Obudziłam się po czwartej. Zawsze, gdy bardzo
panikuję przed nadchodzącym dniem, nie mogę spać. Tym razem byłam tak bardzo
skupiona na tym, aby nie zaspać, że budziłam się sporo przed. Ziewnęłam,
wyszłam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Było ciemno, a poza tym wątpiłam,
aby Kuba nie spał, więc nawet nie brałam ze sobą szlafroka. Otworzyłam drzwi,
przeciągnęłam się w kuchni i poszłam do łazienki. Strasznie chciało mi się
spać.
Gdy
wracałam, przyszedł do mnie Lucyfer. Kucnęłam i podrapałam go za uszkiem.
Towarzyszył mi, gdy na pół przytomna zatrzymałam się przy lodówce i wyciągnęłam
z niej wodę. Wzięłam ją i cofnęłam się do pierwszego krzesła, opadając na nie.
–
Wygodnie ci? – usłyszałam głos nad swoim uchem.
–
AAA!!! – ryknęłam, podskakując i stając na nogach szybciej, niż zdążyłabym
pomyśleć. Fakt, było mi dziwnie miękko, a na udzie czułam coś ciepłego, ale nie
zastanawiałam się nad tym, marząc jedynie o powrocie do łóżka. Odwróciłam się,
trzymając za serce i spojrzałam na Kubę. Usiadłam na jego kolanach, a coś ciepłego
nie było niczym innym jak jego prawą dłonią. Jęknęłam, uświadamiając sobie, że
szlafrok zostawiłam w sypialni. Poczułam się, jakby była naga, gdy zmierzył
mnie spojrzeniem.
Wstał
i ruszył do szafek. Odsunęłam się na bok. Otworzył jedną z nich – tę, w której
znalazł wcześniej szklankę – i wyciągnął drugą. Chwilę później padło na niego
światło księżyca zza okna, rozjaśniając mu wszystko. Aż wyjrzałam na zewnątrz.
Niebo było pełne chmur, ale akurat jedna się przesunęła i dała mu trochę
światła.
–
Ty to robisz? – zapytała zdumiona.
Nie
minęła sekunda, gdy chmury właściwie sobie odleciały, a księżyc wpadał do
kuchni z całą swoją mocą. I na mnie padło trochę białego światła. Spojrzałam na
siebie i jęknęłam. Teraz znacznie lepiej i dokładniej było widać mój ciut ubogi
strój do spania. Spojrzałam na niego, a on szczerzył się bezczelnie.
–
Co ty tu robisz?! – warknęłam zła. – Powinieneś spać!
Podniósł
drugą rękę, w której trzymał szklankę z wodą. Też coś! Pić mu się zachciało.
Akurat wtedy, gdy mnie musiało zachcieć się iść do łazienki.
–
Wybacz, że sam się obsłużyłem. – Patrzyłam na niego ze złością. Uśmiechnął się
do mnie i podniósł ręce w geście, że jest niewinny. – No i za tę rękę na udzie
przepraszam, chociaż sama wpakowałaś mi się na kolana. – Usiłował się nie
roześmiać, a ja się zaczerwieniłam.
Prychnęłam
i napiłam się z butelki, ignorując to, że wyciąga do mnie szklankę. Odstawiłam
ją do lodówki, usiłując na niego nie patrzeć. Bezczelność! Pozwalam mu tu spać,
a on jeszcze mnie obmacuje! I wkurza! I irytuje! Ruszyłam do sypialni, głośno
waląc nogami w podłogę.
–
Jeden do jednego, mała! Miłych snów! Możesz śnić o moich ciepłych łapkach –
zawołał za mną.
Trzasnęłam
drzwiami i profilaktycznie je zakluczyłam. Dupek! Weszłam do łóżka, owijając
się kołdrą po samą szyję. Przez kilkanaście minut nie mogłam zasnąć, wymyślając
zemstę, ale nagle film mi się urwał i spałam jak małe dziecko.
Gdy
budzik zadzwonił o godzinie ósmej, kompletnie nie potrafiłam zorientować się w
tym, co dzieje się dookoła. Spałam stanowczo za krótko, najchętniej położyłabym
się z powrotem do łóżka. Ale niesiona jakąś dziwną myślą, wstałam i ubrałam
się. Usiadłam na kanapie, zerkając na zapakowaną walizkę stojącą w kącie
pokoju. Dziś wielki dzień. Miałam pogadać z ojcem. I ruszyć w podróż w
nieznane. Nigdy nie pomyślałabym, że stać mnie na coś takiego. Aby rzucić
wszystko z dnia na dzień i jechać z jakimiś wariatami pociągiem w Polskę.
Wyszłam
z pokoju i przeżyłam całkiem spory szok, który nie jedną dziewczynę
przyprawiłby o niewolnicze oddanie do osobnika, kręcącego się po pomieszczeniu
zwanym kuchnią. Wiedziałam, że czyny owego samca wynikały raczej z troski o
swój własny organizm i żołądek, nadzieję płonną jednak miałam, że i mnie coś
się z tej troski skapnie. A mianowicie – Kuba robił śniadanie. Śniadanie! Jakby
na życzenie mój żołądek zaburczał, zwracając na siebie uwagę żołądka Kuby – już
widziałam, jak z wściekłą odwagą broni przygotowanego przez siebie prowiantu.
Zrobiłam smutną minę dokładnie w tym samym momencie, w którym mężczyzna na mnie
spojrzał.
Chwilę
później siedziałam przed stołem, a Kuba ustawiał przede mną talerz i sztućce.
Zaraz potem podał mi herbatę. Zauważyłam, że nakłada na talerz jajecznicę,
którą właśnie zrobił. To w lodówce były jajka? Miałam głęboką nadzieję, że
sprawdził ich datę ważności, bo ja nawet nie pamiętałam, kiedy je kupiłam.
Spojrzałam na talerz z niepewnością, a potem na widelec i na Kubę.
–
Jeśli liczysz, że dzielę się śniadaniem z troski o twoje pożywienie, głęboko
cię rozczaruje – zaczął, a mój wesoły humor uciekł niczym króliczek wielkanocny
na widok Świętego Mikołaja. – Właściwie to odwdzięczam się za nocleg.
–
Nie, nie pomyślałam tak. Nie śmiałabym wątpić w twoją interesowność, gdzie tam
– odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko. – A przy okazji noclegu. Jak widzę,
jajecznica jest dość... – Chrząknęłam. – Bogata. – Widzę tu kiełbaskę! I
cebulę! Kuba się wysilił. – Więc pewnie dobrze ci się spało – zakończyłam,
odwracając wzrok od śniadania i patrząc na niego.
Miałam
wrażenie, że nie kontroluje uśmiechu, wpływającego na jego usta. Zaniepokoiłam
się. To teraz mi dowali. Ciekawe, w którym momencie się wkopałam.
–
Dziękuje, niezwykle przyjemnie. – Kiwnął głową na znak wdzięczności. Sięgnęłam
po herbatę i upiłam łyk. – Ufam, że tobie równie dobrze. – Potwierdziłam,
odwzajemniając uśmiech, który pięć sekund później błyskawicznie zgasł. – A jak
sny, miłe?
Zakrztusiłam
się herbatą. Na początku kompletnie zapomniałam języka w gębie, ale skoro
chciał w to grać...
–
Nie pamiętam niestety żadnych ciepłych rączek w moim śnie. – Opuściłam ramiona
z zawiedzeniem. Kuba skrzywił się malowniczo ze smutkiem. – Ale śnił mi się
jakiś ciekawy trójkąt z moim eks chłopakiem, którego znalazłam w łóżku z moją
eks przyjaciółką – odpowiedziałam ucieszonym głosem. – W sumie noc uznaje za
udaną. Pomijając pewne spotkanie w kuchni, bo bałam się koszmarów po nim. –
Wzdragałam się przykładnie.
Kuba
nachylił się w moim kierunku na swoją jajecznicą.
–
Ale o tym trójkącie to bardzo chętnie posłucham. – Uśmiechnął się, poruszając
brwiami. Miałam ochotę mu przyłożyć.
Prychnęłam
i wróciłam do jedzenia jajecznicy. Smakowała całkiem przyzwoicie, co dawało mi
jakąś nadzieję na nie spotkanie się z salmonellą w najbliższym czasie. Zjadłam
i się zmyłam, nie chcąc dłużej znosić błagającego spojrzenia Kuby, proszącego o
opowieść o moich rzekomych snach. Ten człowiek wyczerpał już moją dzienną
porcję cierpliwości, jaką na niego przeznaczyłam. A była ona spora.
–
I co ja mam z tobą zrobić? – zapytałam Lucyfera, gdy wyciągnęłam już walizkę z
sypialni.
Najchętniej
zabrałabym go ze sobą, ale to nie wchodziło w grę. Zostawiłam mu jego ulubione
okno w kuchni lekko uchylone, aby mógł się wydostać, gdyby chciał. Wcześniej
ustaliłam z córką sąsiadki, licealistką, która sama miała trzy koty, że
podkarmi go nieco. Zostawiłam jej zestaw kociego żarcia i zapasowe klucze do
mojego mieszkania. Kuba pomógł mi z walizką, słowem się nie odezwawszy. To było
dziwne jak na niego. Zamknęłam drzwi, a on zniósł walizkę na parter.
Podziękowałam mu i chwyciłam za rączkę.
Wsiedliśmy
do dziewiątki i bardzo cieszyłam się, że Kuba chociaż ten kawałek jedzie ze
mną, bo sama w życiu bym jej nie wsadziła do tego tramwaju. Obiecałam sobie, że
gdy będę jechać z powrotem na PKP, poczekam na niskopodłogowy tramwaj. Kuba
wysiadł pod Starym Browarem i przesiadł się w cokolwiek, co pojedzie na Rataje.
Jechał do Mai i Pawła. Byłam bardzo ciekawa, dlaczego moja siostra wykopała go
z mieszkania. Czyżby i jej skończyła się cierpliwość? Nie uważałam Kuby za
mojego znajomego czy coś takiego, ale resztki człowieka we mnie nie zostawiłyby
go na pastwę losu. Nawet mimo tego wszystkiego, co wyciągnęłyśmy z niego dzień
wcześniej. Przekonałyśmy się obie – dość boleśnie – że nie mamy co liczyć na
jakąkolwiek bezinteresowność z jego strony, bo po prostu on taki nie jest. Nie
zrobi dla nikogo nic ot tak. Ale prawdę mówiąc, nie obchodziło mnie to, jaki
jest, bo nie zamierzałam mieć z nim bliżej do czynienia.
Dotarłam
do szpitala, a jakiś chłopak pomógł mi wyciągnąć walizkę z tramwaju. Ciągnęłam
ją za sobą i miałam wrażenie, jakby ważyła dwadzieścia kilo, gdy w
rzeczywistości było to niecałe dziesięć. Czułam się, jakbym szła na ścięcie. W
tramwaju – Kuba oczywiście milczał – usiłowałam sobie ułożyć jakąś mowę, ale
nic mi z tego nie wyszło. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
Wjechałam
windą na piętro. Wyszłam z niej i ruszyłam do gabinetu taty. Byłam przed
drzwiami, gdy stwierdziłam, że to nie ma sensu. Odwróciłam się i zamierzałam
jechać prosto na PKP, gdy na kogoś wpadłam. Odsunęłam się o krok i szczęka
opadła mi do podłogi.
–
Miki?! – wydarłam się, zwracając na siebie uwagę wszystkich pacjentów dookoła.
Jakaś przechodząca pielęgniarka posłała mi spojrzenie pełne dezaprobaty.
Chwyciłam go za przedramię, a potem pchnęłam w kierunku wind. – Co ty tu
robisz?!
–
Myślałaś, że puszczę cię samą? – zapytał, patrząc na mnie z góry jak na małe,
nierozumne dziecko. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie swój ulubiony
plecak, który się tak śmiesznie nazywał. Kostka? Dwie inne torby stały pod
ścianą. Musiał na mnie czekać od jakiegoś czasu, a ja byłam tak zaaferowana
ojcem, że nawet go nie zauważyłam.
–
Nie możesz jechać! – zaoponowałam, wymyślając szybko jakiś argument na poparcie
swojej tezy. – A rodzice? Nie puszczą cię! Są wyluzowani, ale bez przesady!
–
Już to załatwiłem. – Uśmiechnął się od ucha do ucha, zadowolony z siebie. – Nie
pamiętasz, że miałem jechać do ciotki do Krakowa? Wy też jedziecie do
Krakowa...
–
Ale przez Wrocław – wtrąciłam. Wzruszył ramionami.
–
A co za różnica?
Nie
wiem, ile było we mnie egoistki, ale nie chciałam go przekonywać. W głębi duszy
narastała we mnie radość, że Miki chce jechać ze mną. Czułam się stokroć pewniej,
mając go przy sobie. Ruszałam w Polskę z grupką praktycznie nieznajomych sobie
osób i obecność Mikiego zapewniała mi bezpieczeństwo i otuchę. Zrezygnowałam i
jedynie uśmiechnęłam się do niego. Jechał ze mną. Nie zostawił mnie samej w tej
trudnej sytuacji. Poczułam się... Poczułam się szczęśliwa, że mam go przy
sobie.
–
Lotka?
Odwróciliśmy
się. Mój tata właśnie wyszedł ze swojego gabinetu. Nie miał na sobie kitla,
więc domyśliłam się, że był gotowy do drogi. Do drogi ze mną. Do domu. Tyle że
mnie się do domu dziś nie spieszyło. Nawet nie wiedziałam, czy mogę to miejsce
nazywać swoim domem.
–
Cześć – powiedziałam, gryząc się w język, aby nie dodać: „tato”. Miki dotknął
mojego ramienia. Widziałam, jak wzrok taty przesuwa się ze zdumieniem ze mnie
na niego i na nasze rzeczy. Zapewne zastanawiał się, skąd się z Mikim znamy i
po co mu tyle bagaży.
Zrobiłam
krok do przodu, ale nie podeszłam do niego. Nie wiem czemu. Musiał coś wyczytać
z mojej twarzy, bo i jego zrobiła się poważna. Może oczy miałam pełne pretensji.
Chociaż w głębi siebie czułam się zmęczona, że muszę przez to wszystko
przechodzić. I trochę było mi wstyd, że zamierzałam postawić go w takiej
sytuacji po tym wszystkim, co dla mnie zrobił i kim dla mnie był.
–
Anastazja też była adoptowana? – zapytałam go, nie wiedząc, które pytanie zadać
jako pierwsze czy jak rozpocząć tę rozmowę.
Zauważyłam
smutek w jego oczach i domyśliłam się, że nie zamierza zaprzeczać czy usiłować
mnie przekonać, że jest moim biologicznym ojcem. Przyjął to jako kolej rzeczy,
coś, czego prędzej czy później bym się dowiedziała. Przerażało mnie to.
Zwłaszcza, że byłam do niego taka podobna. A teraz okazywało się, że nic nas
nie łączyło.
–
Nie – odpowiedział. – Anastazja była naszą rodzoną córką.
Nie
zgadzało mi się to. Ułożyłam sobie w głowie wizję małżeństwa, które nie może
mieć dzieci i decyduje się na adopcję dwóch małych sierotek. Ale skoro
Anastazja była ich biologicznym dzieckiem, mogli mieć dzieci. Z ich perspektywy
łatwiej byłoby postarać się o drugie
dziecko niż adoptować dziewczynkę, z której może wyrosnąć wszystko,
łącznie z przyszłym kryminalistą. Dlaczego ryzykowali?
–
Po co? – zapytałam go, unosząc ręce i zamierając. Nie umiałam ubrać w słowa
tego, o co chciałam zapytać. – Dlaczego zdecydowaliście się na adopcję, skoro
mogliście mieć dzieci?
–
Po porodzie... mama miała pewne problemy i nie mogła mieć więcej dzieci –
wyjaśnił mi Arkadiusz Ratka, którego do niedawna uważałam za największy wzór. I
za ojca.
Przesunęliśmy
się pod okno, gdy minęła nas jakaś pielęgniarka, pchająca wózek z pacjentką.
Nie było to zbyt prywatne miejsce do rozmów, ale w danym momencie nie było
lepszego. Zerknęłam za siebie – Miki wciąż tam stał, kilka metrów ode mnie,
oparty o ścianę i obserwował nas. Posłałam mu uśmiech, opierając się wygodniej
o parapet i zerkając za okno na ruchliwą ulicę w centrum Poznania.
–
Po co wam było drugie dziecko? Mieliście jedno, mieliście kogo rozpieszczać,
komu przepisać dom, kogo wysłać na studia medyczne, kogo... – Zawahałam się.
Zmarszczyłam czoło, uświadamiając sobie, że wszystko, całe życie, które
opisałam dla Any, tak naprawdę stało się moim życiem. To ja byłam
rozpieszczana, to ja dostałam mieszkanie dziadka, to ja studiowałam medycynę,
to ja byłam ich ukochaną córeczką. Zajęłam miejsce Anastazji. – Chodziło wam
pewnie tylko o rodzeństwo dla waszej ukochanej córki? Żeby miała się z kim
bawić. Żeby miała siostrę. – Oderwałam wzrok od ulicy i spojrzałam w
ciemnobrązowe oczy taty, zupełnie takie same jak oczy Anastazji. – A gdy
umarła... Zostałam tylko ja.
Nie
zaprzeczył ani nie potwierdził, patrzył na mnie tylko z bólem.
–
Gdy... Gdy zobaczyłem się wtedy w domu dziecka... – Zacisnął usta, a ja
dostrzegłam w jego oczach łzy i poczułam się parszywie. Nie zasługiwałam na to
wszystko, co mi dali. – Byłem z przyjacielem, który chciał adoptować takiego
małego chłopca. Jego żona pochodziła z Gdańska, więc zdecydowali się na adopcję
właśnie tam. – Zarejestrowałam w myślach Gdańsk. To tak naprawdę tam się
urodziłam? Nie byłam Poznanianką a Gdańszczanką? – Gdy cię zobaczyłem, nie
mogłem cię zostawić, rozumiesz? Miałaś niecałe dwa latka. Opiekunka powiedziała
mi wtedy, że wszystkie pary, które kiedyś sobie ciebie upatrzyły, zawsze
rezygnowały. Byłaś zdrową, śliczną dziewczyną. Idealne dziecko, które wszyscy potencjalni
rodzice chcieliby adoptować. Ale zawsze krzyczałaś, nigdy nie dałaś się
dotknąć, zniechęcałaś ich. Tak mi opiekunka powiedziała. Odpuszczali po góra
trzech tygodniach, bo ciągle uciekałaś, krzyczałaś, nie chciałaś do nich
podejść, odezwać się, rzucałaś zabawkami. – Przed oczami miałam wizję
dwuletniej siebie. Musiałam być potworna. Miałam nadzieję, że moje dzieci tego
po mnie nie odziedziczą, bo inaczej szybko zmienię kolor włosów z rudego na
siwy. – A na mnie tak patrzyłaś...
–
I mnie adoptowaliście – zakończyłam za niego. A właściwie wtrąciłam. Pokiwał
głową, wycierając wierzchem dłoni oczy.
–
Mama na początku nie była do tego przekonana, ale gdy tylko cię zobaczyła i
poznała, zakochała się w tobie do szaleństwa. Nigdy nie traktowaliśmy cię
inaczej czy gorzej niż Anastazji, dlatego że byłaś adoptowana. Nigdy nie...
–
Wiem, tato, wiem. – Złapałam go za dłonie. Pękłam po prostu. Wcześniej tylko mi
się tak wydawało, że sobie to wszystko poukładałam. Teraz najzwyczajniej w
świecie tak było. Bo czy coś się zmieniało? Fakt, dorobiłam się w ekspresowym
czterech sióstr, ale jeśli chodzi o rodziców... Wciąż miałam tych samych. – Nie
jadę z tobą do domu.
–
Mam nadzieję, że nie planujesz jakiejś spektakularnej ucieczki? – Słyszałam w
głosie taty znajomą nutkę. Uśmiechnęłam się, a moje serce wypełniła ogromna
czułość. Miałam dziką ochotę mocno go uściskać.
–
Oczywiście że nie! – Oburzyłam się pokazowo. – Za kogo ty mnie masz? – Wzruszył
ramionami, a ja pokazałam mu język. – Muszę odnaleźć moje cztery siostry. –
Widziałam jego zszokowane spojrzenie. – Tak, mam cztery siostry. W tym jedną
bliźniaczkę. – Otwierał usta, aby o coś zapytać, ale nie dałam mu dojść do
słowa. Położyłam dłoń na jego ustach. – Opowiem wam wszystko, jak wrócę.
–
Niech ci będzie – zgodził się niechętnie. Nie mógł mi zabronić. – Jedziesz
samochodem? Sama czy z kimś? I gdzie?
–
Jak dojadę do Wrocławia, obiecuję, że zadzwonię. Ja zadzwonię, a ty nie
będziesz się martwił. Dobrze?
Zawarliśmy
umowę. Pocałowałam go w policzek, a on mocno mnie wyściskał. Ruszyłam w
kierunku windy, ciągnąc za sobą walizkę. Miki zaczął się zbierać ze swoimi
tobołkami. Zerknęłam przez ramię i dostrzegłam, że tata wciąż stoi w tym samym
miejscu, w którym go zostawiłam. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu. Odwzajemnił
gest, a ja w ostatniej chwili wskoczyłam do windy, zostawiając na piętrze
oniemiałego Mikiego, któremu to się nie udało. Pokazałam mu język, a gdy winda
się zamknęła, zjechałam na dół. Musiałam na niego chwilę poczekać – przyjechał
następną.
–
Co się tak długo zbierałeś? – zapytałam go, gdy wychodziliśmy na zewnątrz.
Zjechałam walizką podjazdem dla niepełnosprawnych, a potem dołączyłam do
Mikiego, który na plecach miał plecak, na jednym ramieniu pokrowiec z gitarą –
nie wnikałam, po co mu ona – a na drugim dość sporą torbę na ramię.
–
Profesor mnie dorwał – przyznał Miki, naciskając zawzięcie przycisk na
przejściu dla pieszych. Ja również widziałam dwunastkę, która stała przed
skrzyżowaniem. Spojrzeliśmy na siebie, potem ja zerknęłam na ulicę, a Miki
rozejrzał się dookoła. Nie zauważył żadnej policji, droga była pusta, więc
przebiegliśmy na czerwonym i akurat zdążyliśmy na tramwaj.
–
Mój tata? – zapytałam go, gdy siłował się z moją walizką. Oczywiście tramwaj
przyjechał stary i z pewnością nie niskopodłogowy. Trzymałam w jednej ręce jego
torbę, na ramię zarzuciłam sobie pokrowiec z gitarą.
–
Tak – odpowiedział, ustawiając wszystko z boku. – Musiałem mu obiecać, że będę
się tobą opiekować.
Parsknęłam
śmiechem, przytrzymując walizkę, gdy tramwaj zahamował.
–
Ty mną? – Głęboko w to powątpiewałam. – Ja jestem starsza, pełnoletnia i
bardziej odpowiedzialna.
Miki
roześmiał się. Kilka osób na niego spojrzało, a ja posłałam mu urażone
spojrzenie.
–
To ostatnie na pewno – kpił ze mnie. Pokręcił głową. – W opiekowaniu się kimś
nie chodzi o to, kto jest starszy, silniejszy czy coś takiego – wytłumaczył
enigmatycznym tonem, jakby właśnie wykładał mi jakąś tajemną wiedzę i bał się,
że ktoś może podsłuchać. W istocie, cały wagon. – W opiekowaniu się kimś chodzi
o to, że trzeba opiekować się osobą, która tego potrzebuje. Ty – mimo iż według
prawa jesteś pełnoletnia i tak dalej – potrzebujesz opieki, może być moja
opieka – mimo iż jestem niepełnoletni.
–
Naprawdę? – zdumiałam się. Zawsze uważałam siebie za silną, pewną siebie
dziewczynę. Może byłam taka zanim rozstałam się z Radkiem. Później nieco
zwariowałam i się pogubiłam. A teraz odkryłam, że prawie uzależniłam się od
obecności Mikiego i rzeczywiście stanowił całkiem niezłe wsparcie.
Potrzebowałam jego opieki. Niech to.
–
No i widzisz – mruknął. – Sama byś nie mogła zrobić na przykład tego.
Sięgnął
po moją walizkę i wyniósł ją z tramwaju. Dopiero teraz zerknęłam za okno i
zorientowałam się, że jesteśmy już pod dworcem PKS. Tramwaj skręcał w objazd,
więc musieliśmy kawałek przejść pieszo. Wyszłam za nim z wagonu. Przeszliśmy
przez pasy i ruszyliśmy przed siebie, powoli wchodząc na most i kierując się na
dworzec PKP. W połowie się zatrzymałam i oparłam o barierki, wychylając i
patrząc na tory. Gdy podniosłam głowę i spojrzałam na Mikiego, w oczach miałam
łzy i przygryzałam wargę.
–
Mam cudowne życie – powiedziałam, gryząc ją mocniej. – Chyba lepsze niż
kiedykolwiek mogłabym sobie wymarzyć. Mam wrażenie, jakby to... Jakby to już
nie było moje życie. Moja rodzina. Mój dom. Moje miasto.
Miki
wyciągnął z mojej torebki chusteczki i złapał mnie za podbródek, jak kilka
tygodni wcześniej, gdy uciekłam z imprezy u Wery. Dotknął lekko moich powiek i
wytarł mi łzy tak, aby nie rozmazać makijażu. Byłam mu za to ogromnie
wdzięczna.
–
Ile czasu mamy do pociągu? – zapytał, ściskając moją dłoń i wywalając brudną
chusteczkę do kosza. Puściłam jego rękę i wyciągnęłam telefon. Było wpół do
jedenastej, a pociąg mieliśmy kwadrans przed dwunastą.
–
Myślisz, że oni już tam są? – Wskazałam brodą na budynek dworca, mając na myśli
Maję i Kubę. – Musimy jeszcze kupić bilety.
–
Przekonajmy się – powiedział Miki, zakładając rzeczy na ramiona. Zerknęłam na
walizkę i stwierdziłam kategorycznie:
–
Tylko i wyłącznie winda.
Roześmiał
się, a następnie ruszyliśmy w kierunku najbliższej windy, dzięki której
mogliśmy dostać się z mostu na parking przed dworcem. Usiłowałam wymyślić na
szybko coś, dzięki czemu będę mogła wytłumaczyć obecność Mikiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz