wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział XVII cz. I

[Leokadia]
Wtorek, 1 maja 2012

Miki dobiegł do mojego plecaka i wyciągnął z niego mały karabin maszynowy. Popatrzyłam na niego z dumą, stwierdzając, że w takim razie jesteśmy ocaleni. Rzucił mi swój mały pistolet, który, jak się okazało, wiózł przez całą Polskę w bucie. Anita zatrzymała się w połowie ruchu, unosząc powoli ręce do góry, bo Miki miał ją na muszce. Odsunęłam się kilka kroków do tyłu, wierząc, że Miki mnie kryje. Razem stanowiliśmy całkiem dobry duet. Kucnęłam i nie spuszczając wzroku z Kuby i Piotra, w prawej ręce trzymając naładowany pistolet, lewą zaczęłam po omacku szukać leżącego gdzieś tutaj laptopa. Znalazłam do trochę za bardzo z tyłu, za mną, ale było ciemno, więc Kuba nie do końca pamiętał, gdzie tak naprawdę go zostawił. A światło na końcu tunelu, w którym się znajdowaliśmy, nic nie pomagało. Było jedynie wyznacznikiem celu.
Podniosłam się razem z laptopem. Usłyszałam krzyk, a potem nie wiadomo skąd wyskoczyła Miśka i rzuciła się na mnie. Uniosłam pistolet i strzeliłam jej prosto w czoło. Następnie przysunęłam lufę do twarzy i dmuchnęłam w jej ujście niczym rasowy przedstawiciel japońskiej mafii w filmach akcji.
Huk spowodował, że wszyscy zamarli, niektórzy w naprawdę dziwnych pozycjach. Miki mierzył do mnie z karabinu.
– Stary, my jesteśmy dream team, a ty trzymasz mnie na muszce?! – wydarłam się na niego. – What the fuck?!
Pokiwał głową posłusznie i w ramach zmiany celu zaczął mierzyć do Kuby, bo ten stał najbliżej mnie. Kałuża krwi Miśki pobrudziła mi szpilki. Przeklęłam głośno z irytacją, a następnie odsunęłam się; pobrudzonego buta wytarłam o nogawkę jej spodni. Chwyciłam mocniej laptopa, przytulając go do piersi. Dałam znak Mikiemu – jak na komendę odwróciliśmy się i ruszyliśmy biegiem.
Właściwie musiałabym wytłumaczyć, od czego to wszystko się zaczęło. Jak to często bywa, podzieliły nas różnice poglądów. Kuba nie należał do delikatnych osób, za to bardzo efektownych, zatem zaproponował, abyśmy kupili broń i siłą porwali moją ostatnią siostrę z domu. Zaplanował nawet podział obowiązków. Miki kupuje broń (biedaczek nie wiedział, że stwierdziliśmy z moim wspólnikiem, iż przezorny zawsze ubezpieczony i jeszcze we Wrocławiu, oprócz plecaka kupiliśmy dwie sztuki broni), Mi ubezpiecza tyły, Kuba razem z Piotrem zabierają siłą dziewczynę, Anita walczy z policją (ewentualnie), a ja odwracam uwagę rodziców Julii. Miałam zostać jakąś akwizytorką i proponować im bardzo korzystny kredyt hipoteczny, ubrana w różowy kubraczek rodem z horroru o stewardesach. Oczywiście nie zgodziliśmy się, bo w różowym mi nie do twarzy.
Mi proponowała rozwiązanie dyplomatyczne, a Piotr – jakże by inaczej – ją popierał. Anita chciała być spontaniczna i jechać do Julii ot tak, Miśka popierała Kubę w każdej możliwej decyzji (miłość bywa ślepa, tak uważam), a my z Mikim szukaliśmy jakiegoś w miarę sensownego rozwiązania. Miki proponował poczekać, aż w domu zostanie tylko moja siostra, a następnie pogadać z nią. Jeśli się nie zgodzi, dopuszczał rozwiązanie siłowe, ale tylko w ostateczności.
I tak oto podzieliliśmy się na cztery obozy. Ja i Miki, Miśka i Kuba, Krakowianie i Anita wolny strzelec. Jednak zamiast prowadzić cywilizowane dyskusje na adekwatnym poziomie, przeszliśmy do rękoczynów, co było do przewidzenia. Niestety moja głębia kulturowa i dobre wychowanie na nic się zdało w zderzeniu z prostactwem Jakuba, który pozbawiony był jakichkolwiek manier. Pociągnął za sobą na dno Miśkę, dla której widziałam jeszcze nadzieję. Krakowianie byli największą tajemnicą, Anita zrobiła wszystkim na złość i zaproponowała trzecie rozwiązanie, nie popierając ani mnie ani Kuby.
No i miałam podbite oko. Kuba najprawdopodobniej złamaną rękę i dwa żebra, tylko to powstrzymywało go przed rzuceniem się na mnie. Miki miał wybite obie górne jedynki (kto sięgnął tak wysoko?), Anita była poczochrana, a Krakowianie kryli się nawzajem, więc nic im się nie stało. Żeby nie było – oko podbiłam sobie, gdy Miki usiłował nieudolnie mnie osłonić i nadziałam się na jego łokieć. Oto cała historia.
Ale wracając do ciemnego tunelu. Biegłam sobie radośnie niczym sarenka na łące, gdy zza ściany wyskoczyła Anita i podbiła mi drugie oko. Ja się pytam, skąd ona wytrzasnęła ścianę, skoro byliśmy w gładkim tunelu, który prowadził ku światłu?!
Zgodnie z kilkoma zasadami fizyki, które jednak docierały do tego zapomnianego przez Boga miejsca, odrzuciło mnie do tyłu. Wylądowałam boleśnie na pośladkach, a laptop uczył się latać.
Zamarł czas, zamarliśmy my, wszystko dookoła nas. Nawet mucha zawisła w miejscu i obserwowała z otwartym otworem gębowym, co się stanie. Niestety laptop nie zamarł w powietrzu, a szybował na kolejnych prądach powietrznych, w zatrważającym tempie zbliżając się ku ziemi.
Piotr rzucił się z poświęceniem, planując złapać latający element. Zacisnęłam mocno kciuki, aby mu się to udało, ale niestety był zbyt wolny i spóźnił się o dziesiętne części nanosekundy. Laptop uderzył w twardy beton i roztrzaskał się na taką ilość części, że w życiu bym nie podejrzewała go o taką zawartość.
Łzy pociekły mi z oczu. Nasza jedyna szansa na ratunek i nocleg właśnie uległa destrukcji. Piotr zaczął uderzać pięściami w podłogę, a później rwać sobie włosy z głowy. Miki popatrzył na mnie i na resztki laptopa, a potem odwrócił się i zostawił mnie samą. Zdrajca! Tchórz! Kuba ukucnął przy Miśce i przytulił jej nieżywe ciało do siebie, płacząc równie gorliwie co ja. Mi opadła na dół i położyła się na ziemi, lamentując z takim uczuciem, że babcie z kościoła na pewno przyjęłyby ją do swojego grona fanek litanii. Anita podeszła do mnie z szaleństwem wypisanym na twarzy i kopnęła mnie prosto w żołądek.
Krzyknęłam, wiercąc się i podnosząc do góry taką prędkością, że uderzyłam w coś z głuchym odgłosem. Miki jęknął boleśnie, lewą ręką łapiąc się za brodę, a potem dotykając czubka mojej głowy, który bolał mnie niemiłosiernie. Ziewnęłam, mocniej przytulając do siebie laptopa Kuby, jednocześnie będąc przytulaną przez Mikiego.
– Nigdy, naprawdę już nigdy nie pozwolę ci  na sobie spać – mruknął, masując sobie brodę, na którą się nadziałam, gdy Anita kopnęła mnie w żołądek. Rozejrzałam się z przestrachem dookoła.
Znajdowaliśmy się w niewielkim parku tuż obok Pałacu Kultury i Nauki. To była moja pierwsza wizyta w Warszawie w życiu i żałowałam, że akurat jest noc. Z dworca Warszawa Centralna wydostaliśmy się na jakiejś ruchliwe skrzyżowanie, a potem w akcie: „nie wiemy, co ze sobą zrobić” obeszliśmy go wokół, mijając słynne Złote Tarasy i tak oto zauważyliśmy ten park. Dochodziła północ, więc dookoła nie było widać żywej duszy. Od czasu do czasu ulicą przejechał jakiś samochód, zdarzyła się też jedna karetka na sygnale takim głośnym, że wszyscy skrzywiliśmy się malowniczo.
Mi siedziała na murku, ze zrezygnowaniem bawiąc się telefonem. Nita i Miśka chodziły z synchronizacją, dzwoniąc do kolejnych hosteli i schronisk, których numery znalazłam im wcześniej w laptopie. Sądząc po ich minach – nigdzie nie było miejsca. Właściwie nie wiem, czego się spodziewaliśmy. Jest majówka, ciepła majówka, wiadomo, że wszystko będzie zajęte.
Oczywiście wszystkiemu winny był Kuba, który siedział obok Mikiego na ławce i sączył piwo z puszki. Wiedział, że nawet jeśli bez Miśki, sam będzie musiał udać się w tę podróż. Wiedział wszystko, ale nie pokusił się o zarezerwowanie pokoju w jakimś hostelu. A miesiąc temu na pewno szanse byłyby większe niż teraz po północy.
– W ile miejsc już dzwoniłaś? – zapytałam Anitę, bo Miśka znowu z kimś rozmawiała.
– Daj spokój. – Anita prychnęła z irytacją. – Chyba już ósme miejsce. Albo recepcja o tej godzinie nieczynna, albo nie mają miejsc. Mogliby wymyślić coś nowego, bo to zaczęło mi się już nudzić.
– Miśka dzwoniła już w pięć miejsc, jak dobrze liczę – odezwał się po mojej lewej stronie Kuba.             
Mimowolnie zacisnęłam ramiona mocniej na jego laptopie. Zasługiwał na to, aby go nie dostać. Cały Wrocław i Kraków walczyliśmy z rozkładami jazdy, poszukiwaliśmy noclegu niczym zagubieni turyści, a ten kretyn wiózł w plecaku źródło naszego ratunku. Oszczędzał baterię na krytyczny moment, bo ładowarki zapomniał zabrać. Prychnęłam, przypominając sobie jego wymówkę i całą tą scenę. Miśka usiłowała go zamordować, co Miki wykorzystał, aby zwędzić laptopa i oddać go mi.
– Zaczynam wątpić w to, że gdziekolwiek cokolwiek znajdziemy – podsumował Piotr apokaliptycznie. – Raczej czeka nas nocka na ławce w parku.
Mówiłam, żeby lecieć samolotem! Mówiłam!
– Moja koleżanka wyjechała. – Mi schowała telefon do kieszeni dżinsów. – Więc ona także odpada.
– Łatwiej byłoby powiedzieć, co nie odpada – wtrąciłam się głosem pełnym jadu.
– Jakbyś się postarała też czegoś poszukać, a nie tylko spała albo narzekała, to mielibyśmy większe szanse – warknął Kuba. Miki objął mnie mocniej, jakby się bał, że wstanę i pójdę do tego faceta, aby mu przywalić. W sumie to już raz próbowałam, więc obawy Mikiego były uzasadnione.
– Jakbyś ogarnął tę całą pieprzoną wycieczkę krajoznawczą po Polsce, to nie byłoby takich problemów! – ryknęłam w jego kierunku. Miśka popukała się w czoło, pokazując nam, co o nas myśli, odchodząc dalej, aby nasza kłótnia nie przeszkadzała jej w rozmowie. – Mam tego dość.
Otworzyłam laptopa, a następnie zmusiłam Kubę, aby podał mi hasło. Gdy tylko się zalogowałam na jego konto – jedyne konto, jakie było – otworzyłam wyszukiwarkę i zaczęłam szukać. Miki patrzył mi ponad ramieniem, jak przeglądam kolejne oferty hoteli w centrum, o coraz bardziej przerażających cenach i bliższej lokalizacji. Wybrałam jeden z nich. W końcu mieli ponad trzysta pokoi, to na pewno coś musi być wolne. A przy cenie ponad dwieście złotych za osobę nie sądzę, aby narzekali na nadmiar turystów. Byłam na tyle zdesperowana, że gotowa byłam zrezygnować z nowych butów czy benzyny, byle tylko znaleźć się w jakimś łóżku i pójść spać. Spisałam numer, wyłączyłam komputer i nie wypuszczając go z rąk, zadzwoniłam do hotelu.
– To kto jedzie? – zapytałam naszą wycieczkę. – Kilka pokoi jest wolnych. Dwie i pół stówy za noc.
– Za pokój? – zapytała Mi, odrzucając swoje śliczne jasne loczki z twarzy.
– Za osobę.
Kuba wybuchł śmiechem, a Miśka – która już skończyła rozmowę, kolejną zakończoną niepowodzeniem – popatrzyła na mnie z powątpiewaniem. Zmarszczyła brwi, a potem się odezwała:
– Dwie noce to jedna trzecia wypłaty mojej ciotki. Niby skąd mam wytrzasnąć taka kasę? Zdrowo ci odbiło.
– Wiesz co? – Byłam zła. Byłam bardzo zła. – Rób co chcesz. Ja tam jadę. Najwyżej się rozdzielimy i spotkamy jutro.
W przypływie dobroci oddałam Kubie laptopa i życzyłam powodzenia w wyszukiwaniu nieistniejącego, wolnego pokoju. Podniosłam ciężki plecak z ziemi, a potem zarzuciłam go sobie na plecy. Dostrzegłam, że Anita również zaczęła się zbierać, a Miki ani drgnął z naszej ławki.
– A ty co? – zapytałam go, opierając kolano na jego kolanie. – Nie idziesz?
– Nie mam kasy – odpowiedział, wzruszając ramionami. Matko Boska, czy oni wszyscy uparli się, aby przetestować w ciągu tej podróży moją cierpliwość?
– Zbieraj się i nie chcę słyszeć protestów – powiedziałam głosem nieznoszącym sprzeciwu. W szoku byłam, gdy mnie posłuchał, ale szybko przybrałam pewną siebie minę, jakbym się spodziewała, że zrobi co każę.
– Do jutra – rzuciłam w kierunku pozostałej czwórki, spoglądając po kolei na każde z osobna.
Miśka usiłowała zabić mnie wzrokiem, Kuba nawet nie patrzył mi w oczy, tylko właśnie włączał laptopa. Mi była zrezygnowana, a Piotr usiłował się skupić i znaleźć jakieś cudowne rozwiązanie z ich beznadziejnej sytuacji. Było mi ich trochę żal, ale...
– A ty skąd masz kasę? – zapytałam Anitę ze zdumieniem. – Mówiłaś, że matka, mimo posiadania mnóstwa kasy na koncie, daje ci jedynie grosze.
– Bo tak jest. – Nita uśmiechnęła się od ucha, a ja nauczyłam się już rozpoznawać ten grymas. Uśmiechała się tak, gdy coś przeskrobała, lub właśnie zamierzała to zrobić. Pogrzebała w małej torebce i wyciągnęła z niej portfel. A z portfela bordową kartę płatniczą.
– Karta kredytowa? – zapytałam ze zdumieniem. – Masz kartę kredytową?
– To nie jest karta kredytowa – zaprzeczyła, a jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. – Moja matka zwykła trzymać kasę w kilku bankach i co jakiś czas zmieniać numer konta, na który wpływa jej wypłata. To karta do jednego z tych kont. Ma ich tyle, że nawet nie zauważy braku jednej. A tę dostała jakiś czas temu, więc PIN zdążyłam poznać.
Kompletne demoralizacja. Teoria pana konduktora o demoralizacji studentów i młodzieży zdawała się być prawdą. Chociaż z drugiej strony, jeśli w ten sposób mieliśmy gdzie spać, to popierałabym kradzież i pięciu kart matki Nity.
Przestudiowałam mapę Warszawy, spodziewając się, że będziemy musieli jechać autobusem albo tramwajem. Ku naszemu zdumieniu ulica Złota mieściła się zaraz za Złotymi Tarasami (prawdę mówiąc, trzeba być idiotą, aby na to nie wpaść bez mapy, jeżeli jednak wziąć pod uwagę porę dnia, byliśmy całkiem usprawiedliwieni), więc dojście na miejsce zajęło nam góra pięć minut.
Całkiem ładny hotel wybrałam, nie powiem. Prawdę mówiąc, cena sugerowała nam to i owo, aczkolwiek w drodze nie zastanawialiśmy się nad wyglądem budynku. Prędzej nad wyglądem łóżka. Widziałam je oczami wyobraźni, poważnie. Jeśli zastanowić się, kiedy ostatnio spałam... Dość dawno. Zazwyczaj było to góra kilka godzin. I tak od kilku dni. Nieregularnie, w dziwnych pozycjach, miejscach. Chciałam to wszystko odespać tak przynajmniej dziesięć godzin, ale nie mieliśmy aż tyle czasu.
Weszłam śmiało do hotelu, nie spodziewając się żadnych problemów. To był kompletny absurd, ale najbardziej w oczy rzucała się ekstrawagancka wykładzina w bliżej nieokreślone kształty, coś jak czerwone łezki na brązowym tle. Idąc tędy w stanie nie do końca trzeźwym, można było doznać niezłego szoku. Skierowałam się do recepcji. Nie żebym bywała w takich miejscach – jeśli już spaliśmy w hotelu, to zazwyczaj był to hotel w innym kraju, gdy wyjeżdżaliśmy na wakacje i wszystko załatwiał tata. A ja po podróży byłam zazwyczaj taka zmęczona (choć prawie zawsze lataliśmy samolotem), że nawet nie skupiałam się nad tym, co oni mówią po angielsku. Mnie zawsze charakteryzowała najmniejsza odporność na zmiany strefy czasowej, więc każdy pierwszy dzień wakacji spędzałam w hotelu, odsypiając wszelkie czasowe zawirowania.
– Dobry wieczór – powiedziałam do recepcjonistki, przyglądającej nam się dyskretnie od dłuższego czasu. Była młoda i wyglądała, jakby zmianę nocną dostała za karę. Miałam głęboką nadzieję, że okaże się bezproblemowa a nawet naiwna. Miałam złe doświadczenia z młodymi pracownicami. Z moich obserwacji wynikało, że były diabelsko poprawnymi służbistkami, które zrobią wszystko, aby tylko przypodobać się swojemu przełożonemu. Nie uogólniałam – to był jedynie wynik mojej obserwacji. Jeśli ta okaże się miła, zmienię zdanie. – Rozmawiałam z panią może kilkanaście minut temu na temat wolnych pokoi.
I tak oto rozpoczęła się kolejna moja przygoda. Mówi się, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Nie zmienię jednak zdania o młodych recepcjonistkach. Nigdy w życiu. Ta okazała się równie irytująca, choć znacznie bardziej naiwna i niepewna siebie, co od razu z Anitą wykorzystałyśmy.
Dlaczego wszyscy muszą sądzić, że porwałyśmy Mikiego? Nie da się porwać dwumetrowego siedemnastolatka. Po prostu się nie da! Zwłaszcza przy wzroście metr siedemdziesiąt (no dobra, Anita miała o pięć centymetrów więcej, ale to wciąż o siedemnaście mniej niż Miki). Nie posiadałam broni w plecaku (choć nie sprawdzałam torby, a po moim śnie to mogę się już wszystkiego w życiu spodziewać), więc jak, do diabła, miałabym zmusić Mikiego do udania się ze mną gdziekolwiek bez jego zgody? No jak? Nie miałam zakładników, urok osobisty z pewnością też odpadał. Miki by mnie wyśmiał.
Zmuszone byłyśmy wymyślać kolejne argumenty potwierdzające naszą niewinność, przez kolejne piętnaście minut. Wizja łóżka i snu oddalała się ode mnie w zastraszającym tempie. W końcu recepcjonistka uwierzyła, że Miki to mój kuzyn (jesteśmy tacy podobni), że przyjechaliśmy do Warszawy na majówkę i że z pewnością nikogo z Anitą nie porwałyśmy. Spisała nasze dane (procedury), dała nam klucze do pokojów, pokrótce wyjaśniła, gdzie jest restauracja, sauna czy siłownia, a następnie wskazała windy.
Mieliśmy takie tempo, jakbyśmy wiedzieli, że za pięć sekund na parterze wybuchnie bomba, którą osobiście tam zostawiliśmy. Winda jechała za wolno. Zerknęłam na zegarek Mikiego – za piętnaście pierwsza. Dała mu klucz do jego pokoju, kazałam nie rozrabiać, a następnie Anita otworzyła nasz pokój. Nie rozglądając się zbyt wiele, wzięłam pidżamę i kosmetyczkę, po czym udałam się do łazienki. Nigdy w życiu nie umyłam się tak szybko. Zajęłam łóżko bliżej okna. Gdy Anita wychodziła z łazienki, najpewniej już spałam.

Środa, 2 maja 2012

Gdy otworzyłam oczy, stwierdziłam, że najpewniej właśnie padłam ofiarą porwania. Mój pokój nie miał białych ścian, kremowego sufitu i dwóch łóżek. A nawet gdyby miał, na pewno nie spałaby w nim jakaś dziewczyna, której spod kołdry wystawały jedynie kolorowe włosy. Nie wiem, jak mogła tak po prostu spać. Odrzuciłam kołdrę na bok – było strasznie gorąco. Poszukałam wzrokiem czegoś do regulacji klimatyzacji. Zlokalizowałam niewielki panel tuż przy drzwiach, ale już krótka wizyta przy nim upewniła mnie w przekonaniu, że i dwóch dni nie starczyłoby mi na ogarnięcie mechanizmu. A nie miałam siły szukać jakiejś instrukcji obsługi czy dzwonić po obsługę hotelową.
Przełknęłam gorycz porażki i wróciłam do łóżka, mamrocząc pod nosem. Anita przewróciła się z boku na bok i wreszcie dostrzegłam jej twarz. Zerknęłam na zegarek, siadając na łóżku – dochodziło południe. Położyłam się i przykryłam lekko kołdrą. Ciekawa byłam, czy reszcie naszej wycieczki udało się znaleźć jakiś nocleg, czy może właśnie są budzeniu w parku przez policję lub straż miejską.
Anita powierciła się jeszcze kilka minut, a potem otworzyła oczy. Ziewnęła, nie zasłaniając ręką ust, a potem nachyliła się nad swoim plecakiem i zaczęła szukać jakiś ubrań na zmianę. Myślała, że jeszcze śpię. Miałam znaczną przewagę, bo uszykowałam sobie ubrania na zmianę, kosmetyczkę i ręcznik wczoraj wieczorem. Położyłam wszystko na wierzchu plecaka, który stał po stronie okna, więc Nita nie mogła go widzieć. Gdy tylko jej głowa zanurzyła się wewnątrz, wyskoczyłam z łóżka, złapałam rzeczy i pognałam do łazienki, jakbym brała udział w maratonie. Patrząc na moje tempo, z pewnością miałabym pierwsze miejsce. Zamknęłam drzwi od środka, aby Anicie nie przyszło na myśl usiłować mnie stąd wywalić siłą.
Usłyszałam jej kroki, a następnie walnęła pięścią w drzwi. Żałowałam, że nie mogę zobaczyć jej miny.
– Ty mendo! – wrzasnęła, uderzając w drzwi drugi raz. – Ja chciałam iść pierwsza! To nie fair! To był podstęp!
– Naprawdę? – Udałam głupią, wieszając ręcznik na haczyku, a kosmetyczkę odkładając na półkę przy umywalce. Ubrania wylądowały na zamkniętej toalecie. – Nie wiedziałam, że...
– Jesteś pojebana! – ryknęła, a ja aż podskoczyłam ze strachu. Podeszłam do drzwi i powiedziałam:
– Przestań wrzeszczeć, tu mieszkają inni ludzie!
– To się wynoś z tej łazienki i łaskawie poczekaj na swoją kolej! – Nie ustępowała. Była uparta. Zaczęłam sądzić, że to cecha rodzinna, którą każda z nas odziedziczyła po Danielu. Jeśli miał nasze wszystkie najgorsze cechy, musiał być bardzo trudnym we współżyciu człowiekiem. Współczułam ludziom, którzy mieli z nim do czynienia na co dzień.
– Sorry, nie słyszę. – Dla większego efektu puściłam wodę z kranu. – Pogadamy, jak wyjdę!
– Kurwa!
To słyszałam doskonale. Zrzuciłam z siebie pidżamę i odkręciłam wodę pod prysznicem, zakręcając kran nad umywalką. Woda była przyjemnie ciepła. Czułam, jak rozluźniają mi się wszystkie mięśnie i całe zmęczenie oraz zaspanie odpływa. Zmoczyłam włosy i przeczesałam je palcami.
Usłyszałam krzyk. Odwróciłam się tak raptownie, że łokciem uderzyłam w pozłacaną baterię. Zakręciłam wodę, wyskoczyłam spod prysznica i złapałam ręcznik. Wycisnęłam włosy z wody, owinęłam się nim i pobiegłam do pokoju Mikiego, z którego dochodził krzyk. A tak właściwie, wydawało mi się, że były to dwa wrzaski. Ktoś usiłował go porwać?
– Co tu się dzieje? – wpadłam do pokoju bez pukania, otwierając drzwi jak szeroko i jednocześnie dziękując Bogu w myślach, że nie spotkałam nikogo między naszymi pokojami. Ciekawy widok, jakaś mokra dziewczyna biega tylko w ręczniku po korytarzu.
Zamarłam. Anita opierała się o ścianę i głośno śmiała. Całe jej ciało trzęsło się w spazmach śmiechu. Jej rzeczy leżały porozrzucane po podłodze. Miki stał... Miki stał kilka metrów dalej, między dwoma łóżkami znajdującymi się w jego pokoju. Był kompletnie nagi, a do bioder przyciskał poduszkę ze swojego łóżka. Spojrzałam ze zdumieniem na Anitę, która zmierzyła mnie wzrokiem. Usiadła na podłodze i zaczęła jeszcze głośniej rechotać.
Uniosłam brwi, nie ogarniając sytuacji. Zacisnęłam usta, a potem wymamrotałam:
– No to ja nie będę wam przeszkadzać...
Zanim wyszłam z pokoju, dostrzegłam mordercze spojrzenie Mikiego. Wyskoczyłam z pokoju, zamknęłam za sobą drzwi i czym prędzej wróciłam do siebie. Usiadłam na łóżku i wybuchłam śmiechem, a gdy już udało mi się nad sobą zapanować, wróciłam do łazienki.
Ile samokontroli będzie wymagało ode mnie teraz nie padnięcie ze śmiechu na ich widok!
Po pewnym czasie stałam przy oknie i zastanawiałam się, co z resztą. Czy naprawdę spędzili noc na ławce w parku, czy ostatecznie udało im się coś znaleźć. Taką zamyśloną przyłapała mnie Anita.
– Miki ma zgrabny tyłeczek – rzuciła, ledwo weszła do pokoju. Wybuchłam śmiechem i po chwili obie siedziałyśmy na łóżku, śmiejąc się do rozpuku. Gdy po dłuższej chwili udało nam się opanować, przyjrzałam jej się. Ona zrobiła to samo.
– Jak myślisz, jaka będzie Julia? – zapytała mnie ni stąd ni zowąd.
Julia. Nie myślałam o tym. W sumie nie wyobrażałam sobie żadnej z nich. Nawet gdybym tak zrobiła, moje wyobrażenia byłyby dalekie od rzeczywistości. Mała, słodka i wredna blondynka, farbowana, ruda i w glanach, oraz wielokolorowa i nieokrzesana. Takie były moje siostry. Czego brakowało mi do kompletu? Chyba jakiejś dziewczyny trzymanej całe życie pod kloszem przez rodziców, która nie umie sobie sama dać rady w życiu. Z przerażeniem zrozumiałam, że to jestem ja. Rozpieszczona egoistka!
– Nie mam bladego pojęcia – przyznałam zgodnie z prawdą. Nie chciałam jej okłamywać, a pora także była nieodpowiednia na żarty. – Będzie inna niż my.
– Tak myślisz? – Nita oparła ręce na łóżku, przechylając się do tyłu. – Może to głupie, ale wydaje mi się, że jest coś, co nas łączy. – Uniosłam pytająco brwi, ale ona tylko wzruszyła ramionami. – Nie umiem tego zdefiniować.
– Nie wiem.
Wstałam i poszłam do łazienki po szczotkę do włosów. Gdy je rozczesywałam, Nita mówiła dalej:
– Poza tym cieszę się z nas... – Zamarłam i spojrzałam na nią ze zdumieniem. – Chciałam rodzeństwa, aby nie wracać każdego dnia do pustego domu. – Uśmiechnęła się smutno.
Zawsze wydawało mi się, że jeśli miałabym wymienić osobę, która miała wszystko w życiu, byłaby to ona. Otoczona wiernymi przyjaciółmi, ze swoją drugą połówką (co z tego, że tej samej płci). Jakby się nad tym zastanowić, myliłam się. Może i w tych momentach bycia z tymi ludźmi nie czuła się samotna, po powrocie do domu zawsze tak było.
– Mama siedzi całe dnie w pracy. A gdy już wróci, zamykamy się obie w innych pomieszczeniach, tak, aby dzieliło  nas kilka grubych ścian. Boimy się, że możemy zobaczyć w sobie... ludzi. Dwie samotne kobiety w wielkim domu, które nigdy nie umiały ze sobą rozmawiać i nigdy tak naprawdę się nie poznały. Tym jesteśmy. Dlatego zawsze marzyłam o siostrze czy o bracie, z którym będę mogła podzielić się takimi banalnymi rzeczami jak popsuty tramwaj w centrum czy piątka z matematyki. Wszystkim.
– Miałam kiedyś siostrę. – Wróciłam do rozczesywania włosów. – Nie mówiłam o tym nigdy, adoptowana jedynaczka brzmi lepiej niż adoptowana młodsza siostra. Gdy zginęła, ja miałam siedem lat a ona dziesięć. Nie tęsknię za nią, nie rozpaczam, właściwie nawet dobrze nie pamiętam już jej twarzy. Co jakiś czas muszę zerknąć na zdjęcia, aby wspomnienia mi się nie zacierały. Tęsknię za tym, co mogłabym mieć, gdyby ona żyła. Kogoś tak bliskiego, że powierzyłabym mu swoje życie.
– Masz Mikołaja – wtrąciła z pewnością siebie. Na samą myśl o nim ukuło mnie w sercu. Mam Mikiego. I nie mogę go stracić. Tak się bałam, iż on też odejdzie, że wolałam o tym nie myśleć. Gdy tylko wrócę do Poznania, zabieram się ostro do pracy. Musi istnieć sposób, aby mu pomóc. Nie ma sytuacji bez wyjścia.
– Tak, mam. – Uśmiechnęłam się delikatnie i coś sobie przypomniałam. – A ty masz dziewczynę i waszych przyjaciół.
– Niby tak, ale...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy