Odwlekałyśmy temat rzekomej teleportacji w
czasie, a Kuba zdawał się doskonale nas rozumieć. Nie naciskał, nie wspominał o
tym częściej niż musiał, nie próbował nas uczyć – do czasu. Gdy już Anita
pozmywała naczynia, stwierdził, że nie można tego dłużej omijać. Usiłowałam
zrozumieć, jak to możliwe, że potrafimy robić takie cuda, ale Kuba odciągnął
rozmowę (to była zażarta walka) od tematów genów, dziedziczenia i wszelkich
podobnych, o których mówiłam, kierując się w stronę praktyki. Musiałyśmy się nauczyć.
Kiedy? Najlepiej dziś, najlepiej teraz, zaraz. Spłynęło na nas przerażenie
niczym łaska Boża.
Nie
ma co marnować czasu. Piotr wraz z Mikim usiedli na łóżku, a po tym, jak się
rozłożyli, sądzę, że kiepsko widzieli nasza naukę. Potrwa ona pewnie i kilka
godzin, a przecież nie było już wcześnie, bo w szale przygotowań do obiadu i
tym podobnym zrobiła się prawie szesnasta. Ustawiłyśmy się w rzędzie, patrząc
pytająco na Kubę. Mi opierała się wygodnie o szafę, przybierając minę w stylu:
„ja już wszystko wiem i umiem”. Miałyśmy ochotę wydrapać jej oczy.
–
To wszystko wygląda tak, jakbym prowadził jakąś licytację młodych dam na
wydaniu – odezwał się nagle Kuba, mierząc nas spojrzeniem. Stałyśmy obok
siebie, chłopcy siedzieli, a on był sędzią. Brakowało mu tylko młotka.
–
Kupuję tę blondynę! – zawołał Piotr, wyciągając ręce w kierunku Mi. – Cena nie
gra roli.
Podbiegła
do niego, pocałowała szybko i wróciła na swoje miejsce. Patrzyłyśmy we czwórkę
na Kubę zniecierpliwione, bo nas jakoś nikt nie chciał wylicytować. Ale w
pomieszczeniu panował wyraźny deficyt panów, to pewnie dlatego.
–
No dobra, ale wracając do teleportacji. – Drażniło mnie samo to słowo. Tele–portacja.
Portki i tele. Telefoniczne spodnie. – Luśka, słuchasz mnie w ogóle?
Oczywiście,
że nie. Ale bez tortur się do tego nie przyznam. Pokiwałam głową, skupiając się
na tym, co mówił dalej. A opowiadał mnóstwo bzdet. Czy do szczęścia naprawdę
potrzebna jest mi znajomość podstawowych praw fizyki? Nie żebym gardziła tą
wiedzą, zdawałam maturę rozszerzoną z fizyki, a po moim wyniku można sądzić, że
już to wiem. Kuba tymczasem wczuwał się w rolę wykładowcy, który ma przed sobą
bandę kretynów i musi im to wytłumaczyć na poziomie chyba ujemnym.
–
Tytułem wstępu... – Ten wstęp to już od piętnastu minut trwa, ale nie żebym
narzekała. – Wiecie, jak wygląda układ współrzędnych z trzema zmiennymi? – Czy
on ma mnie za idiotkę?
–
A oś z to jak idzie? Bo zawsze miałam z tym problem – odezwała się po mojej
prawej stronie Anita. Miałam ochotę walnąć się dłonią w czoło.
–
Moment, zaraz do tego dotrę. Masz układ xy. On jest płaski, ma tylko dwa
wymiary. Jak jest płaski, to możesz położyć go, nie wiem, na przykład na
kartce. Wyobraź sobie, że stajesz na przecięciu się osi, stoisz przodem do
dodatnich wartości x, właściwie to są do ciebie prostopadłe. Ujemne masz za
sobą. Prawa ręka to ujemne y, lewa to dodatnie y.
–
Znalazłam kiedyś taką kartkę w starych dokumentach jakieś ustalenia z mechaniki
relatywistycznej o osiach. I tam było napisane, że oś x to kierunek, w którym
patrzysz – wtrąciła się Miśka tonem studenta Politechniki.
–
Co to jest mechanika relatywistyczna? – Julia wymówiła te dwa słowa w taki
sposób, jakby samo pomyślenie o nich mogło przywołać diabła, a wymówienie ich
na głos skazywało cię na wieczne potępienie w piekle. Typowa humanistka.
–
Taka teoria, w której maksymalna prędkość to prędkość światła. Poza tym
zakłada, że istnieją cztery wymiary, czas oraz trzy wymiary przestrzeni –
wyjaśniła Miśka. Jula przypatrywała się jej w zadumie.
–
A czym się różni układ xy od rzeczywistości? – zapytał Kuba niczym w
teleturnieju. Dobra odpowiedź – przechodzisz dalej, zła – odpadasz. Stawka to
milion. Jest o co walczyć.
–
Nie rób z tego jakiegoś konkursu – powiedziałam mimo to i dodałam: –
Rzeczywistość jest trójwymiarowa, zatem należałoby wspomnieć jeszcze o osi z.
Patrząc na układ z punktu widzenia przedstawionego przez Kubę, oś z przebiega
równolegle z tobą i określa wysokość. Stopy, dokładniej punkt dotknięcia
podeszwy z podłogą to zero. W dół masz z ujemne, w górę z dodatnie.
–
Nie wiedziałam, że znasz się na fizyce – stwierdziła Miśka, obracając się w
moją stronę. – Myślałam, że tylko biologia i chemia.
–
Zdarzyło mi się pisać maturę rozszerzoną z fizyki. – Skrzywiłam się boleśnie na
to wspomnienie. Nie przepadałam za fizyką, ale jeszcze bardziej nie znosiłam
chemii, która również mi się przytrafiła.
–
Zdawałaś rozszerzoną maturę z biologii, chemii i fizyki? – Miśka wydawała się
zdumiona. Domyślałam się, że teraz zacznie uważać mnie za kompletnego kujona.
Pogrążyłam się, dodając:
–
I z angielskiego.
Kuba
zagwizdał. Skupiliśmy na nim uwagę wszyscy, bo oprócz mnie i Miśki, także Jula
i Anita zaczęły o czymś rozmawiać, Mi siedziała już obok Piotra, a Miki bawił
się gitarą.
–
Nie mamy czasu do stracenia – rzekł. Faktycznie, w grudniu koniec świata,
trzeba czym prędzej nauczyć się teleportacji, aby móc dać nogę z potencjalnego
miejsca, w które uderzy meteoryt czy coś podobnego.
Spodziewałam
się skomplikowanych, fizycznych mechanizmów, ewentualnie machania różdżką,
skupiania swojej czakry czy jakiś zaklęć po łacinie, które będę musiała wymówić
z odpowiednim akcentem i intonacją. A tymczasem wszystko kręciło się tylko i
wyłącznie wokół układu współrzędnych z trzema zmiennymi. Zakładasz, że ty
jesteś zerem każdym możliwym i zmieniając współrzędne, przerzucasz siebie z
miejsca na miejsce. Banał. W takim razie nie wiem, dlaczego od dziesięciu minut
na przemian zamykałam oczy i otwierałam, wyobrażałam sobie układ we wszystkich
kolorach tęczy lub po prostu wrzucałam go oczami wyobraźni w mieszkanie Kuby.
Wtedy tylko przeszkadzały mi ściany, co było strasznie deprymujące, więc sobie
dałam spokój.
Anita,
Miśka i Julia miały podobne problemy. Po pewnym czasie Anita zaczęła chodzić po
pokoju ze złością, Miśka marszczyła czoło, a Julia wyglądała, jakby chciała
uderzyć głową w ścianę. Mi prychnęła, wstałam i przeniosła się z kanapy pod
okno, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Miałyśmy ochotę
wydrapać jej oczy, choć zapewne po iluś latach ćwiczeń – jak ona robiła to od
dzieciństwa – też będziemy z taką łatwością przeskakiwać współrzędne.
Miśce
udało się pierwszej. Zaraz potem udało się Julii, przez co obie piszczały tak
głośno, iż moje uszy cierpiały z nadmiaru decybeli. Popatrzyłyśmy na siebie z
Anitą, zgrzytając zębami na kolejne porady od Kuby i Mi oraz od Julii i Miśki,
które wkroczyły do kręgu wtajemniczonych i uważały, że wiedzą już o
teleportacji wszystko. Kuba zaczynał się niecierpliwić. Ja też.
–
Skup się – powiedział, kładąc ręce na moich ramionach i stając za mną. Teraz to
na pewno się skupię. Oczywiście. Będę zastanawiać się, jak uciec byle dalej od
niego. – To nie jest trudne. Kuchnia. – Obrócił mnie tak, abym stała przodem do
ściany dzielącej kuchnię i pokój. Czułam na włosach jego oddech, gdy objaśniał
mi kolejne jakże istotne szczegóły. Miałam ochotę powiedzieć mu, że narusza
moją przestrzeń osobistą, ale ugryzłam się w język – chyba po raz pierwszy w
życiu – i słuchałam, co do mnie mówi. Nie chciałam być najgorsza. Zamknęłam
oczy i wzięłam głęboki oddech. Układ, który sobie wyobraziłam, miał kolor
czarny. – Dwa w przód, nic więcej się nie zmienia, no przecież dasz...
Urwał.
Poczułam coś dziwnego. Jakby coś mnie wessało i wyrzuciło. Albo jakbym rozpadła
się na milion kawałeczków, a potem złożyła w jedną całość w ciągu sekundy. Choć
najbardziej czułam się tak, jakbym przeskoczyła z pokoju Kuby do jakiegoś
dziwnego miejsca o zupełnie innej grawitacji, a potem znowu wylądowała na
podłodze. Trochę uderzyłam nogami w kafelki, a gdy otworzyłam oczy, znajdowałam
się w kuchni. Kuba wciąż trzymał ręce na moich ramionach. Odwróciłam się z
triumfalną miną i napotkałam jego kompletne zdumienie. Aż otworzył usta i nie
wiedział, co powiedzieć,
–
Udało mi się! UDAŁO MI SIĘ! – krzyknęłam, a w kuchni pojawiła się Miśka. Nawet
nie zwróciłam uwagi, czy zwyczajnie weszła do środka, czy się przeniosła.
Podskoczyłam i rzuciłam się Kubie na szyję, prawie go przewróciłam. Wpadł na
szafkę, nie odzywając się. Puściłam go i pobiegłam do pokoju, aby oznajmić radosną
nowinę wszystkim zebranym.
–
Przeniosłaś Kubę? – Mi zaatakowała mnie, gdy tylko przekroczyłam próg sypialni.
Wzruszyłam ramionami, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. – Widziałam, że
zniknęłaś i zabrałaś go ze sobą.
–
Nie rozumiem, dlaczego was to tak dziwi – odezwała się nagle Julia, siadając na
kanapie obok Mikiego. Mi patrzyła na mnie wyczekująco.
–
No chyba tak – odezwałam się, patrząc na każdą twarz po kolei. Odwróciłyśmy
się, gdy Kuba wszedł do pokoju i wbiłyśmy w niego niecierpliwe spojrzenie. – Powie
mi ktoś, o co chodzi? Udało mi się, tak? A że przy okazji zabrałam ze sobą Kubę
to wypadek. Po prostu żadnej z was nikt nie dotykał, gdy się przenosiłyście i
dlatego...
–
Nie, to nie dlatego – przerwał mi Kuba. Zamilkłam, patrząc na niego głupio. – Talent
talentowi nierówny. Mało kto umie przenosić kogoś jeszcze oprócz siebie.
Właściwie to najwyższy... poziom, jakkolwiek dziwnie to brzmi.
–
Umiem teleportować się od siódmego roku życia, ale nigdy nie udało mi się kogoś
przenieść – powiedziała Mi. – Choć jestem najstarsza i to ja dziedziczę miejsce
w Radzie po naszym ojcu, nigdy nie byłam tak utalentowana jak ty – dodała, a w
jej głosie brzmiało oskarżenie.
–
Daniel też tak potrafił – dodał Kuba. – Jako jedyny z rodzeństwa mógł przenieść
kogoś jeszcze oprócz siebie. Ale on był najstarszy i była to idealna sytuacja,
bo i tak miał miejsce w Radzie.
–
Ale ja wcale nie zamierzam zabierać Mi miejsca! – wykrzyknęłam, patrząc na nich
jak na wariatów. – Postradaliście zmysły?! W życiu nie chciałabym być w żadnej
Radzie!
Słowo
daję, odetchnęli z ulgą. Przynajmniej Mi, Piotr i Kuba. Reszta też za bardzo
nie orientowała się jeszcze we wszystkich skomplikowanych zasadach, rządzących
tym światem. Byłam druga. Mi była najstarsza. Jej pozycja była oczywista, choć
to ja byłam bardziej utalentowana. Chętnie bym się z nią wymieniła na talenty.
Chciałam być zwyczajna, o ile o osobie umiejącej się teleportować można było
mówić zwyczajna. A ja byłam niezwykła jeszcze bardziej niż one.
Dyskusję
przerwał krzyk Mikiego. Wcześniej usłyszeliśmy wprawdzie jakiś zduszony okrzyk,
ale wzięliśmy to za westchnięcie kogoś z nas. Rozejrzałam się dookoła – chłopcy
stali na nogach i patrzyli na nas z niepokojem.
–
Anita zniknęła – powiedział Miki, a w tym samym czasie rozległ się jakiś huk i
dźwięk tłuczonego szkła. Wystraszyłam się, że Anita sobie coś zrobiła, gdy już
w końcu udało jej się zniknąć. Mi zajrzała do kuchni, ja zerknęłam do łazienki
i uświadomiłyśmy sobie z przestrachem coś, czego nigdy byśmy się nie
spodziewały – Nity nie było w mieszkaniu. Otwierałam usta, aby zapytać Kubę, co
się stało, gdy Anita pojawiła się na korytarzu między mną i Mi a resztą, oparła
o ścianę i uderzyła w nią czołem. Wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć, była
czerwona i miała przerażone oczy.
–
Mówiłem! Mówiłem, abyście były ostrożne! – Kuba ruszył do niej, zanim
ktokolwiek zdążył się odezwać. Wyprostował dziewczynę i odgarnął włosy z jej
twarzy. Patrzyliśmy na te zabiegi z niepokojem. – Gdzie wylądowałaś?
Gdy
twarz Anity zyskała w końcu swą normalną, lekko brązowawą barwę, odetchnęłam z
ulgą. Anita przestała dyszeć z przerażenia i w końcu się odezwała.
–
Chyba coś pomyliłam – wymamrotała niewyraźnie. Pierwszy raz w życiu widziałam,
aby nie wiedziała, co powiedzieć. Normalnie od pięciu minut opowiadałaby o
wszystkim, tymczasem teraz była milcząca i wyraźnie wystraszona.
–
No nie da się ukryć. – Kuba nią potrząsnął. Strąciła jego ręce i wyprostowała
się.
–
Wyleciałam z sufitu twojej ślicznej sąsiadce – oznajmiła wszem i wobec.
Przerażenie, które wstąpiło na nasze twarze, można by opisywać w poematach. –
Ale spokojnie, nie było jej w mieszkaniu. Spadłam, strąciłam wazon z kwiatami
ze stolika i wylądowałam na puszystym dywanie. Chwała Bogu, że kupili taki
miękki a nie jakąś wykładzinę.
–
Poważnie?! – krzyknęła Miśka, tracąc cierpliwość. – Wpadłaś komuś do
mieszkania, a ty się cieszysz dywanem?! – Przepchnęła się między Mikim a Julią
i stanęła ramię w ramię z Kubą. Jakby w moim kierunku ruszyły dwie osoby z tak
morderczymi zamiarami – Kuba i Miśka – z pewnością wzięłabym nogi za pas i
uciekała niczym Struś Pędziwiatr.
–
Kupię ci taki, jak tylko dostanę spadek – odezwałam się, chcąc jakoś rozładować
napiętą atmosferę. Pod spojrzeniem Miśki mentalna ja spaliła się i została z
niej jedynie górka popiołu. Dobrze, że nie ma takiego talentu jak palenie ludzi
wzrokiem, bo Miśka byłaby naprawdę niebezpieczna.
–
Gdy się pozbierałam, jakiś nagi facet wpadł mi do pokoju – dodała Anita smutno.
– Niestety nie była to sąsiadka tylko jej brat. Wrzasnął, ja zresztą też,
zamknął drzwi, a w tym momencie się ulotniłam. Pewnie wziął mnie za
halucynację. Nie widział, jak znikam! I oto jestem!
Kuba
oparł się plecami o ścianę, a Miśka uderzyła się dłonią w czoło. Mi odetchnęła
z ulgą, a ja miałam ochotę wyściskać Nitę za to szczęście w nieszczęściu. Nie
chciałabym zostać poddana jakimś badaniom czy czymś podobnym, dlatego że
posiadałam jakieś niezwykłe umiejętności. Zapewne to by się stało, gdyby ktoś
się dowiedział o naszych możliwościach.
–
Napadanie nagich facetów to chyba moje przekleństwo – dodała cicho Anita.
Usłyszałam tylko ja i Mi, która nie zrozumiała, o co chodzi, ja zaś
zachichotałam pod nosem i spojrzałam na Mikiego. Patrzył na mnie pytająco.
–
Dajmy sobie spokój z tą teleportacją tutaj – stwierdził nagle Kuba, prostując
się. – Podam wam współrzędne i się przeniesiemy w pewne miejsce. Bo jeśli mamy
dalej ćwiczyć tutaj, to ja wkrótce dostanę zawału, jeśli któraś z was
teleportowałaby się za okno na przykład.
Podał
nam strasznie dalekie odległości. Powiedział, abyśmy zawsze robiły sobie jakieś
dwadzieścia centymetrów zapasu, bo lepiej pojawić się nad podłogą niż w niej.
Ustawił Mi w miejscu, które przyjął za środek układu i z którego miejsca miał
obliczone współrzędne. Było daleko, kilkadziesiąt kilometrów, a zamieniając to
na metry, w których kazał nam się teleportować – całkiem ogromne liczby. Gdy
tylko pojawimy się na miejscu, kazał nam się przesunąć możliwie jak najdalej z
wycieraczki (skąd wiedział, że to akurat wycieraczka?), chyba że chcemy, aby
kolejna z nas spadła tej poprzedniej na głowę. Nie chciałam, więc zamierzałam
posłuchać jego rady.
Przeniosłam
się jako jedna z ostatnich. Dziewczyny już stały i rozglądały się dookoła.
Doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu zabierać Mikiego i Piotrka. Wystarczająco
się bałam, że coś pomylę, a jakbym jeszcze miała kogoś przenosić, to chyba
zeszłabym po drodze na zawał. Pojawiłam się nieco nad podłogą, a potem spadłam
na nią i utrzymałam równowagę tylko dlatego, że Miśka mnie przytrzymała.
–
To jest ta materialna część waszego spadku – przedstawił budynek Kuba. Wbiłam
wzrok zaciekawiona w kręcone schody. Anita zerknęła przez niewielkie okienko w
drzwiach. – Jesteśmy w Malborku. Ta kamienica należy do waszego ojca. – Matko,
jaka ogromna. – Należała. Teraz należy do was.
–
Mieszkał tu sam? – zapytała ze zdumieniem Julia, przecierając dłonią po
drewnianej poręczy pełnej kurzu.
–
Mieszkał na trzecim piętrze. Kiedyś te mieszkania były wynajmowane, dziś to od
was zależy, co z tym wszystkim zrobicie – wyjaśnił Kuba. – Po prawej jest jedno
duże mieszkanie, po prawej dwa mniejsze. Na każdym piętrze są trzy, czyli razem
sześć. Plus mieszkanie Daniela, zajmuje całe trzecie piętro. To razem siedem
mieszkań. Jest także poddasze, ale tam nigdy nie byłem i nie mam kluczy. Chcecie
się rozejrzeć?
Oczywiście
że chciałyśmy. Wyciągnął do nas małą torebkę, w której brzęczały mu klucze.
Każda z nas wylosowała jeden komplet z numerem i ruszyła się rozejrzeć.
Spojrzałam na swoje – numer siedem. Mieszkanie Daniela już na mnie czekało.
Wciąż
wchodziłam po schodach, pnąc się coraz wyżej, gdy z pięciu miejsc na klatce
schodowej zaczęły dochodzić dźwięki przekręcania kluczy w zamkach, poruszania
się zasuwki aż w końcu trzask i skrzypienie dawno nie używanych drzwi. Cały
korytarz na trzecim piętrze wypełniony był dźwiękiem deszczu uderzającego z
furią o dachówki, który pojawił się znikąd i zapewne równie szybko zniknie.
Obróciłam się dookoła. Były tylko jedne drzwi. Klucz wydawał się pochodzić z
poprzedniej epoki, był srebrny i wymyślnie ozdobiony, ale pasował do drzwi jak
mało co. Naparłam na lakierowane drewno, drzwi ustąpiły, a wraz z nimi w
powietrze wzbiła się chmura kurzu.
Skrzypiały
przeraźliwie, jakby miały odstraszać potencjalnego lokatora. Moje kroki ginęły
wśród padającego deszczu, a dźwięk był tak donośny, iż miałam wrażenie, że
zaraz zacznie padać mi na głowę. Zostawiałam za sobą białe ślady na podłodze.
Zrobiłam krok do przodu, drewniane deski zaskrzypiały równie gorliwie co drzwi.
Wyobraziłam sobie, że parkiet to swego rodzaju układanka, którą dzieci lubią
rozwiązywać. Po pewnym czasie zapewne stawiałabym nogi w spokojnych miejscach,
tworząc swoją prywatną ścieżkę i wykonując figury akrobatyczne na korytarzu
mieszkania.
Korytarz
zdawał się nie mieć końca. Na ścianach wisiały obrazy i zdjęcia tak stare, że
trudno było stwierdzić, czy naprawdę nimi były. Przedstawiały szereg nieznanych
mi osób, którzy pewnie żyli do dziś we mnie lub w moich siostrach. Zdjęcie
ślubne jakiejś młodej damy z długim welonem na głowie, włosami upiętymi w
szykowny kok i sukni z poprzedniej epoki. Obok niej stał wysoki i szczupły
młody mężczyzna. Był w mundurze, do którego przyczepiony miał jakiś krzyż
zasługi czy coś podobnego. Takich zdjęć było kilka. Niektórzy się do mnie
uśmiechali, inni patrzyli ze zniecierpliwieniem lub też znudzeniem. Korytarz
zakręcał, a na końcu znajdowało się nic innego niż kolejne drzwi, których to
minęłam już kilka. Wszystkie zamknięte. Kolejne pokoje, które zazdrośnie
strzegą swoich tajemnic. Czekały, który z nich wybiorę.
Zatrzymałam
się nagle, kierując w stronę przypadkowych drzwi. Strzeżone były przez zdjęcia
wiszące po obu ich stronach, przedstawiające portrety uśmiechniętych, młodych
dziewczyn. Były równomiernie pokryte kurzem, a po twarzy jednej właśnie
przebiegł pająk, chowając się przed światłem z mojego telefonu. Korytarz nie
miał okien i panowała w nim ciemność. Dopiero na jego końcu zauważyłam włącznik
światła, który mógł mieć tyle lat co ja, albo i więcej. Zapaliłam światło i
wystraszyłam kolejne kilka pająków. Wróciłam do wybranych wcześniej drzwi,
nacisnęłam klamkę i otworzyłam je.
Znalazłam
się w sporym pokoju, którego przeznaczenie trudno było określić. Dotknęłam
ściany, usiłując odnaleźć światło, ale mi się nie udało. Jedna ściana
zasłonięta była ciężkimi warstwami materiału. Podeszłam tam, korzystając ze
światła wpadającego do pokoju z korytarza, a potem pociągnęłam mocno. Coś
strzeliło, a zasłona osunęła się trochę w dół. Kolejne pociągnięcie wykonałam
znacznie delikatniej i nagle oślepiła mnie jasność, od której moje oczy już
odwykły. Zmrużyłam je, ciągnąc zasłonę dalej i kichając, gdy kurz podrażnił mój
nos. Okno wychodziło na ulicę 17 marca. Przebiłam się przez firanę i otworzyłam
okno. Odwróciłam się i rozejrzałam po pomieszczeniu.
Całą
podłogę pokrywał różnokolorowy dywan we wzór, który mógłby być modny
kilkanaście lat temu. Wymyślne fale, zawijasy i koła przypominały mi herby
szlacheckie. Pomieszczenie, choć było ogromne, było słabo zagospodarowane.
Niedaleko mnie stały dwa krzesła ubrane w pokrowce z bordowej tkaniny, a na
środku pokoju, tuż pod wielkim żyrandolem, znajdował się najpiękniejszy
fortepian, jaki kiedykolwiek widziałam. Wykonany z ciemnego, lakierowanego
drewna, pełen był zdobień i zadrapań. Stała na nim niewielka lampka bez klosza.
Kusiło mnie, aby wypróbować je od razu. Przesunęłam po nim opuszkami palców,
zbierając kurz, a później stanęłam przed instrumentem. Podnosiłam pokrywę, aby
nacieszyć wzrok szeregiem białych i czarnych klawiszy, gdy usłyszałam głos
niedaleko mnie. Wystraszona puściłam pokrywę, która opadła z hukiem na swoje
miejsce, zagłuszając deszcz. Gdzieś niedaleko zegar z kukułką oznajmił, że
wybiła czwarta.
Kuba stał i obserwował mnie. Nie był
zadowolony z tego, że udało mu się mnie wystraszyć. Obok niego stała Miśka i
patrzyła na mnie wyczekująco. Każde z nich miało w ręce swoje klucze.
– Zapewne próby grania na
fortepianie nie wchodzą w definicję waszego stwierdzenia „rozejrzeć się”, nie?
– zapytałam Kubę, wstając i wsuwając stołek pod instrument. Miśka zamknęła
okno, a ja dopiero teraz zauważyłam, że na parapecie zebrało się trochę wody.
Zostawiła je odsłonięte z widokiem na świat i na Malbork.
–
Jak już tu posprzątamy i ogarniemy wszystko, to możesz grać, jeśli chcesz –
odezwał się Kuba, dotykając opuszkiem palca ciemnej pokrywy. Kurz był
wszechobecny. – Dziewczyny jeszcze nie wyszły, więc możemy tu trochę się
jeszcze rozejrzeć.
–
Mówisz tak, jakbyś nie znał tego miejsca – mruknęła Miśka, zakładając ręce i
patrząc na Kubę z lekką złością. – A sam mnie tu przyprowadziłeś kiedyś.
–
Skoro twierdzisz, że doskonale znam to mieszkanie... Chodźcie, coś wam pokażę.
Poczekał,
aż wyjdziemy z pokoju, a potem zamknął za nami drzwi. Wybrał drugie drzwi za
naszymi na tej samej ścianie. Miśka weszła do pomieszczenia pierwsza, stawiając
niepewnie każdy krok. Podążyłam jej śladem, rozglądając się dookoła. Tutaj
także wisiały ciężkie zasłony, ale były raczej nieużywane od dłuższego czasu,
bo całe pokryły się kurzem, a pomieszczenie było skąpane w szarym świetle zza
okna. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ogromny regał na jednej ze ścian. Po
przeciwnej stronie znajdowała się spora meblościanka. Na środku ktoś ustawił
trzy kanapy naprzeciwko siebie. Wyblakły dywan podwijał się w niektórych
miejscach, a spora część frędzli była pourywana. Obicie jeden z sof było
podarte w rogu. Miałam wrażenie, że pomieszczenie pełnej jest małych luster,
które odbijając szare światło z zewnątrz.
Ruszyłam
w stronę regału, a Miśka skierowała się ku meblościance. Rzuciłam jeszcze jedno
spojrzenie na Kubę – opierał się o futrynę i obserwował nas. Gdy podeszła
bliżej, przekonałam się, że pomieszczenie nie było pełne małych lusterek a
jedynie ramek ze zdjęciami. Szybki odbijały światło i dawały to specyficzne
wrażenie. Zdjęć było mnóstwo, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt. Jedno
spojrzenie upewniło mnie, że meblościanka była zastawiona nimi równie gęsto co
regał. Daniel musiał mieć jakąś obsesję na punkcie zdjęć, bo ściany na
korytarzu również były nimi obwieszone. I zapewne nie była to tylko jego
obsesja, ale patrząc na wiek niektórych fotografii, także obsesja jego ojca.
Każde
ze zdjęć przedstawiało... nas. W różnym wieku, w najróżniejszych stronach,
miejscach, fryzurach. Najmniej było zdjęć Anity i Julii, a te, które znalazłam,
często były robione z różnych dziwnych miejsc, aby nie powiedzieć, że z
ukrycia. Częściowo kadr przesłaniały mi jakieś gałęzie, czasami padało, czasami
któraś z nas fotografowana była tyłem. Mi miała najwięcej zdjęć, dominowały
profilowe, które rodzice robią dzieciom, aby uwieczniać ich kolejne lata życia.
Długość włosów Mi zmieniała się nieregularnie. O ile zdjęcia Anity czy Julii
nie miały żadnej logiki, były przypadkowe, zaś ostatnie mogły być zrobione, gdy
dziewczyny miały trochę więcej niż dziesięć lat, zdjęcia Mi były regularne.
Podobnie było ze zdjęciami moimi czy Miśki, ale już w mniejszym stopniu. Na
ostatnim zdjęciu Mi miała biret na głowie, trzymała w ręce teczkę z świadectwem
dojrzałości i pozowała kokieteryjnie do zdjęcia, drugą ręką obejmując Piotra za
szyję.
–
Tam też tego tyle jest? – zapytała mnie Miśka z przestrachem w głosie.
Spojrzałam na nią, pokiwałam głową, a potem bez słowa wymieniłyśmy się
miejscami.
Miśka
z dwoma warkoczykami na głowie, wówczas jeszcze rudymi, wyglądała jak
dziewczynka z książek Astrid Lindgren. Chodziła pewnie jeszcze do przedszkola.
Miała na nosie jeszcze więcej piegów niż teraz, zdarte prawe kolano i ubrudzoną
sukienkę. Mi przebrana za Czerwonego Kapturka na jakimś balu przebierańców.
Uśmiechająca się do kadru Anita. Ja, siedząca przy pianinie, które wydaje się
być znacznie za duże jak dla mojej małej osoby. Włosy miałam znacznie krótsze
niż teraz, ale proste jak druty i niemal pomarańczowe. Dobrze, że nieco
przyciemniały wraz z upływem lat. Takich zdjęć było mnóstwo i byłam niemal pewna,
że niektóre pochodzą z prywatnych zbiorów moich rodziców, bo identyczne
egzemplarze znajdowały się w domu w albumach. Postanowiłam porozmawiać o tym z
rodzicami, bo tata w szpitalu nie powiedział mi nawet połowy tego, co powinnam
wiedzieć.
W
gruncie rzeczy byłam na nich wściekła. Dostałam nagle możliwość wyboru między
dwoma życiami, jakie mogę w przyszłości prowadzić. Nie, nie miałam wyboru. Moje
życie się zmieniło o sto osiemdziesiąt stopni i bardzo mi się to nie podobało.
Z jednej strony wolałam wiedzieć od dzieciństwa, że jestem adoptowana. Znać
szczegóły odnośnie Rady i teleportacji. Najbardziej bolało mnie to, że nigdy
nie miałam okazji poznać Daniela, choć był moim ojcem. O matce nie wspominając,
jej nie widziałam nigdy nawet na zdjęciu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz