko i wyłącznie wokół układu współrzędnych z trzema zmiennymi. Zakładasz, że ty jesteś zerem każdym możliwym i zmieniając współrzędne, przerzucasz siebie z miejsca na miejsce. Banał. W takim razie nie wiem, dlaczego od dziesięciu minut na przemian zamykałam oczy i otwierałam, wyobrażałam sobie układ we wszystkich kolorach tęczy lub po prostu wrzucałam go oczami wyobraźni w mieszkanie Kuby. Wtedy tylko przeszkadzały mi ściany, co było strasznie deprymujące, więc sobie dałam spokój.
Anita, Miśka i Julia miały podobne problemy. Po pewnym czasie Anita zaczęła chodzić po pokoju ze złością, Miśka marszczyła czoło, a Julia wyglądała, jakby chciała uderzyć głową w ścianę. Mi prychnęła, wstałam i przeniosła się z kanapy pod okno, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Miałyśmy ochotę wydrapać jej oczy, choć zapewne po iluś latach ćwiczeń – jak ona robiła to od dzieciństwa – też będziemy z taką łatwością przeskakiwać współrzędne.
Miśce udało się pierwszej. Zaraz potem udało się Julii, przez co obie piszczały tak głośno, iż moje uszy cierpiały z nadmiaru decybeli. Popatrzyłyśmy na siebie z Anitą, zgrzytając zębami na kolejne porady od Kuby i Mi oraz od Julii i Miśki, które wkroczyły do kręgu wtajemniczonych i uważały, że wiedzą już o teleportacji wszystko. Kuba zaczynał się niecierpliwić. Ja też.
– Skup się – powiedział, kładąc ręce na moich ramionach i stając za mną. Teraz to na pewno się skupię. Oczywiście. Będę zastanawiać się, jak uciec byle dalej od niego. – To nie jest trudne. Kuchnia. – Obrócił mnie tak, abym stała przodem do ściany dzielącej kuchnię i pokój. Czułam na włosach jego oddech, gdy objaśniał mi kolejne jakże istotne szczegóły. Miałam ochotę powiedzieć mu, że narusza moją przestrzeń osobistą, ale ugryzłam się w język – chyba po raz pierwszy w życiu – i słuchałam, co do mnie mówi. Nie chciałam być najgorsza. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Układ, który sobie wyobraziłam, miał kolor czarny. – Dwa w przód, nic więcej się nie zmienia, no przecież dasz...
Urwał. Poczułam coś dziwnego. Jakby coś mnie wessało i wyrzuciło. Albo jakbym rozpadła się na milion kawałeczków, a potem złożyła w jedną całość w ciągu sekundy. Choć najbardziej czułam się tak, jakbym przeskoczyła z pokoju Kuby do jakiegoś dziwnego miejsca o zupełnie innej grawitacji, a potem znowu wylądowała na podłodze. Trochę uderzyłam nogami w kafelki, a gdy otworzyłam oczy, znajdowałam się w kuchni. Kuba wciąż trzymał ręce na moich ramionach. Odwróciłam się z triumfalną miną i napotkałam jego kompletne zdumienie. Aż otworzył usta i nie wiedział, co powiedzieć,
– Udało mi się! UDAŁO MI SIĘ! – krzyknęłam, a w kuchni pojawiła się Miśka. Nawet nie zwróciłam uwagi, czy zwyczajnie weszła do środka, czy się przeniosła. Podskoczyłam i rzuciłam się Kubie na szyję, prawie go przewróciłam. Wpadł na szafkę, nie odzywając się. Puściłam go i pobiegłam do pokoju, aby oznajmić radosną nowinę wszystkim zebranym.
– Przeniosłaś Kubę? – Mi zaatakowała mnie, gdy tylko przekroczyłam próg sypialni. Wzruszyłam ramionami, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. – Widziałam, że zniknęłaś i zabrałaś go ze sobą.
– Nie rozumiem, dlaczego was to tak dziwi – odezwała się nagle Julia, siadając na kanapie obok Mikiego. Mi patrzyła na mnie wyczekująco.
– No chyba tak – odezwałam się, patrząc na każdą twarz po kolei. Odwróciłyśmy się, gdy Kuba wszedł do pokoju i wbiłyśmy w niego niecierpliwe spojrzenie. – Powie mi ktoś, o co chodzi? Udało mi się, tak? A że przy okazji zabrałam ze sobą Kubę to wypadek. Po prostu żadnej z was nikt nie dotykał, gdy się przenosiłyście i dlatego...
– Nie, to nie dlatego – przerwał mi Kuba. Zamilkłam, patrząc na niego głupio. – Talent talentowi nierówny. Mało kto umie przenosić kogoś jeszcze oprócz siebie. Właściwie to najwyższy... poziom, jakkolwiek dziwnie to brzmi.
– Umiem teleportować się od siódmego roku życia, ale nigdy nie udało mi się kogoś przenieść – powiedziała Mi. – Choć jestem najstarsza i to ja dziedziczę miejsce w Radzie po naszym ojcu, nigdy nie byłam tak utalentowana jak ty – dodała, a w jej głosie brzmiało oskarżenie.
– Daniel też tak potrafił – dodał Kuba. – Jako jedyny z rodzeństwa mógł przenieść kogoś jeszcze oprócz siebie. Ale on był najstarszy i była to idealna sytuacja, bo i tak miał miejsce w Radzie.
– Ale ja wcale nie zamierzam zabierać Mi miejsca! – wykrzyknęłam, patrząc na nich jak na wariatów. – Postradaliście zmysły?! W życiu nie chciałabym być w żadnej Radzie!
Słowo daję, odetchnęli z ulgą. Przynajmniej Mi, Piotr i Kuba. Reszta też za bardzo nie orientowała się jeszcze we wszystkich skomplikowanych zasadach, rządzących tym światem. Byłam druga. Mi była najstarsza. Jej pozycja była oczywista, choć to ja byłam bardziej utalentowana. Chętnie bym się z nią wymieniła na talenty. Chciałam być zwyczajna, o ile o osobie umiejącej się teleportować można było mówić zwyczajna. A ja byłam niezwykła jeszcze bardziej niż one.
Dyskusję przerwał krzyk Mikiego. Wcześniej usłyszeliśmy wprawdzie jakiś zduszony okrzyk, ale wzięliśmy to za westchnięcie kogoś z nas. Rozejrzałam się dookoła – chłopcy stali na nogach i patrzyli na nas z niepokojem.
– Anita zniknęła – powiedział Miki, a w tym samym czasie rozległ się jakiś huk i dźwięk tłuczonego szkła. Wystraszyłam się, że Anita sobie coś zrobiła, gdy już w końcu udało jej się zniknąć. Mi zajrzała do kuchni, ja zerknęłam do łazienki i uświadomiłyśmy sobie z przestrachem coś, czego nigdy byśmy się nie spodziewały – Nity nie było w mieszkaniu. Otwierałam usta, aby zapytać Kubę, co się stało, gdy Anita pojawiła się na korytarzu między mną i Mi a resztą, oparła o ścianę i uderzyła w nią czołem. Wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć, była czerwona i miała przerażone oczy.
– Mówiłem! Mówiłem, abyście były ostrożne! – Kuba ruszył do niej, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać. Wyprostował dziewczynę i odgarnął włosy z jej twarzy. Patrzyliśmy na te zabiegi z niepokojem. – Gdzie wylądowałaś?
Gdy twarz Anity zyskała w końcu swą normalną, lekko brązowawą barwę, odetchnęłam z ulgą. Anita przestała dyszeć z przerażenia i w końcu się odezwała.
– Chyba coś pomyliłam – wymamrotała niewyraźnie. Pierwszy raz w życiu widziałam, aby nie wiedziała, co powiedzieć. Normalnie od pięciu minut opowiadałaby o wszystkim, tymczasem teraz była milcząca i wyraźnie wystraszona.
– No nie da się ukryć. – Kuba nią potrząsnął. Strąciła jego ręce i wyprostowała się.
– Wyleciałam z sufitu twojej ślicznej sąsiadce – oznajmiła wszem i wobec. Przerażenie, które wstąpiło na nasze twarze, można by opisywać w poematach. – Ale spokojnie, nie było jej w mieszkaniu. Spadłam, strąciłam wazon z kwiatami ze stolika i wylądowałam na puszystym dywanie. Chwała Bogu, że kupili taki miękki a nie jakąś wykładzinę.
– Poważnie?! – krzyknęła Miśka, tracąc cierpliwość. – Wpadłaś komuś do mieszkania, a ty się cieszysz dywanem?! – Przepchnęła się między Mikim a Julią i stanęła ramię w ramię z Kubą. Jakby w moim kierunku ruszyły dwie osoby z tak morderczymi zamiarami – Kuba i Miśka – z pewnością wzięłabym nogi za pas i uciekała niczym Struś Pędziwiatr.
– Kupię ci taki, jak tylko dostanę spadek – odezwałam się, chcąc jakoś rozładować napiętą atmosferę. Pod spojrzeniem Miśki mentalna ja spaliła się i została z niej jedynie górka popiołu. Dobrze, że nie ma takiego talentu jak palenie ludzi wzrokiem, bo Miśka byłaby naprawdę niebezpieczna.
– Gdy się pozbierałam, jakiś nagi facet wpadł mi do pokoju – dodała Anita smutno. – Niestety nie była to sąsiadka tylko jej brat. Wrzasnął, ja zresztą też, zamknął drzwi, a w tym momencie się ulotniłam. Pewnie wziął mnie za halucynację. Nie widział, jak znikam! I oto jestem!
Kuba oparł się plecami o ścianę, a Miśka uderzyła się dłonią w czoło. Mi odetchnęła z ulgą, a ja miałam ochotę wyściskać Nitę za to szczęście w nieszczęściu. Nie chciałabym zostać poddana jakimś badaniom czy czymś podobnym, dlatego że posiadałam jakieś niezwykłe umiejętności. Zapewne to by się stało, gdyby ktoś się dowiedział o naszych możliwościach.
– Napadanie nagich facetów to chyba moje przekleństwo – dodała cicho Anita. Usłyszałam tylko ja i Mi, która nie zrozumiała, o co chodzi, ja zaś zachichotałam pod nosem i spojrzałam na Mikiego. Patrzył na mnie pytająco.
– Dajmy sobie spokój z tą teleportacją tutaj – stwierdził nagle Kuba, prostując się. – Podam wam współrzędne i się przeniesiemy w pewne miejsce. Bo jeśli mamy dalej ćwiczyć tutaj, to ja wkrótce dostanę zawału, jeśli któraś z was teleportowałaby się za okno na przykład.
Podał nam strasznie dalekie odległości. Powiedział, abyśmy zawsze robiły sobie jakieś dwadzieścia centymetrów zapasu, bo lepiej pojawić się nad podłogą niż w niej. Ustawił Mi w miejscu, które przyjął za środek układu i z którego miejsca miał obliczone współrzędne. Było daleko, kilkadziesiąt kilometrów, a zamieniając to na metry, w których kazał nam się teleportować – całkiem ogromne liczby. Gdy tylko pojawimy się na miejscu, kazał nam się przesunąć możliwie jak najdalej z wycieraczki (skąd wiedział, że to akurat wycieraczka?), chyba że chcemy, aby kolejna z nas spadła tej poprzedniej na głowę. Nie chciałam, więc zamierzałam posłuchać jego rady.
Przeniosłam się jako jedna z ostatnich. Dziewczyny już stały i rozglądały się dookoła. Doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu zabierać Mikiego i Piotrka. Wystarczająco się bałam, że coś pomylę, a jakbym jeszcze miała kogoś przenosić, to chyba zeszłabym po drodze na zawał. Pojawiłam się nieco nad podłogą, a potem spadłam na nią i utrzymałam równowagę tylko dlatego, że Miśka mnie przytrzymała.
– To jest ta materialna część waszego spadku – przedstawił budynek Kuba. Wbiłam wzrok zaciekawiona w kręcone schody. Anita zerknęła przez niewielkie okienko w drzwiach. – Jesteśmy w Malborku. Ta kamienica należy do waszego ojca. – Matko, jaka ogromna. – Należała. Teraz należy do was.
– Mieszkał tu sam? – zapytała ze zdumieniem Julia, przecierając dłonią po drewnianej poręczy pełnej kurzu.
– Mieszkał na trzecim piętrze. Kiedyś te mieszkania były wynajmowane, dziś to od was zależy, co z tym wszystkim zrobicie – wyjaśnił Kuba. – Po prawej jest jedno duże mieszkanie, po prawej dwa mniejsze. Na każdym piętrze są trzy, czyli razem sześć. Plus mieszkanie Daniela, zajmuje całe trzecie piętro. To razem siedem mieszkań. Jest także poddasze, ale tam nigdy nie byłem i nie mam kluczy. Chcecie się rozejrzeć?
Oczywiście że chciałyśmy. Wyciągnął do nas małą torebkę, w której brzęczały mu klucze. Każda z nas wylosowała jeden komplet z numerem i ruszyła się rozejrzeć. Spojrzałam na swoje – numer siedem. Mieszkanie Daniela już na mnie czekało.
Wciąż wchodziłam po schodach, pnąc się coraz wyżej, gdy z pięciu miejsc na klatce schodowej zaczęły dochodzić dźwięki przekręcania kluczy w zamkach, poruszania się zasuwki aż w końcu trzask i skrzypienie dawno nie używanych drzwi. Cały korytarz na trzecim piętrze wypełniony był dźwiękiem deszczu uderzającego z furią o dachówki, który pojawił się znikąd i zapewne równie szybko zniknie. Obróciłam się dookoła. Były tylko jedne drzwi. Klucz wydawał się pochodzić z poprzedniej epoki, był srebrny i wymyślnie ozdobiony, ale pasował do drzwi jak mało co. Naparłam na lakierowane drewno, drzwi ustąpiły, a wraz z nimi w powietrze wzbiła się chmura kurzu.
Skrzypiały przeraźliwie, jakby miały odstraszać potencjalnego lokatora. Moje kroki ginęły wśród padającego deszczu, a dźwięk był tak donośny, iż miałam wrażenie, że zaraz zacznie padać mi na głowę. Zostawiałam za sobą białe ślady na podłodze. Zrobiłam krok do przodu, drewniane deski zaskrzypiały równie gorliwie co drzwi. Wyobraziłam sobie, że parkiet to swego rodzaju układanka, którą dzieci lubią rozwiązywać. Po pewnym czasie zapewne stawiałabym nogi w spokojnych miejscach, tworząc swoją prywatną ścieżkę i wykonując figury akrobatyczne na korytarzu mieszkania.
Korytarz zdawał się nie mieć końca. Na ścianach wisiały obrazy i zdjęcia tak stare, że trudno było stwierdzić, czy naprawdę nimi były. Przedstawiały szereg nieznanych mi osób, którzy pewnie żyli do dziś we mnie lub w moich siostrach. Zdjęcie ślubne jakiejś młodej damy z długim welonem na głowie, włosami upiętymi w szykowny kok i sukni z poprzedniej epoki. Obok niej stał wysoki i szczupły młody mężczyzna. Był w mundurze, do którego przyczepiony miał jakiś krzyż zasługi czy coś podobnego. Takich zdjęć było kilka. Niektórzy się do mnie uśmiechali, inni patrzyli ze zniecierpliwieniem lub też znudzeniem. Korytarz zakręcał, a na końcu znajdowało się nic innego niż kolejne drzwi, których to minęłam już kilka. Wszystkie zamknięte. Kolejne pokoje, które zazdrośnie strzegą swoich tajemnic. Czekały, który z nich wybiorę.
Zatrzymałam się nagle, kierując w stronę przypadkowych drzwi. Strzeżone były przez zdjęcia wiszące po obu ich stronach, przedstawiające portrety uśmiechniętych, młodych dziewczyn. Były równomiernie pokryte kurzem, a po twarzy jednej właśnie przebiegł pająk, chowając się przed światłem z mojego telefonu. Korytarz nie miał okien i panowała w nim ciemność. Dopiero na jego końcu zauważyłam włącznik światła, który mógł mieć tyle lat co ja, albo i więcej. Zapaliłam światło i wystraszyłam kolejne kilka pająków. Wróciłam do wybranych wcześniej drzwi, nacisnęłam klamkę i otworzyłam je.
Znalazłam się w sporym pokoju, którego przeznaczenie trudno było określić. Dotknęłam ściany, usiłując odnaleźć światło, ale mi się nie udało. Jedna ściana zasłonięta była ciężkimi warstwami materiału. Podeszłam tam, korzystając ze światła wpadającego do pokoju z korytarza, a potem pociągnęłam mocno. Coś strzeliło, a zasłona osunęła się trochę w dół. Kolejne pociągnięcie wykonałam znacznie delikatniej i nagle oślepiła mnie jasność, od której moje oczy już odwykły. Zmrużyłam je, ciągnąc zasłonę dalej i kichając, gdy kurz podrażnił mój nos. Okno wychodziło na ulicę 17 marca. Przebiłam się przez firanę i otworzyłam okno. Odwróciłam się i rozejrzałam po pomieszczeniu.
Całą podłogę pokrywał różnokolorowy dywan we wzór, który mógłby być modny kilkanaście lat temu. Wymyślne fale, zawijasy i koła przypominały mi herby szlacheckie. Pomieszczenie, choć było ogromne, było słabo zagospodarowane. Niedaleko mnie stały dwa krzesła ubrane w pokrowce z bordowej tkaniny, a na środku pokoju, tuż pod wielkim żyrandolem, znajdował się najpiękniejszy fortepian, jaki kiedykolwiek widziałam. Wykonany z ciemnego, lakierowanego drewna, pełen był zdobień i zadrapań. Stała na nim niewielka lampka bez klosza. Kusiło mnie, aby wypróbować je od razu. Przesunęłam po nim opuszkami palców, zbierając kurz, a później stanęłam przed instrumentem. Podnosiłam pokrywę, aby nacieszyć wzrok szeregiem białych i czarnych klawiszy, gdy usłyszałam głos niedaleko mnie. Wystraszona puściłam pokrywę, która opadła z hukiem na swoje miejsce, zagłuszając deszcz. Gdzieś niedaleko zegar z kukułką oznajmił, że wybiła czwarta.
Kuba stał i obserwował mnie. Nie był zadowolony z tego, że udało mu się mnie wystraszyć. Obok niego stała Miśka i patrzyła na mnie wyczekująco. Każde z nich miało w ręce swoje klucze.
– Zapewne próby grania na fortepianie nie wchodzą w definicję waszego stwierdzenia „rozejrzeć się”, nie? – zapytałam Kubę, wstając i wsuwając stołek pod instrument. Miśka zamknęła okno, a ja dopiero teraz zauważyłam, że na parapecie zebrało się trochę wody. Zostawiła je odsłonięte z widokiem na świat i na Malbork.
– Jak już tu posprzątamy i ogarniemy wszystko, to możesz grać, jeśli chcesz – odezwał się Kuba, dotykając opuszkiem palca ciemnej pokrywy. Kurz był wszechobecny. – Dziewczyny jeszcze nie wyszły, więc możemy tu trochę się jeszcze rozejrzeć.
– Mówisz tak, jakbyś nie znał tego miejsca – mruknęła Miśka, zakładając ręce i patrząc na Kubę z lekką złością. – A sam mnie tu przyprowadziłeś kiedyś.
– Skoro twierdzisz, że doskonale znam to mieszkanie... Chodźcie, coś wam pokażę.
Poczekał, aż wyjdziemy z pokoju, a potem zamknął za nami drzwi. Wybrał drugie drzwi za naszymi na tej samej ścianie. Miśka weszła do pomieszczenia pierwsza, stawiając niepewnie każdy krok. Podążyłam jej śladem, rozglądając się dookoła. Tutaj także wisiały ciężkie zasłony, ale były raczej nieużywane od dłuższego czasu, bo całe pokryły się kurzem, a pomieszczenie było skąpane w szarym świetle zza okna. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ogromny regał na jednej ze ścian. Po przeciwnej stronie znajdowała się spora meblościanka. Na środku ktoś ustawił trzy kanapy naprzeciwko siebie. Wyblakły dywan podwijał się w niektórych miejscach, a spora część frędzli była pourywana. Obicie jeden z sof było podarte w rogu. Miałam wrażenie, że pomieszczenie pełnej jest małych luster, które odbijając szare światło z zewnątrz.
Ruszyłam w stronę regału, a Miśka skierowała się ku meblościance. Rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie na Kubę – opierał się o futrynę i obserwował nas. Gdy podeszła bliżej, przekonałam się, że pomieszczenie nie było pełne małych lusterek a jedynie ramek ze zdjęciami. Szybki odbijały światło i dawały to specyficzne wrażenie. Zdjęć było mnóstwo, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt. Jedno spojrzenie upewniło mnie, że meblościanka była zastawiona nimi równie gęsto co regał. Daniel musiał mieć jakąś obsesję na punkcie zdjęć, bo ściany na korytarzu również były nimi obwieszone. I zapewne nie była to tylko jego obsesja, ale patrząc na wiek niektórych fotografii, także obsesja jego ojca.
Każde ze zdjęć przedstawiało... nas. W różnym wieku, w najróżniejszych stronach, miejscach, fryzurach. Najmniej było zdjęć Anity i Julii, a te, które znalazłam, często były robione z różnych dziwnych miejsc, aby nie powiedzieć, że z ukrycia. Częściowo kadr przesłaniały mi jakieś gałęzie, czasami padało, czasami któraś z nas fotografowana była tyłem. Mi miała najwięcej zdjęć, dominowały profilowe, które rodzice robią dzieciom, aby uwieczniać ich kolejne lata życia. Długość włosów Mi zmieniała się nieregularnie. O ile zdjęcia Anity czy Julii nie miały żadnej logiki, były przypadkowe, zaś ostatnie mogły być zrobione, gdy dziewczyny miały trochę więcej niż dziesięć lat, zdjęcia Mi były regularne. Podobnie było ze zdjęciami moimi czy Miśki, ale już w mniejszym stopniu. Na ostatnim zdjęciu Mi miała biret na głowie, trzymała w ręce teczkę z świadectwem dojrzałości i pozowała kokieteryjnie do zdjęcia, drugą ręką obejmując Piotra za szyję.
– Tam też tego tyle jest? – zapytała mnie Miśka z przestrachem w głosie. Spojrzałam na nią, pokiwałam głową, a potem bez słowa wymieniłyśmy się miejscami.
Miśka z dwoma warkoczykami na głowie, wówczas jeszcze rudymi, wyglądała jak dziewczynka z książek Astrid Lindgren. Chodziła pewnie jeszcze do przedszkola. Miała na nosie jeszcze więcej piegów niż teraz, zdarte prawe kolano i ubrudzoną sukienkę. Mi przebrana za Czerwonego Kapturka na jakimś balu przebierańców. Uśmiechająca się do kadru Anita. Ja, siedząca przy pianinie, które wydaje się być znacznie za duże jak dla mojej małej osoby. Włosy miałam znacznie krótsze niż teraz, ale proste jak druty i niemal pomarańczowe. Dobrze, że nieco przyciemniały wraz z upływem lat. Takich zdjęć było mnóstwo i byłam niemal pewna, że niektóre pochodzą z prywatnych zbiorów moich rodziców, bo identyczne egzemplarze znajdowały się w domu w albumach. Postanowiłam porozmawiać o tym z rodzicami, bo tata w szpitalu nie powiedział mi nawet połowy tego, co powinnam wiedzieć.
W gruncie rzeczy byłam na nich wściekła. Dostałam nagle możliwość wyboru między dwoma życiami, jakie mogę w przyszłości prowadzić. Nie, nie miałam wyboru. Moje życie się zmieniło o sto osiemdziesiąt stopni i bardzo mi się to nie podobało. Z jednej strony wolałam wiedzieć od dzieciństwa, że jestem adoptowana. Znać szczegóły odnośnie Rady i teleportacji. Najbardziej bolało mnie to, że nigdy nie miałam okazji poznać Daniela, choć był moim ojcem. O matce nie wspominając, jej nie widziałam nigdy nawet na zdjęciu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy